2. ᴍᴀsᴢ ᴢᴀᴍɪᴀʀ ᴘóᴊść ᴢ ᴛʏᴍ ɴᴀ ᴘᴏʟɪᴄᴊę?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo ty jesteś ze mną~

Spacerowałam lekko zagubiona po praktycznie całym mieście, które o tej porze było spowite kompletną ciemnością mrożącą krew w żyłach. Dla mnie jednak nie była ona niczym nowym. Jedynie pozwalała się sobą napawać dzięki uspokajającej muzyce płynącej w moich słuchawkach.

Chodziłam tak bardzo długo. Aż do momentu, w którym poczułam, że jest mi naprawdę zimno, a moje ciało staje się coraz bardziej odrętwiałe. Byłam raczej nieodpowiednio ubrana, jak na kilka stopni na plusie, które i tak były żałosnym wynikiem, patrząc chociażby na moją za dużą i prześwitującą białą koszulkę oraz czarne dresy.

Byłam już blisko małego miejscowego sklepiku, w którym mogłam przesiedzieć chociaż chwilę dla ogrzania się, więc nieco przyspieszyłam. Było mi cholernie zimno, odczuwałam na całym swoim ciele nieprzyjemne szczypanie. Po dłuższej chwili zaczynałam mylić się w tym, którą nogę powinnam wystawić do przodu w danym momencie.

Do sklepu brakowało mi już bardzo niewiele. Większość z ludzi z Fairfield go po prostu ubóstwiało, bo można było znaleźć w nim zarówno produkty spożywcze, jak i jakieś rzeczy do domu. Jak zwykle ten mały budyneczek nie odznaczał się niczym szczególnym, a jednocześnie odnosił wrażenie bardzo przytulnego. Przez dosyć małe okienka było widać światło lamp, które znajdowały się w środku i w pewien sposób tworzyły ustalony ład. Bez nich nic nie byłoby takie samo.

Ale tym razem coś wydawało się inne. Czułam, że coś się zmieniło, a to wrażenie oddziaływało na mnie coraz bardziej z każdą chwilą, kiedy byłam bliżej wejścia. Wszystko stawało się odległe mimo tego, że byłam już praktycznie w środku.

I już miałam tam wchodzić i witać się równocześnie ze wszystkimi pracownikami przyjaznym skinieniem głowy, ale powstrzymał mnie przed tym około jedenastoletni chłopiec, który wbiegł na mnie z płaczem i coś krzyczał. Gdy tylko skrzyżował ze mną spojrzenie, zobaczyłam w jego oczach czysty strach, więc postanowiłam działać jak najszybciej, aby na wszelki wypadek zapobiec katastrofie. W środku mogło dziać się zupełnie wszystko.

- Co się stało? - zapytałam, ciągnąc małego bruneta o złocistych oczach za kaptur kurtki w bok.

Nie mogłam patrzeć na to, jak ten chłopaczek był zdenerwowany. Widać było, że czegoś się lękał, a ja byłam obeznana w tematach bólu na każdej płaszczyźnie. Aktualnie nie miałam czasu na zastanawianie się, co dalej, bo po głowie chodziły mi tylko dwa wyjścia.

Chłopiec mi nie odpowiadał, lecz zaczynał dyszeć coraz głośniej, a ja kwestionowałam jego stan. Miałam malutkie przeczucie, że za bardzo dramatyzował, bo jak dotąd nie widziałam żadnego mordercy ani psychopaty, więc wszystko jeszcze było dobrze.

I wtedy pojawił się on.

Wybiegł ze sklepu i zasłaniając się kapturem, obrócił na chwilę głowę w stronę moją oraz chłopca. Czas się zatrzymał, a kaptur odsłonił odrobinę za wiele, bo zobaczyłam piękne i lśniące ciemne włosy, które nie można było jednoznacznie określić.

Brązowe, czy czarne?

Były czymś pomiędzy, a jednocześnie pasowały się do obu grup. Ale pojawiły się równie szybko, co zniknęły. Po prostu zatopiły się w jednej chwili w mroku, a ja nie miałam możliwości zobaczenia, gdzie zmierzała postać, którą widziałam. Wydawało mi się nawet, że było widać jej oczy, ale ja skupiłam się za bardzo na czymś innym.

Chwilę stałam jeszcze w zamyśleniu i wgapiałam się w punkt, który prawdopodobnie był poruszającym się na wietrze małym krzewem. Chwiał się i nie widział żadnego punktu oparcia, a powiew coraz bardziej się nasilał. Wahał się nad dwoma opcjami, a obydwie zdawały się nie pociągać za sobą niczego dobrego. Był, jak ja w tej chwili.

- Gdzie są twoi rodzice? - zapytałam chłopca onieśmielona moim nagłym zachwyceniem się osobą, która najprawdopodobniej narobiła w sklepiku rabanu.

Chłopiec chyba nie miał siły mi odpowiadać, a mnie to znacznie dotknęło. Widziałam, jak wzdrygnął się na słowo rodzice. Nie chciałam go do siebie zniechęcać, więc starałam się przypomnieç sobie, jak ja czułam się w takiej sytuacji. Kiedy to mnie pytano o rodziców, którzy byli moim słabym punktem. Jedno słowo, które przecież w szkole tak często padało i to bez żadnego zastanowienia. Bez wdzięczności ani żadnego uznania, szacunku. Równie dobrze mogłoby być przekleństwem, a nie zmieniłoby swojego wydźwięku.

- Zabieram cię do mnie - oznajmiłam trochę bardziej pewna siebie. Chciałam tylko pomóc.

Cóż, chyba i tak było ze mną lepiej, niż kiedyś. Wiedziałam, że przeszłość nie mogła mieć wpływu na teraźniejszość, ale czy ktokolwiek stosował się zawsze do własnych zasad? Raczej nie, a to tłumaczyło i wyrażało mnie oraz moje absurdalne zachowanie.

- Nie idziemy do sklepu? - zapytał w końcu młody, a ja poczułam, że stopniowo robi mi się coraz cieplej, więc posłałam mu spojrzenie pełne niezrozumienia. Miałam na to siłę. - Chyba po coś tu przyszłaś, prawda? - zapytał kolejny raz nieco wyzuty z życia, lecz jakby wcale nic się przed chwilą nie stało.

Trochę mnie to dziwiło, ale oczywiście nie zamierzałam tego komentować. Chłopiec po prostu miał jakieś swoje uzasadnienie, a ja nie widziałam potrzeby, żeby w to ingerować.

- O wszystkim porozmawiamy u mnie przy gorącej herbacie - odpowiedziałam niedbale i chwyciłam go za rękę, czego nie przyjął z uśmiechem.

Szliśmy dosyć szybko. Cały ten czas poświęcałam na myślenie o tym, co musiał zobaczyć ten mały człowiek. Nie słyszałam strzałów ani krzyków, więc raczej jego rodzice nie zginęli na jego oczach ani nic podobnego nie przydarzyło się komuś innemu. Mogłam jedynie przypuszczać, że przeraził się kogoś, kto wybiegł z budynku. Być może zobaczył broń.

Nic z tym nie zrobiłam, a przecież mogłam go zatrzymać lub chociażby krzyknąć. Zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby policji na wsadzenie tamtego mężczyzny do więzienia. Mogłam też wejść do sklepu i sprawdzić, co się tam stało. Albo przynajmniej dopytać chłopca o cały przebieg tej sytuacji.

Byłam żałosna.

Nim się zorientowałam, znajdowaliśmy się pod moim blokiem, więc szybko do niego weszłam i pociągnęłam chłopca na górę. Po chwili byliśmy już przed drzwiami do mojego mieszkania, a ja drżącymi rękami próbowałam włożyć klucz do zamka, a później go w nim przekręcić. Chłopiec obok mnie postanowił jednak mnie w tym wyręczyć i wyrwał mi klucze, po czym zaczął testować każdy z nich, aż w końcu dzięki niemu znaleźliśmy się w środku.

- Dzięki - mruknęłam i tym razem to ja wzięłam od niego przedmiot, po czym zamknęłam mieszkanie od środka.

Później nie zwracając uwagi na małego, poszłam do swojego pokoju i przygładziłam swoją pościel siną dłonią. Po tym poczułam, że nadal miałam na uszach słuchawki, więc szybko je ściągnęłam i rzuciłam na łóżko, by już nie słyszeć żadnej muzyki, żadnych dźwięków. Jeszcze raz przygładziłam pościel, a gdy miałam po raz kolejny ponowić tę czynność, ktoś wszedł do środka i mi w tym przeszkodził.

- Masz zamiar pójść z tym na policję?

Odwróciłam głowę. W drzwiach stał przestraszony chłopiec, który chyba nie czuł się przy mnie zbytnio komfortowo. Nie udało mi, a ja nie potrafiłam się temu dziwić. Miał ku temu poważne powody. Podeszłam do niego i położyłam na jego ramionach swoje zimne dłonie.

- Najpierw powiedz mi, jak masz na imię i co się tam stało.

Chłopak spuścił głowę, czym ani trochę mnie nie zraził do dalszych prób wyciągnięcia z niego czegokolwiek. Puściłam go i poszłam do kuchni. Zaparzyłam nam herbatę, powstrzymując się przed nalaniem do mojej ulubionej szklanki mineralnej wody. Po chwili położyłam na małym stoliku dwa kubki z gorącym napojem, a gdy zaczęłam mieszać łyżeczką w jednym z nicg, usłyszałam kroki zmierzającego w moją stronę chłopca.

- Mam na imię Kevin - przedstawił się, siadając przy stoliku i okrywając swój kubek rękami, aby poczuć jego intensywne ciepło.

Usiadłam na krześle naprzeciwko, a następnie delikatnie się uśmiechnęłam, bo chłopak przynajmniej trochę się na mnie otworzył i chyba naprawdę planował powiedzieć mi coś więcej, a przecież właśni na tym mi teraz zależało. Musiałam mieć jak najwięcej informacji.

- Mackenzie - odparłam i wypiłam łyk napoju, przy okazji parząc język.

Kevin nie zrobił tego, co ja, lecz gdy odłożyłam swój kubek na blat, zaczął mówić.

- Byłem w sklepie, bo chciałem coś ukraść. Ja i tata żyjemy w dużej biedzie, a on potrzebuje czegoś lepszego niż to, co mamy. Kiedy już miałem coś zwędzić zobaczyłem mężczyznę, który również kradł. Nie widziałem jego twarzy. Miał w ręku pistolet.

Chłopiec przemówił bardzo spokojnie, choć ja w jego sytuacji najpewniej dostałabym zawału. Moje serce nakazywało mi zamknięcie się i pozwolenie chłopcu na takie życie, ale mózg mówił coś innego. Musiałam wszystko zgłosić i odesłać go przez policję do ojca bez względu na to, jaka kara miała go spotkać.

- Jeszcze dzisiaj wrócisz do ojca - powiedziałam i chwyciłam w dłoń telefon, który cały czas miałam w kieszeni, a następnie zaczęłam wybierać odpowiedni numer.

- Nie dzwoń na policję, proszę. Po prostu mnie wypuść. Tata mnie potrzebuje - odezwał się złotooki, a ja na chwilę się zawahałam, lecz nie spojrzałam mu w oczy, bo to mogłoby zupełnie zmienić moją decyzję. Czy naprawdę musiałam to zgłaszać?

Zawsze miałam słabość do ludzi z podobnym problemem, co mój. Bieda i ojciec, który wychowuje samotnie dziecko. Moje dwa najbardziej wrażliwe punkty.

Wróciłam do wybierania numeru i gdy już miałam naciskać zieloną słuchawkę, usłyszałam załamany głos chłopca. Musiałam odrzucić urządzenie na blat i spojrzeć mu w oczy.

- Wypuść mnie. Pójdę do domu i rozstaniemy się w zgodzie - powiedział spokojnie i wyraził tym chyba więcej emocji, niż przez każdy możliwy płacz, czy też lament.

Nie mogłam go nie posłuchać, ale z drugiej strony przez swoją lekkomyślność i uległość mogłam zrobić więcej szkody, niż pożytku. Postanowiłam więc pójść na kompromis i jakoś pogodzić serce z umysłem.

- Dobrze, ale zostaniesz u mnie na noc - postanowiłam i zgarnęłam telefon z blatu, po czym skierowałam się z nim do łazienki. - Będziesz spał w moim pokoju - rzuciłam jeszcze i zatrzasnęłam za sobą drzwi, głęboko oddychając.

Nie mogłam pojąć, dlaczego tak bardzo wstrząsnęły mną słowa chłopca. Rozumiałam go i naprawdę mogłam już teraz wypuścić go z mieszkania lub rzucić w ręce policji, ale nie miałam serca. Nawet w tej chwili mogłam wybrać numer alarmowy i ukarać Kevina. Pokutowałby wtedy złamanie siódmego przykazania Bożego.

Nie chciałam mu tego robić. Czułam, że muszę zapewnić mu opiekę przynajmniej na tę noc i dopiero później zacząć myśleć o tym co dalej. Każdy w życiu popełniał błędy, a ten chłopak był za młody na takie życie i wcale nie robił tego z własnego kaprysu, a dodatkowo widział dzisiaj obok siebie obcego gościa z bronią.

Nagle usłyszałam uderzenie pięści w drzwi, za którymi musiał znajdować się Kevin, więc obróciłam głowę w ich stronę i zaczęłam słuchać słów chłopca.

- Obiecujesz, że nie zadzwonisz na policję? - zapytał, a ja cicho westchnęłam i przymknęłam oczy z myślą, że to wszystko zniknie, gdy otworzę oczy. Niestety tak się nie stało.

- Obiecuję - odpowiedziałam i gdy wiedziałam, że chłopiec już planuje mi zadać kolejne pytanie, szybko go w tym uprzedziłam. - Ale jeszcze nie wiem, co będzie jutro.

I z tą wiedzą chłopak odszedł od drzwi. Słyszałam, jak swoimi krokami kieruje się do mojego pokoju, a następnie zaczyna chrapać. Przez taki obrót spraw byłam już bezpieczna. Nie byłam narażona na żadne pytania, więc wyszłam z łazienki, dalej trzymając w rękach telefon, który nagle zaczął wibrować. Przekręciłam go w dłoni i odblokowałam, po czym kliknęłam w nowe powiadomienie, jakim była jakaś wiadomość.

Nieznany:

Ty, ja i młody. Jutro o godzinie zerowej.

Przełknęłam głośno ślinę i odłożyłam komórkę na stolik, przy którym usiadłam. Roztrzęsiona zaczęłam popijać nerwy swoją już zimną herbatą. Podczas połykania napoju zdałam sobie sprawę z tego, że wpakowałam się w nowe kłopoty, których przecież nigdy mi nie brakowało.

Ojciec Kevina mnie szukał.

*****

Cóż... Dosyć długo mnie nie było i chciałabym za to bardzo przeprosić. Nie spodziewałam się zupełnie tego, z czym musiałam się zmierzyć w ostatnich miesiącach, ale teraz jakoś daję sobie z tym radę. Moja psychika została mocno nadszarpnięta i nie chciałam w takim stanie mieć kontaktu z kimkolwiek.

Oficjalnie wracam na wattpada. Po części wynikło to z rozmowy z moją przyjaciółką, która zaczęła ten temat, ale przez cały ten czas miałam gdzieś z tyłu głowy ochotę na napisanie czegokolwiek.

Mam dosyć trochę rozdziałów napisanych na zapas, więc będę z nich korzystać aż do momentu, w którym skończę mój prywatny projekt, który piszę już od wakacji. Nie pojawi się on nigdy ja wattpadzie, ponieważ wiążę z nim trochę inne plany.

Mam nadzieję, że ktoś w ogóle to teraz czyta i jest na tyle wytrwały, że nie wyrzucił tej książki ze swojej biblioteki.

~ ps 23, 4

Kocham i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro