21. ᴍᴀsᴢ ᴋʟᴀᴘᴋɪ ɴᴀ ᴏᴄᴢᴀᴄʜ.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Bardziej niż wszystkiego innego, czego należy pilnować, strzeż swego serca, bo z niego pochodzą źródła życia~

Obudziłam się, czując potworny ból pleców. Wygięłam się, czując na sobie obcy oddech. Pomrugałam trochę, żeby przyzwyczaić swoje oczy do światła i ku własnemu zdziwieniu zorientowałam się, że leżałam w wannie, w łazience Iana. Z Reidem.

Poruszyłam się, a chłopak siarczyście zaklął, dostając moim kolanem w brzuch. Chwilę mu zajęło, zanim całkowicie się rozbudził, ale nie zamierzałam go w tym pośpieszać. Miałam nadzieję, że przynajmniej on pamiętał, co się wczoraj wydarzyło. Jego spojrzenie jednak nie mówiło nic konkretnego.

- Odleciałem - Skrzywił się przepraszająco.

- Ja też - przyznałam.

Jakimś cudem jako pierwsza wydostałam się z wanny, a Reid po chwili uczynił to samo.

- Boże - powiedział, chwytając się za głowę i jednocześnie mocno marszcząc brwi. Również miałam potężnego kaca, ale przynajmniej nie mieszkałam tego wczoraj z żadnymi prochami.

Spojrzałam w lustro. Reid wyglądał okropnie, ale to wiedziałam już wcześniej. Niestety ze mną było jeszcze gorzej. Moje włosy wyglądały, jakby właśnie ktoś bardzo nieudolnie je natapirował, a wyraz twarzy uwydatniał jedynie moje wady.

Kiedy ja przyglądałam się w lustrze swoim cieniom pod oczami, Reid otworzył drzwi. O dziwo nie były zamknięte. Nie pamiętałam momentu, w którym je otworzyliśmy.

Wyszliśmy z pomieszczenia, widząc wkoło tragiczny niepożądek. Porozrzucane puszki po piwie, niedopałki papierosów, szklane kawałki butelek od wódki i inne podobne akcesoria walały się absolutnie wszędzie. Nagle z rogu wychylił się Connor. Od razu było po nim widać, że także źle się czuje.

- Patrzcie, kto wstał - Uśmiechnął się chłopak półgłębkiem. W przeciągu kilku sekund stanęła przede mną reszta znajomych. Wszyscy uśmiechali się praktycznie jednakowo. Trzymali w dłoniach ogromne worki na śmieci.

Było mi tak cholernie głupio. Boże... Co ja sobie myślałam? Że wyjdziemy z tej pieprzonej łazienki i będą nam bić brawo? To musiało toczyć się w tak niezręczny dla mnie sposób. Reid zaś nie narzekał. Jak zwykle dystansował się od absolutnie wszystkiego. Wszystko po nim spływało.

- Dobrze się spało? - zapytał Ian, na co Reid wyraźnie zmarszczył brwi.

- A jak myślisz? - burknął, udając, że go to wszystko gniewa. Nie potrafił ukryć swojego rozbawionego spojrzenia. Nie przed ludźmi, którzy od dawna go znali. I nie przede mną.

- Mavin - zachichotała Bonnie.

Reszta buchnęła gromkim śmiechem. Jedynie ja i Reid nie widzieliśmy w tym nic zabawnego. Bo to nie było zabawne. Shipname? W dodatku dla nas?

- Dobra, koniec - powiedział zniecierpliwiony Reid, gdy reszta dalej przednio się bawiła. Zaczęli cichnąć. Tonemu udało się opanować najszybciej. - Och, gratuluję mądrości. Tylko ciebie oszczędzę spośród nich wszystkich.

Tony parsknął, a Reid posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. W końcu śmiechy ustały. Mogłam nareszcie usłyszeć własne myśli.

Gavin patrzył na swoich przyjaciół, jakby nakazywał im natychmiast się opanować. Posłuchali go, a ja zamierzałam udawać, że wcale tego nie zauważyłam. Cóż, podejrzewałam, że był zodiakalnym lwem.

- To może w końcu nam pomożecie - powiedział Connor.

- Zamiast tak na nas bezczynnie patrzeć ,- dokończył za niego Justin. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ale nie dostrzegłam w ich oczach żadnego zaskoczenia. Najwidoczniej takie sytuacje były dla nich codziennością.

- Okej - przytaknęłam, klaskając w dłonie. - Gdzie worki?

Ian gdzieś poszedł, a po chwili wrócił z zaopatrzeniem dla mnie i Gavina.

- Na razie pozbierajcie śmieci. Później będziemy to wszystko czyścić - Skrzywił się na widok kilku gum przyklejonych do jednej z jego ścian.

Zaczęłam od miejsca przy drzwiach do łazienki, w której spędziłam noc. Na ziemi znajdował się brudny, oblepiony czymś, dziwnie wykrzywiony widelec, który szczerze mnie obrzydzał. Uniosłam go, by bliżej mu się przyjrzeć.

- Co to tu robi? - spytałam, nieco obawiając się odpowiedzi.

Wszyscy odwrócili się w moją stronę.

- A, to - zakłopotał się Tony. Ian zobaczył jego niepewność i samodzielnie podjął się sterów. Starszego Phelpsa mało rzeczy obrzydzało, dziwiło, czy zaskakiwało.

- Gdy ludzie rozeszli się do domów, wszędzie was szukaliśmy - zaczął.

- Ja was wszędzie szukałam - przerwała mu zdegustowana Bonnie. Widocznie nie przepadała za alkoholem i libicjach, które mógł dostarczyć. - Jedynym w miarę przytomnym człowiekiem znajdującym się w tym domu, oprócz mnie, był Connor. Ale zasnął, zanim zdążyłam poprosić go o pomoc. Chciałam otworzyć drzwi.

- Ale zanim otworzyła drzwi, to nas ogarnęła. Potem jakimś cudem wybudziła Iana z niemalże zimowego snu - dodał Justin, który aktualnie próbował zeskrobać z podłogi jakąś przytwierdzoną do niej, galaretowatą substancję.

- A ja wpadłem na pomysł, że otworzymy drzwi widelcem. I udało się. No i zobaczyliśmy was w dość uroczej pozie. Śpiących. W wannie - Ian złożył dłonie i udał, że jest rozmarzony. Bonnie widząc moją minę, pacnęła go w ramię. - Nawet cyknąłem wam fotkę! Chcecie zobaczyć?

- Nie - odparł Reid, zanim zdążyłam zrobić to pierwsza. Chciałam zobaczyć to zdjęcie, ale najwidoczniej wielmożnego pana to nie obchodziło.

- Super - mruknęłam i jak reszta wróciłam do pracy. Skoro mieliśmy tak liczną grupę, to musiało iść nam dość sprawnie. Przynajmniej tak powinno być.

Czułam się lekko obnażona tym, że najprawdopodobniej każdy w tym pokoju, oczywiście prócz mnie i Gavina, widział tę fotkę. Mogło być widać na niej, jak się ślinię. Albo co gorsza, otwieram szeroko buzię. Lub wymachuję dziwacznie rękami. Albo nieświadomię kopię Reida.

Mavin.

Śmieszne. Abstrakcyjne. I po prostu najzwyczajniej w świecie niemożliwe. Nie w tej rzeczywistości.

***

Kiedy po kilku godzinach, uporaliśmy się z całą robotą, byłam potwornie zmęczona. Co prawda Ian dał mi tabletkę przeciwbólową, ale i tak głowa nie dawała mi spokoju. Cały czas pulsowała, a ja nie mogłam udawać przed innymi, że mi przeszło.

- Odwiozę cię - zaproponował Reid, a ja bez słowa na to przystałam. Skoro chciał dostarczyć mnie w tak łatwy sposób do domu, to nie zamierzałam z tego rezygnować. Wiedziałam, że dobrze prowadził, chociaż trochę martwił mnie fakt, że wszystkie używki, w których wcześniej znalazł ukojenie, teraz mogły nie zadziałać na jego korzyść.

Kiedy już miałam wsiadać do jego samochodu, usłyszałam za sobą nieco rozedrgany głos Tonego. Szczerze mówiąc, myślałam, że zostanie u swojego kuzyna w domu, aż wytrzeźwieje do końca, ale najwyraźniej postanowił jednak wrócić do domu.

- Może jednak to ja cię odwiozę.

Reid wciągnął powietrze. Zdecydowanie nie podobał mu się ten pomysł, lecz widziałam, że stara się opanować. Zacisnął dłonie w pięści.

- Nie ma mowy - powiedział, nie zerkając na mnie ani przez chwilę.

- Bo?

Phelps stąpał po grząskim gruncie. Z każdą chwilą narażał się na gniew Reida coraz bardziej. Nawet nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, żeby to właśnie on dostarczył mnie do domu.

- Bo tak mówię.

Ich konwersacja była na tyle infantylna, że naprawdę się za nich wstydziłam. Co oni mieli w głowach?

- Reid - zaczął z rezerwą Tony. - Chcę z nią pogadać. Mam jakiś powód, a ty nie, więc odpuść.

- I o czym chcesz z nią rozmawiać, co? O Molly? O tym, jak bardzo ci bez niej źle? Nie widzisz, że ją - Wskazał na mnie. - także to ruszyło? Nie obchodzi cię to?

Tony pokiwał głową.

- Tak - potwierdził. - Właśnie o tym.

Reid już miał unosić się po raz kolejny, ale zdążyłam go przed tym powstrzymać. Znalazłam się tuż obok niego. Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i natarczywie patrzyłam mu w oczy. Chciałam, żeby nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, ale on zdecydowanie nie chciał tego zrobić. W końcu oburącz chwyciłam jego głowę i go do tego zmusiłam. Miał w różnokolorowych tęczówkach pustkę.

- Jest w porządku - powiedziałam na tyle cicho, żeby tylko on mnie usłyszał. Było mi wstyd, że Tony musiał na to wszystko patrzeć. - Pojadę z nim, a ty wrócisz do domu.

Przytaknął i ściągnął z siebie moje ręce. Posłał Tonemu jeszcze jedno spojrzenie i obrażony wsiadł do swojego samochodu, po czym z piskiem opon po prostu odjechał. Westchnęłam, na chwilę przymykając oczy. Dlaczego zawsze musiał wszystko komplikować?

Tony otworzył kluczykami swoje auto i zaprosił mnie do środka. Usadowiłam się na przednim miejscu pasażera i zaczekałam, aż chłopak odpali. Odezwał się dopiero, gdy wyjechaliśmy z podjazdu.

- Bez niej wszystko jest trudniejsze, zauważyłaś? Nie da się o niej zapomnieć, nawet jeśli jest się kompletnie pijanym. To po prostu niemożliwe.

Nie odpowiedziałam, bo żadne słowa nie wydały mi się na ten moment odpowiednie. Głowa mimo tabletek bolała mnie jeszcze mocniej.

- Przepraszam za to, co wcześniej powiedziałem. Nie miałem tego na myśli. Wiem, że nigdy by mnie nie zdradziła. Ani ciebie. Nie jest takim typem człowieka. Nigdy nie była.

Miał rację. Molly od samych dziecięcych lat była wobec swoich przyjaciół lojalna.

- Żałuję, że nie pomogłem jej bardziej. Mogłem jakoś ją pocieszyć, coś uświadomić, przekonać, żeby została w Fairfield-

- Ale ona nie chciała cię słuchać - dokończyłam za niego. Można się było tego po niej spodziewać. Skoro już stwierdziła, że musi wyjechać, to nic ani nikt nie mogło jej powstrzymać przed realizacją tego pomysłu.

- Tak - przytaknął. - Boję się o nią. Jeśli wpadnie w jakiś nałóg, to nie będę potrafił jej z tego wyciągnąć. Mam nadzieję, że jest pod dobrą opieką i ta cała ciotka nie pozwoli jej na takie wyskoki. Powinna ją wspierać i być przy niej. Całą sobą. Bo ja bym tak zrobił.

- Ale nie zrobiłeś - odparłam od razu, wywołując w nim jeszcze większe poczucie winy. Z jednej strony mu współczułam, a z drugiej go nienawidziłam. Może faktycznie mógł bardziej pomóc, a zrobił bardzo mało lub nic.

Westchnął. Nie chciał się ze mną zgodzić tak wprost, jakbym ja tego oczekiwała, ale wiedziałam, że właśnie to miał ją myśli. Przynajmniej żałował.

- Może mnie nienawidzi i pragnie, żebym zdechnął. Może nie chce mnie widzieć. Albo planuje jakąś zemstę.

Prychnęłam. Molly taka nie była. Być może żywiła do chłopaka żal, ale na pewno nie chciała robić sobie od niego przerwy. Nie chciała też się na nim mścić. To do niej nie pasowało.

- Tęsknię za nią - wyszeptał. - Cholernie tęsknię.

- Wiem - odparłam jeszcze ciszej.

Nie chciałam dłużej myśleć o swojej przyjaciółce. Potrzebowałam na tą chwilę jakiegoś innego punktu odniesienia, więc skupiłam się na drodze. Prawie byliśmy na miejscu. Właśnie mijaliśmy kafejkę niedaleko mojego bloku, którą lubiłam odwiedzać z Molly. Do głowy wpadł mi pewien pomysł.

- Kurwa - zaklął chłopak, gwałtownie hamując przed moim blokiem. Położył głowę na kierownicy i porządnie się skrzywił. - Mam wrażenie, że zaraz wybuchnie mi mózg.

Zaśmiałam się. Chłopak też parsknął.

- Cześć, Tony - powiedziałam jeszcze, zanim wyszłam z jego samochodu.

Wiedziałam, że chciał, abym została i dalej z nim rozmawiała, ale nie miałam na to siły. Wolałam zająć się tego dnia czymś mniej przygnębiającym.

Szybko weszłam do budynku, widząc przy skrzynkach wielu sąsiadów. Automatycznie podeszłam do swojej szafeczki, otworzyłam ją i wzięłam do rąk pieprzoną kopertę, której nie chciałam widzieć. Zamknęłam z hukiem drzwiczki, ściągając na siebie karcący wzrok kilku starszych pań i z pośpiechem udałam się na górę.

Dopiero w domu rozcięłam papier w odpowiednim miejscu i ku mojemu niezadowoleniu odczytałam sumę, którą miałam wydać na rachunki. Biorąc pod uwagę mój obecny stan konta, byłam w czarnej dupie.

Nie mogłam czekać na pomoc od Molly. Tym razem, nawet jeśli chciała, nie mogła mi pomóc. Niestosownym było prosić ją teraz o jakiekolwiek pieniądze. Tym bardziej, że jeszcze nie udało mi się wyrównać długu, którego sobie u niej narobiłam. Bałam się, że już nigdy go nie spłacę.

Pomysł, który zaświtał mi w głowie podczas jazdy do domu, nagle stał się koniecznością.

Zebrałam się i wyszłam z domu.

Dotarcie na miejsce zajęło mi mniej, niż dziesięć minut. Weszłam do środka, gdzie uderzył we mnie zapach świeżo robionej kawy. Odetchnęłam i podeszłam do lady.

- Dzień dobry. Widziałam na drzwiach, że potrzebujecie państwo pracowników. Mogłabym porozmawiać z szefem?

Chłopak o bladej cerze i przyćpanym spojrzeniu bezradnie wzruszył ramionami. Zmarszczyłam brwi i powtórzyłam to, co powiedziałam wcześniej. Miałam wrażenie, że dopiero wtedy zrozumiał, o co mi chodziło.

- Z szefową, jeśli już - poprawił mnie, po czym przetarł sobie twarz obiema dłońmi. Wyglądał na cholernie zmęczonego i było mi go trochę szkoda. - Tamte drzwi.

Skinęłam i podążyłam w kierunku, który mi wskazał. Zapukałam, a przyjemny głos zaprosił mnie do środka. Zamknęłam za sobą drzwi, widząc przed sobą starszą, lekko siwą kobietę pracującą przy biurku pełnym segregatorów i najróżniejszych teczek.

- Dzień dobry. Przyszłam do pani, bo-

- Siadaj - przerwała mi, a ja posłusznie udałam się na krzesło po drugiej stronie jej biurka. - Teraz możesz mówić.

- Przyszłam do pani, bo zobaczyłam, że potrzebujecie pracowników. Chciałabym się zatrudnić.

Kobieta przez chwilę milczała. Czułam się z tym doprawdy okropnie, ale kiedy po chwili się odezwała, nie sprawiła, że się rozluźniłam.

- I? - zapytała.

Serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej. Kac doskwierał bardziej. Obawiałam się, że za chwilę zemdleję.

- Nie rozumiem - wydukałam zdenerwowana.

Kobieta westchnęła i przygładziła prawą ręką swoje idealnie związane w koka włosy. Wyglądała na śmiertelnie poważną, więc również utrzymywałam skamieniały wyraz twarzy.

- Dziecko - zaczęła. - Otworzyłam tę działalność końcem marca i już teraz jestem w stanie cieszyć się z konkretnych zysków. Myślisz, że to dzięki temu, iż zatrudniam tutaj przypadkowych ludzi?

Byłam niemalże stuprocentowo pewna, że mnie nie przyjmie. Szykowałam się jedynie do słów, której wprost oznajmią mi, że się nie nadaję.

- No dobrze - westchnęła kobieta, prawdopodobnie dając mi ostatnią szansę na jakikolwiek sukces. - Widzę, że nie masz ze sobą CV. W takim razie powiedz mi, moja droga, jakie masz doświadczenie? Co potrafisz?

Chciałam popisać się absolutnie wszystkim, co tylko kiedykolwiek mi się udało. Zaczęłam wymieniać, jakie ciasta potrafię piec, ile talerzy umiem złapać w dłonie jednocześnie, jak szybko uczę się nowych rzeczy i jak dobrze radzę sobie w kontaktach międzyludzkich. Cóż, to akurat nie była do końca prawda, ale jednocześnie wiedziałam, że poradzę sobie z klientami, nawet tymi najgorszymi.

Kobieta pokiwała głową i wyciągnęła ze stosu swoich papierów jakąś kartkę, którá powoli zaczęła wypełniać.

- Twoja godność?

- Mackenzie Margott, proszę pani.

Zamrugała kilka razy, przestając pisać, a po chwili wróciła do tej czynności. Skoro zareagowała w taki sposób, to musiała mnie kojarzyć.

- Coś nie tak? - spytałam.

- Nie. Wszystko w porządku - dokończyła spisywanie umowy, skądś wiedząc, kiedy się urodziłam. Lekko mnie to przeraziło.

Podała mi papier, a ja dokładnie przeczytałam wszystko, co było na nim napisane. Nie mogłam powstrzymać się przed zadaniem pytania, które nasuwało mi się na usta. Zdawało mi się, że kobieta tylko na to czekała.

- Skąd wie pani, kiedy się urodziłam?

Delikatnie się uśmiechnęła, ale szybko wróciła do utrzymywania powagi. Miałam wrażenie, że znała mnie już od bardzo dawna.

- Dowiesz się po okresie próbnym.

Według umowy, którą właśnie podpisałam, mój okres próbny wynosił aż trzy tygodnie. Miałam pracować od poniedziałku do piątku od godziny ósmej rano do piętnastej jako kelnerka z w miarę dobrymi zarobkami na godzinę. Zdecydowanie odpowiadały mi takie warunki.

Kobieta, z którą właśnie zawarłam pakt, nazywała się Loretta Black. Nie kojarzyłam jej i martwiło mnie to, że ona kojarzyła mnie.

- Zaczynasz od jutra. Nie spóźnij się - powiedziała, po czym wstała, ukazując mi w pełni swój idealnie dopasowany do sylwetki garnitur i zrobiła kopię naszej umowy. Zatrzymała ją, a mi podała oryginał.

- Dziękuję - powiedziałam, dalej będąc w lekkim szoku. - Naprawdę bardzo dziękuję. Do widzenia.

Wyszłam z pomieszczenia z uśmiechem na twarzy, a kiedy zamknęłam za sobą drzwi, mocno się o nie oparłam w obawie, że za chwilę zemdleję. Czułam się, jakbym zażyła jakieś środki psychoaktywne, a to była tylko rozmowa o pracę. Och, nie spodziewałam się, że to będzie aż tak stresujące. Byłam cała spocona.

***

Następnego dnia byłam w pracy jak najbardziej punktualnie. Przywitałam się z szefową, która stała przy ladzie, a kiedy ta przywołała mnie ruchem ręki, szybko do niej podeszłam.

Zaczęła uczyć mnie obsługiwać kasę fiskalną. Tak na wszelki wypadek. Dodatkowo zapoznała mnie z dziewczynami z kuchni. Byłam gotowa.

Cóż, od samego rana szło mi całkiem dobrze. Nikogo niczym nie oblałam, zawsze donosiłam wszystko z gracją i na czas oraz nie pokłóciłam się z żadnym niemiłym człowiekiem. Mój pierwszy dzień pracy minął bez komplikacji i byłam z tego cholernie zadowolona. Było dobrze.

No, do czasu.

Kilkanaście minut przed końcem mojej zmiany do kafejki wszedł ktoś nowy. Już miałam uprzejmie się przywitać, lecz kiedy zobaczyłam, kto mnie odwiedza, uśmiech spełzł mi z twarzy.

- Dzień dobry.

Przewróciłam oczami i podeszłam do lady, z której miałam wziąć babeczki i roznieść je po odpowiednich stolikach. Ze szczerą chęcią to zrobiłam, ale Reid chodził za mną.

- Proszę - Podawałam ludziom z uśmiechem ich zamówienia, ignorując Gavina, który śledził mnie krok w krok. Miałam nadzieję, że za chwilę przestanie za mną łazić.

Kiedy z powrotem znalazłam się za ladą, Reid szeroko się uśmiechnął. Zmierzyłam go znudzonym spojrzeniem, ale niestety to go stąd nie wykurzyło.

- Co tu robisz?

Wiedziałam, że nie odpuści. Zbyt długo już się przy mnie kręcił.

- Myślałem, że nigdy nie spytasz.

Uśmiechnęłam się tak sztucznie, jak tylko potrafiłam. Wystarczyła krótka chwila, aby wytrącił mnie z równowagi. Miałam ochotę mu przyłożyć.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.

Zerknęłam na drzwi wejściowe, które dzięki Bogu już się nie otwierały. Klienci w środku również nie potrzebowali aktualnie żadnej pomocy. Przynajmniej na razie. Nie chciałam już w pierwszym dniu kogoś zawieść. Szczególnie, skoro przez resztę dnia szło mi naprawdę dobrze.

- Chcę porozmawiać.

Prychnęłam. To, że czegoś chciał, nie oznaczało, że od razu musiałam wypełniać jego wolę. Mógł z tym trochę poczekać. Jakoś nie wyglądał na kogoś, kogo nagli czas.

- Jestem w pracy.

Chłopak zerknął na zegarek i znacząco się uśmiechnął.

- Już nie.

Złapałam go za nadgarstek, sprawdzając godzinę. Faktycznie, była już piętnasta. Tylko skąd Reid wiedział, o której kończyła się moja zmiana?

Westchnęłam i skierowałam się na zaplecze, gdzie ściągnęłam z siebie czarny fartuszek, który nosiłam cały dzień i wzięłam swoje rzeczy. Gdy wróciłam, zobaczyłam Reida przy jednym ze stolików. Przewracając oczami, niepewnie się do niego przysiadłam.

- Nie wiem, czy wypada mi tu siedzieć - powiedziałam trochę zestresowana, że dostanę od Loretty po dupie za to, iż sprowadzam do jej kafejki nie wiadomo kogo.

- Jesteś po godzinach. Wyluzuj - odparł Reid, a ja przeklęłam go w myślach za to, że tak do tego podchodził.

Mimo tego dziwacznego zachowania postanowiłam zapytać chłopaka o parę rzeczy.

- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?

- Wieści szybko się rozchodzą.

Pokiwałam głową.

- O moich godzinach pracy też dowiedziałeś się przez te wieści?

- Poniekąd.

Był niemożliwy. Irytował mnie nawet tym, że oddychał. Nie widział niczego poza swoim interesem.

- Więc o czym chcesz ze mną rozmawiać? Już nie mogę się doczekać - warknęłam, modląc się o to, by nie dać się ponieść emocjom. Nie tutaj. Loretta mogła przecież właśnie mnie obserwować. I to jeszcze z człowiekiem, który nie słynął z dobrej reputacji w mieście, a może nawet poza nim.

- Michael do mnie zadzwonił.

Wstrzymałam oddech. Nie chciałam mieć z tym człowiekiem żadnej styczności. Obrzydzało mnie nawet samo wspominanie o nim. Nienawidziłam tego człowieka, a on cały czas z niewiadomych mi przyczyn starał się doszczętnie mnie zniszczyć.

- Prosił o pokojowe spotkanie. Dzisiaj o szesnastej.

Zakręciło mi się w głowie. Nie chciałam go widzieć. Bałam się. Znów czegoś ode mnie chciał. Mógł przecież chcieć oświadczyć mi się po raz drugi. Albo dotknąć mnie w nieodpowiedni sposób. Albo po prostu pożerać mnie swoim obleśnym wzrokiem.

- Zgodziłeś się? - zapytałam, praktycznie nie rozpoznając swojego głosu, który pod wpływem stresu tak drastycznie się zmienił.

- Niejednoznacznie.

Wiedziałam, że nie mogłam mu odmówić. Z tym człowiekiem lepiej było nie zadzierać. Żałowałam, że wplątałam się w gówno związane z nim. Tysiąckrotnie wolałam czasy, kiedy to Reid był moim największym zmartwieniem.

- Pojedziemy tam i z nim porozmawiamy. Na spokojnie. Skoro zaproponował pokój, to należy z tego skorzystać. Jeśli byśmy się nie stawili, i tak by nas znalazł, ale w gorszym humorze.

- W porządku - potaknęłam, nie wierząc w to, że te słowa naprawdę opuściły moje usta.

Czułam, że się trzęsę. Kelnerka, która odbywała teraz swoją zmianę, podeszła do naszego stolika. Ukryłam sine dłonie pod blatem. Reid zamówił nam po szklance wody. Dziewczyna uśmiechnęła się i odeszła. Cóż, zapewne nie zdawała sobie sprawy z tego, że byłam jej koleżanką z pracy.

- Od kiedy tutaj pracujesz? - zapytał chłopak, a ja mimo swojego złego samopoczucia uniosłam brwi ku górze.

- A jednak nie wiesz wszystkiego - prychnęłam, kiedy on powstrzymał się przed przewróceniem oczami. - Od dzisiaj.

Na początku milczał, ale później głośno się roześmiał. Kilka osób skierowało na nas swój wzrok, ale chłopak oczywiście się tym nie przejął. Nic nigdy go nie obchodziło.

- Szybka jesteś - zaśmiał się ostatni raz i w końcu ucichł.

- A ty głośny - skarciłam go, mając na uwadze, jak wiele ludzi właśnie się nam przyglądało.

- To ty byłaś wtedy głośna.

Zdębiałam.

- Nie zrobiłeś tego - powiedziałam zdenerwowana do granic możliwości. - Nie rzuciłeś aluzją seksualną.

Prychnął, a ja pokręciłam głową. Chciałam jak najszybciej zmienić temat, żeby już do tego nie wracał.

- Jak się dzisiaj czujesz? - wypaliłam i od razu pożałowałam swoich słów. Patrzył na mnie, jakbym była nienormalna.

- Serio, Margott? - parsknął. - Michael ma nas na celowniku, a ty pytasz, jak się czuję? Martw się o siebie.

Westchnęłam.

- Czy on dalej myśli, że... no, wiesz - Nie potrafiłam dokończyć.

- Tak - Gavin bez trudu mnie zrozumiał. - Myśli, że jesteśmy razem - odważył się powiedzieć to głośno.

Kolejny raz tego dnia pokiwałam głową. Czułam się, jakbym tonęła. Każde słowo ciążyło na mnie coraz bardziej. Prowadziło do tego, bym w końcu spadła na dno.

- Stresujesz się?

Oczywiście, że się stresowałam. Potwornie się stresowałam. Myślałam tylko o tym, co wydarzy się o szesnastej. O tym, co usłyszę, o tym, czego się dowiem. Michael był moim koszmarem i właśnie dziś miałam się z nim spotkać.

- Trochę.

Przez chwilę milczał, ale później postanowił się odezwać. Chciałam, żeby jakoś mnie pocieszył. Żeby powiedział cokolwiek, co mogłoby choć trochę podnieść mnie na duchu.

- Bardzo - zauważył. - Jesteś kłębkiem nerwów. Boisz się, ale wiesz, że tam będę.

Spuściłam wzrok.

- Będę tam - powtórzył. - Nic złego się nie stanie.

Zaczęłam bawić się swoimi palcami. Wykręcałam je w każdą możliwą stronę. Niepotrzebnie sprawiałam sobie ból, bo nie chciałam słuchać. Ale musiałam.

Spojrzał na swój zegarek. Obawiałam się najgorszego.

- Musimy już jechać. Inaczej się spóźnimy.

***

Gdy dojechaliśmy na miejsce, musiałam non stop odwracać wzrok od budynku, który tak mnie przerażał. Siedziba Michaela i jego bandy, w której ostatnio mnie przetrzymywał, nic się nie zmieniła. Już z samochodu czułam jej okropny, stęchły zapach.

- Nie wysiadamy - oznajmił Reid, więc bez skrupułów go posłuchałam. Nie chciałam wyrywać się w stronę Michaela, w żadnym wypadku.

Zgodnie z wolą Reida siedzieliśmy w jego samochodzie i nie zamierzaliśmy się z niego wychylać. Przynajmniej ja nie zamierzałam.

Czas się wydłużał i nic się nie działo. Dość podobał mi się taki bieg rzeczy, ale wiedziałam, że nie mogę uśpić swojej czujności. Gdybym to zrobiła, zapewne byłabym już martwa i to bez żadnej zapowiedzi.

- Idzie - mruknął Reid, a ja skierowałam swój wzrok na drzwi, w których faktycznie pojawił się nie kto inny jak Michael ze swoją pięcioosobową świtą. - Wysiadamy.

Cała się trzęsąc, posłusznie wysiadłam z samochodu, a Reid oczywiście uczynił to samo. Był o wiele pewniejszy niż ja. Nie chwiał się, nie był rozdrażniony i przede wszystkim naprawdę się nie bał. Zachowywał się, jakby Michael nie był nikim ważnym, jakby nie mógł zrobić nikomu krzywdy.

- Proszę, proszę, proszę - zacmokał mężczyzna, złowieszczo się uśmiechając.

Ani ja, ani Reid nie odpowiedzieliśmy. Michael zachował milczenie tylko przez chwilę, a później ponownie zaczął nadawać.

- Dawno żeśmy się nie widzieli, co?

Reid również się uśmiechnął. Szczerze uśmiechał się do naszego wspólnego wroga, a ja mogłam tylko na to patrzeć.

- Do rzeczy - uściślił Reid.

Michael odebrał od jednego ze swoich sług duże cygaro. Zaczął je palić w tak ślimaczym tempie, że się we mnie zagotowało. Skoro sam nas tutaj ściągnął, to zapewne czegoś oczekiwał, a jeśli czegoś oczekiwał, to musiał zachęcić nas do swojej propozycji. Na razie mu nie wychodziło.

- Jak poszły ci egzaminy? - zwrócił się do mnie.

Nerwowo zerknęłam na Reida. Swoim spojrzeniem przekazywał mi prostą wiadomość: muszę odpowiedzieć i to jak najszybciej.

- W porządku - powiedziałam, nie do końca pamiętając, kiedy w ogóle miałam te pieprzone egzaminy.

- Więc bez problemu dostaniesz się na swoje wymarzone studia?

Wstrzymałam oddech. W coś ze mną pogrywał. Nie wiedziałam, co powiedzieć, by się nie wkopać.

- Nie wiem - odparłam.

Jeśli chodziło o wyniki, to oczywiście mogłam nie zdać. Na tym polegał trud szkoły średniej. Była nieprzewidywalna. Ale nawet jeślibym zdała, kwestią sporną pozostawały pieniądze. Nigdy nie miałam ich za wiele, teraz również.

Michael westchnął. Najwyraźniej nie do końca satysfakcjonowała go moja odpowiedź. Jego przerażająco błękitne oczy nieco pociemniały. Garnitur, który miał na sobie, absolutnie nie pasował do jego tatuaży na głowie i pod oczami. Zauważył, że lustrowałam go wzrokiem.

- Żaden ze mnie bandyta - parsknął, więc z nerwów zagryzłam nieświadomie dolną wargę. Nie chciałam, by w jakikolwiek sposób zgadywał moje myśli.

- Pierwsze słyszę - powiedział Reid.

Obawiałam się, że zbyt pewnie igrał z ogniem.

- No dobrze - wymruczał Michael. - Mam dla was pewne zadanie.

- Zadanie? - wydukałam oniemiała.

- Układ - uściślił. - Zostawię was w spokoju, jeśli przetransportujecie dla mnie tą saszetkę - Wskazał na przedmiot w rękach jednego ze swoich osiłków. - do miejsca, którego nazwę będziecie musieli rozszyfrować z moich trzech wskazówek. Dam ją wam dopiero, gdy rozwiążecie zagadkę. Jeśli wam się uda, będę skory do pomocy.

To nie mógł być dobry pomysł. Nic się do siebie nie kleiło. Nawet nie wiedzieliśmy, co znajdowało się w tej saszetce. To mogła być broń, narkotyki, podrobione pieniądze i inne niebezpieczne przedmioty, które ściągały tylko kłopoty.

- Chcesz, żebyśmy się pobawili w detektywów? - zapytał wytrącony z równowagi Reid.

- Bingo. Chcę patrzeć na to, jak wysilacie się po to, żeby odgadnąć moje myśli.

Byłam pewna, że Reid się nie zgodzi. To znaczyło, że podejrzewał coś naprawdę okropnego. Nie mogliśmy dać się wykorzystać w tak okrutny sposób.

- Nie ma mowy - powiedział zgodnie z moimi przypuszczeniami. Nie był głupi i doskonale musiał zdawać sobie sprawę z tego, w jakie niebezpieczeństwo chciał nas wpakować Michael.

Obstawa Michaela zaczęła coś do siebie pomrukiwać. Ani trochę mi się to nie podobało.

- Och, no dobrze - odparł Michael z udawanym smutkiem w głosie i zwrócił wzrok w moją stronę. Zadrżałam, bojąc się, że to zauważył. - Chłopakowi na tobie zależy.

Nie wiedziałam, czy zadaje mi pytanie, czy to stwierdza, ale wolałam odpowiedzieć. Nie chciałam w żaden sposób działać mu na nerwy. No, może trochę, ale nie mogłam sobie na to pozwolić.

- Nie.

Roześmiał się tak głośno, że przez chwilę poczułam się, jakbym powiedziała swojemu serdecznej przyjacielowi jakiś bardzo zabawny żart. Niestety rzeczywistość wyglądała skrajnie inaczej.

- Masz klapki na oczach - odparł, dalej będąc rozbawionym. Tym razem spojrzał na Reida. Nie ukrywał tego, jak bardzo nami gardził. Widziałam to w jego błękitnych oczach. Uważał nas za gorszych od siebie i było to widać. - Jeśli chcesz, żeby twoja dziewczyna była bezpieczna, to musisz się zgodzić.

Reid milczał. Michael ponownie się roześmiał. Przyłożył do ust cygaro i przez chwilę naprawdę wyglądał tak, jakby miał władzę nad całym światem.

- W takim razie zaproponuję wam jeszcze jedno - westchnął nieporadnie. - Dziewczyna dostanie się dzięki mnie na każde studia. Opłacę je.

W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Znał moją sytuację materialną. Miał nade mną przewagę. I zależało mu na tym, żebym się zgodziła. Chciał, bym angażowała się w to, co sam wymyślił.

- A jeśli się nie zgodzimy? - zapytał Reid. Również chciałam wiedzieć, co w takim wypadku przewidywał Michael.

- Zgodzicie się, uwierz - Uśmiechnął się mężczyzna, powodując na moich plecach nieprzyjemny dreszcz. - Daję wam na ostateczną odpowiedź dwadzieścia cztery godziny. Jutro o tej samej godzinie masz się tutaj stawić. Dziewczynę możesz zostawić w domu. Nie będzie nam potrzebna do dyskusji.

Po tych słowach zaczął się cofać, aż w końcu zniknął w budynku, który kojarzył mi się jedynie ze złem.

Miałam ochotę trochę pokrzyczeć i się na kimś wyżyć, ale jednocześnie chciałam też milczeć. Dać sobie z tym wszystkim spokój, odpuścić i żyć w słodkiej nieświadomości, że w ogóle istnieje ktoś taki jak Michael, czy Reid. I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się pół roku temu.

Gavin zdecydowanie był bardzo, bardzo zdenerwowany. Chciałam jakoś go pocieszyć, ale za każdym razem gdy miałam okazję się odezwać, on uderzał dłońmi w kierownicę, nie dając mi dojść do słowa.

- Kurwa, kurwa, kurwa! - krzyczał, niechcący uruchamiając co jakiś czas klakson.

Próbowałam złapać go za ramiona, ale był na to zbyt silny. Nawet jeśli przez chwilę go trzymałam, od razu się wyrywał. W takim wypadku postanowiłam poczekać, aż się uspokoi. Nie widziałam innego wyjścia. Sam musiał się opanować.

Kiedy już mu się to udało, byłam bliska płaczu. Powoli docierało do mnie, że musieliśmy się zgodzić. Michael był zdolny do absolutnie wszystkiego, a ja nie chciałam po raz kolejny słyszeć jego oświadczyn kierowanych w moją stronę. Na samą myśl o dniu, w którym schwytał mnie w swoje sidła, robiło mi się niedobrze.

- Boże - wyszeptał chłopak. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, w jak złym położeniu się znajdowaliśmy.

Złapałam go za boki głowy i sprawiłam tym samym, że musiał na mnie spojrzeć. W jego oczach oczywiście czaiła się pustka, ale tym razem prawdziwie mnie bolała. Było mi przykro, bo musiałam ją widzieć. Patrzyłam w te jego smutne, przepełnione niczym i wszystkim oczy i żałowałam, że nie potrafiłam mu pomóc.

- Przyjedziemy tu jutro, zgodzimy się, a on się odczepi. Damy radę. Będziemy w tym razem.

Prawdopodobnie kłamałam, ale nie chciałam tego przyznać nawet przed samą sobą.

- Nie rozumiesz - odparł chłopak, starając się mówić jak najwyraźniej. Widziałam, że się starał. - Skoro nie angażuje w jakieś zadanie swoich ludzi, to musi być ono niemalże niemożliwe do wykonania. Nie możemy się na to zgodzić.

Oczywiście. To było logiczne, ale i tak musieliśmy podjąć ryzyko. Lepiej było z nim współpracować, niż bawić się w kotka i myszkę.

- A mamy jakiś wybór?

Pokręcił głową.

- No właśnie. Więc pojedziemy tam jutro i pozwolimy mu wygrać. Przynajmniej na razie.

- Okej, ale ty zostaniesz w domu. Skoro nie jesteś tam potrzebna, to nie musisz się narażać.

- Ale...

- Koniec! Jezus Maria! Czego nie rozumiesz?! - wybuchnął, jednocześnie odpalając w pośpiechu samochód. Podejrzewałam, że chciał jak najszybciej stąd uciec. Nie dziwiłam mu się, bo sama nienawidziłam tego miejsca i to z bardziej uzasadnionych powodów. - W niedzielę będę miał czas. Przyjadę do ciebie i pogadamy. Pewnie będę miał już pierwszą wskazówkę.

- W niedzielę... - powtórzyłam. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że chłopak był niewierzący.

I wtedy zrozumiałam, że sama oddaliłam się od Boga. Dużo się zmieniłam. Przestałam wyznawać te same wartości, co kiedyś. Przerażało mnie to, że wcześniej tego nie dostrzegałam. Zmiana przyzwyczajeń o dziwo wcale na mnie nie wpłynęła. Nie czułam się gorzej, nie widziałam różnic między swoim dawnym, a teraźniejszym życiem i nie zdawałam sobie sprawy, kto sprawił, że przeszłam wewnętrzną przemianę, być może na gorsze.

- Dobrze - przytaknęłam.

Nie zareagował, lecz po prostu odpalił silnik i odjechał.

Trudno mi się oddychało. Miałam jakieś problemy ze wzrokiem, gdyż źle widziałam drogę. Kręciło mi się w głowie.

Chłopak dalej grzeszył. Łamał bezkarnie drugie i trzecie przykazanie, a ja go nie nawracałam. Nie byłam wiele lepsza od niego. Być może nawet dopuszczałam się gorszych uczynków.

* * * * *

Podoba mi się ten kolaż wyżej. Ma taki fajny vibe. Pozostawiam do własnej interpretacji.

~ prz 4, 23

Kocham i do następnego <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro