18. ᴘᴏᴛʀᴢᴇʙᴜᴊę ᴛᴇɢᴏ.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Sprawiedliwi wołają, a Bóg słucha, i wyzwala ich ze wszystkich cierpień~

Czas, przez który Reid się do mnie nie odzywał, spędziłam dość różnorako: dużo się uczyłam wraz z Molly, świętowałam w szkole z przyjaciółką i Tonym jego osiemnaste urodziny, cieszyłam się z wyraźnej poprawy stanu zdrowia ojca i z nudów uczyłam się malować, co z początku wychodziło mi naprawdę koszmarnie. Krótko mówiąc, po prostu zabijałam czas do momentu, w którym miałam znów zobaczyć Gavina.

Nastał poniedziałek przed piątkowymi egzaminami. Ból brzucha z nerwów ciągle narastał, a mózg przyswajał z przemęczenia coraz mniej informacji. Na wszystkich lekcjach kompletnie nie mogłam się skupić, a do tego dochodził ciągły trajkot Molly. Kiedy wychodziłyśmy ze szkoły, była w trakcie opowiadania mi o tym, jak zjawiskowo Tony wyglądał, jedząc na stołówce kanapkę z szynką i sałatą, ale nawet na nią nie patrzyłam. Widziałam przed sobą tylko ten znajomy samochód, który przyciągał uwagę wszystkich innych dookoła. Molly przestała mówić i również zagapiła się na biały pojazd i jego właściciela.

Reid bezkarnie opierał się o maskę swojego samochodu i żuł gumę. Zwróciłam głowę w stronę Molly, ale ona była chyba w jeszcze większym szoku niż ja.

- Co robimy? - zapytała cicho, kiedy ja zastanawiałam się co odpowiedzieć.

- Spierdalamy - wyszeptałam jej prosto do ucha. Zaczęłyśmy się wycofywać, udając, że go nie zauważyłyśmy, ale szybko zrozumiałyśmy, iż to nie była dobra decyzja.

- Hej! - zawołał za nami. - Gdzie się wybieracie? Mackenzie?

Zatrzymałam się. Molly również. Kiedy odwróciłyśmy się w stronę chłopaka, już był obok. Cholera jasna. Wszyscy na nas patrzyli. Czułam się przez to okropnie. Jakby ich spojrzenia wypalały we mnie dziurę.

- Co tu robisz? - zapytałam stuprocentowo pewna tego, że chłopak cieszył się z powierzanej mu uwagi.

- Przyjechałem po moje ulubione dziewczyny - Uśmiechnął się, a Molly śmiesznie zmarszczyła brwi. Roześmiałam się. - Tony mówił mi, że męczycie się praktycznie cały czas z matematyką, więc jestem, żeby pomóc. Co prawda na początku myślałem, że będę mieć jedną uczennicę...

- To może ja was zostawię - przerwała mu Molly, jednocześnie patrząc na mnie w sposób, który mówił, że mam jej później wszystko opowiedzieć. Rozdziawiłam usta. Nie mogła mnie z nim zostawić. Miałyśmy się dzisiaj znów razem uczyć.

- Ej! Wracaj! - zawował za nią Reid, ale zupełnie bezskutecznie. Dziewczyna oddaliła się od nas w mgnieniu oka. - Przynajmniej cię podwiozę!

- Nie, dzięki! Przejdę się! - odkrzyknęła, a po chwili już zniknęła za zakrętem. Głośno westchnęłam. Wiedziała, że nie miałam z chłopakiem kontaktu przez tak długi czas, a jednak mnie z nim zostawił. Nie wiedziałam, czy ją w tej chwili kochać, czy może nienawidzić.

Reid pokręcił rozbawiony głową i bez słowa zawrócił do swojego samochodu. Wsiadł na miejsce, a ja posłusznie usadowiłam się z drugiej strony pojazdu. Ruszyliśmy spod szkoły, a chłopak znacznie przyśpieszył. Spojrzałam na prędkościomierz.

- Nie uważasz, że sto kilometrów na godzinę na takiej wąskiej drodze, to zły pomysł? - spytałam nieco wzburzona jego lekważącą postawą, ale nie tą zawrotną szybkością. Jakoś zdawało mi się, że jest pewny kierownicy i kół. Jakby mógł w każdym momencie gwałtownie skręcić lub się zatrzymać.

- Nie - odparł od razu. - Dzisiaj nie mam ochoty się wlec.

- A gdzie jedziemy? - spytałam, nie wierząc, że chłopak naprawdę może chcieć tylko się ze mną uczyć. Musiało chodzić mu o coś więcej. Zawsze chodziło przecież o coś więcej.

- Do mnie - odpowiedział w taki sposób, jakbym właśnie zadała mu najgłupsze pytanie świata.

Nie odzywałam się już więcej, bo uznałam, że nie ma takiej potrzeby. Chłopak i tak robił to, co chciałam, a ja już nawet nie chciałam mu w tym przeszkodzić. Skoro chciał mnie czegoś nauczyć, to nie miałam nic przeciwko. Ostatnim razem jako nauczyciel sprawił się naprawdę dobrze, w związku z czym nie wątpiłam w jego umiejętności.

Kiedy już znaleźliśmy się przed drzwiami od mieszkania chłopaka, o sekundę za długo utrzymałam wzrok na jego ustach. Reid to zauważył i tylko szeroko się uśmiechnął, otworzył drzwi, po czym mnie przez nie przepuścił. Byliśmy w środku.

Od chwili, w której byłam tu ostatnio, nic się nie zmieniło. Porażający porządek i ład nadal odznaczały się na stonowanych kolorach wnętrza. Wszystko idealnie do siebie pasowało i miało odpowiednie miejsce. Westchnęłam.

- Co? - zapytał Reid, kładąc swój pęk kluczy na jednym z kuchennych blatów. Otworzył przy tym lodówkę i wyciągnął z niej dwa brzoskwiniowe jogurty. Następnie dołożył do każdego z nich po łyżce i jeden zestaw podał mi. - Ciesz się, że cię karmię.

Zmarszczyłam brwi i udałam się za chłopakiem do jego pokoju, w którym jeszcze nigdy nie byłam. Był urządzony bardzo minimalistycznie i schludnie. Znajdowało się w nim oczywiście dwuosobowe łóżko, krzesło i biurko z laptopem oraz mnóstwem jakichś teczek pełnych papierów, szafa, dwa fotele, telewizor i czarne PlayStation.

- Siadaj - nakazał mi Reid, a ja posłusznie usiadłam na jego łóżku. Ściągnęłam plecak i wyciągnęłam z niego rzeczy do matematyki, po czym zrzuciłam materiałowy wór na ziemię.

- Serio mam nadzieję, że mnie czegoś nauczysz - powiedziałam i zaczęłam przyglądać się jego sprawnym ruchom dłoni, które pośpiesznie wertowały kartki mojego podręcznika.

- To już tylko od ciebie zależy - mruknął i oddał mi podręcznik, po czym wskazał odpowiadające mu zadanie. - Zrób to.

- Pierdolone pierwiastki - westchnęłam, wyciągając ze sterty rzeczy do matmy czystą kartkę i jakiś ledwo piszący długopis. Z niemałą trudnością doskrobałam się do wyniku, ale i tak nie byłam go pewna. Zdawał się być trochę absurdalny, ale to przecież norma w tych cholernych zadaniach. Każdy wynik wygląda, jak pieprzona wieża.

- Ile ci wyszło? - Reid uniósł rozbawiony brwi, jakby już wiedział, co zrobiłam źle i był z tego niemalże dumny.

- Pierwiastek trzeciego stopnia z minus... - Przez chwilę zastanawiałam się, jak odczytać liczbę, która tak właściwie powstała mi na papierze, więc Reid głośno się roześmiał. - Zabawne - mruknęłam, denerwując się tym, jak bardzo chciał pokazać mi, że nic nie umiem.

Kiedy już się uspokoił, jego mina spoważniała. Wyglądał, jakby nagle uświadomił sobie, że to wszystko nie było głupim żartem, a mi nie było wcale do śmiechu.

- Piszesz za kilka dni egzaminy - przypomniał, poniekąd karcąc mnie wzrokiem. - Co to, kurwa, jest?! - zapytał, wyrywając mi z rąk zapisaną kartkę. - Skąd wytrzasnęłaś ten ułamek?!

Był nieco zły, ale wiedziałam, że i tak nie jestem w stanie go uspokoić. Chciałam powiedzieć mu, żeby nie pokazywał mi tych zasranych pierwiastków, ale mogłam się spodziewać, że to tylko pogorszy sprawę.

- Z dupy - odparłam, przez co ściągnęłam na siebie zażenowane spojrzenie Gavina. - No co? Przynajmniej inne przedmioty idą mi lepiej.

Reid przewrócił oczami i zaczął szukać dla mnie jakiegoś prostszego zadania. W tym czasie postanowiłam uwolnić się od matematyki i zająć czymś innym.

- Gdzie Kevin? - spytałam, przypominając sobie jego drzwi do pokoju. Cholera, sama chciałam podobne.

- U kolegi. Robią jakiś projekt na angielski - odpowiedział mi chłopak, dalej zajmując się moim podręcznikiem. Jeszcze raz rozglądnęłam się po pomieszczeniu, w którym zapewne spędził bardzo dużą część swojego życia.

- Od zawsze tu mieszkacie? - zapytałam, mając nadzieję, że Reid chociaż na chwilę mi odpuści. Nie miałam siły na żadne działania, a tym bardziej na przyswajanie czegoś nowego. Po całym dniu szkoły chciałam przez chwilę odpocząć i dopiero później się tym zająć.

- Mhm - potwierdził Gavin.

Nie mając już w zanadrzu więcej spokojnych pytań, sięgnęłam po jogurt brzoskwiniowy i z cichym trzaskiem go otworzyłam. Smakował dobrze, ale jednak wolałam klasyczny truskawkowy smak.

- Zrób to - Reid wskazał mi palcem coś nowego. Szerzej otworzyłam oczy.

- Ale po co mi literki? - zapytałam.

- Jak to: po co? - oburzył się Gavin, wkurzając się na mnie jeszcze bardziej. Prawdopodobnie już miał mnie dość.

- Można to sobie wsadzić w dupę - Spojrzałam z pogardą na dziwaczne zadanie. - Tego na egzaminie nie będzie. Mówię ci. Nie będzie literek.

- Margott - warknął Reid, zaciskając palce na tym pieprzonym jogurcie, który w każdej chwili mógł przez niego pęknąć i się rozwalić. - To wyrażenie algebraiczne. I masz je rozwiązać.

- Dobra. Już - westchnęłam, w końcu się poddając.

Oj, zapowiadało się bardzo długie popołudnie.

***

Kiedy w końcu Reid nie denerwował się na mnie co pięć sekund, na dworze było już ciemno. Sprawdziłam godzinę. Dwudziesta pierwsza dwadzieścia jeden. Ciekawe.

- Masz pierdolone szczęście, że ci pomogłem. Przecież ty nie umiałaś nawet dodawać! - ponownie zbulwersował się Gavin, sprzątając syf, którego narobiliśmy mu na łóżku. Złapałam się za głowę i oparłam łokcie na kolanach. Miałam serdecznie dość.

- Zamknij się na chwilę, proszę - wymruczałam, mrużąc moje powoli zamykające się powieki. Bezsilnie opadłam plecami na materac Reida i ziewnęłam.

Chłopak zdążył przez ten czas posprzątać wszystko, co zbędnie ułożyliśmy na wielkiej stercie w sercu jego twierdzy. Obstawiałam też, że spakował mi plecak. Nie miałam jednak siły na to, by podnieść głowę i to sprawdzić, więc musiałam ufać instynktowi.

- Wystarczy? - zapytał po chwili Reid, a ja byłam stuprocentowo pewna tego, że się w tej chwili uśmiechał. Po prostu to wiedziałam.

Poczułam, jak materac obok mnie się ugiął. Gavin najwyraźniej położył się obok. Odwróciłam głowę w bok, by chociaż na chwilę spojrzeć mu w oczy. Wyglądał na równie zmęczonego, co ja.

- Tak - odpowiedziałam. - Dlaczego przez tyle czasu się do mnie nie odzywałeś?

Nie wiedziałam, dlaczego te słowa wyszły z moich ust. Nie planowałam tego. Nie chciałam tego powiedzieć. Wolałam milczeć i zadawać mu pytania jedynie w swojej głowie.

- Czekałaś na to, aż się odezwę? - zapytał, nerwowo przełykając ślinę.

I może byłam dziecinnie głupia, a także naiwna, ale tym razem chciałam zaryzykować.

- Tak. Czekałam. Na ciebie - wykrztusiłam i delikatnie się uśmiechnęłam, kiedy doszło do mnie to, co tak właściwie przyznałam.

Chłopak również się uśmiechnął.

Spojrzałam na jego usta. On spojrzał na moje.

A później wszystko potoczyło się samo.

Nasze wargi momentalnie do siebie przywarły. Próbowaliśmy się opanować, ale nie potrafiliśmy. Chłopak zaczął napierać na mnie swoim ciałem coraz bardziej. Górował nade mną i musiałam przyznać, że cholernie podobały mi się iskierki pożądania, które widziałam w jego oczach. Powolnie zmierzył wzrokiem moją twarz i zaczął śledzić swoimi ustami moje policzki, linię szczęki i szyję. Samą swoją obecnością doprowadzał mnie do obłędu.

Zdecydowanie zbyt długo mnie drażnił. Tworzył na mojej szyi liczne czerwone ślady, które za każdym razem owiewał swoim zimnym, miętowym oddechem. Jego ciało było dla mnie w tej chwili tak idealnie pasujące do mojego, że aż brakowało mi tchu. Chcąc więcej, oplotłam swoimi nogami jego tors i złapałam go dłońmi za policzki. Miał cholernie gładką skórę. Chciałam widzieć te jego piękne, dwukolorowe oczy, lecz on unikał mojego spojrzenia.

- Hej - wydyszałam, łapiąc się na tym, że jego zachowanie odrobinę zabolało. Pragnęłam, abyśmy się do siebie zbliżyli. Nie mogło być inaczej i on powinien to od samego początku wiedzieć. - Wszystko w porządku? - zapytałam w nadziei, że nie żałował, iż choć przez chwilę był bliżej.

Wydawało mi się, że zbladł. Szybko podniosłam się do siadu, tylko na chwilę wypuszczając z rąk jego idealną twarz.

- Nie chcesz tego - powiedział cicho w sposób, który mimo wszystko prawdopodobnie miał mi pokazać, że miał nad tym kontrolę.

W rzeczywistości kontrola między mną, a nim nigdy nie istniała.

- Co? Nie! Dlaczego?!

Nie odpowiedział. Przycisnęłam swoje usta do jego spierzchniętych warg. Dalej smakował miętą, lecz niczego nie odwzajemniał. Przez chwilę zachowywał się, jakby każdy mój ruch był mu obojętny, ale po chwili już poczułam jego dłonie na swoich udach. Podświadomie się uśmiechnęłam, wiedząc, że wygrałam. Mini to zdołałam usłyszeć jeszcze jego cichy szept.

- Nie chcesz tego. A ja nie chcę cię zmuszać. Odpuść - mówił między pocałunkami.

Trzymał mnie, a ja trzymałam jego. Obydwoje opieraliśmy się o siebie tak, jak jeszcze nigdy tego nie robiliśmy. Tym razem to nasze dusze ze sobą współgrały. Ciała były tylko przykrywką. Skorupą, przez którą inaczej nie mogliśmy się do siebie dostać.

- Gavin - zaczęłam, mocno wpatrując się w jego piękne, dwukolorowe oczy, które już na zawsze miały być zarezerwowane tylko dla niego. - Chcę tego. Potrzebuję tego. I jestem tego świadoma.

Mgła, za którą ukryły się jego tęczówki, częściowo zniknęła. Wzięłam głębszy oddech. Chłopak powoli włożył swoją zimną rękę pod moją koszulkę. Delikatnie przesunął nią w górę, a ja poczułam charakterystyczny skurcz w podbrzuszu. Zdecydowanie się napięłam.

Zdenerwowana ściągnęłam z niego t-shirt i położyłam dłoń na jego torsie. Przez chwilę zdawało mi się, że słyszałam jego serce, ale wszystko działo się zbyt szybko, by cokolwiek stwierdzić. Chłopak cholernie łatwo rozpiął mój rozporek i zsunął z moich nóg spodnie. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej, o ile to było w ogóle możliwe. Łatwo przeciągnęłam przez głowę swoją koszulkę, po czym pomogłam Reidowi ściągnąć jego spodnie.

Byliśmy tak blisko. Praktycznie nadzy. A ja nie czułam żadnego skrępowania.

Nasze usta po raz kolejny się spotkały. W tym czasie chłopak odpiął mój stanik i złapał mnie dłońmi w talii, a ja objęłam rękami jego kark.

Wszystko było idealne. Prawdziwe, realne i niezaprzeczalnie rzeczywiste w swojej autentyczności. Otwierałam się najbardziej, jak tylko mogłam przed kimś, kogo wnętrze było zepsute, plugawe i zniszczone. Byłam tego świadoma, ale nie zamierzałam nic z tym robić.

Tak po prostu było, a ja dla jego szczęścia, byłam w stanie to znieść.

***

Ledwo otworzyłam oczy, kiedy już usłyszałam głośny huk. Jakoś udało mi się spojrzeć w sufit, a następnie w ogromnej nieświadomości podniosłam się do siadu. Czułam, że nie mam na sobie ubrań, więc podciągnęłam kołdrę do piersi. Coś mi tutaj nie pasowało.

O kurwa.

Wszystko wróciło. Każdy dotyk i pocałunek. Nagle przed oczami stanął mi cały wczorajszy wieczór.

Byłam w łóżku Reida, lecz jego nie było obok. Przesunęłam się w stronę, na której powinien leżeć i spojrzałam na podłogę. Leżał na ziemi zaplątany w jakiś koc i nie miał na sobie absolutnie niczego. Wolną rękę przystawiłam do ust.

Boże. Ja naprawdę się z nim przespałam. Z własnej woli. Bez żadnego alkoholu. Tak po prostu.

- Reid - warknęłam jak najgłośniej, aby wstał z podłogi i zaczął ze mną rozmawiać.

W odpowiedzi zamruczał coś pod nosem i rozciągnął się, po czym mozolnie wstał i spojrzał mi w oczy z niemałym uśmiechem na twarzy.

- Ty... - zaczęłam, ale zanim zdołałam wybuchnąć, on zatkał mi buzię rękoma i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Mam sąsiadów, kochanie. A jest piąta nad ranem. Chyba nie chcesz ich obudzić, co?

Zmarszczyłam brwi i postanowiłam dłużej nie stawiać oporu. Kiedy mnie puścił, emocje zawrzały na nowo.

- Co to miało być? - zapytałam, patrząc jak ten bez żadnego skrępowania szukał w swojej szafie czystych ubrań na dziś. Ani trochę nie przejmował się tym, że do niego mówiłam. - Odpowiedz.

- Ale co miało być? - zapytał, wyciągając z osobnej przegrody na bieliznę czarne bokserki.

- Wczoraj. Tutaj.

Odwrócił głowę i spojrzał na mnie w sposób, który ciężko było mi zidentyfikować. Miałam wrażenie, że spoważniał.

- Żałujesz - mruknął i z pełną garścią ubrań w dłoni skierował się do wyjścia z pokoju.

- Nie! - odpowiedziałam nieco za szybko i za głośno. - Po prostu nie spodziewałam się, że będę kiedykolwiek zdolna do czegoś takiego. Przecież ja cię praktycznie nie znam.

- Ja również cię nie znam - odparł chłopak, opierając się o framugę drzwi. - A jednak obydwoje znaleźliśmy się tutaj - dodał i wyszedł, zostawiając mnie w jego pokoju z zupełnym mętlikiem w głowie.

Zrezygnowana wstałam i zaczęłam szukać moich porozrzucanych po pomieszczeniu rzeczy. Ubierając bieliznę, zdecydowałam się na dość odważny krok.

- Odwieziesz mnie do mieszkania?! - krzyknęłam na tyle głośno, aby Reid z pewnością mnie usłyszał.

- Nie! - odkrzyknął. - Weź sobie coś z mojej szafy i zawiozę cię w tym do szkoły!

Westchnęłam. Nie miałam siły się z nim kłócić. Chciałam tylko stąd uciec i zająć się czymś innym. W pośpiechu otworzyłam drzwi jego szafy i wyciągnęłam z masy czarnych, szarych i białych ubrań ciemny t-shirt i jasne dresy. Szybko je na siebie włożyłam i poskładałam ubrania z wczoraj, wciskając je do plecaka.

W tym samym czasie do pokoju wszedł Gavin. Miał mokre włosy, co oznaczało, że prawdopodobnie wziął właśnie prysznic. Przyjrzał się mojemu ciału w jego ubraniach, a następnie spojrzał na siebie. Ubraliśmy się dokładnie tak samo.

- Zabawne - parsknął pod nosem i podszedł do swojego łóżka, by trochę je pościelić.

- Kevin nie wrócił na noc do domu? - zapytałam, chcąc przerwać między nami tą niezręczną ciszę.

- Ależ wrócił - odparł Reid. - Zawsze wraca na tyle późno, że od razu kładzie się spać. Spokojnie, na pewno nic nie wie o tym, że tutaj jesteś.

- Och - mruknęłam zaskoczona. Chciałam tylko wiedzieć jeszcze jedno. - Zabezpieczaliśmy się?

- Tak - odpowiedział od razu, a mi spadł kamień z serca.

Nie chciałam w takim wieku wychowywać dziecka. I to jeszcze dziecka Reida. Byłam na to za młoda i bez tego miałam wystarczająco dużo problemów na głowie. W końcu w piątek zaczynały się egzaminy, a ja zamiast wykorzystywać dany mi czas, marnowałam go na Gavina.

- To był twój pierwszy raz?

Tak. Pierwszy raz, gdy coś poczułam, gdy tego chciałam, gdy byłam wszystkiego w pełni świadoma, gdy byłam na to gotowa, gdy dzieliłam taką chwilę z odpowiednią osobą, gdy czułam się dobrze, gdy z każdą chwilą chciałam więcej, gdy uwielbiałam obcy dotyk, gdy musiałam wstrzymywać oddech, by nie zwariować.

- Nie - odparłam smutno, nie chcąc, aby to zrozumiał. Wolałam, by żył w nieświadomości. Lubiłam go. I to bardzo. Ale na razie nie chciałam otwierać się przed nim ponownie. Już i tak wiedział o mnie za dużo, niż powinien.

Pokiwał głową i spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu. Zdawało mi się, że nie minęło zbyt wiele czasu. Przerażało mnie to, iż zajęcia miałam dopiero na ósmą.

- To co? - Uśmiechnął się chłopak. - O czym gadamy?

W tym samym momencie usłyszałam czyjeś kroki. Trzecia osoba przebywająca w tym mieszkaniu weszła do pokoju.

- Cześć - powiedział zaskoczony Kevin, co chwilę przeskakując wzrokiem ze mnie na swojego brata. - Co tu robisz? - spytał, a ja zaczęłam marzyć tylko o tym, żeby jak najszybciej zapaść się pod ziemię.

- Mackenzie została wczoraj na noc. Ma w piątek egzaminy i uczyłem ją do późna matematyki - Reid ewidentnie próbował uratować sytuację.

- Aha - odparł nieprzekonany Kevin. - Wyprasujesz mi koszulkę do szkoły?

Gavin prawdopodobnie nie spodziewał się, że chłopak odpuści tak szybko, więc był lekko zaskoczony, ale jednak wszystko składało się na naszą wygraną.

- Jasne. Zawięźć cię? - zapytał i wyrwał młodemu z ręki szary materiał.

- Nie, dzięki. Pójdę pieszo - Kevin tym razem spojrzał na mnie. - To przeczytasz to opowiadanie o sobie?

Na chwilę zaniemówiłam. Dopiero po kilkunastu sekundach zorientowałam się, o co chodziło.

- Tak - chrząknęłam. - Jasne.

***

W samochodzie Reida było cholernie ciepło, lecz on zdawał się tego w ogóle nie zauważać. Byłam pewna, że tego dnia będzie ogromny upał, który najprawdopodobniej bardzo ciężko zniosę.

- Nie musisz tak szybko jechać. Zdążę - upomniałam chłopaka, na co ten przyśpieszył jeszcze bardziej. - O co ci chodzi?

- O to, żeby jak najwięcej osób widziało, że wysiadasz z mojego samochodu. Później opiszesz mi ich reakcję - prychnął, a ja przewróciłam oczami. Delikatnie mnie już denerwował, ale przynajmniej miałam za chwilę znaleźć się w szkole i na jakiś czas o nim zapomnieć.

W przeciągu pięciu minut znaleźliśmy się już na szkolnym parkingu, gdzie było już mnóstwo samochodów zarówno nauczycieli jak i uczniów. Niemal równocześnie wysiedliśmy z Reidem z jego auta, a chłopak w momencie znalazł się cholernie blisko mnie.

- Nie odstawiaj szopki - wyszeptałam, patrząc mu z małej odległości w dwukolorowe oczy.

- Za późno - odparł, patrząc mi na usta, po czym zwyczajnie odwrócił się, wsiadł za kierownicę i odjechał. Z szybko bijącym sercem zaczęłam kierować się do wejścia do szkoły. Wiedziałam, że prawdopodobnie wieści szybko się rozejdą.

Na korytarzu czułam na sobie oceniający wzrok praktycznie każdego. Słyszałam szepty, które wprawiały mnie w nieswój nastrój i wyzwiska, jakich nie spodziewałam się po głupiutkich dzieciakach z Fairfield.

W drodze do sali minęłam Freda Blaira i już wiedziałam, dlaczego już po upływie minuty cała szkoła wiedziała o tym, kto przywiózł mnie tego dnia do szkoły.

- Hej! - krzyknęłam za nim, kiedy zaczął się oddalać. Odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy, chociaż dobrze wiedział, z jakiego powodu go zaczepiłam. Byłam cholernie zła. Prawdopodobnie czułam to nawet ze zdwojoną siłą. - Jesteś z siebie dumny?

Starałam się utrzymać głos w jednym, spokojnym tonie, ale wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam. Chłopak za bardzo mnie zdenerwował. Od zawsze wkurwiały mnie jego plotki, ale tym razem dotyczyły mnie, a ja musiałam zareagować.

- Co? - zapytał, robiąc z siebie jeszcze większego głupca.

- Zapytałam, czy jesteś z siebie, kurwa, dumny - wysyczałam przez zaciśnięte zęby, czując buzujące w moim wnętrzu emocje, które szukały ujścia. Nagle wszystko się we mnie skumulowało.

Chłopak w końcu zmienił wyraz twarzy. Wyglądał po prostu wrednie. Unosił jedną brew i patrzył na mnie z wyraźną wyższością. Przez chwilę straciłam pewność siebie, ale już po krótkiej sekundzie uświadomiłam sobie, że to ja byłam tutaj wygraną.

- Ach, jesteś wkurzona, bo ludzie mówią, że stałaś się nową dziwką Reida. Cóż, nie dziwię ci się. Szkoda tylko, że nie potrafisz zaakceptować prawdy powiedzianej ci prosto w twarz - powiedział, burząc w jednym momencie wszystkie bariery, które mogły powstrzymać mnie przed niekontrolowanym wybuchem.

- Nie jestem jego dziwką. Powinieneś się lepiej doinformować i nie wchodzić z buciorami w czyjeś życie. Zajmij się może sobą, co? - Wiedziałam, że mój głos stracił na sile, ale i tak władowałam w niego największą możliwą porcję jadu.

- Nie mam potrzeby. Jesteś barwniejszą postacią ode mnie - prychnął, a we mnie się zagotowało. - Nowa dziewczyna naszego Gavina Reida. Mackenzie Margott. Kto by pomyślał?

- Nie jestem jego dziewczyną - warknęłam, czując na sobie spojrzenia całego korytarza. Zdawałam sobie sprawę z tego, że tej całej scenie przyglądało się zdecydowanie za dużo osób.

- Masz na sobie jego ubrania. Dobrze wiem, jak się ubiera. Przyznaj, że ze sobą spaliście - Fred się wykrzywił, a ja zamilkłam. - Tak myślałem.

Nie potrafiłam opisać tego, jak bardzo byłam wściekła. Miałam ochotę wysadzić w powietrze całą szkołę. Chciałam patrzeć na pożerający wszystko ogień. Po prostu pragnęłam się na czymś wyżyć. Coś kopnąć, rozwalić, zgnieść lub wyrzucić.

- O, Mayella. Przepraszam, Molly - Fred popatrzył na kogoś za mną. Odwróciłam się z prędkością światła.

Przed oczami stanęła mi Molly. Wyglądała na rozczarowaną. Wiedziałam, że nie spodziewała się po mnie czegoś takiego. Dodatkowo Fred nazwał ją jej imieniem. Musiała czuć się z tym wszystkim źle. Bez słowa pobiegła w swoją stronę, a ja wiedziałam, że zatrzymywanie jej będzie tylko bezsensowną stratą czasu. Pozwoliłam jej uciec.

- Kocham dramaty - odezwał się chłopak za mną, więc na nowo przypomniałam sobie o jego istnieniu.

- Pierdol się, Blair - powiedziałam i z braku innych możliwości pobiegłam za przyjaciółką.

Nie wiedziałam, w którą stronę się udała, więc początkowo jedynie błądziłam w labiryncie bez wyjścia. W końcu wpadłam na pomysł, że mogła ukryć się w jednej z toalet i zaczęłam gruntowniejsze poszukiwania. Po pewnym czasie znalazłam swoją zgubę. Siedziała na ziemi w jednej z kabin i powstrzymywała łzy. Nawet nie zamknęła za sobą drzwi.

- Wyjdź stąd - zdołała powiedzieć, gwałtownie wstając.

- Poczekaj - zaczęłam, ale kompletnie nie chciała mnie słuchać. Nie dziwiłam się jej.

- Chciałam, żebyś mówiła mi wszystko. Martwiłam się o ciebie. Prosiłam Boga, żeby cię chronił, a ty ukrywałaś przede mną głupią relację z Reidem. Co jeszcze, co?! - Poczułam, że trafiła w sedno. - Wiesz, jak się czuję? Jakbym nic dla ciebie nie znaczyła. Jakbyś myślała, że mi na tobie nie zależy. Więc po prostu stąd wyjdź. Na razie nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Może pogadamy po szkole.

- Molly...

Dziewczyna naprawdę była mną zawiedziona. Poprawiła plecak na ramionach i już chciała sama wyjść z łazienki, kiedy to ja złapałam ją za rękę.

- Nie! - Wyrwała się z łatwością z mojego uścisku. - Tym razem będziemy rozmawiać tylko, gdy to ja sobie o tobie przypomnę.

I wyszła.

***

Cały dzień Molly chodziła po korytarzach nadąsana, a ja nie potrafiłam tego znieść. Gnębił mnie widok przyjaciółki w takim stanie, ale chwilowo nie mogłam nic zrobić. Skoro chciała ode mnie odpoczynku, zresztą słusznie przez moje okropne zachowanie, to nie mogłam odebrać jej tego prawa.

Kiedy skończyły mi się zajęcia, ustawiłam się, niczym łowca przy głównych drzwiach, przez które w najbliższym czasie miała przewinąć się cała szkoła. Zaczekałam na odpowiedni moment, a widząc Molly, szybko zrównałam z nią krok. Truchtała na tyle szybko, że ledwo za nią nadążałam. Najwyraźniej nadal była wściekła.

- Proszę, nie złość się już.

Dziewczyna zignorowała moje słowa i podążała dalej w stronę parkingu. Modliłam się o to, by nie zobaczyć gdzieś niedaleko Reida i jego charakterystycznego wozu, ale na szczęście tego dnia chłopak się nie zjawił. Jego obecność zdecydowanie zmniejszyłaby szansę na to, żeby Molly w końcu mi wybaczyła.

- Opowiem ci o wszystkim, co związane z Reidem, ale przynajmniej się do mnie odezwij. Nie mogłam dzisiaj bez ciebie wytrzymać.

Molly prychnęła pod nosem i poprawiła sprawnym ruchem dłoni swoje źle dopasowane spodnie, które cały czas zsuwały jej się z bioder. Miała za nic to, co do niej mówiłam.

- Jeśli ze mną nie porozmawiasz, to nie zrozumiesz, dlaczego w głównej mierze milczałam.

Blondynka w końcu przystanęła i przez chwilę zdawało mi się, że już chciała coś odwarknąć, ale ugryzła się w język. Po chwili jednak jej zacięty wyraz twarzy nieco złagodniał. Widziałam, że bardzo starała się uspokoić.

- Nie uważasz, że brzmisz nieco egoistycznie? - zaczęła delikatnie, choć wiedziałam, że za chwilę rozpęta burzę.

- Trochę tak - przyznałam, analizując każde słowo, które wcześniej wypowiedziałam. Molly miała rację.

W odpowiedzi ponownie prychnęła i ruszyła dalej. Tym razem szła jeszcze szybciej, prawie biegła, a ja bezmyślnie podążyłam za nią. Nie miałam zamiaru tracić przyjaciółki tylko przez to, że przespałam się z pieprzonym Gavinem Reidem. Boże, nadal to do mnie nie dochodziło.

- Przypominam, że ty również nie powiedziałaś mi o tym, co łączy cię z Tonym. Friends with benefits? Serio? - Próbowałam bronić się, jak tylko mogłam, ale bałam się, że dziewczyna miała o wiele mocniejsze argumenty.

- To co innego - Pokręciła głową. - Tony nigdy nikogo nie zabił, nie ćpał i nie zmieniał lasek jak rękawiczki. W przeciwieństwie do Reida.

Nie umiałam znaleźć sensownego powodu, dla którego mogłabym usprawiedliwić wszystkie złe czyny Gavina. Od początku wiedziałam, że miał sporo za uszami, ale później stwierdziłam, iż nie mogłam tak po prostu oznajmić, że był złym do szpiku kości człowiekiem. Być może wszystko, co zrobił, dało się jakoś dobrze wytłumaczyć.

- Nie znasz go - odpowiedziałam tak oschle, że dziewczyna nareszcie ulokowała na mnie swój wcześniej rozbiegany wzrok. Szmaragdowe tęczówki ani trochę nie błyszczały. Były kompletnie matowe.

- Ty również.

Miała cholerną rację. Prawdopodobnie nie byłam nawet godna tego, żeby poznać sławnego Gavina Reida, ale mało mnie to obchodziło. Ważne było jedynie to, że mi pomagał. Wczorajsze uniesienie można było zrzucić na burzę szalejących hormonów. Obydwoje tego chcieliśmy i stało się. Nie dało się cofnąć czasu.

- Gavin jest... inny, niż może się początkowo wydawać - zaczęłam, znosząc podejrzliwe spojrzenie blondynki. - On... wcale nie jej taki zły, wiesz?

Nie wiedziałam, czy dobrze robiłam, ale Molly patrzyła na mnie w dość nieciekawy sposób. Cały czas unosiła brwi, a ja uznałam, że miałam jeszcze szansę wyjaśnić jej postępowanie moje i Reida.

- Zamącił ci w głowie - wydukała i aż przystanęła, najprawdopodobniej nie mogąc w to uwierzyć. Delikatnie się skrzywiłam. Nie o to mi chodziło.

- Właściwie to tak - wyszeptałam, wiedząc jednak, że Walker od zawsze miała bardzo dobry słuch. - Ale zacznijmy od początku.

Bardzo powolnym spacerkiem kierowałyśmy się w stronę domu Molly. W tym czasie zdążyłam opowiedzieć jej w skrócie całą swoją historię, w której mimo wszystko nie pominęłam żadnego jego uśmiechu, wypalonego papierosa, wydmuchanego z ust dymu, czy innej mało ważnej, lecz atrakcyjnej części całej jego osoby. Oczywiście nie wspomniałam o żadnym nieprzyjemnym wątku, jakim na przykład z pewnością był Michael. Nie chciałam, by Molly odradzała mi znajomości z Reidem.

Zatrzymałyśmy się przed drzwiami Walkerów. Molly szeroko otwierała ze zdziwienia buzię, a ja próbowałam znieść to, że nadal się nie odezwała. Kiedy przemówiła, na moment wstrzymałam oddech.

- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że Gavin Reid zachowuje się przy tobie jak pieprzony romantyk?

Nieznacznie skinęłam głową.

- Mniej więcej.

- Ile się to ciągnie?

- Licząc czas od naszego pierwszego spotkania, to już pięć miesięcy - odparłam, uprzednio wszystko sobie podliczając.

Mocno zadziwiało mnie to, że znałam Reida już tak długi czas. Przez ten okres stało się więcej, niż mogłabym kiedykolwiek przypuszczać. Wiele rzeczy się zmieniło, a ja jeszcze nie potrafiłam określić, czy na lepsze, czy może na gorsze.

- I uległaś mu dopiero wczoraj?! - Molly zdawała się być wręcz oburzona tym, że od razu nie wskoczyłam chłopakowi do łóżka. Z zażenowania zakryłam rękoma całą twarz. Musiałam być cholernie czerwona. - Dziewczyno, czasami naprawdę zastanawiam się, dlaczego nie rozważasz pójścia do zakonu. Nadałabyś się tam idealnie.

Nie mogłam powstrzymać parsknięcia, które niekontrolowanie wyrwało mi się z ust. Popatrzyłam z respektem na przyjaciółkę, która po chwili utrzymywania powagi również serdecznie się roześmiała. Miałam wrażenie, że wszystko nagle wróciło do normy. Jakbyśmy nigdy się nie pokłóciły. Mimo wszystko chciałam być tego stuprocentowo pewna. O tę pewność musiałam jeszcze trochę zawalczyć.

- Przepraszam. Powinnam była od razu szczerze z tobą porozmawiać - wyznałam.

- Oczywiście, że tak - westchnęła moja przyjaciółka, nadal spoglądając na mnie nieco karcąco. Po chwili jednak mocno objęła mnie ramieniem i otworzyła drzwi swojego domu. Były otwarte, więc ktoś musiał być w środku. - Zapraszam cię teraz na wspólną naukę i lody.

W tym samym momencie usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Wraz z Molly z prędkością światła podążyłyśmy do miejsca, z którego pochodził trzask, czyli do kuchni.

- Mamo - Molly podeszła do kobiety, która siedziała na podłodze i zbierała z niej malutkie szklane kawałki.

- To nic, kochanie. Rozbiłam pucharek na lody. Chciałam ci nałożyć - Po chwili pani Walker uniosła wzrok i spojrzała prosto na mnie. Wiedziałam, że średnio mnie lubiła, ale i tak grzecznie się do mnie uśmiechnęła. Praktycznie nigdy nie zapominała o dobrych manierach. - Och, Mackenzie. Zjesz z nami?

Wymieniłam z Molly charakterystyczne spojrzenia i coś mnie nie zaniepokoiła. Szmaragdowe tęczówki nadal były idealnie matowe, jakby ktoś wyssał z nich życie. W ogóle nie wiedziałam, co ta dziewczyna nosiła w środku.

- Oczywiście - odpowiedziałam i usadowiłam się przy stole.

***

Obiad wraz z Molly i jej mamą przeszedł dość... cóż, pomyślnie. Jedyne co wzmogło moje obawy, to nieobecność pana Walkera. Od razu przypomniałam sobie wtedy o tym, jak Molly jakiś czas temu rozłączyła się tylko dlatego, że jej ojciec wrócił do domu. Bałam się o nią. Nie chciałam jednak w żaden sposób tego okazywać. Po co miałabym niby to robić? Żeby wprawić przyjaciółkę w jeszcze większe zakłopotanie? Nie, dziękuję. Wolałam skupić się na tym, że później się uczyłyśmy i planowałyśmy na kimś zemstę.

Nasz cały plan składał się z jednej, prostej taktyki, która o dziwo cholernie mi się podobała: odpowiadać na wszystkie zarzuty zgodnie z prawdą i najbardziej chamsko jak to tylko możliwe. Nie poznawałam samej siebie, ale naprawdę miałam ogromną ochotę dogryźć komuś, kto niszczył psychicznie innych.

Wszystko miało odbyć się następnego dnia, czyli w środę. Piękną, pogodną środę, którą z samego rana zatruwała mi parszywa twarz okrutnego Freda Blaira. Człowieka, który potępiał innych uczniów w sposób okrutny, bezwględny i po prostu nieludzki. Wcześniej nie chciałam nic z tym zrobić. Bałam się o siebie i o resztę. Teraz już nic się dla mnie nie liczyło. Cholera, spałam wczoraj z cholernym Gavinem Reidem. Zabiłam człowieka w obronie własnej. I nie poniosłam za to żadnej kary. Tym razem to ja chciałam ją komuś wymierzyć.

Razem z Molly przeszłyśmy obok chłopaka, który pierwszy zaczął naszą niezwykle dojrzałą konwersację.

- Dziwka! - krzyknął, patrząc prosto na mnie. Z uśmiechem odwróciłam się w jego stronę, ale nawet to go nie zdezorientowało. Już teraz powinna zapalić mu się czerwona lampka.

- Fred - zaczęłam w miarę spokojna i opanowana. - Powiedział ci ktoś kiedyś, że zachowujesz się gorzej niż pięcioletnie dziecko?

- Pięcioletnie dziecko? - powtórzył z rozbawieniem, na co skinęłam głową. Chciałam, żeby odpowiedział na moje pytanie. - Nie, jeszcze mi się nie zdarzyło. Za to nazywano mnie o wiele gorzej.

- Gorzej? - powtórzyłam, naśladując jego niemal pretensjonalny ton. - Więc jak?

Blair najprawdopodobniej mnie nie zrozumiał, bo znacząco zmarszczył brwi.

- Jak cię nazywano? - doprecyzowałam.

- Nie masz takiego zasobu słownictwa.

Nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzaliśmy. Chłopak wiedział, jak i co do mnie mówić. Był przygotowany na wszelkie potyczki słowne, a ja dopiero debiutowała w tej dziedzinie. Na szczęście na pomoc przyszła mi Molly.

- A nazwano cię kiedyś chujem, Blair? - warknęła blondynka, która aktualnie była o wiele bardziej zdenerwowana niż ja. Mimo to zazdrościłam jej tego opanowania w głosie. Zdradzały ją jedynie zaciśnięte pięści.

Fred nie odpowiedział. Widziałam, że powoli zaczynał nie rozumieć tego, co się działo. Był lekko zdezorientowany zaistniałą sytuacją.

- Oczywiście, że tak - Molly odpowiedziała samej sobie. I tak czerpała z tego satysfakcję. - Bo nim jesteś. Rozpowiedziałeś wszystkim, że Mackenzie jest rzekomo dziwką Reida. Zmieszałeś tą dziewczynę z błotem pod sam koniec szkoły. Po skończeniu szkoły reszta zapamięta ją na lata właśnie w ten sposób. Jako kogoś, kto dał dupy.

Fred zesztywniał. Zdawał sobie sprawę z tego, że tej rozmowie przysłuchiwał się tłum rozrzucony po wszystkich kątach korytarza. Niektórzy stali bliżej i słyszeli każde słowo bardzo dokładnie, a inni musieli być zdani na ich relację. Blair nie chciał tego spieprzyć. Mimo wszystko większość go lubiła. Tak już po prostu było. Kiedy nie krzywdził innych, był całkiem w porządku.

- Och, Mackenzie - tym razem zwrócił się do mnie, jakby chciał zyskać na czasie. - Słodka, kochana Mackenzie. Chyba za bardzo wzięłaś sobie moje słowa do serca. W byciu panią do towarzystwa nie ma nic złego. Mam nadzieję, że chłopak przynajmniej dobrze ci płaci.

Przymknęłam powieki. Nie chciałam nawet na niego patrzeć. Obrzydzał mnie tym, jak się do mnie odnosił. Jak do śmiecia, najgorszego człowieka na całym świecie, wyrzutka społecznego, który zasłużył sobie przez wiele aspektów swojego życia na śmierć w męczarniach.

- Nie jestem panią do towarzystwa. Nigdy nie byłam i nigdy nie będę. Chciałabym, żebyś w końcu to, kurwa, zrozumiał - Poczułam buzujące pod moją skórą emocje. Nie chciałam dać się im ponieść. Chwilowo nie mogły wziąć góry nad rozumem. Jeśli chciałam wygrać, mój umysł musiał pozostać trzeźwy. Między innymi na tym opierał się mój plan.

- Przeklinasz - zauważył. - Groźnie. Nauczyłaś się tego od Reida, gdy rob-

- Zamknij się - Usłyszałam za sobą głos, który przerwał wywód Freda. Odwróciłam się, patrząc z dumą na postawnego Anthonego, który, prawdę mówiąc, mógł jednym skinięciem palca rozwalić Blairowi łeb.

- Dziwka, opcja numer dwa i bezimienny. Trzech na jednego. To trochę niesprawiedliwe, co?

Kiedy każdego z nas nazwał po swojego, zrobiło mi się po prostu gorąco. Nagle rozbolała mnie głowa i przestałam myśleć racjonalnie. Nie chciałam już dłużej wstrzymywać emocji. Nie dawałam rady. Byłam na to za słaba.

- Nienawidzę cię! - krzyknęłam, nie będąc nawet pewna, do kogo kierowałam te słowa. - Rozsiewasz plotki, burzysz ludziom życia i niszczysz ich psychiki! Jesteś zerem bez ambicji i celu, które krząta się po świecie i nie wie, co ma ze sobą począć!

- Przez tyle lat wyżywałeś się na każdym, kogo uważałeś za słabszego od siebie. I zawsze robiłeś to w taki sposób, by każdy w razie czego uznał to za niewinne żarty - wysyczała przez zęby Molly, zapewne przywołując do głowy mnóstwo obrazów, których ja na ten moment nie potrafiłam u siebie odnaleźć. Wiedziałam tylko, co przytrafiło się ostatnio mnie. To wystarczało.

- Z dobrego dzieciaka wyrosłeś na wrednego, podłego i ponurego sukinsyna. I wiesz co? Nawet mi cię szkoda. Nawet przykro mi, że tak uprzedmiotowiłeś Mackenzie, bo nie zdajesz sobie sprawy z tego, że sam siebie zrujnowałeś. I pewnie od dawna już to czujesz.

Fred nie potrafił wykrztusić z siebie ani słowa. Tony złapał Molly w talii, a mnie delikatnie popchnął w odpowiednim kierunku, zostawiając go samego. Zadzwonił dzwonek, lecz my jeszcze nie potrafiłyśmy tak po prostu rozejść się do swoich sal. Nie po tym co się stało.

- To było...

- Niezłe - dokończyła za mnie Molly, która tak samo jak ja i Tony miała na twarzy dziwny rodzaj zwycięskiego uśmiechu.

- Szkoda tylko, że utemperowaliśmy go tak późno - westchnął najmniej poruszony Tony, pożegnał się z nami i ruszył do swojej sali. Wraz z Molly bez słowa zrobiłyśmy to samo.

I może tylko mi się wydawało lub byłam cholernie naiwna, ale chyba miałam przy sobie przyjaciół. Takich prawdziwych z krwi i kości. Takich, przy których mogłam płakać, śmiać się, kłócić i walczyć. Ludzi pewnych siebie, mnie i świata. Lojalnych, wiernych, oddanych i szczerych.

Właśnie tego chciałam. Prawdziwych przyjaciół. I prawdopodobnie Bóg już mi ich ofiarował, a ja pragnęłam tylko odpowiednio to doceniać.

* * * * *

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.

~ księga psalmów 34, 18

Kocham i do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro