20. sᴢᴀʟᴇᴊę ᴢᴀ ᴛᴏʙą.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Twoje słowo jest pochodnią dla moich nóg i światłością na mojej ścieżce~

Pogrzeb odbył się kilka dni później. Podczas całej ceremonii trzymałam Molly za rękę, choć stałam za nią. Potwornie płakała. Zaś jej ojciec patrzył na wszystko obojętnie. Reszta rodziny Walkerów zachowywała się różnorako. Jedni wręcz wyli, drudzy potrafili się nawet uśmiechnąć, a inni nie pokazywali absolutnie żadnych emocji.

Na pogrzebie byli wszyscy, którzy w dzień wypadku spędzali z Molly czas. Phelpsowie, Bonnie, bliźnięta i Reid. Przyszła także duża część tegorocznych absolwentów. Podobno nawet kilku nauczycieli.

Ale to wszystko i tak nie miało dla Molly żadnego znaczenia. Nawet teraz wpatrywała się tępo w widok za swoim oknem. Siedziałyśmy w jej domu, w kuchni. Piłyśmy herbatę i głównie milczałyśmy. Żadna z nas nie miała odwagi się odezwać.
Kiedy upłynęła niemalże wieczność, dziewczyna rozwarła usta.

- Wyjeżdżam.

Zabrakło mi tchu. Nie tego się po niej spodziewałam. Myślałam, że stawi czoła problemom, a jednak chciała od nich uciec.

- Gdzie? I na ile? - zapytałam, martwiąc się o to, czy jej pomysł w ogóle wypali.

- Do San Francisco. Na dwa tygodnie - powiedziała, wprawiając mnie w coraz większą konsternację. - Będę mieszkała u ciotki Charlotte.

Z tego co wiedziałam, to ta cała ciotka Charlotte była jedyną kobietą w rodzinie Walkerów, która nie wyszła za mąż, bo zwyczajnie tego nie chciała. Wolała żyć już na zawsze nastoletnim życiem, skupiać się na sobie i podróżować. Podziwiałam ją, ale też bałam się, że wybije Molly z głowy Tonego, który ostatnio coraz bardziej nadawał się na jej partię. Tak to przynajmniej wyglądało.

- Kiedy jedziesz?

- Dzisiaj wieczorem.

Okej, to był duży cios.

Nie wyobrażałam sobie Fairfield bez Molly. Miała zniknąć na dwa tygodnie. Nie godziłam się z tym, ale i tak wiedziałam, że muszę pozwolić jej odejść. Bo przecież miała do mnie wrócić. Skoro potrzebowała przerwy, to nie mogłam jej zatrzymywać.

- Jesteś pewna?

Ani trochę nie podobała mi się nasza rozmowa. Ja pytałam, a Molly zdawkowo odpowiadała, nawet nie racząc na mnie spojrzeć. Było mi przykro, ale nie chciałam tego pokazać, bo jednocześnie miałam na względzie to, jak paskudnie musiała czuć się dziewczyna obok.

I pomyśleć, że kiedyś przechodziłam przez to samo.

- Tak, jestem pewna - mruknęła bez przekonania. - Nie chcę dłużej patrzyć na dom, w którym cały czas przebywała. Wszędzie ją widzę. Widzę, jak gotuje obiad, robi pranie, ściera kurze, układa książki na regale, pije przy stole herbatę... - Spuściła wzrok, tym razem wbijając go w swój kubek melisy. - Nie chcę tu być. Już w dzień pogrzebu się spakowałam. Ciotka sama zaproponowała mi pobyt u siebie, a ja się zgodziłam. Chce mi pomóc i zamierzam z tego skorzystać. Ojciec już mi zapowiedział, że od teraz będę musiała przejąć obowiązki mamy. Nie mam ochoty mu usługiwać.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie sądziłam, że pan Walker mógł być aż tak okrutny dla swojej żony i dziecka. Z każdym słowem Molly zaczynałam coraz bardziej go nienawidzić.

- Mackenzie, on ją maltretował - załkała. - Zaczęło się od tego, że rzadko pojawiał się w domu, a kiedy wracał, czuć było od niego perfumy innej kobiety. Mama szybko to zauważyła i zrobiła awanturę. Właśnie za to oberwała pierwszy raz - Zrobiła sobie przerwę na głębszy oddech. - Później bił ją za każdy ruch, słowo, uśmiech, a nawet oddech. Za to, że nie posprzątała albo że nie wyprasowała mu koszuli do pracy. Próbowała się sprzeciwiać, ale było tylko gorzej. Nie zostawiła go, bo nie chciała, abym przez to cierpiała. A teraz ona... - Nie potrafiła dokończyć. Miałam wrażenie, że płacz rozerwał jej płuca. - A teraz ona nie żyje - Odważnie starła z policzków łzy. Miała podkrążone oczy i bladą cerę. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie. - Lekarze znaleźli na jej ciele mnóstwo siniaków, ale ojciec oczywiście zrobił wszystko, żeby to zatuszować. I wiesz co?! - Wstała i wzięła do rąk swój kubek. - Znowu mu się, kurwa, udało! - wrzasnęła, jednocześnie rzucając naczyniem o podłogę, które od razu potłukło się na drobny mak.

Podeszłam do niej i mocno ją do siebie przyciągnęłam. Chciałam, aby wiedziała, jaka jest dla mnie ważna, ale i tak to nie mogło jej w tym momencie pomóc.

- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś? - wyszeptałam, ściskając ją jeszcze mocniej.

Bałam się, że ją wypuszczę. W ten sam sposób, w jaki ona wypuściła przed chwilą porcelanowy kubek, który w ułamku sekundy rozbił się na tysiąc malutkich kawałeczków.

- Bo miałaś swoje problemy - odszepnęła, a ja zamknęłam oczy, pierwszy raz w życiu czując aż tak ogromne wyrzuty sumienia.

***

- Czyli wszystko dobrze? - spytałam po raz setny, mocniej zaciskając palce na swoim telefonie.

- Tak. Ile razy mam to jeszcze powtarzać? - odwarknął mój ojciec. Z jednej strony chciałam przeprosić go za moją dociekliwość, ale z drugiej chciałam tylko na niego nakrzyczeć. Postawiłam na milczenie. - A co z Molly? Pewnie cieszy się razem z tobą, że zdałyście.

Nigdy o nią nie pytał. Jedynie przed swoją chorobą, kiedy jeszcze czuł się całkowicie dobrze.

- Tato - westchnęłam, łapiąc się na czułości, z jaką wypowiedziałam to słowo. - Jeszcze nie wiemy, czy zdałyśmy. A poza tym Molly wyjechała wczoraj do San Francisco. Niedawno zmarła jej mama.

- O mój Boże - wybełkotał mój ojciec. - Co się stało? Chorowała?

Słyszałam w jego głosie strach. Wiedziałam, że mama Molly była od niego młodsza i podejrzewałam, że właśnie dlatego tak się tym przejął. Podobno dość dobrze ją znał, a do tego nie pojawił się na pogrzebie.

- Nie, miała wypadek samochodowy. Uderzyła w drzewo - Usłyszałam jego głośne westchnięcie i automatycznie mocno się zmartwiłam. - Mogłam ci nie mówić.

- Dobrze, że to zrobiłaś. Jestem po prostu... trochę zaskoczony. Wydawało mi się, że ona... żyła pełnią życia. W życiu nie pomyślałbym, że mogła umrzeć przede mną. Była taka młoda...

- Tak - wymruczałam lekko poddenerwowana. - Tak, była młoda.

Szybko zmieniłam temat. Opowiedziałam mu o moich nowych znajomych i o ciotce Molly. Kiedy już nie miałam nowych wątków do poruszenia, usłyszałam, jak ktoś wszedł do jego sali i zaczął coś mówić.

- Nie teraz! - krzyknął ojciec. - Rozmawiam z córką! Na Boga, oddajżesz mi to!

Ktoś najwyraźniej przechwycił jego telefon.

- Dzień dobry. Pani tata właśnie idzie na konsultację z lekarzem, czy tego chce, czy nie. Proszę się nie martwić i być dobrej myśli, bo leczenie daje dobre skutki. Może pani zadzwonić później. Do widzenia.

Pielęgniarka, która tak nagle kompletnie znieważyła mojego ojca, w mgnieniu oka się rozłączyła. Zdenerwowana wybrałam do niego numer, ale już nie odebrał. Rzuciłam więc telefonem o materac i prawie podskoczyłam w miejscu, kiedy głośno się rozdzwonił.

- Halo? - Odebrałam bez sprawdzania numeru.

- Cześć - To Ian. - Impreza. O siódmej. U mnie. Dzisiaj.

Parsknęłam śmiechem. Ten chłopak był niemożliwy.

- Nie ma mowy - Przez przypadek usłyszałam głos Bonnie i Tonego. - Tak szybko zapomnieliście o Molly?

Tym razem to Ian parsknął.

- Właśnie dlatego organizuję imprezę. Żeby się nachlać i zapomnieć. Proponuję ci to samo.

Westchnęłam. Chciałam być wobec przyjaciółki stuprocentowo lojalna, więc miałam pewne wątpliwości.

- No nie wiem... - Nie potrafiłam się zdecydować.

- Kurwa, Mackenzie. Chodź i tyle. Przyjadę po ciebie, jeśli chcesz.

- Ale...

- Dobra, dobra. W takim razie Reid po ciebie przyjedzie. Szykuj się. Nara - Rozłączył się.

Miałam już dość tych niedokończonych rozmów, ale i tak napisałam jeszcze do Molly. Chciałam wiedzieć, co się u niej działo. Może wpływały też na to moje najnowsze wyrzuty sumienia, ale to i tak stawiało mnie w takiej samej sytuacji.

Zrezygnowana wstałam z łóżka i powlekłam się do łazienki. Lustro mówiło mi bardzo wiele. Na przykład to, że wyglądałam na zmęczoną, chorą, niewyspaną, pijaną i naćpaną. Głośno westchnęłam, wyciągając z szafki coraz to nowsze kosmetyki. Musiałam coś ze sobą zrobić, a miałam czas jedynie do dziewiętnastej.

W międzyczasie pisałam z Molly i się szykowałam. Poinformowałam ją o imprezie u Iana, a ona nakazała mi bezwarunkowo iść. Mimo to nadal czułam się jak najokropniejsza przyjaciółka na całym świecie.

O umówionej godzinie byłam już gotowa. Miałam na sobie biały, przylegający, krótki top w ciemne kropeczki, zwykłe, czarne legginsy i nieco brudne trampki. Włosy pokręciłam, by tworzyły na mojej głowie burzę naturalnych, plażowych loków, a na lewą rękę założyłam stary zegarek ojca, który podobno nosił jeszcze, gdy był młodzieńcem, w co oczywiście nie wierzyłam. Musiał żartować, kiedy mi to mówił.

- Witam - Ktoś wpadł do mojego mieszkania, bardzo głośno otwierając drzwi.

Podskoczyłam w miejscu, po czym złapałam się za serce. Reid w mgnieniu oka pojawił mi się przed oczami, a ja miałam tylko ochotę go uderzyć.

- Chciałeś mnie zabić? - zapytałam poważnie, dalej trzymając dłoń na klatce piersiowej. To go trochę przestraszyło i w końcu przestał się szczerzyć.

- Jeszcze nie teraz - mruknął, a ja wzięłam kilka głębokich wdechów. Ledwo się uspokoiłam, a ten już na nowo szeroko się uśmiechał. - Coś ty taka nerwowa dzisiaj? - zapytał w ten sam sposób, co ostatnio.

Nie odpowiedziałam. Nie chciałam więcej przeklinać. I tak ostatnio pozwalałam sobie na za dużo.

- Och, nie chcesz odpowiadać.

Przewróciłam oczami i sprawdziłam, czy aby na pewno wszystko ze sobą wzięłam. Wypchnęłam Reida z mieszkania i zamknęłam za nami drzwi. Jako pierwsza skierowałam się na dół.

- Buntujesz się.

Wyszliśmy z budynku, a ja od razu zauważyłam wóz chłopaka. Bez żadnego zastanowienia szybko do niego wsiadłam, z własnego doświadczenia wiedząc, że drzwi musiały być otwarte. Gavin siadł na miejscu kierowcy, a ja odetchnęłam. Chciałam już znaleźć się u Iana i olać uciążliwego bruneta dla czystej wódki, która miała dać mi możliwość zapomnienia.

- Zbuntowana Mackenzie Margott.

- Zamknij się! - odburknęłam w końcu. Tym razem nawet dźwięk pracującego silnika mnie denerwował.

- A już myślałem, że odcięto ci język i zostałaś niemową. Zaczynałem się martwić - Chłopak położył sobie dłoń na sercu, a ja ponownie przewróciłam oczami.

Starałam się skupić wzrok na widoku za oknem, ale oczywiście Reid nie zamierzał mi na to pozwolić. Wolał gadać, gadać i gadać, a ja miałam za zadanie go słuchać. Tak bardzo mi się nie chciało...

- Ale wiesz. Gdybyś była niemową, byłabyś tysiąc razy seksowniejsza. Wszyscy lecieliby tylko na twój wygląd i miałabyś ogromne branie. Mówię serio. Pomyśl o tym - Puścił mi oczko.

- Reid - zaczęłam, chrząkając. - Czy ty właśnie otwarcie przyznałeś, że jestem ładna?

Zaśmiał się i mocniej ścisnął kierownicę.

- Tego nie powiedziałem.

Kłamał. Właśnie to powiedział.

- Dobra, nieważne - Machnęłam na to ręką, bo nie chciałam dłużej się nim zajmować. Marzyłam już tylko o tym, żeby za jakiś czas całkowicie odpłynąć.

Posłuchał mnie i już więcej się nie odezwał. W ciszy dojechaliśmy na miejsce, gdzie od razu wysiadłam z samochodu i skierowałam się do drzwi Iana. Już miałam pukać, kiedy Gavin mnie uprzedził, pociągając za klamkę. Po raz setny tego dnia przewróciłam na niego oczami. Weszliśmy do środka.

Ktoś podgłaśniał muzykę. Tłum, który już bawił się na miejscu, jeszcze nie był zbytnio upojony. Niektórzy coś wciągali, inni palili papierosy, a jeszcze inni tańczyli z przyjaciółmi, rozlewając wokół piwo. Mimowolnie skrzywiłam się na ten widok, zapominając o obecności Reida.

- Coś ci się nie podoba, księżniczko? - zapytał opryskliwie. Patrzył na mnie, jakbym była wybrednym bachorem, którego należy ujarzmić. Tym razem powstrzymałam się przed przewróceniem oczami.

- Wszystko mi się podoba, książę - odparłam i z wysoko uniesioną głową uciekłam do miejsca, w którym zazwyczaj Ian rozstawiał alkohol.

Znalazłam to, czego szukałam. Napełniłam czerwony, papierowy kubek czystą wódką i już miałam poczuć to charakterystyczne pieczenie w przełyku, ale ktoś zdążył przed tym dotknąć mojego ramienia.

- Hej - przywitał się ze mną Tony, które palce dalej spoczywały na moim ramieniu. Puścił mnie i delikatnie się uśmiechnął.

- Cześć - Chciałam odpowiedzieć mu z podobnym uśmiechem, ale udało mi się jedynie skrzywić. Widziałam, że miał kiepski humor.

Chłopak napełnił swój kubeczek tym samym, co ja, a następnie odliczył do trzech. Jednocześnie wlaliśmy w siebie ciężką ciecz.

- Zamierzam się dzisiaj upić - wypaliłam.

- Ja też - Miałam wrażenie, że w jego głowie pojawił się jakiś nowy pomysł. - Razem?

I tak nie mogłam liczyć na nic lepszego. Skoro chłopak proponował mi jakąś pijacką przygodę, to chciałam z tego skorzystać. Byłam tutaj wyłącznie dla alkoholu. Nie potrzebowałam żadnych ograniczeń.

- Razem - potwierdziłam, tym razem stawiając na piwo, które ostatnio piliśmy w Okopach. Miało smak tamtego wieczora, ale musiałam to zignorować.

- Chodź. Pójdziemy do reszty.

Chłopak pociągnął mnie za rękę i już po chwili znalazłam się na kanapie obok grupy moich znajomych. Znalazłam sobie miejsce pomiędzy bliźniakami Price. Connor chyba nie był z tego zbyt zadowolony, ale Justin ani trochę się tym nie przejmował.

- Co u Molly? Jak się czuje? Podobno gdzieś wyjechała - Bonnie od razu postanowiła postawić mnie w ogniu swoich pytań.

- Tak, wyjechała - potwierdziłam, nie chcąc mówić nic więcej. Dziewczyna nie dopytywała dalej, a ja milczałam.

- Dobra, moi drodzy, koniec krzywienia się. Kto idzie ze mną tańczyć? - Z miejsca podniósł się Justin, dając reszcie na kanapie trochę więcej luzu. - Mackenzie! - krzyknął, spoglądając na mnie w taki sposób, jakby jeszcze mnie dzisiaj nie widział. - Chodź, kochana!

I wciągnął mnie w wir tańczących, spoconych ludzi, których nie znałam i których nie zamierzałam poznać. Na początku nie chciałam z nim tańczyć, ale później uległam. Po pewnym czasie obok mnie i Justina pojawił się Ian wraz z Bonnie. Szybko zorientowałam się, że również chcieli tańczyć, ale tylko ze sobą.

Price tańczył w tak szaleńczy sposób, że nie potrafiłam za nim nadążyć. Kiedy to zauważył, znacznie zwolnił i dostosował się do mojego rytmu. Nagle ktoś do nas podbiegł.

- Porywam ją - Chłopak złapał mnie za ramię i pociągnął w inną stronę. Po chwili już znaleźliśmy się przy alkoholach. Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że tą magiczną osobą wcale nie był Reid. Nie wiedziałam już sama, czy tego chciałam, czy nie.

- Po co mnie tu przywlokłeś? - zapytałam, rozglądając się za jakimś dobrym, białym winem, którego jeszcze nigdy nie próbowałam.

- Chciałem porozmawiać - Tony szybko opróżnił swój kubek i napełnił go na nowo. Mimo alkoholu krążącego mi w żyłach widziałam, że był w rozsypce. - Tęsknię za nią.

Westchnęłam. Ja również tęskniłam. Chciałam mieć swoją przyjaciółkę obok, a doskonale wiedziałam, że nie mogła tego dla mnie zrobić. Nie mogła być przy mnie, bo wolała pogrążyć się w swoim bólu, a ja nie mogłam jej za to winić. Potrzebowała samotności i odcięcia się od świata i zamierzałam jej to dać.

- Boisz się, że do ciebie nie wróci? - zapytałam, widząc na twarzy przyjaciela prawdziwy smutek. Znów się napił i napełnił kubek kolejną dawką mocnego alkoholu.

- Nie - odparł spokojnie. - Boję się, że wróci, a później uzna, że woli San Francisco. Boję się, że kogoś tam pozna. Może już poznała. Boję się, że mnie zdradzi. I zostawi.

Nie mogłam tego słuchać. Z największą możliwą siłą uderzyłam go w prawy policzek.

- Czy ty siebie słyszysz?! - wrzasnęłam, pod wpływem alkoholu przeżywając wszystko dwa razy mocniej. - Wyjechała do pierdolonego San Francisco, bo przeżyła ogromną stratę! Nie po to, by tam imprezować! Jak mogłeś kiedykolwiek tak o niej pomyśleć?!

Kilka osób stojących niedaleko popatrzyło na mnie, jakbym była co najmniej nienormalna, ale mało mnie to obchodziło. Musiałam krzyczeć, inaczej czułabym się jeszcze gorszą przyjaciółką, niż w rzeczywistości byłam.

- Okej, potrzebowałem tego - Dotknął zaczerwienionego miejsca i odetchnął. Miał jakieś takie trzeźwe spojrzenie i miałam wrażenie, że to dzięki mnie.

- Potrzebowałeś - przytaknęłam i zostawiłam go samego. Cholernie działał mi na nerwy. Dodatkowo sam fakt, że nie był Reidem, psuł absolutnie wszystko.

Wróciłam na kanapę elity, czyli miejsce znajomych gospodarza, do których, o ironio, się zaliczałam. Obok siebie miałam tylko Connora zajmującego się swoim telefonem, Justina starającego się wyciągnąć brata na parkiet i Reida palącego na przemian jointa i papierosa.

- Przesadzasz - powiedziałam trochę zmartwiona, kiedy taką mieszankę popił jeszcze jakimś kolorowym drinkiem.

- Wiem - rzucił i na moment rozchylił usta, by dodać coś jeszcze, ale za szybko zrezygnował. Zamiast tego udał się w tłum, który z każdą kolejną chwilą zachowywał się coraz gorzej.

Spojrzałam na bliźniaków. Automatycznie wyczuli mój wzrok i odwrócili się. Cholera.

- Ty ze mną zatańczysz! - krzyknął Justin uradowany tym, że nareszcie znalazł partnerkę.

- Nie zatańczę z tobą - powiedziałam zmęczona jego wcześniejszymi wygibasami. - Mogę co najwyżej zapalić.

Przez chwilę się zastanawiał, ale po chwili głośno mlasnął i się roześmiał.

- Dobra, ale i tak później wyjdzie na moje.

Złapał mnie mocno za rękę, zostawiając brata w tyle i pociągnął na dwór, lecz od przedniej strony domu Iana. Z Reidem paliłam z tyłu budynku.

Justin przykucnął przy grubej ścianie, a ja zrobiłam to samo. Nie miałam swoich papierosów, bo nie byłam jeszcze na tyle uzależniona, by codziennie je kupować, ale on posiadał własną paczkę. Ukradłam mu jednego szluga i zaczekałam, aż mi go odpali. Obydwoje zaciągnęliśmy się zbawczą nikotyną.

- Co cię łączy z Reidem? - zapytał. Nie potrafiłam ukryć zaskoczenia, które musiało malować się w tym momencie na twarzy.

- A dlaczego pytasz?

Wzruszył ramionami. Nie wiedział.

- Chcę wiedzieć, czy ktoś uświadomił ci już, w co się pakujesz - odparł, a mi wydało się, że nagle wszystkie procenty ze mnie wyparowały.

- Co masz na myśli?

Prychnął i przyłożył fajkę do ust. Zimny wiatr lekko poruszył jego blond włosami.

- Kiedy Reidowi zaczyna zależeć, staje się zaborczy. Bardzo zaborczy - Głośno przełknęłam ślinę. - Wtedy już nie ma odwrotu. Żadna siła nie może go przed niczym powstrzymać. Zupełnie mu odbija.

Naprawdę nie chciałam tego dłużej słuchać, ale chłopak wolał dalej torturować mnie swoimi wywodami.

- Mówię ci to, bo chcę, żebyś wiedziała, co z nim robisz.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Papieros tlący się w mojej dłoni wypalił się już prawie do połowy.

- Ale co ja takiego robię? - zapytałam, nadal nie wiedząc, co ta rozmowa miała na celu.

- Nic - odparł, komplikując wszystko tysiąc razy bardziej. - I właśnie w tym problem. Nie możesz zrobić absolutnie nic, żeby Reid zostawił cię w spokoju, nawet jeśli byś tego chciała. - Nie chciałam. - Wydaje mi się, że dużo w tobie widzi. Nie zepsuj tego.

Nawet nie dopalając do końca swojego szluga, rzucił go na ziemię i przydeptał butem.

- Idziesz? - zapytał. Trzymał już jedną dłoń na klamce.

Pokiwałam głową, zrobiłam to samo, co on i po chwili na nowo znalazłam się w środku. Chłopak mnie zostawił, a ja poniekąd byłam mu za to wdzięczna.

Co miałam o tym wszystkim myśleć? Reid szalał, Molly straciła większą część siebie, Tony wymyślał sobie niestworzone rzeczy, a Justin ostrzegał mnie przed własnym przyjacielem.

I nagle zorientowałam się, że mogłam im go zabierać. Że psułam ład ich zapewne długotrwałej przyjaźni. Że wpieprzyłam się tam razem z Molly.

Alkohol sprawił, że chciałam za to przeprosić.

Moim celem stało się odnalezienie Reida. Nie było go w przedpokoju, czy w tłumie tańczących, ale znalazł się przy alkoholach. Układał kieliszki do wódki w kolejności od największego do najmniejszego. Szybko się do niego przedostałam.

- Musimy pogadać - powiedziałam na tyle głośno, by przekrzyczeć muzykę, jednak on to zignorował.

- Najpierw sprawdzimy, kto ma mocniejszą głowę! - wydarł się i zaczął rozlewać alkohol. Cały czas zaprzeczałam, ale on mnie nie słuchał. Kiedy wypił pierwszy kieliszek, uległam. Być może to właśnie wódka miała mi pomóc rozluźnić się przed planowanymi przeprosinami.

Miałam już wypić swój pierwszy kieliszek, ale zdążyłam zauważyć uwieszoną na ramieniu Reida, skąpo ubraną blondynkę. Odłożyłam naczynie, czerpiąc satysfakcję z tego, że chłopak patrzył tylko na mnie. Gestem ręki odprawił obcą mi dziewczynę, a ja nie zdołałam powstrzymać uśmiechu.

Wybrał mnie.

Wróciłam do przerwanej czynności.

Po kilku kolejkach zrezygnowałam z tego całego konkursu, czy cokolwiek to było i ku niezadowoleniu publiczności złapałam Gavina za koszulkę i pociągnęłam go do najbliższej łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz. Chłopak usiadł na brzegu wanny i przetarł twarz dłońmi. Usiadłam obok.

- Przepraszam - wyszeptałam.

Gdy nie chciałam na niego spojrzeć, zwrócił moją głowę w swoją stronę, łapiąc mnie za podbródek. W jego oczach czaiło się coś, za czym tak goniłam. Coś niesamowitego. Coś, czego nikt nie mógł od niego otrzymać. Miał rozszerzone źrenice.

Bez słowa mnie pocałował. Po prostu to zrobił. Zbliżył się i to zrobił. Jakby nie ciągnęło to za sobą żadnych konsekwencji.

- Boże - wyszeptałam, opierając się na jego klatce piersiowej. Objął mnie swoimi ramionami i położył swój podbródek na czubku mojej głowy. - Dlaczego jesteś taki zachłanny?

- Zawsze byłem - mruknął z charakterystyczną chrypką. Był zmęczony ciągłą zabawą, a ja dobrze go rozumiałam. Już nie chciałam pić, nie chciałam palić ani tańczyć. Pragnęłam tylko znaleźć się w domu lub wyjechać, postąpić podobnie do Molly.

- Powiedz - zaczęłam. - Co do mnie czujesz? Bo ja sama już nie wiem.

Puścił mnie i nieco się odsunął.

Co mną kierowało?

Wybuchnął śmiechem. Zioło prawdopodobnie znów zaczynało działać. Jego uśmiech z każdą chwilą się poszerzał.

- Co ja do ciebie czuję? Dziewczyno! - krzyknął, jakby nie był sobą. - Szaleję za tobą - powiedział poważniej. Ten ton znałam. To głównie on mi się z nim kojarzył. - Pewnie nie wiem, co mówię, ale tak właśnie jest. Albo i nie jest. Nie nadążam - parsknął śmiechem, a ja smutno się uśmiechnęłam.

- Och, myślałam, że nie odpowiesz.

- Bo miałem nie odpowiadać.

- Więc dlaczego odpowiedziałeś?

Zamilkł. Narkotyki przez chwilę go nie rozweselały. Na moment był sobą.

- Jesteśmy pijani. Jutro obydwoje nie będziemy tego pamiętać - mruknął. - Ale mówiłem prawdę. Szaleję za tobą. I przez ciebie.

Miałam wrażenie, że Gavin Reid gubił się już we wszystkich swoich uzależnieniach. Miał cudzych bogów w alkoholu, papierosach, zabawie i Mackenzie Margott. A ja mogłam tylko patrzeć na to, jak staczał się przez swoje kolejne grzechy, z których wciąż nie potrafił czerpać żadnych wniosków.

* * * * *

Lubię takiego Reida.

~ księga psalmów 119, 105

Kocham i do następnego <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro