23. ᴘʀᴢᴇᴄɪᴡɪᴇńsᴛᴡᴀ sɪę ᴘʀᴢʏᴄɪąɢᴀᴊą.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Nadzieja życia wiecznego, obiecanego przed dawnymi czasy przez Boga, który nie może kłamać~

Rankiem następnego dnia Reid wstał dużo wcześniej, niż mogłabym się tego po nim spodziewać. Kiedy o godzinie szóstej, ledwo żywa pojawiłam się w swojej kuchni, on już tam siedział, rozmawiając szeptem przez telefon. Intrygowało mnie to, że nie podniósł głosu, nawet kiedy już wiedział, że nie spałam.

Podeszłam do blatu i postawiłam na nim średnich rozmiarów szklankę, którą uprzednio wyjęłam z odpowiedniej szafki. Napełniłam naczynie zwykłą wodą i zaczęłam powoli pić, rozkoszując się zimną cieczą, która jako jedyna potrafiła na tą chwilę jakkolwiek uspokoić moje zszargane nerwy.

- A nie możesz po prostu przestać? Przecież mogę przysyłać ci co miesiąc pieniądze. - Zdołałam usłyszeć ciche słowa Reida, które wypuszczał z siebie z dziwnym bólem. - Kurwa mać.

Przyłapałam się na tym, że zbyt uważnie przyglądałam się chłopakowi, który nie mógł dać mi absolutnie nic. Żadnego uczucia, ciepła ani poczucia bezpieczeństwa. Był zgubą, a ja zamiast chronić się przed jego obecnością, wciąż do niego lgnęłam. Być może to dlatego, że w swoim zepsuciu, był taki... człowieczy. Ludzki, a zarazem boski.

- Masz szczęście, że nic ci się nie stało - syknął Reid do telefonu i dopiero teraz skierował na mnie swój pusty wzrok. Wyglądał, jakby jednocześnie był zły za to, że podsłuchiwałam, ale też wdzięczny za to, że znajdowałam się obok.

- Przepraszam - mruknęłam szybko i dopiłam swoją wodę, która mimo braku smaku i tak go straciła.

W pośpiechu skierowałam się do pokoju, gdzie ułożyłam się pod pościelą, chcąc jedynie zamknąć powieki i zasnąć, już na dobre. Nie udało mi się. Bóg nie chciał spełnić moich pragnień.

Usłyszałam kroki. Po chwili w tym samym łóżku, w którym leżałam ja, znalazł się ktoś jeszcze.

Nie chciałam pytać, z kim rozmawiał. Zdawało mi się, że chłopak nie był w żaden sposób zobowiązany do tego, żeby mi się tłumaczyć. Mógł robić wszystko, co chciał. Nie mogłam go ograniczać, bo niby kim dla niego byłam? Koleżanką?

- To była moja mama.

Obydwoje leżeliśmy na plecach i mieliśmy wzrok skierowany w sufit, więc na niego nie patrzyłam, a szkoda. Chciałam zobaczyć jego wyraz twarzy, kiedy bez żadnego przymusu i presji zdecydował się na to, aby coś mi rozjaśnić.

- Co? - Pragnęłam udawać głupią, by powtórzył to jeszcze raz.

- Rozmawiałem z mamą.

Ledwo zdusiłam uśmiech cisnący mi się na usta. Nie potrafiłam nie cieszyć się z tego, że chłopak z każdym kolejnym dniem stawał się mniej obcy. Wręcz uwielbiałam rozkoszować się tym uczuciem.

- Okej - wyszeptałam w odpowiedzi.

Podobało mi się to, w czym tkwiliśmy. Ja milczałam, on milczał, a razem tworzyliśmy krzyk. Nie dało się tego logicznie wytłumaczyć. Po prostu liczyło się tylko to, że byliśmy blisko i aby się dogłębnie zrozumieć, nie potrzebowaliśmy żadnych słów.

- Opowiedz mi o twojej mamie.

Zamarłam. Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam, ale gdy zapadła cisza, musiałam coś zrobić, odezwać się.

- Ale co? - spytałam, rozczarowując się samą sobą. Jak mogłam być tak płytka?

- Wszystko co chcesz.

Westchnęłam, a głos w mojej głowie zaczął potajemnie mi szeptać do ucha, że wcale nie pamiętam mamy i nie wiem, jaka dokładnie była.

- Okej - wykrztusiłam, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. - Kochała poezję i kwiaty. Całe piękno świata. Wszystko uważała za dar od Boga, była bardzo religijna.

- A więc stąd u ciebie ta wiara - mruknął Reid, jakby przez chwilę rozumiejąc mnie całą. Kiedy przestałam mówić dalej, nieświadomie pozwoliłam mu zrozumieć jeszcze więcej. - Nie wierzysz już?

Trafił w mój czuły punkt.

- Wierzę - westchnęłam. - Ale nie tak samo, jak wierzyłam kiedyś.

Boże, jakże ja nienawidziłam mówić o swojej wierze. Dopiero teraz to do mnie docierało. Zawsze zachowywałam ją dla siebie, choć i tak się ode mnie odbijała.

- To znaczy? - dopytywał.

- To znaczy, że przestałam chodzić do kościoła, mniej się modlę i generalnie jestem jakaś... inna.

Obydwoje wiedzieliśmy, kto mnie zmienił, ale woleliśmy to przemilczeć. Nie byliśmy pewni, czy ta zmiana miała w przyszłości wyjść mi na dobre, czy na złe.

- Wróć do tematu twojej mamy.

Nie chciałam o niej rozmawiać. To dalej bolało i to tak paskudnie, że bałam się, iż w trakcie swojej opowieści rozpłaczę się jak dziecko i będę krzyczeć wniebogłosy, dopóki się nie wykończę.

- Cóż, miała bardzo delikatny głos. Zresztą, cała była delikatna.

Czułam pod powiekami łzy, których nie byłam w stanie odegnać. Łzy utraconej miłości, niespełnionych marzeń i płonnych nadziei.

- Kochałaś ją.

Skinęłam. Nie mogłam postąpić inaczej.

- I ona ciebie też kochała.

Nie wiedziałam, czy mnie kochała, ale wiedziałam, że była przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałam. Prowadziła mnie przez życie, dopóki bezpowrotnie się nie wypaliła. Boże, tak cholernie za nią tęskniłam.

- Też chciałbym mieć kiedyś taką relację z matką - westchnął cicho chłopak, powoli wciskając swoje palce w moją dłoń. Po chwili już trzymaliśmy się za ręce.

- Twoja przynajmniej nie jest martwa. - Chciałam się uśmiechnąć, ale nie potrafiłam. Po prostu nie dało się tego przezwyciężyć. Jeszcze nie teraz, choć minęło tyle czasu.

- Ale zachowuje się, jakby była. Nie wiesz, jak to jest, kiedy ktoś codziennie przy tobie umiera, a ty nie jesteś w stanie nic z tym zrobić.

Kilka łez potoczyło się po moich policzkach.

- Aż nazbyt dobrze wiem, jak to jest.

Zwrócił głowę w moją stronę, więc odważyłam się zrobić to samo. Mocno uścisnął moją dłoń, podczas gdy ja nie byłam w stanie chwycić go choćby troszeczkę mocniej.

I tak trwaliśmy, złączeni w bólu, rozpaczy, niepamięci i śmierci. Nie było z nami dobrze.

***

W tamten poniedziałek byłam na tyle otępiała, że w pracy musiałam co jakiś czas faszerować się nową porcją kawy, by w ogóle w jakikolwiek sposób funkcjonować. Reszta tygodnia upłynęła mi dość spokojnie - bez Reida, wskazówek Michaela, nachalnego Tonego, słodkiej Molly i innych znajomych, którzy na tą chwilę ani trochę nie byli mi potrzebni do szczęścia.

Wsadziłam klucz do zamka i już miałam go przekręcać, kiedy usłyszałam z boku głos mojej sąsiadki z mieszkania obok, pani Rodrigo.

- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się w moją stronę, chociaż wiedziałam, że zdecydowanie nie było to szczere. No cóż, przynajmniej próbowała. - Znalazłam w swojej skrzynce pani list. Nie mam pojęcia, jak to się stało. Oto on. - Podała mi białą kopertę standardowych rozmiarów. Faktycznie była zaadresowana do mnie.

- Dziękuję bardzo. - Uśmiechnęłam się równie nieszczerze, co ta kobieta, a kiedy tylko zniknęła z zasięgu mojego wzroku, na dobre przekręciłam klucz i w końcu dostałam się do swojego mieszkania.

Nie czułam tego piątku. Nie docierało do mnie, że nareszcie będę miała dwa dni wytchnienia i to chyba przez Lorettę. Miałam nadzieję, że już dziś powie mi, skąd mnie zna, ale ona wolała to przemilczeć, nawet jeśli skończył się już mój okres próbny. Cóż, byłam pewna, że miałam tą pracę na dobre, ale nie potrafiłam się z tego cieszyć.

Otworzyłam kopertę, którą trzymałam w dłoniach i wyciągnęłam z niej jakąś stronę wyrwaną z gazety. Nagłówek mówił o jakimś pożarze w Los Vegas, a data była przestarzała. Bardziej jednak od samego tekstu interesowały mnie zaznaczone różowym zakreślaczem litery i znaki interpunkcyjne. Układały się w następujący sposób:

Jeśli nie wyjedziesz z miasta, zaczną się dziać złe rzeczy. M. M. S.

Podejrzewałam, kto mi groził, a wręcz byłam tego pewna. Mimo to zmięłam papier i czując dreszcz na całym ciele, wrzuciłam go do kosza. Prawie podskoczyłam, kiedy usłyszałam dźwięk swojego rozdzwonionego telefonu.

- Halo?

- Cześć, słońce. Wpadnij jeszcze na chwilę do kawiarni. Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.

Wiedziałam, o czym chciała rozmawiać, ale wolałam udawać głupią. To zawsze działało, na każdego.

- Ale w kwestii pracy nic się nie zmieniło, tak? Dalej ją mam? - dopytywałam.

- Tak, tak - odparła od razu Loretta, a ja przypomniałam sobie, jak któregoś dnia pracy wcisnęła mi do ręki małą karteczkę z numerem swojego telefonu. - Ale bądź tu za chwilkę. Czekam. - Rozłączyła się.

Wedle jej rozkazu wyszłam z domu i skierowałam się z powrotem do Black's Coffee, aby ponownie rozdrapać parę starych ran. Taki schemat powtarzał się u mnie ciągle. Kaleczyłam się, a później nie pozwalałam na to, aby nowa skaza mogła się zabliźnić.

Na miejscu od razu podeszłam do drzwi, za którymi spodziewałam się znaleźć panią Lorettę. Przez chwilę czułam się, jak kiedy przyszłam tutaj na rozmowę o pracę, a gdy jej ciepły głos zaprosił mnie do środka, otworzyłam drzwi.

W pomieszczeniu absolutnie nic nie uległo zmianie. Jedynie Loretta wyglądała inaczej. Miała inny strój, inaczej upięte włosy, inny uśmiech na twarzy i inne spojrzenie. Usiadłam naprzeciwko niej i lekko się uśmiechnęłam. Atmosfera gęstniała.

- Nie chcę owijać w bawełnę, więc może od razu zacznę wszystko ci tłumaczyć. - Kobieta zaśmiała się nerwowo, a ja zauważyłam na jej czole kilka kropel potu. Miło było pomyśleć, że również stresowała się tą rozmową. - Znałam twoją matkę, Mackenzie. Była moją najlepszą przyjaciółką.

Zabrakło mi słów. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób powinnam zareagować.

- Poznałyśmy się przez wspólnego znajomego jeszcze w High School. Od tego czasu byłyśmy nierozłączne i wszędzie było nas pełno. - Uśmiechała się, chociaż widziałam w jej oczach iskierki bólu. Tego samego, który w postaci ognia niemal każdego dnia wydzierał ze mnie duszę. - I pewnie teraz domyślasz się, komu w pierwszej kolejności powiedziała o ciąży.

Miałam przed sobą kogoś, kto pamiętał moją mamę. Kto żył wraz z nią i potrafił przygnać do swojej głowy jej dokładny obraz. Być może dźwięk jej głosu, kształt oczu, wyrazistość kości policzkowych i żuchwy, czy też fakturę skóry. Wszystkie te szczegóły, które nadawały człowiekowi oryginalności.

- Więc dlaczego pani nie pamiętam? - spytałam, szybko dostrzegając ten drobny szczegół.

- Bo kiedy się urodziłaś, trochę się pokłóciłyśmy, ale myślałam, że to nic wielkiego. Kiedy jednak zorientowałam się, że przez rok się do siebie nie odezwałyśmy, wyjechałam. I w żadnym z dalszych etapów mojego życia nie było miejsca dla Scarlett Becker, którą kiedyś znałam. - Użyła jej panieńskiego nazwiska.

Zakręciło mi się w głowie. Loretta Black znała Scarlett Becker, ale pokłóciła się z Scarlett Margott. A to wszystko przeze mnie.

- O co się pokłóciłyście?

Musiałam wiedzieć, żeby nie mieć kolejnych wyrzutów sumienia. Musiałam mieć pewność, że tym razem to nie ja byłam powodem jakiegokolwiek nieporozumienia.

- To już temat na inną rozmowę, dziecko - westchnęła kobieta, przestając się uśmiechać. Wyglądała na zmęczoną.

- Czyli przyjęła mnie pani tutaj, bo od początku wiedziała pani, kim jestem?

- Żeby uśmierzyć swój ból - przytaknęła, zaciskając usta w cienką linię. - Wiem, że pewnie mnie nienawidzisz, ale-

- Nie nienawidzę pani - wtrąciłam. - Po prostu jestem trochę tym wszystkim zaskoczona.

Dlaczego mama nigdy o niej nie wspominała? Być może jej temat był w domu tematem tabu. I co mogły się pokłócić? Nie wyobrażałam sobie mamy kłócącej się z kimkolwiek, oprócz taty, bo to idealnie mogłam sobie uzmysłowić.

- Też bym była na twoim miejscu - zaczęła pani Black. - I zrozumiem oczywiście, jeśli postanowisz zrezygnować ze swojego obecnego stanowiska.

Spojrzałam na kobietę, jakby była stuknięta. Chciałam tą pracę, dzięki niej zabijałam czas, a dodatkowo czerpałam z tego zyski. Nawet to wszystko polubiłam. Black's Coffee stało się dla mnie bezpiecznym miejscem, w którym czułam się po prostu dobrze i nie zamierzałam zmarnować takiej szansy.

- Nie będę z niczego rezygnować - odparłam pewnie. - Nie winię pani o nic, proszę to zapamiętać.

Pokiwała głową, a ja zdołałam tylko lekko się uśmiechnąć. Skoro moja mama widziała w tym człowieku coś dobrego, to Loretta musiała być wyjątkowo. Była niemalże wybrana przez Boga, a ja musiałam dzięki niej dowiedzieć się o Scarlett Margott nieco więcej. W tej chwili pragnęłam tego tak mocno, jak jeszcze nigdy wcześniej.

- Dziękuję. - Trochę się rozpogodziła. - I błagam cię, mów do mnie po imieniu. Czuję się wtedy jakoś tak młodziej.

Mogłam spełnić jej prośbę.

- Och, dobrze.

***

Po nudnym weekendzie nastał emocjonujący poniedziałek, na który przygotowywałam się mentalnie od przeszło tygodnia. Wyglądał, jak normalny dzień - nastolatkowie czerpali z wakacji jak najwięcej, a inni udawali się do pracy. Wszystko zdawało się takie samo jak zawsze, choć prawda przedstawiała się nieco inaczej.

Obsługując swoich klientów, chciałam zobaczyć w nich kogoś specjalnego. Cierpiałam przez to na ból żołądka i głowy. Stresowałam się nieznanym i posyłałam wszystkim dookoła cierpkie uśmiechy, podczas gdy w środku czułam się, jakbym za chwilę miała eksplodować.

Kiedy oczekiwana przeze mnie osoba nareszcie pojawiła się w drzwiach kawiarni, nie zdołałam wykrztusić z siebie ani słowa. Po prostu na nią patrzyłam, a raczej ją podziwiałam. Tak bardzo tęskniłam za widokiem tych złotych włosów i szmaragdowych tęczówek, w których nie iskrzyły się absolutnie żadne emocje.

Spojrzałam na godzinę. Moja zmiana kończyła się dopiero za dwie godziny, ale i tak musiałam wyjść zza lady, podbiec do przyjaciółki i niekontrolowanie się na nią rzucić. Zawiesiłam jej ręce na szyi tak mocno, że obydwie się przez to zachwiałyśmy. Oddała mój uścisk i miałam wrażenie, że chciała to zrobić równie entuzjastycznie, ale nie miała na to siły. Doceniałam fakt, iż próbowała.

- Jesteś - powiedziałam jeszcze w jej ramionach, po czym się od siebie odsunęłyśmy.

Dopiero teraz dokładniej przyjrzałam się jej nowym ubraniom. Biała, zwiewna sukienka leżała na niej jak na jakiejś księżniczce, a dżinsowa kurtka, luźno rzucona na ramiona dodawała jej całej trochę koloru. Naszyjnik z srebrnym wykończeniem lekko błyszczał w słońcu, a niechlujnie upięte włosy w ogóle się nie układały. I to właśnie była Molly. Taką ją zapamiętałam, chociaż moim zdaniem powinna mieć w oczach więcej życia. Była taka... niepełna.

- Jestem - potwierdziła dziewczyna, szeroko się uśmiechając. Rozglądnęła się po kawiarni i parsknęła śmiechem. - No, nie sądziłam, że kiedykolwiek będziesz tu pracować.

Uśmiechnęłam się i wróciłam za ladę. Dziewczyna podążyła za mną, dzięki czemu w przeciągu kilkunastu sekund nie wyglądałyśmy już jak przyjaciółki, a jedynie klient i sprzedawca.

- Opowiadaj, co się działo w San Francisco - poleciłam, odwracając się, by zrobić dziewczynie kawę.

- Nic się tam nie działo - westchnęła i wsadziła kilka niesfornych pasem włosów za ucho. - Codziennie chodziłam z ciocią na zakupy, dużo rozmawiałyśmy, piekłyśmy i gotowałyśmy. I tyle.

Pokiwałam głową. Już wcześniej spodziewałam się, a nawet byłam pewna, że wyjazd do San Francisco w takich okolicznościach nie będzie miał charakteru rozrywkowego. Takie rzeczy się po prostu nie działy.

- A jak się trzymasz? - zapytałam, podsuwając dziewczynie pod nos filiżankę espresso. Delikatnie ją chwyciła i upiła łyk, po czym z powrotem odłożyła na talerzyk.

- Dalej jest źle, Mac. - Miała wszystkiego dość. Nie dziwiłam się jej. Westchnęła. - Po prostu chcę to stłumić. Chcę mieć normalne, nastoletnie życie, wiesz? Chcę, aby moim największym zmartwieniem był wybór college'u, a nie ojciec, który jest damskim bokserem, czy śmierć matki i postępowanie spadkowe.

Zakręciło mi się w głowie. Spostrzegłam za Molly jakiegoś mężczyznę. Przeprosiłam ją spojrzeniem i go obsłużyłam. Kiedy zniknął, ponownie skierowałam zbolały wzrok na przyjaciółkę.

- Mackenzie - zaczęła, nerwowo bawiąc się porcelaną w swoich dłoniach. - Ja robię coś bardzo złego. Prawie codziennie z ostatnią dwutygodniową przerwą. Ale to wróci. Zawsze wraca, choćbym jak bardzo starała się od tego uciec.

Wstrzymałam oddech. Byłam gotowa na wszystko. Prawie wszystko.

- Boże - załkała, więc zaczęłam gładzić ją po ramieniu. Chciałam, aby wszystko było z nią dobrze, aby czuła się lepiej.

- Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów. Porozmawiamy o tym kiedy indziej.

Ledwo udało mi się pocieszająco uśmiechnąć. Musiałam się postarać, aby postawić blondynkę na nogi. Nie mogła cierpieć. To ja zawsze cierpiałam, ja od tego byłam i tak miało pozostać. Tak było lepiej.

- Okej. - Pociągnęła nosem. - Proszę, nie traktuj mnie inaczej niż zwykle. To strasznie wkurwiające, gdy się tak nade mną litujesz.

Parsknęłam wymuszonym śmiechem. Byłam w stanie zachowywać się, jakby nic się nie stało. Oczywiście, że potrafiłam to zrobić. Byłam dobrą aktorką.

- Ależ oczywiście, jaśnie pani - prychnęłam.

Dziewczyna dopiła swoją kawę i już zaczęła szukać pieniędzy, ale ją przed tym powstrzymałam.

- Na koszt firmy.

Przewróciła oczami i starła z policzków wszystkie mokre ślady. Nawet z nimi wyglądała pięknie, nawet z tą pustką w szmaragdowych tęczówkach.

- Nie będę się kłócić. - Uniosła dłonie w górę, a ja zauważyłam za jej plecami niemałą kolejkę. Dziewczyna odwróciła głowę i widząc ten tłum wyszeptała tylko: - O kurwa.

Zdecydowanie się z nią zgadzałam.

***

Stanęło na tym, że do końca mojej zmiany dziewczyna była gdzieś obok, a ja zajmowałam się swoją pracą, jednocześnie z nią rozmawiając. Opowiedziałam jej mniej więcej o tym, co działo się w Fairfield podczas jej nieobecności i o relacji mojej matki z Lorettą, sprytnie pomijając wątek Michaela i Reida. Dziewczyna wszystkiego wysłuchała i najbardziej zainteresowała się tematem pani Black.

- Może zapytaj swojego ojca, o co się pokłóciły. I generalnie o nią całą. Muszą się znać - podsunęła Molly.

Faktycznie, to mogło wypalić. Skoro Loretta i moja matka tak bardzo się przyjaźniły, to mój ojciec musiał ją znać i coś o niej wiedzieć. Dodatkowo zapewne dobrze wiedział, co się pomiędzy nimi wydarzyło.

- Tak zrobię - powiedziałam, wychodząc wraz z przyjaciółką z kawiarni.

Na dworze było upalnie, choć potrafiłam jakoś to znieść. Molly ściągnęła z ramion kurtkę, a ja nieco podciągnęłam bluzkę. Lubiłam lipiec, bo kojarzył mi się z najlepszym czasem w roku, czyli wakacjami i czasem wolnym, ale tym razem jakoś nie umiałam się nim rozkoszować. Zresztą, ten miesiąc dopiero się zaczynał. Na razie nie mogłam wymagać od niego zbyt wiele.

- Idziemy do mnie? - zapytała Molly, kiedy ja nie do końca przekonana co do tego pomysłu nerwowo przygryzłam dolną wargę. - Spokojnie, ojca nie ma w domu. Podobno wyjechał na jakąś delegację, ale to pewnie gówno prawda. Zresztą, nieważne. Idziesz, czy nie?

Pokiwałam głową.

Kiedy znalazłyśmy się w domu blondynki, wszystko wydawało się tam takie... papierowe. Nie czułam już zapachu kawy, ciepła ani perfum pani Walker, tylko cholernie nieprzyjemny chłód. Nie podobało mi się to.

Molly rzuciła klucze na pobliski regał i potknęła się o dwie małe walizki, które musiała tutaj zostawić od razu po tym, jak przyjechała. Przesunęła je nogą w bok i gestem ręki zaprosiła mnie do kuchni, w której ponownie zawiał chłodem.

Cóż, nie mogłam powiedzieć, że jakoś specjalnie lubiłam panią Walker i że ona mnie lubiła, ale tutaj zdecydowanie jej brakowało. Była w tym domu słońcem, które przedwcześnie zgasło.

- Chcesz coś do picia albo do jedzenia? - zapytała moja przyjaciółka, krzątając się po pomieszczeniu w identyczny sposób, w jaki poruszała się jej matka. - Mam tylko chleb, masło orzechowe, krakersy i wodę. Wybieraj.

I w taki oto sposób wylądowałyśmy razem na kanapie z dwoma łyżkami i ogromnym opakowaniem masła orzechowego.

- A jak mają się sprawy z Reidem? - Wiedziałam, że dziewczyna w końcu zacznie ten temat. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła.

- A jak mają się mieć? - burknęłam, denerwując się, że za chwilę powiem coś głupiego.

- No nie wiem. Ty mi powiedz.

Westchnęłam. Określanie Reida w mojej głowie było o wiele prostsze niż określanie go na głos, przy niej.

- Jest miły - mruknęłam niepewna tego wszystkiego, co kiedykolwiek nas łączyło. Przebywając z Reidem, każdego dnia poznawałam go inaczej.

- Miły? - Blondynka wsadziła sobie do ust nową porcję masła orzechowego.

- No, tak.

Czerwieniłam się. W takiej sytuacji musiałam się czerwienić.

- Spałaś z nim. - Uśmiechnęła się. Miałam wrażenie, że wiedziała, co siedziało mi w głowie. - Czuję takie rzeczy.

Mówiła prawdę, choć ja chciałam zatykać sobie przez to uszy. Prześwietlała mnie na wylot, a ja nie chciałam na to pozwolić. Czułam się nieswojo.

- Chyba tego żałuję - westchnęłam, a dziewczyna zmarszczyła brwi. - Wiesz, on prawdopodobnie inaczej niż ja postrzega takie... zbliżenia. Ja jakoś się tym przejęłam, a on... No nie wiem, nie jestem go pewna.

Boże! Jak ja nienawidziłam mówić o sobie i Reidzie!

- Zależy ci. Więc nie żałujesz - zacmokała Molly.

Kurwa mać.

- Nie zależy mi - powiedziałam, starając się nie denerwować, bo przecież mi nie zależało. Oczywiście, ruszało mnie zachowanie chłopaka, ale mi na nim nie zależało. Chryste!

- Wiesz, że mam rację - zaśmiała się Molly, po czym lekko szturchnęła mnie w ramię, abym wyluzowała. O nie, nie miałam zamiaru wyluzować. Za bardzo mnie na to irytowała. - Mackenzie, trzymacie się z Reidem już od jakiegoś czasu i nie potraficie nawet określić, na jakiej stopie stoicie. Myślisz, że gdyby wam na sobie nie zależało, dalej byście to ciągnęli?

Nie umiałam jej odpowiedzieć.

- Dziewczyno, czuć między wami to napięcie. Wyglądacie razem, jak te wszystkie żałosne pary z romansów dla nastolatek.

- Żałosne? - prychnęłam. - I sama jesteś nastolatką. I oglądasz takie romanse.

- Cholera, dalej nie rozumiesz. - Zbliżyła się do mnie i złapała moje dłonie. - W normalnych warunkach wasza znajomość nie miałaby racji bytu, ale jednak u was działa to inaczej. Wzajemnie się sobą interesujecie, jesteście połączeni czymś większym, głębszym. - Oczy jej zaświeciły, ale po chwili znów straciły swój błysk.

Cholera, gdybym tylko mogła uszczęśliwić Molly swoją niekomfortową dla siebie gadką o Reidzie, to bez wątpliwości bym to zrobiła. Problem jednak tkwił w tym, że to tak nie działało.

- Przestań pieprzyć! - skarciłam dziewczynę, kiedy ta zbyt długo wpatrywała się we mnie tym swoim nieobecnym wzrokiem. Od razu mnie puściła i wróciła do niewinnego jedzenia masła orzechowego, po czym oddała mi na wpół pełny słoik.

- Jeszcze wspomnisz moje słowa. - Uśmiechała się pod nosem, a ja mogłam już tylko to zignorować. Trzeba było jak najszybciej zmienić temat. - Twój kochaś także.

- Nie mów o moim kochasiu, tylko o swoim - zagadnęłam ją, chociaż widziałam, że z jednej strony ciągnęło ją do rozmowy o Tonym, a z drugiej strasznie jej nie chciała.

- Wiesz, raczej nie jest romantykiem - parsknęła dziewczyna, ulegając i podejmując temat. Tym razem to ona mówiła, a ja mogłam rozkoszować się spokojnie swoim masłem orzechowym. - Nie napisał ani nie zadzwonił, kiedy byłam w San Francisco. Miał mnie w dupie.

- Molly, sama o to prosiłaś. Podejrzewam, że nie chciał się narzucać. Strasznie tu bez ciebie wariował.

Znów przez krótką sekundę zobaczyłam w jej oczach dawny blask, który świadczył o tym, że jej szczęście nadal gdzieś w niej siedziało. Czekało na to, aż dziewczyna zechce je ukazać, urzeczywistnić i co najważniejsze - doprowadzić do niego.

- Naprawdę? - zapytała, więc pokiwałam głową. - Boże, chciałabym związku.

Wstrzymałam oddech. Widziałam w oczach przyjaciółki najprawdziwsze łzy. Nie wiedziałam, co mam zrobić, żeby przestała płakać. Nie miałam pojęcia, jak powinnam się zachować.

- Kochasz go?

Moje pytanie odbiło się od jej malinowych ust, które na moment delikatnie się rozwarły. Zrezygnowała z tego, co miała powiedzieć.

- Chyba tak - załkała.

Och, okej.

- Powiesz mu o tym?

Starła z policzków mokre ślady i kilkukrotnie mrugnęła. Chciała odgonić od siebie tą chwilową słabość do Anthonego Phelpsa. Miałam wrażenie, że wstydziła się tego, co ich połączyło.

- Zależy - mruknęła. - Może jeśli powie to pierwszy.

Kiwnęłam głową i objęłam dziewczynę ramieniem, siląc się na pocieszający uśmiech. Odłożyłam masło orzechowe na stolik do kawy i położyłam wolną rękę na policzku dziewczyny. Nie chciała na mnie spojrzeć, więc ruchem dłoni ją do tego zmusiłam.

- Będzie dobrze - skłamałam, przekonując ją do moich słów w najokrutniejszy możliwy sposób.

Kąciki warg dziewczyny niemalże niezauważalnie drgnęły. Poszerzyłam uśmiech i wraz z tą chwilą usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Puściłam Molly i po niego sięgnęłam.

Gavin:

Przyjdź na Okopy. Reszta już tu jest. Jeśli trzeba, to po ciebie przyjadę.

Pokazałam przyjaciółce wiadomość, a ona równocześnie z przeczytaniem jej również coś dostała. Po chwili to ona skierowała ekran swojej komórki w moją stronę.

Tony:

Cześć. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko okej. Znaczy, wiem, że nic nie jest okej, ale może jest lepiej. Będziesz za chwilę na Okopach? Przyjadę po ciebie, gdziekolwiek jesteś. W razie czego Mackenzie też mógłbym zgarnąć, ale Reid by się wkurzył.

Przeczytałam wszystko jeszcze raz. Reid by się wkurzył? Molly posłała mi rozbawione spojrzenie. Ta, kurwa, bardzo zabawne.

- Napiszę mu, żeby tu przyjechał i wysłał tu też Reida. Ja pojadę ze swoim kochasiem, a ty ze swoim - powiedziała i zaczęła wystukiwać wiadomość. Byłam zbyt oszołomiona, by ją przed tym powstrzymać. - Za chwilę tu będą.

Nie. To tak nie działało. Tak nie mogło być. To się wszystko nie trzymało kupy!

- Boże - wydusiłam z siebie, a Molly autentycznie się roześmiała. Chciałam, żeby się śmiała. Moje poświęcenie było tego warte.

- Stresujesz się? - parsknęła wesoło.

- Podobnie jak ty. - Utarłam jej nosa, więc dziewczyna nieco się naburmuszyła. Sprzedałam jej kuksańca w żebra, więc szybko się rozchmurzyła. Nie umiała zbyt długo udawać, że jest na mnie obrażona.

Nawet nie zdążyłam się zorientować, kiedy już stałam z przyjaciółką przed jej domem i obydwie czekałyśmy na swoje transporty. Pierwszy przyjechał Anthony. Wysiadł z samochodu i zamiast cokolwiek powiedzieć, jedynie gapił się na Molly, a ona gapiła się na niego.

- Cześć - powiedziała w końcu dziewczyna, kiedy jak najdelikatniej szturchnęłam ją w bok. Dopiero wtedy para gołąbeczków oprzytomniała.

- Och, cześć. - Chłopak szczerze się uśmiechnął. Dopiero po chwili zwrócił swoją uwagę na mnie. - Hej - przywitał się ponownie.

- Hej. - Uśmiechnęłam się. - Jedźcie już. Reid pewnie za chwilę tu będzie.

Tony wyglądał, jakby wiedział coś więcej i jakby nieźle go to bawiło. Zachęcił Molly ruchem ręki do wejścia do jego samochodu i powiedział:

- Reid ma dla ciebie niespodziankę.

Molly wymownie na mnie spojrzała, a ja uniosłam brwi. Dziewczyna na krótką chwilę uścisnęła moją dłoń, a następnie podążyła za Tonym. Nie miałam jej tego za złe. Odjechali w momencie, w którym zobaczyłam nadjeżdżający biały samochód Reida. Zatrzymał się tuż przede mną. Bez zastanowienia wsiadłam do środka.

- Cześć. - Chłopak odezwał się pierwszy.

- Cześć - odpowiedziałam pogodnie.

Ruszył. Jechał z przeciętną prędkością i miałam szczerą nadzieję, że nie przyśpieszy.

Prawdę mówiąc, czekałam na tą cholerną niespodziankę, ale nic się nie działo. Nie chciałam uprzedzać Reida i dawać mu znać, że wiem, iż coś planował. Ściemniało się i byliśmy coraz bliżej celu. Straciłam nadzieję na to, że Tony mówił prawdę. Kiedy znaleźliśmy się na Okopach i wysiedliśmy, byłam pewna, że po prostu chciał mnie zdenerwować.

Na miejscu siedzieli już Ian z Bonnie i Tony z Molly.

- Och, Mavin, jak zwykle razem! - krzyknął Ian, kiedy szliśmy z Gavinem w stronę znajomych. Zignorowałam go i spojrzałam na Tonego. Dwukrotnie uniósł brwi, zaś ja swoje zmarszczyłam. Molly również wyglądała, jakby była świadoma czegoś, o czym ja nie wiedziałam.

- Mavin is real - zaśmiała się Bonnie, kiedy usiadłam obok niej. Teraz ona znajdowała się po mojej lewej, a Reid po prawej.

Molly z uśmiechem przewróciła oczami. Zapewne chciała mnie udobruchać, ale tak naprawdę sama uwielbiała dokuczać mi w podobny sposób.

- Dajcie im już spokój- - zaczęła moja przyjaciółka, ale młodszy Phelps skutecznie zasłonił jej usta ręką. Ugryzła go, więc ją puścił. Całe towarzystwo łącznie ze mną się roześmiało.

- Gdzie bliźniaki? - zapytałam, kiedy już się uspokoiliśmy.

- Wyjechali z miasta. Chyba znowu pracują dla ojca - wyjaśnił Ian.

Pokiwałam głową. Mimo że nie znałam Justina i Connora zbyt dokładnie, to trochę mi ich tutaj brakowało. Polubiłam ich, nawet jeśli Justin w pewnym sensie ostrzegał mnie niedawno przed Reidem, a Connor był trochę sztywny. Cholera, ja też prawie przez całe moje życie byłam sztywna.

- Też nie macie żadnego alkoholu, co nie? - spytał Tony, a Ian i Reid pokręcili głowami. Dziwiłam się, że nic na dzisiaj nie przygotowali. - Kurde, a już myślałam, że się czegoś razem napijemy.

- Czasem trzeba na trzeźwo - oznajmiła Bonnie, która nie pałała zbyt wielką miłością do procentów i wielokrotnie to podkreślała. Wielokrotnie, czyli zawsze, kiedy nadarzała się ku temu dobra okazja.

- Nie przesadzaj - mruknął Ian, który od razu oberwał za zniewagę swojej dziewczyny w brzuch. Cóż, Bonnie chyba potrafiła przywalić, a jej chłopak sobie na to zasłużył. Reid parsknął śmiechem.

- Zamknij się, bo też oberwiesz, ale od niej. - Molly wskazała prosto na mnie, a Reid jeszcze głośniej się roześmiał.

- Przezabawne - mruknęłam, pozbawiając go przynajmniej troszkę satysfakcji z pastwienia się nad moją osobą.

- Widocznie mamy inne poczucia humoru - zaśmiewał się dalej Reid.

- Bo każdy z was jest inny - odparła Bonnie. - To normalne, że się różnicie, nawet w tej kwestii, w każdej kwestii.

Ian spojrzał na swoją dziewczynę, jakby była najmądrzejszym człowiekiem na świecie.

- Przeciwieństwa się przyciągają. W waszym przypadku wyraźnie to widać. Wyglądacie razem tak... uzupełniająco. Jak dwie połówki jednej całości - kontynuowała dziewczyna, choć po dostrzeżeniu spojrzenia, które jej posłałam, zorientowała się, że troszeczkę przedobrzyła. - Sorki, nie chciałam was zdenerwować. Ostatnio za często filozofuję.

- Nic się nie stało - mruknął Reid, którego mina ewidentnie mówiła, że coś jednak się stało.

- Tak, nic się nie stało - powtórzyłam po nim.

Nastała nieco niezręczna cisza. Nikt nie chciał wypalić z czymś głupim, więc wszyscy zgodnie milczeliśmy. To Bonnie sprawiła, że się tak stało, więc próbowała jakoś z tego wybrnąć.

- No, nieważne - parsknęła nerwowo, tak bardzo sobie przecząc, bo temat, który wcześniej zaczęła był ważny. Cholernie ważny. Przynajmniej dla mnie. - Dzieciaki, jaki wybieracie college?

Dzieciaki.

- Mówisz, jakbyś była od nas starsza o jakieś dwadzieścia lat - zauważyła słusznie Molly, ale Bonnie sprytnie to zignorowała.

- Nie wiem, czy w ogóle chcę się dalej uczyć. - Anthony się skrzywił. - Mój ojczym naciska.

Bonnie było z tego powodu przykro. Dało się to wyczuć. Współczuła młodszemu Phelpsowi, a ja dopiero teraz widziałam w niej tą kochaną, uroczą i dobrą osobę, którą od początku była. Zresztą, wydawało mi się, że tylko dzięki tej jej aurze chłopak w ogóle wspomniał o tym, że ma ojczyma, gdyż ja o tym nie wiedziałam.

- A ja nie wiem, gdzie idę - wtrąciła Molly, prawdopodobnie chcąc, aby rudowłosa w końcu odwróciła od Tonego wzrok.

- Ja też - mruknęłam niechętnie. - Ale chciałabym wybrać coś jak najlepszego.

- To pewnie musiałaś postarać się na egzaminach - zagadnął Ian.

- Tak - potwierdziłam.

- Stresowała się bardziej niż ty przed swoim szóstym egzaminem na prawo jazdy - rzucił Reid w stronę swojego przyjaciela. Ten się roześmiał.

Nie mogłam uwierzyć, że Ian naprawdę zdawał tyle razy. Cholera, przecież on mi się wydawał dobrym kierowcą!

- Dalej boję się z tobą jeździć - wymruczała pod nosem Bonnie, ale i tak każdy ją usłyszał. Ian wyglądał jak obrażona księżniczka. - Nie obrażaj się, panienko. - Rudowłosa ze śmiechem objęła Iana, a ten powstrzymywał się przed okazaniem jej, jak bardzo podobało mu się to, że to właśnie ku niemu kierowała całą swoją uwagę. Byli uroczy.

- Będę rzygać, jeśli nie przestaniecie - oznajmił z powagą w głosie Reid, a kiedy Bonnie wraz z Ianem wymienili się śliną, ten zasłonił sobie oczy. - Nie mogę na to patrzeć.

- Jesteś dziecinny - burknęła w jego stronę Molly, zwyczajnie ciesząc się szczęściem koleżanki.

- Reid, patrz i się ucz. - Tony zdecydowanie igrał z ogniem. - Musisz wiedzieć, jak być porządnym chłopakiem.

Reid ściągnął z oczu dłonie, a Bonnie i Ian w końcu przestali się całować. Gavin został poważnie wyprowadzony z równowagi. Wiedziałam, że będzie w stanie zrobić wszystko, aby udowodnić Tonemu swoją rację.

Więc gwałtownie złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę, w którą ostatnio będąc tutaj, również podążyliśmy. Mruknął jeszcze coś, że zaraz będziemy z powrotem i już nas nie było.

Usiedliśmy przy tym samym dębie, co wtedy. Do mojej głowy powróciły urywki z dnia egzaminów, w którym zginęła mama Molly. Nie chciałam go pamiętać. Mimo to przed swoimi oczami ciągle widziałam galowe stroje i szpitalne korytarze.

- Zdenerwował mnie. Tylko dlatego cię tutaj zaciągnąłem - powiedział Gavin, wyjaśniając mi swoje zachowanie zupełnie bez potrzeby. Znałam go na tyle, że wiedziałam, co nim przed chwilą kierowało.

- Wiem.

- Bonnie też mnie zdenerwowała - przyznał po chwili, po czym prychnął zirytowany: - Przeciwieństwa się przyciągają.

- Wiesz, nie mam podstaw, aby sądzić inaczej. Bonnie i Ian, Molly i Tony- - przerwałam.

- I my - dokończył za mnie chłopak.

- Tak. - Uśmiechnęłam się. Mówił o nas w liczbie mnogiej.

Chłopak zaczął grzebać we wszystkich swoich kieszeniach i po chwili wyciągnął z jednej z nich cztery papierki. Podał mi jeden z nich.

Bilet. Na koncert Arctic Monkeys.

- Tylko raz wspomniałam ci, że ich lubię, a ty już załatwiłeś bilety?

- Och, kochanie, nie myśl, że zrobiłem to dla ciebie - zaśmiał się. - Sam chciałem od dawna się tam wybrać - oznajmił, na siłę starając się mi uświadomić, jak bardzo samodzielna była ta decyzja. - Wszyscy już mają bilety oprócz Justina i Connora. Dam im je, kiedy wrócą.

Ścisnęłam kawałek papieru w dłoni i schowałam go do kieszeni.

- Dziękuję - odparłam, patrząc chłopakowi prosto w oczy.

A on bez żadnego powodu mnie pocałował. Delikatnie, jakbym pod jego dotykiem miała się natychmiastowo rozpłynąć. Jakby był czysty, jakby nie złamał nigdy piątego przykazania. Jakby coś do mnie czuł. Jakbyśmy nie byli obserwowani przez własnych znajomych. Jakby słońce nie świeciło, ziemia się nie obracała, a świat nie nabierał dzięki nam innych kolorów.

Jakby nic nie miało znaczenia.

* * * * *

Uwielbiam ten zespół. Ktoś także?

~ tyt 1, 2

Kocham i do następnego <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro