19. ɴɪᴇ ᴘᴌᴀᴄᴢ.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Będziesz więc miłował wiekuistego, twojego Boga, całym twoim sercem, całą twoją duszą i całą twoją mocą~

Rankiem w czwartek Fred nie był już tak chętny do wyzywania mnie, Molly, czy Tonego. Zachowywał się, jakby w końcu chociaż po części zrozumiał swoje błędy, a ja żałowałam, że uświadomił sobie wszystko tak późno. Mimo tego nie chciałam, by to on zajmował mi tego dnia myśli.

Ostatni dzień, który spędzałam w High School na zwykłych, standardowych lekcjach. Ostatni dzień normalności. Moment, w którym musiałam przyjąć do wiadomości, że od dorosłości nie było już odwrotu i pożegnać się na dobre z wieloma znajomymi twarzami, których najprawdopodobniej nie było mi już dane nigdy zobaczyć.

Od zawsze bałam się takiej chwili. Byłam kompletnie bezbronna, bo nie miałam żadnego wpływu na to, co się działo. Kończyłam szkołę i zupełnie to do mnie nie dochodziło. Pozostawały mi jedynie studia, jakąś dorywcza praca, a później miałam już na zawsze ugrzęznąć w bagnie dojrzałości, dorosłości, odpowiedzialności i innego gówna.

Cały dzień snułam się po korytarzach mojej znienawidzonej, ale jednocześnie ukochanej szkoły i patrzyłam na dosłownie każdego z ogromnym uśmiechem na twarzy. Wszyscy tego ode mnie oczekiwali, a ja się na to bezmyślnie zgadzałam. Oczywiście inni odpowiadali mi tym samym, ale żaden z tych gestów uprzejmości nie był szczery.

Jako cały rocznik mieliśmy za mało czasu, by wystarczająco dobrze się poznać, może w sobie zakochać, czy siebie znienawidzić. Tak naprawdę byliśmy zlepkiem obcych sobie ludzi, którzy codziennie mieli ze sobą styczność przez określoną ilość lat. Do niczego nas to nie zobowiązywało, po prostu dane było nam skończyć razem szkołę. Wielkie mi halo.

Ja jednak podchodziłam do tego wszystkiego od spodu. Ludzie, z którymi być może nigdy nie rozmawiałam, najbardziej wpływali na to, że moje życie wyglądało tak, a nie inaczej. Wypełniali puste przestrzenie mojego istnienia, a ja nigdy im za to nie podziękowałam.

Uczniowie przytulali się do siebie, płakali, wymieniali się numerami z ulubionymi nauczycielami, wspominali chwile upojnej beztroski i łykali kłamstwa reszty, a ja jedynie przyglądałam się temu wszystkiemu smutnymi oczyma. Nie potrafiłam lamentować razem z nimi, chociaż w środku wrzałam od niekontrolowanych emocji. Było mi przykro, że pewien etap w moim życiu miał się nagle zakończyć i nigdy nie rozpocząć na nowo.

I bardzo dobrze wiedziałam, że Molly i Tony będą przy mnie nawet po skończeniu szkoły, ale jednak już nigdy miałam nie zobaczyć ich razem w szkolnych ławkach, na korytarzu, czy na szkolnym parkingu. Mieliśmy na zawsze pożegnać się z miejscem, które mocno nas wszystkich ukształtowało.

- Po co ona się wysila, skoro i tak nie zrozumiemy tego do jutra? - Molly krzywiąc się i patrząc na tablicę, przyłożyła ołówek do ust, po czym mimowolnie zaczęła przygryzać jego końcówkę. Westchnęłam.

Dochodził koniec mojej ostatniej lekcji matematyki w tej placówce, a ja standardowo nadal niczego nie rozumiałam. Trochę mnie to bawiło, ale świadomość, że takie chwile też miały niebawem zniknąć, jeszcze bardziej mnie zdołowała.

Paradoksalnie chciałam znaleźć się w domu jak najszybciej. Nie mogłam znieść widoku pani Doherty, która myślała, że w jakiś sposób dzień przed egzaminami nadrobimy wszystkie zaległości z jej przedmiotu. Nie chciała się z nami żegnać, rozmawiać, czy chociażby troszkę odpuścić. Chciała do samego końca wykorzystać czas, który jej pozostał i z niewiadomych mi powodów uważałam to za pewnego rodzaju chciwość. Cóż, zawsze była wredna.

- Marzę o tym, żeby się nareszcie zamknęła. Słuchałam jej bełkotu zdecydowanie zbyt długo i już mam dość. Więcej nie wytrzymam.

Molly przyznała mi rację, a ja wykrzesiłam z siebie siłę na mały, delikatny uśmiech. Kiedy blondynka odwróciła wzrok od mojej twarzy, powróciła obojętność. Po mojej przyjaciółce wszystko spływało, a ja byłam kłębkiem nerwów i aż wstyd było mi to przed nią przyznać. Chciałam wręcz uzyskać przeciwny efekt.

- Nienawidzę tego przedmiotu - syknęłam odrobinę zbyt głośno. - I nienawidzę tej kobiety.

Pani Doherty powolnie odwróciła się w stronę uczniów, zaprzestając rozwiązywać jakieś zadanie na tablicy, a ja zamarłam. Wiedziałam, że usłyszała to, co mówiłam poprzednio i ani trochę mi się to nie podobało. Z drugiej zaś strony nie mogła mi już nic zrobić. Byłam prawie wolna od niej i od reszty grona pedagogicznego w tym syfie.

- Podejdź i dokończ za mnie - Kobieta uśmiechnęła złowieszczo i wyciągnęła w moją stronę białą kredę.

Zerknęłam na Molly, która chyba nie wiedziała, co się właśnie stało i zacisnęłam usta w wąską linię. Byłam pewna, że za chwilę mocno się ośmieszę, ale tak właściwie powinno mi już na tym nie zależeć. Westchnęłam przeciągle, podeszłam do pani Doherty i niechętnie chwyciłam w dłoń to brudzące ręce cholerstwo, którym po tylu latach nauki wciąż źle mi się pisało.

Popatrzyłam kolejno na działanie zapisane przede mną, nauczycielkę, kredę, własne ręce, przyjaciółkę i tykający zegar powieszony na ścianie tuż nad moją głową. Nikt nie mógł udzielić mi pomocy, a ja sama nie potrafiłam jej sobie zapewnić. Nie widziałam absolutnie żadnego rozwiązania, którym mogłabym załagodzić sytuację, a to wprawiało mnie w niemały dyskomfort. Westchnęłam ponownie.

- Do roboty, Margott - Usłyszałam z boku, po czym mocno zacisnęłam zęby, bojąc się jednocześnie o to, że je sobie pokruszę. Prawdę mówiąc, sądziłam, że byłam do tego zdolna.

Kiedy już unosiłam ubrudzoną dłoń, mając nadzieję, że przynajmniej nie pomylę się przy dodawaniu, ktoś wpadł do sali z głośny hukiem otwierając przy tym jej drzwi. Mimowolnie odwróciłam się w ich stronę, nie dowierzając, że moje zbawienie się urzeczywistniło, o ile w ogóle chodziło w tym momencie o mnie.

Pani Doherty zmierzyła gościa uważnym spojrzeniem, a ja powstrzymałam się przed parsknięciem śmiechem. Miała przy tym bardzo zabawną minę i byłam pewna, że w innych okolicznościach mogłabym nawet wybuchnąć teraz najszczerszym śmiechem, na jaki tylko było kiedykolwiek mnie stać.

- Dzień dobry - Chłopak w drzwiach cwaniackim uśmiechnął się w stronę dziwacznie skrępowanej kobiety. Nie sądziłam, że się jej podobał, czy cokolwiek z tych rzeczy, ale ewidentnie coś w jej zachowaniu podsuwało mi myśl, że uważała go za ładnego chłopca. Zresztą każdy, kto mógł przejść obojętnie obok jego urody, musiał być głupcem i ślepcem.

- Dzień dobry - Prawa brew kobiety wysoko się uniosła. Najwyraźniej nie była zadowolona z tego, że ktoś przerywał jej czerpanie satysfakcji z torturowania pewnej źle wychowanej uczennicy.

- Jestem tutaj, żeby ją zabrać.

Reid bez skrupułów wskazał na mnie palcem, a ja zaniemówiłam. Nie sądziłam, że będzie w swoich słowach i gestach tak bardzo bezpośredni.

- Do końca lekcji? Pozostało jeszcze tylko kilkanaście minut - Kobieta nie ustępowała. Nie podobało jej się to, że ktoś chciał podważyć jej władzę.

- Tak, proszę pani - Gavin bezczelnie się uśmiechnął, a ja już wiedziałam, że dobrze znał moją nauczycielkę. Ona również musiała go pamiętać, bo pokiwała z rezygnacją głową.

Z uśmiechem na ustach podeszłam do swojej ławki i z prędkością światła pozbierałam z niej swoje rzeczy, po czym spakowałam je do plecaka, posyłając Molly przepraszające, ale i rozanielone spojrzenie. Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową, a ja przystanęłam u boku mojego wybawiciela. Byłam mu niewypowiedziane wdzięczna za to, w jak spektakularny sposób wyratował mnie z opresji.

- A wynik to dwadzieścia cztery.

Chłopak wyglądał na przepełnionego dumą, a ja uniesiona jego wyczynem, wraz z nim ulotniłam się z sali, aby już nigdy tam nie wrócić. W końcu odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że zostawiałam za sobą nie tylko tą dobrą stronę średniej szkoły, ale również tę złą, toksyczną i trującą.

- Co tak późno? - zapytałam, gdy już byliśmy przy wyjściu z budynku. Ciekawiło mnie jeszcze, dlaczego wyciągnął mnie ze szkoły szybciej, niż to było konieczne.

- Późno? - prychnął, zasiadając w swoim wozie, który dzisiaj zaparkował bardzo blisko głównych drzwi, prawie całkowicie je blokując. Dosiadłam się do niego, a maszyna ruszyła.

- W poniedziałek się ze sobą przespaliśmy. We wtorek wywołałeś plotki o tym, że jestem twoją dziwką. Wczoraj nie dałeś znaku życia, a dzisiaj uwolniłeś mnie wcześniej z lekcji. Co będzie następne?

Chłopak nie odpowiedział od razu, więc z powagą na niego spojrzałam. Niezauważalnie się spiął, zaciskając dłonie na kierownicy. Nie potrafiłam mu tego odpuścić. Naprawdę chciałam tego nie komentować, ale rozum jak zwykle przegrywał z sercem. Urok bycia tylko człowiekiem.

- Co? - spytałam wprost. - Powiedziałam coś nie tak?

- Kto nazwał cię dziwką? - zignorował moje pytanie, zadając na jego miejsce swoje własne. Poczułam, jak zjeżyły mi się wszystkie włoski na karku. Użył zdecydowanie zbyt niskiego tonu, który jeszcze jakiś czas temu mocno by mnie przestraszył.

- Nieważne. Poradziłam sobie z tym sama - zapewniłam go, lecz jemu prawdopodobnie włączył się właśnie jakiś tryb ochroniarza, którego za nic nie dało się w odpowiednim momencie wyłączyć. Swoimi słowami jedynie rozjuszyłam go jeszcze bardziej.

- Nie obchodzi mnie to - warknął, po czym spojrzał mi w oczy, chwilowo nie zwracając uwagi na drogę. Bałam się, że wyniknie z tego jakiś wypadek, ale nie śmiałam o tym wspomnieć. - Nazwiska.

Chciałam westchnąć, jęknąć, przewrócić oczami, czy zrobić cokolwiek, co mogłoby otwarcie ukazać mój sprzeciw, ale się na to nie odważyłam.

- Blair - mruknęłam niechętnie, czując się jak najgorszy śmieć, jak okrutny i wstrętny sąsiad donosiciel. - Fred Blair.

Reidowi to nie wystarczało. Był wręcz zaskoczony tym, że wymieniłam tylko jedną osobę. Rozszerzyły mu się źrenice.

- I?

- W zasadzie to tyle. Nikt więcej nic o mnie nie mówił. Przynajmniej nie wprost i nie prosto w twarz.

Gavin skinął głową i ponownie skupił się na asfalcie. Cieszyłam się, że przeżyliśmy te chwile, w których podczas prowadzenia samochodu, zajął się czymś innym. To mogło się dla nas naprawdę źle skończyć, a ja uważałam siebie i bruneta za stosunkowo młode osoby. Ja sama jeszcze nie skończyłam oficjalnie szkoły średniej i dlatego nie chciałam jeszcze umierać. Do tego dochodził tata, którym ktoś musiał się przecież zająć. Musiałam być przy nim obecna.

Chłopak stopniowo się uspokajał, a ja w ciszy śledziłam drogę, którą przemierzaliśmy. Zdawało mi się, że ją poznawałam, ale jednak przy Reidzie nie mogłam być niczego pewna. Mógł zmierzać w kompletnie inną stronę, niż mi się wydawało. Taki już po prostu był. Nieprzewidywalny.

Okazało się, że moje przypuszczenia okazały się trafne. Znów mieliśmy spędzić nielegalnie czas w opuszczonej bibliotece, która nikogo już nie obchodziła. Nie chciałam narzekać. Podobała mi się taka perspektywa, nawet bardziej, niż mogłabym przypuszczać.

Weszliśmy bez słowa do środka. Wszystko znajdowało się w takim samym stanie, jak gdy byłam tutaj ostatnio. Trudno było oczekiwać czegoś innego.

Reid usiadł na podłodze, opierając się plecami o ogromny regał, z którego wyciągnął zapewne dobrze znaną sobie powieść. Usadowiłam się obok niego, a chłopak zaczął czytać. Nie rozumiałam praktycznie żadnego jego słowa. Jedynie podziwiałam jego skupiony wyraz twarzy, poruszające się płynnie wargi i błądzące po kartkach spojrzenie.

Kiedy przypomniałam sobie, że powinnam skoncentrować się na treści, którą chłopak chciał przekazać, zaczęłam go uważnie słuchać. Czytał Romea i Julię.

- „W grze tu nienawiść wielka, lecz i miłość.
O! wy sprzeczności niepojęte dziwa!
Szorstka miłości! nienawiści tkliwa!
Coś narodzone z niczego! Pieszczoto
Odpychająca! Poważna pustoto!
Szpetny chaosie wdzięków! Ciężki puchu!
Jasno mgło! Zimny żarze! Martwy ruchu!
Śnie bez snu! Taką to w sobie zawiłość,
Taką niełączność łączy moja miłość."

Po moich plecach przeszedł dreszcz, a chłopak nagle przestała czytać. Spojrzał na mnie kątem oka, a ja starałam się zrobić wszystko, aby w żaden sposób nie odkrył mojego poddenerwowania.

- Może poczytamy dzisiaj coś lżejszego? Nie mam ochoty na użeranie się z szekspirowskim bełkotem - Reid nie czekając na moją odpowiedź, odłożył przedmiot na swoje miejsce i jakby czekał, aż wybiorę następną pozycję. Odwróciłam głowę, by mieć z czego wybierać.

- Władca much? - spytałam, bezmyślnie wybierając pierwszy lepszy tytuł, który wpadł mi akurat do głowy.

Chłopak skinął głową i odnalazł odpowiedni egzemplarz.

- „Jasnowłosy chłopiec zsunął się ze skały i zaczął iść ostrożnie w kierunku laguny" - przeczytał pierwsze zdanie, lecz ja nie potrafiłam dłużej wytrzymać towarzyszącego nam napięcia. Musiałam to przerwać. Już. Teraz. Natychmiast.

- Dlaczego mnie tu zabrałeś?

Chłopak odetchnął i z hukiem zamknął książkę charakterystycznym ruchem dłoni. Już raz widziałam, gdy tak robił.

- Chciałem, żebyś się odstresowała. I to na swój grzeczny sposób. Bez żadnych używek.

- Nie pomogło.

Gavin ledwo powstrzymał się przed głośnym parsknięciem.

- No co? - Spojrzałam na niego z niemym wyrzutem. - Po prostu jestem szczera.

- Właśnie widzę - odetchnął brunet i przeniósł wzrok z okładki na mnie. Wstrzymałam powietrze, widząc tańczące w jego oczach iskierki, które po krótkiej chwili wygasły. Nagle zniknęły, jakby nigdy ich nie było. To mnie frustrowało.

Chłopak wydawał się teraz taki pusty. Zbyt często widziałam to, jak apatyczny mógł stać się dla otoczenia. Czasami wręcz biły od niego wszystkie emocje świata: te dobre i te źle, a czasami Gavin przybierał na twarz maskę obojętności i za nic nie chciał jej zrzucić. Westchnęłam. Nawet w swojej najgorszej odsłonie pozostawał cholernie atrakcyjny.

To, że wyglądał na kogoś, kto od zawsze potrafił łatwo uporać się ze swoimi problemami, dodatkowo dodawało mu do zajebistości. Uwielbiałam takich ludzi. Sama chciałam mieć wyjebane, jak oni, ale nigdy nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie mogłam nikogo zawieść, więc martwiłam się, dwoiłam i troiłam, aby tylko zawsze każdemu dogodzić.

- Jak radzisz sobie z tym, jaki jesteś? - wypaliłam nagle, zupełnie się tego po sobie nie spodziewając.

Reid przygryzł dolną wargę i w zamyśleniu mocno zmarszczył brwi.

- A jaki, według ciebie, jestem? - Owiał swoim oddechem moją twarz i sprawił, że każdy element mojego ciała zapłonął. Dosłownie.

- Grzeszny - odparłam, nie martwiąc się jeszcze o konsekwencje swoich czynów.

Chłopak nachylił się nad moim uchem i powoli zaczął podążać swoimi ustami wzdłuż mojej szyi. Przymknęłam powieki, aby móc zapanować nad tlącym się w moim podbrzuszu pożądaniu. Przypominałam sobie każdy jego dotyk, którym obdarowywał mnie wtedy. Chciałam więcej, ale nie mogłam pozwolić na takie błędy sobie ani jemu.

- Jak bardzo? - dopytywał, bawiąc się bezczelnie moją bezbronnością, uległością i pozorną niewinnością.

Nie odpowiedziałam. Gavin odessał się od mojej szyi i zaczął z bardzo bliska analizować moją twarz. Pozwalałam mu na to, ale jednocześnie wiedziałam, że to co robiliśmy, nie było właściwe. Prawda była taka, że nigdy nie powinniśmy się poznać. Trwaliśmy przy sobie zupełnie przypadkowo.

Łączył nas przypadek.

- Wiem, że nie jestem święty. Bardzo dobrze to wiem, kochanie, i trzeba ci wiedzieć, że nie żałuję absolutnie niczego, co zrobiłem. Wręcz przeciwnie, bo jestem z tego dumny - zaczął. - Ukształtowały mnie wszystkie zdarzenia z mojego życia, nie tylko te wybrane, te dobre. Popełniłem w życiu mnóstwo błędów i mało z nich naprawiłem, ale to nawet lepiej. Nie próbowałem okazywać nikomu skruchy, bo od zawsze wiedziałem, że nie potrafię szczerze czegoś żałować, Mackenzie. Nie chciałem kłamać i płaszczyć się przed innymi w tak żałosny sposób. To nie leży w mojej naturze. Nigdy nie leżało.

Poruszyło mnie to, co powiedział. Przez jego słowa poniekąd zrozumiałam też, dlaczego nie wierzył. Nie mógł wierzyć w miłosiernego Boga, skoro nigdy nikomu nie przebaczał, gdyż nie potrafił. Mogłam pokusić się o stwierdzenie, że nie znał swojego sumienia. Być może właśnie w tym tkwił problem.

Oparłam głowę na ramieniu Reida i zaczęłam wdychać zapach jego wody kolońskiej. Nie chciałam miażdżyć ciszy, która nam towarzyszyła. Miałam wrażenie, że wręcz powinna między nami trwać. Uspokajać przyśpieszone rytmy naszych serc i oddechów.

Tylko cisza mogła nas uratować.

- Czytać dalej? - Chłopak zniszczył rzekome poczucie bezpieczeństwa i porządku. Bardziej docisnęłam do jego ciała swoje i westchnęłam.

- Nie - mruknęłam, po czym wzięłam w dłonie stare dzieło Goldinga. - Może teraz ja.

Gavin skinął głową i omiótł wzrokiem tekst, który miałam zamiar przeczytać. Chrząknęłam, by przygotować głos na lekki wysiłek.

- „Chociaż zdjął sweter i wlókł go teraz za sobą po ziemi, szara koszula przywarła do ciała, a włosy kleiły się do czoła. W otaczającym go długim paśmie strzaskanej roślinności dżungli gorąco było jak w łaźni. Z trudem przedzierał się przez pnącza i ścięte pnie, gdy nagle jakiś ptak, czerwono-żółta zjawa, zerwał się i wzbił w górę jakby z wróżebnym okrzykiem; a okrzykowi temu niby echo zawtórował inny" - przerwałam, gdy poczułam na swoim podbródku śmiałe palce chłopaka, który obrócił moją głowę w swoją stronę, bym w końcu spojrzała mu prosto w oczy.

- Dość - Uśmiechnął się bezczelnie, zapominając o tym, na jakie wyznanie zdobył się jeszcze przed chwilą. - Jąkasz się.

- Nieprawda! - odpowiedziałam od razu, niemalże odruchowo.

- Prawda - oznajmił cierpko tonem, który absolutnie nie przyjmował żadnego sprzeciwu. - Ale to urocze. I trochę ujmujące.

Wstrzymałam oddech, mając nadzieję, że dzięki temu chłopak nie usłyszy, jak szybko bije mi serce. Nie umiałam tego poskromić. Mój organizm reagował na Reida bardzo gwałtownie i nie dało się tego ukryć.

Dopiero w tym momencie naprawdę zdałam sobie z tego sprawę. Gavin mocno na mnie działał, a ja bez możliwości innego wyboru, po prostu to akceptowałam. Nie chciałam zmieniać tego porządku rzeczy, ale jednocześnie byłam pewna, że w naszej relacji wiele zgrzytało. Nic się ze sobą nie zgadzało, działo się zbyt szybko, powodowało mnóstwo szkód i nie miało żadnych rzetelnych podstaw do samego istnienia.

- Zawsze się jąkam? - wyszeptałam.

- Nie - Zbliżył swoje wargi do moich na tyle blisko, że byłam pewna, iż mnie pocałuje. Musnął je delikatnie, bawiąc się mną jak marionetką. Książka wypadła mi z rąk i upadła z hukiem na podłogę. - Tylko czasami.

Tym razem pozwolił sobie, by być bliżej. I jeszcze bliżej. Tak blisko, że nagle staliśmy się jednym. Niepewna tego, co robię, delikatnie odepchnęłam go ruchem dłoni przy jego klatce piersiowej.

- Przestań - wysapałam, nie potrafiąc złapać oddechu. Nie mogłam się uzależnić. Nie tak łatwo i nie od niego.

- W porządku - przystał na moje słowa, po czym przeczesał palcami swoje gęste włosy, które jeszcze przed chwilą tworzyły na jego głowie artystyczny nieład. - W porządku - powtórzył ciszej, z mniejszym przekonaniem.

Uspokoił swój oddech. Ja również to zrobiłam. Mimo tego ogień nadal mnie pochłaniał. Z każdą sekundą łaknął coraz więcej i więcej, a ja nie miałam tyle odwagi, by się mu poddać. Próbowałam więc walczyć, ale nawet to nie przynosiło odpowiednich skutków. Tak właściwie nie przynosiło żadnych skutków.

Miałam wrażenie, że to wszystko zachodziło za daleko. Próbowałam zwalać część swoich problemów na hormony, ale w głębi duszy wiedziałam, że nie tylko one miały na mnie wpływ. Po prostu przez całe moje życie trwałam w niekończącej się monotonii i nie robiłam nic, by to zmienić. Teraz nawet moje oddechy nie były planowane. Mój czas zarządzał sam sobą. Tak naprawdę nie miałam już nad niczym kontroli.

- Zbieramy się?

Mimowolnie prychnęłam, lecz po chwili zastanowienia skinęłam głową. Nie mogliśmy dłużej przebywać tak blisko siebie. To skończyłoby się czymś jeszcze większym. Prawdopodobnie obydwoje nie chcieliśmy ponownie dopuścić do takiej sytuacji. I okej, spaliśmy już ze sobą, ale to był pierwszy i ostatni raz. Takie coś miało się już nigdy nie powtórzyć.

Wstaliśmy z podłogi i otrzepaliśmy swoje ubrania z kurzu. Kiedy wychodziliśmy z budynku, chłopak przytrzymał mi drzwi, po czym sam przez nie przeszedł. Stanęłam przy masce jego samochodu i dokładnie przyjrzałam się przedniej szybie. Była idealnie wyczyszczona, nie zauważyłam ani jednej smugi. Z tego powodu ledwo powstrzymałam się przed uniesieniem jednego kącika ust. Reid przystanął obok mnie, widząc, że zmieniłam wyrazu twarzy.

- Co? - zapytał, patrząc na mnie z niemalże prawdziwą ciekawością w dwukolorowych tęczówkach. - Dobra, nieważne - dodał i szybkim ruchem ulokował swoje dłonie na mojej talii. Od razu próbowałam je z siebie strącić, lecz nie mogło mi się udać, skoro Gavin trzymał mnie tak mocno.

Przez chwilę miałam ochotę mocno uderzyć go w twarz, ale wiedziałam, że on nie był Michaelem. Nie dotykał mnie w taki sposób. Nie był przy tym taki obrzydliwy. Zresztą i tak pozwoliłam mu już na wiele, wiele więcej. Pod względem fizycznym był już tak blisko, jak tylko się da.

Przyciągnął mnie bliżej i niespodziewanie wcisnął mi w usta mocny pocałunek. Przymknęłam oczy, dalej nie wierząc w prawdziwość tego człowieka. Zdawało mi się, że był tylko jakimś przyjemnym złudzeniem, które po odpowiednim czasie miało się rozpłynąć i nigdy nie powrócić.

- Napisz te głupie egzaminy najlepiej z nich wszystkich. Chcę widzieć twoją satysfakcję.

I zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, czy powiedzieć, on zniknął w swoim samochodzie, a ja bez słowa do niego dołączyłam. W pośpiechu usiadłam obok, zapięłam pasy i już po kilku sekundach poczułam to interesujące uczucie wgniatania w fotel, którego nigdy nie lubiłam.

Powiedzmy, że chwilowo robiłam mały wyjątek.

***

Stres zżerał mnie od środka. Czułam, że cała się trzęsę, ale dalej parłam naprzód. Molly wyglądała na równie przerażoną, a na dodatek cały czas czytała jeszcze swoje notatki. Chciałam ją przed tym powstrzymać, ale nie umiałam wydusić z siebie żadnego słowa. Mimo to miałam nadzieję, że zrozumie, iż zamknięcie jej segregatora, miało uświadomić jej to, jak bardzo sobie nie pomagała.

- Nie damy rady - wyszeptała, widząc z dala naszych nauczycieli, którzy nawet w eleganckich strojach prezentowali się dość prostacko.

- Zamknij się i chodź.

Złapałam ją za rękę w ramach dodania otuchy, ale mój gest ani trochę nie pomógł. Wydawało mi się nawet, że napędziłam blondynce jeszcze większego stracha.

Razem przeszłyśmy przez procedurę oddawania telefonów, bezustannych instrukcji i przypisywania stolików. Zadrżałam, dowiadując się, że ja i Molly miałyśmy zostać posadzone po dwóch przeciwnych stronach sali. Mimo to jedynie skinęłyśmy do siebie głowami, życząc sobie powodzenia i przyjęłyśmy to z opanowaniem.

Kartki, które później pojawiły mi się przed nosem, nagle stały się moim jedynym punktem odniesienia, na którym w pełni się skupiłam. Za zadanie miałam wyczerpujące wykorzystanie swojej wiedzy zgromadzonej przez dotychczasowy czas edukacji. Zdawało mi się, że mogłam tego dokonać.

Kiedy uczniom, w tym mnie, pozostało jeszcze trzydzieści minut czasu, usłyszałam głośne skrzypnięcie krzesła. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i ku mojemu zaskoczeniu zorientowałam się, że sprawczynią tego całego zamieszania była moja przyjaciółka. Gwałtownie wstała ze swojego miejsca i oddała swój arkusz pewnie kobiecie z komisji egzaminacyjnej. Po tym wyszła z sali i oficjalnie stała się pierwszą, która skończyła pisać.

Kiedy czas upłynął, ja byłam już całkowicie odrobiona. Oddałam swoje wypociny i czym prędzej udałam się do wyjścia. Miałam ogromną nadzieję, że Molly postanowiła poczekać na mnie przed szkołą, a nie ulotnić się bez słowa do domu. Dzięki Bogu nigdzie mi nie uciekła.

- Co miało być?! - zapytałam w nagłym przypływie złości.

- Przepraszam - wydukała dziewczyna, a ja dopiero będąc bliżej, zauważyłam, jak bardzo roztrzęsiona była. - Napisałam wszystko, no, prawie wszystko, ale przez ten cały czas czułam się tak okropnie, że musiałam wyjść wcześniej. Chciałam jak najszybciej znaleźć się na świeżym. Dziwnie uciskało mnie coś w klatce piersiowej.

Przygryzłam wargę aż do samej krwi. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że Molly wcale nie zachowała się w ten sposób, bo chciała zrobić przedstawienie. Ona potrzebowała pomocy, a ja zamiast za nią pognać zostałam w miejscu.

- Miałam takie dziwne przeczucie... Jakby właśnie działo się coś złego. Nie wiem jak to nazwać. Po prostu było mi strasznie słabo.

Powoli ją przytuliłam. Wiedziałam, że z czasem i tak się uspokoi, ale chciałam jej w tym pomóc.

- Jestem pewna, że świetnie ci poszło. A przeczucia można sobie wsadzić w dupę. Nigdy się nie sprawdzają.

Puściłam Molly i wysiliłam się na uśmiech. Dziewczyna odpowiedziała mi tym samym.

- Mam nadzieję - odparła spokojniejszym tonem. - A tobie jak poszło? Poradziłaś sobie ze wszystkim?

- Tak. Raczej tak. Może znajdzie się kilka błędów, ale reszta powinna być okej.

- Cieszę się - Molly szczerze się uśmiechnęła, a ja lekko się tym rozczuliłam.

Cholera. Chciało mi się płakać. Naprawdę. Bo właśnie skończyłyśmy szkołę średnią. Razem. Przeżyłyśmy w tym budynku tak wiele, że przykro było mi się z nim rozstawać. Teraz nawet smak porażek, które w nim przeżywałam, prezentował się inaczej. W tym momencie nie miały większego znaczenia. Być może nawet niektóre z nich można było uznać za małe zwycięstwa na drodze do dorosłości.

Z nostalgii wyrwał mnie Tony, który wybiegł ze szkoły, ciesząc się wraz z innymi, że już nigdy do niej nie wróci. Spojrzałam na wzruszoną Molly. Zdecydowanie nie podzielała jego zdania, ale i tak kiedy się przy nas pojawił, wcisnęła mu w usta mocny pocałunek.

- Wow - powiedział chłopak, odrywając się od blondynki. - Za co to?

- Nie wiem - odpowiedziała.

Grupka chłopaków, z którymi przed chwilą przebywał jeszcze Tony, przebiegła teraz obok nas, krzycząc coś do swojego kolegi i serdecznie się śmiejąc. Phelps także się roześmiał, ale pozostał z Molly. Po chwili zorientował się, że byłam tu obecna. Chrząknął i z krzywym uśmiechem skinął w moją stronę głową.

- Ta. Cześć, Anthony.

Był nieco zmieszany, ale i tak parsknął śmiechem. Molly przewróciła oczami, a ja szeroko się uśmiechnęłam. Pierwszy raz od dawna czułam się zwyczajną nastolatką.

- A więc? - zagaił Tony. Równocześnie z Molly zmarszczyłam brwi. - Jak wam poszło?

- Dobrze - odpowiedziałyśmy jednocześnie, co nieco rozbawiło blondyna.

- Och. Dobrze wiedzieć, że jako jedyny nic z tego gówna nie rozumiałem. Trudno. Ważne, że zdałem. Reszta mnie nie obchodzi.

- Jak mogłeś zdać, skoro nic nie rozumiałeś? - spytałam, nie będąc pewna, czy aby na pewno się nie przesłyszałam.

- Pewnie wszystko od kogoś zerżnął - mruknęła Molly z udawanym wstrętem.

- Zgadza się, pani Walker - Uśmiechnął się Phelps, a ja chyba po raz pierwszy w życiu obdarzyłam go nieironicznym, szczerym, ale też dość spektakularnym w swoim brzmieniu szacunkiem. - Było dla mnie oczywistym, że Jaz Carver wzorowo się przygotowała i skorzystałem z okazji, kiedy jej długopis przetoczył się na drugi koniec sali i musiała po niego iść.

Parsknęłam. Jaz faktycznie była prawdziwym kujonem z krwi i kości, ale jednocześnie jakoś nie wykorzystywała tej swojej rzekomej mądrości. Być może zależało to od jej pecha, ale po prostu zawsze potrafiła się wygłupić albo coś zepsuć. Czasami było mi jej nawet szkoda, ale że miała troszkę zbyt wybujałe ego, to od zawsze trzymałam się od niej z daleka.

- W takim razie nie zdziwię się, jeśli okaże się, że masz lepsze wyniki od nas - odparła Molly, wyciągając ze swojej kieszeni telefon. Zaczęła coś na nim wystukiwać, a Tony niestety skupił przez to swoją uwagę tylko i wyłącznie na mnie.

- Co się patrzysz? - mruknęłam, nie mogąc się powstrzymać.

- Właśnie przypomniałem sobie, że Ian zaprasza dzisiaj całą ekipę nad jezioro.

Molly oderwała się od ekranu swojego telefonu, wymieniła ze mną spojrzenie, a następnie prześwietliła swojego niedoszłego chłopaka na wylot.

- Z jakiej okazji? - zapytała, zwężając oczy.

- Z takiej, że wkraczamy w dorosłość - Chłopak odwrócił głowę w moją stronę, a ja już wiedziałam, że szykują się poważne kłopoty. - Mackenzie, idziesz, prawda?

- A co ja mam niby wspólnego z waszą ekipą? - zapytałam wyniośle, niemalże prychając.

- Należysz do niej - Blondyn wzruszył ramionami. - I nie waż się nie przychodzić, bo jesteś potrzebna w stadzie.

Nie miałam już żadnych wątpliwości co do decyzji. Wiedziałam, że chcę iść. Bardzo tego chcę.

- Okej, postanowione.

- W takim razie chodźcie. Zawiozę was. Reszta już pewnie jest na miejscu.

Anthony pociągnął nas do swojego samochodu, a Molly jawnie zaprotestowała.

- Ale żeby tak od razu?

- To najlepsza część zabawy - odpowiedział chłopak i cmoknął dziewczynę w policzek. Udałam, że wstrząsa mną obrzydzenie, a Tony zmierzył mnie rozbawionym spojrzeniem.

Kiedy siłą zapiął nam pasy i zablokował drzwi, poczułam się, jakby właśnie nas porywał. To było dość niekomfortowe, ale na szczęście droga nie trwała długo. Mimo to przez ten cały czas wraz z Molly uprzykrzałyśmy Tonemu życie i całkiem nieźle nam to szło. Raczej poważnie go zdenerwowałyśmy, ale nie chciał tego pokazać i dać nam tej satysfakcji z udanej misji.

- Kurwa - zaklął, hamując, a po chwili już zwrócił nam wolność. Odpięłyśmy pasy i wyszłyśmy z samochodu. To samo zrobił on.

Znajdowaliśmy się w miejscu, które codziennie nawiedzały tłumy dzieciaków z Fairfield. To wszystko dlatego, że znajdowało się blisko szkoły i nikt z dorosłych się tutaj nie zapuszczał. Było zupełnie nierówne i niewygodne dla oka, ale i tak każdy prawowity obywatel Fairfield kiedyś tu przychodził. Nazywano je Okopami. Sama nie wiedziałam, kto wymyślił taką nazwę i skąd się wzięła.

Tym razem na brzegu nie widziałam żadnych nastolatków, lecz Iana, Gavina, Bonnie, Justina i Connora. Pomachałam w ich stronę, a całe towarzystwo, oczywiście oprócz Reida, który posłał mi tylko zadziorny uśmieszek, odmachało mi w dokładnie ten sam sposób.

Wraz z dwójką swoich towarzyszy dosiadłam się do reszty. Jako jedyni mieliśmy na sobie eleganckie ubrania i czułam się z tym trochę niekomfortowo, ale musiałam to ścierpieć. Tony musiał poradzić sobie z garniturem, Molly z białą, zwiewną sukienką do łydek, a ja z taką samą kreacją, lecz w czarno-białe paski.

Molly zagadała do bliźniaków, Tony zaczął rozmowę z kuzynem, a Bonnie zbliżyła się do mnie. Gavin zaś najprawdopodobniej przysłuchiwał się rozmowie dwóch Phelpsów.

- Pewnie teraz zabrzmię, jakbym miała sto lat, ale muszę ci powiedzieć, że z własnego doświadczenia wiem, iż ukończenie szkoły to naprawdę zajebiste uczucie.

Zaśmiałam się, przyznając Bonnie rację.

- Znam to. Taka lekkość i... - zabrakło mi słowa.

- Wolność - Usłyszałam za plecami. Odwróciłam się.

Widząc jego oczy, nie byłam w stanie zachować nawet pozorów normalności, ale nie chciałam tego przyznać ani przed sobą, ani przed innymi, ani tym bardziej przed nim samym.

- Czyż nie chodzi o samodzielność, niezależność, swobodę, odrębność, nieuchwytność i siłę? Czy nie to właśnie czujesz, Mackenzie Margott? - zapytał, a ja nabrałam wrażenia, że nie był w najlepszym humorze. Nie odpowiedziałam mu, więc wysyczał jeszcze: - Mów.

Głęboko wciągnęłam powietrze, ale zanim zdążyłam cokolwiek z siebie wydusić, z odsieczą przybył jeden z bliźniaków, który najwyraźniej był już lekko zniesmaczony naburmuszonym usposobieniem swojego kolegi.

- Wyluzuj, stary. Kiedy zrozumiesz, że nie możesz się na wszystkich wyżywać? Jeszcze sprawisz, że laska ucieknie. Nie musi odpowiadać na wszystkie twoje pytania. Ogarnij się.

Justin poniekąd uratował mi skórę. Reid zgromił go ostrym spojrzeniem, ale po chłopaku najwyraźniej to spłynęło. Mruknęłam mu ciche podziękowanie, a on obdarował mnie za to przyjaznym uśmiechem.

Odwróciłam się z powrotem do Bonnie, więc Gavin chwilowo nie miał ofiary. Trochę chciało mi się śmiać z komizmu całej tej sytuacji, ale zdołałam się powstrzymać.

- Normalnie rozniósłby to miejsce i nawet by się nie zawahał - powiedziała Bonnie, a ja tym razem parsknęłam krótkim śmiechem. Miałam nadzieję, że rozmowy wokół to stłumiły. - Mówię serio. Z Reidem nie można sobie tak żartować. Jest na to zbyt impulsywny, ale ostatnio coraz częściej potrafi powstrzymać te swoje napady złości. To dzięki tobie.

- Chyba trochę przesadzasz.

Nie mogłam mieć na Gavina żadnego wpływu, bo najzwyczajniej w świecie go nie znałam. Ani on nie znał mnie. Byliśmy nieznajomymi, których nadspodziewanie dużo łączyło. I tylko tyle.

- Być może, ale i tak widzę, że zachowuje się inaczej. Nie ma żadnego lepszego wytłumaczenia-

- Okej - przerwałam jej, nie mogąc już dłużej tego słuchać. - W porządku.

Posmutniała, ale nic na to nie odparła. Byłam jej za to serdecznie wdzięczna. Obydwie dołączyłyśmy do rozmowy, która toczyła się między innymi.

- Idę po piwo - mruknął akurat Ian, podnosząc się z miejsca.

- Idę z tobą - Reid także się podniósł.

Kiedy chłopcy sobie poszli, Connor bez żadnego powodu nagle się roześmiał. Wszyscy skierowali na niego swój zdezorientowany wzrok.

- Sorki, trochę już wypiłem.

Nikt prócz Justina nie zawtórował Connorowi, dzięki czemu musiałam przyznać, że chłopak potrafił zachować się naprawdę uroczo. Jako jedyny śmiał się wraz z bratem, aby ten nie chichotał samotnie.

Ian i Reid wrócili z dwoma skrzynkami piwa, po czym rozdali każdemu po butelce. Ja dostałam swoją od Iana, więc nie byłam zbytnio skrępowana. Wydawało mi się nawet, że Gavin miał jakiś lepszy humor. Jakby posłuchał się rady Justina i faktycznie się ogarnął.

Niemalże jednocześnie wszyscy otworzyli swoje butelki i wyrzucili kapsle gdzieś na bok. Co prawda nie chciałam śmiecić, ale jak wszyscy, to wszyscy. Upiłam sporego łyka alkoholu i odetchnęłam. Smakował latem i wakacjami. Wolnością.

- No, to teraz jesteście już poważnymi obywatelami tego popierdolonego kraju. Jak się z tym czujecie? - zapytał Ian, przeskakując wzrokiem z Tonego, na Molly i na mnie, i tak w kółko.

- Zajebiście - odparł krótko Phelps. Bonnie parsknęła, a Connor wypluł z ust trochę piwa.

- To dziwne uczucie. Niby jesteśmy dorośli, ale jednak czuję się, jakbyśmy byli najgorszymi gówniarzami. Boże, jeszcze tylko college - przypomniała Molly.

- Ta. A chęć zamordowania kilku nauczycieli chyba nigdy nie zniknie. To straszne - mruknęłam, łapiąc się za serce, na co reszta parsknęła zgodnym śmiechem. Nawet Reid na to poszedł.

- Najgorszy był Fey. Obleśny, stary zbok. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że wali do zdjęć swoich uczennic - powiedział zniesmaczony Anthony.

Bonnie mocno się skrzywiła.

- I uczniów - dodałam, przypominając sobie, jak ten człowiek zachowywał się w stosunku do wyższych i sprawniejszych od siebie chłopców.

- Fuj - wydusiła z siebie Bonnie, po chwili krzywiąc się jeszcze bardziej. Stuprocentowo ją rozumiałam. Mi samej robiło się właśnie niedobrze. Popiłam tę gorycz piwem, ale i tak nie zniknęła.

- I tak lepiej niż nasz tatuś, prawda, Connor? - Justin szturchnął swojego bliźniaka, lecz ten nie raczył na niego spojrzeć. Wszyscy zamilkli i nie odważyli się nawet poruszyć. Nastała niemal niekończąca się chwila ciszy.

- Może zagramy w prawda czy wyzwanie? - Bonnie uratowała sytuację, bo atmosfera nagle stała się jakoś mniej napięta.

Ian przechylił butelkę piwa w taki sposób, że dopił jego resztki, po czym postawił ją na środku kręgu swoich znajomych, który wszyscy tworzyliśmy.

- Możemy w taki sposób losować osoby. Kto kręci? - zapytał, ale odpowiedziała mu cisza. - Kto jest najstarszy?

- Ty - przypomniał mu Reid.

Chłopakowi zrzedła mina, ale i tak posłusznie zakręcił szklanym naczyniem, które swoją szyjką wskazało wprost na Bonnie siedzącą po mojej prawej stronie. Po lewej zaś znajdował się Reid. Jakże ciekawe towarzystwo.

- Prawda - powiedziała od razu Bonnie.

- Ej! Ona psuje zabawę! - krzyknął wstawiony Tony, którego gestem dłoni musiała uciszyć Molly.

- Spierdalaj - warknęła w jego stronę dziewczyna, a kiedy chłopak już chciał jej coś odpowiedzieć, moja przyjaciółka znów miała za zadanie nad nim zapanować.

- Cóż - Ian teatralnie złapał się za podbródek, zastanawiając się nad odpowiednim pytaniem dla swojej dziewczyny. - Ile chcesz mieć ze mną dzieci?

Rudowłosa szerzej otworzyła oczy i westchnęła, łapiąc się za kark.

- Piątkę - mruknęła, uśmiechając się, ale jednocześnie zachowując w głosie powagę.

- Grubo - zaśmiał się Gavin, który od razu dostał od swojego przyjaciela kuksańca w żebra.

- Będziesz wujkiem.

- Jeszcze zobaczymy - odpyskował mu Reid, ale Ian tylko przewrócił oczami. Bonnie zakręciła butelką, która wskazała jej Tonego.

- Świetnie - mruknął chłopak. - Chcę wyzwanie. Nie będę cipą.

Connor parsknął śmiechem, a Justin tylko się uśmiechnął. Miałam wrażenie, że wiedzieli o młodszym Phelpsie więcej, niż mogłoby się z początku wydawać.

- Będziesz - odparła Bonnie. - Uszczypnij Justina w dupę.

Dziewczyna ledwo powstrzymała się przed śmiechem, a Tony zbliżył się do swojego kolegi. Jeden z bliźniaków zaczął się niespokojnie cofać, aż w końcu wstał i próbował uciekać. Phelps pobiegł za nim, a cała reszta grupy serdecznie się śmiała. Już zdążył rozboleć mnie brzuch, kiedy Tony dopadł Justina i po serii mocnych kopniaków oraz uderzeń w końcu wykonał swoje wyzwanie.

- Udało się! - krzyknął z drugiego końca Okopów, wstając z Justina, którego wcześniej raczej niezgrabnie powalił. Drugi chłopak również wstał i obydwoje otrzepali się z kurzu, który zaległ im na ubraniach. Dołączyli do reszty, a Justin zakręcił butelką.

- Wyzwanie - mruknął Reid, widząc, że tym razem magiczny wskaźnik zatrzymał się właśnie na nim.

- Odłącz się od grupy z wybraną osobą na pół godziny - Justin uśmiechnął się tak szeroko i zaraźliwie, że mi samej udzielił się jego humor.

Gavin chrząknął, wstał, obszedł nasze koło i przyciągnął mnie za kołnierz do siebie. Poważnie się zachwiałam, lecz on w mgnieniu oka ustawił mnie do pionu i poprowadził w tylko sobie znaną stronę. Posłałam znajomym zdezorientowane spojrzenie, ale oni wszyscy woleli się jedynie śmiać.

- Zabawne - wycedziłam na tyle głośno, aby jeszcze mnie usłyszeli i poddałam się woli Gavina. Może nawet lepiej, że mnie stamtąd zabrał. Reszta zaczynała powoli działać mi na nerwy. Chyba.

Szliśmy w ciszy przez jakiś czas, aż Reid zatrzymał się ogromnym drzewie, pod którym postanowił usiąść. Pień dębu, który aktualnie stał się opieradłem chłopaka, był cholernie gruby. Gavin oczywiście usiadł po stronie, której nasi znajomi nie mogli dostrzec. Nie chciałam się tak bawić, więc stałam nad chłopakiem i udając znudzenie, przypatrywałam się swoim paznokciom.

- Siadaj - nakazał, lecz nie miałam zamiaru go słuchać. To, że w ogóle tutaj przyszłam, powinno mu na tę chwilę w zupełności wystarczyć. - Usiądź obok mnie.

- Nie.

Musiałam być nieugięta. Skoro właśnie Reid przez większość naszej znajomości ustalał zasady, to mógł chociaż jeden raz oddać stery mi. Chciałam, żeby odpuścił i się poddał, ale wiedziałam też, że był nadzwyczaj uparty.

- Czy mogłabyś łaskawie tutaj usiąść? - zapytał, a kiedy nawet to nie zadziałało, wstał, wziął mnie ręce i na siłę ułożył w dogodnej dla siebie pozycji, traktując mnie jak marionetkę. Moje szamotanie się nie robiło na nim żadnego wrażenia.

- Okej! - krzyknęłam, kiedy układał w nienaturalny sposób moje kończyny. - Postawiłeś na swoim! Zadowolony?

- Jak nigdy - wyszczerzył się i zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. Kiedy znalazł papierosy i zapalniczkę, poczęstował mnie małą dawką nikotyny. Obydwoje zaciągnęliśmy się swoimi uzależnieniami, lecz to on głośniej odetchnął.

- Boże - westchnęłam, zastanawiając się, za co tak właściwie go lubiłam i czy w ogóle go lubiłam.

- Coś ty taka nerwowa dzisiaj?

Pokręciłam głową, mimowolnie się uśmiechając i przejechałam językiem po swoich przednich zębach.

- Nie jestem nerwowa.

Roześmiał się, po czym przygryzł dolną wargę, patrząc gdzieś w dal.

- Owszem, jesteś.

Nie byłam nerwowa. Jedynie on mnie denerwował. Jak zwykle sprawiał zamieszanie i obwiniał wszystkich, tylko nie siebie.

- Nie jestem - powiedziałam już spokojniej.

Przez ułamek sekundy zastanawiałam, czy mówić dalej, ale szybko zdecydowałam, że powinnam to komuś powiedzieć. W końcu Reid miał mi pomagać. Jeśli chciał to należycie robić, musiał mnie słuchać. A ja musiałam słuchać jego.

- Cholernie stresowałam się dzisiejszym dniem. Przecież czekałam na niego całe życie - Nie mogłam pojąć, jak nagle moje życie skręciło na zupełnie nowe tory. - Skończyłam szkołę, Reid. Przeżyłam to piekło i jestem dorosła. Pozostał mi już tylko wybór college'u i pracy. To wszystko stało się zdecydowanie za szybko.

Milczał, ale wiedziałam, że przetwarzał wszystko, co powiedziałam. Zdecydowałam się to ciągnąć. Nawet jeśli mogłam powiedzieć za chwilę coś bardzo nieodpowiedniego. Nie bałam się odpowiedzialności.

- Za miesiąc mam osiemnastkę. I w ciągu całego mojego pojebanego życia mogłam zginąć kilka razy, ale żyję. I tak trudno mi patrzeć na moje otoczenie. Codziennie wszystko się zmienia.

Chciałam wyrzucić z siebie jeszcze więcej uciążliwych myśli, ale nie potrafiłam dobrze ująć ich w słowa, więc milczałam.

- Ale czym ty tak właściwie się przejmujesz? Co cię najbardziej rusza?

Nie wiedziałam.

- Wszystko. To, że już nigdy nie wrócę do szkoły, w której spędziłam znaczną częśçmojego życia. To, że już oficjalnie dorosłam i muszę jakoś się z tym zmierzyć. To, że minęły lata mojej niewinnej, głupiej, nastoletniej młodości. To, że z tatą jest coraz lepiej, ale to nie ja przekonałam go do zmiany decyzji. To, że ciągle mam nadzieję, że życie jeszcze potraktuje mnie dobrze i jakoś mi się ułoży, ale zawsze boję się, iż jednak nigdy tak nie będzie i moja historia skończy się bardzo, bardzo źle.

Nie czułam na swoich policzkach ani jednej łzy, a jednak było ich tam pełno. Bezskutecznie starałam się je jakoś zatrzeć, ale za bardzo drżały mi ręce. Prawie nic nie widziałam. Obraz kompletnie mi się zamazywał, a słońce wypalało w skórze jakieś niewidzialne rany.

- Poradzisz sobie z tym wszystkim. Będzie dobrze - Usłyszałam obok piękne kłamstwa, w które uwierzyłam, bo chciałam w nie uwierzyć. Zwyczajnie chciałam, by były rzeczywistością.

Z tą świadomością rozpłakałam się jeszcze bardziej. Nie potrafiłam zebrać się do kupy, choć usilnie próbowałam. Bolała mnie prawie każda część ciała, a drżenie wciąż nie ustawało. Powoli zaczynałam zapominać, jak się normalnie funkcjonuje.

- Jezu. Przestań już.

Nie potrafiłam. To było ode mnie silniejsze. Sama chęć poprawy w niczym nie pomagała. Miałam wręcz wrażenie, że z każdą sekundą mi się pogarszało.

- Nie płacz.

Mozolnie uspokoiłam oddech. Jedynie tyle udało mi się zrobić. Dalej płakałam, drżałam i cierpiałam. W samotności, ale razem z nim.

***

Kiedy wróciliśmy do znajomych, ci już od jakiegoś czasu nie grali w naszą grę. Podobno dość szybko im się to znudziło, więc zaczęli opowiadać sobie zabawne historie. Tak przynajmniej mówiła Bonnie, kiedy w ciszy usiadłam obok niej.

- Nie było was dłużej niż pół godziny - zauważył Connor, od którego raczej nie emanowało zbyt wiele emocji.

Westchnęłam. Gavin również. Doskonale wiedzieliśmy, ile nas nie było. To wszystko dlatego, że musiałam się uspokoić. Nie chciałam pokazywać się wszystkim z czerwoną, zapłakaną i spuchniętą twarzą.

- Tak - potwierdził Reid i nikt już nie śmiał więcej poruszyć tego tematu.

Czas opowiadania różnych śmiesznych historii trwał dalej. Śmiałam się, klaskałam i parskałam śmiechem w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Po prostu korzystałam z towarzystwa znajomych, a oni zachwycali się moją aprobatą. Na swój sposób uznawałam to za coś uroczego.

Wszystko układało się świetnie. Nikt z nas przez chwilę nie miał żadnych zmartwień. Ta chwila oczywiście musiała się zepsuć.

Zadzwonił telefon. Molly ze śmiechem go odebrała, prosząc resztę o ciszę. Jej mina z zadowolonej, szczęśliwej i wręcz anielskiej zmieniła się w smutną, przykrą i przerażająco pustą. Zrobiło mi się niedobrze.

- Dobrze - Usłyszałam niewyraźnie. - Dobrze, już jadę.

Molly się rozłączyła, a Tony złapał ją za ramiona, kiedy już prawie straciła świadomość.

- Moja mama miała wypadek. Walczy o życie w NorthBay. Muszę tam jechać.

Tony bez zastanowienia podbiegł do swojego samochodu i zaczął wydawać innym instrukcje. Czułam, że alkohol natychmiast z niego wyparował, ale i tak bałam się, że za chwilę zrobi coś głupiego. Zapakowałam się wraz z Molly na tył jego auta, a on odpalił silnik. Jako pierwsi wyjechaliśmy z Okopów, reszta została za nami.

Anthony przekraczał wszystkie możliwe ograniczenia prędkości, ignorował znaki, wyprzedzał na ciągłej, a nawet jechał pod prąd, ale zupełnie się to dla niego nie liczyło. Jego mina wyrażała jedynie determinację i chęć jak najszybszego dotarcia do celu.

Złapałam Molly za rękę, chcąc dodać jej otuchy. Płakała, ale chyba pierwszy raz w życiu chciałam jej na to pozwolić. Miała cholerne prawo płakać. Płakać, wyć, rozpaczać i robić milion innych rzeczy, które zazwyczaj robią załamani ludzie.

Widok czerwonego budynku, do którego zmierzaliśmy, sprawił, że prawie zwymiotowałam. Nie miałam siły tam wchodzić, ale wiedziałam, że dla niej musiałam to zrobić.

- Nic jej nie będzie - powiedziałam, gdy wszyscy wysiadaliśmy z samochodu. Jednocześnie słyszałam pisk opon samochodów reszty. Molly zignorowała całe swoje otoczenia. Weszła do środka i od razu pobiegła do recepcji. Wraz z Tonym stanęłam przy jej boku.

W mgnieniu oka znaleźliśmy się na odpowiednim oddziale, pod odpowiednimi drzwiami. Całą ósemką warowaliśmy w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie, żeby jakimś cudem pomóc mamie Molly swoją wiarą w to, że będzie dobrze.

Mijał czas.

Czas.

Wymykał się tym, którzy najbardziej go potrzebowali. Zanikał, aby pojawić się dla kogoś innego. Gasł, by zajaśnieć inaczej.

Odpowiednie drzwi.

Otworzyły się. Ktoś je otworzył. Lekarz. Mężczyzna. Miał ja rękach krew. Dużo krwi. Zbyt dużo. Przez chwilę nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Molly wstała ze swojego miejsca, gwałtownie puszczając moją dłoń. Lekarz wiedział, do kogo ma mówić. Widziałam w jego oczach smutek. Prawdziwy, żałosny i smutny smutek.

- Przykro mi.

Molly zaczęła kręcić głową. Z jej ust wyrwał się przeraźliwy krzyk. Nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała się z tym pogodzić. Nie miała na to siły. Była w y c z e r p a n a.

Płakała. Tak strasznie płakała. Przytuliłam ją. Wpiła się w moje ciało, jak mała dziewczynka. I wtedy zrozumiałam. Przez jedną krótką chwilę widziała we mnie swoją matkę. Załkałam. Przytuliłam ją mocniej. Tony objął nas obydwie.

Ból nie mijał. Mierzyliśmy się z nim w trójkę. Inni tylko patrzyli i współczuli. Nie mogli zrobić dla nas nic więcej.

Wiedziałam, co to znaczy stracić matkę. Przeżywałam to. Samotnie. Bez niczyjej pomocy. Jako głupiutkie dziecko, które nie mogło jeszcze niczego oczekiwać od życia. Jako dziewczynka pełna nadziei.

Wygasłam.

B o l a ł o.

M n i e.

S e r c e.

* * * * *

Przepraszam, że im to zrobiłam. Będzie już tylko gorzej.

~ v księga mojżesza 6, 5

Kocham, przepraszam za spóźnienie i do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro