24. ʙʏć ᴀʟʙᴏ ɴɪᴇ ʙʏć.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam~

Reid zatrzymał się tuż przed moim blokiem. Nonszalancko trzymał ręce na kierownicy, kiedy ja tylko się mu przyglądałam. Reszta naszych znajomych pewnie już była w domach, lecz my jechaliśmy bardzo powoli. Miałam wrażenie, że chłopak był na tyle zmęczony, iż w żadnym wypadku nie chciał poruszać się choć odrobinę szybciej. To spotkanie musiało go wyczerpać. Prawie przez cały czas jedynie milczał i krzywo się uśmiechał, kiedy ja szczerze próbowałam przynajmniej raz skupić się na kimś innym niż on. Nie udawało mi się, a dodatkowo, dzięki Bogu, nikt na mnie nie naciskał. Wszyscy musieli widzieć, jak całowałam się z Reidem, ale tego nie komentowali. Cholera, nie potrafiłam wyrazić swojej wdzięczności żadnymi słowami.

- Słuchaj, ja nie chciałem cię przy nich pocałować, okej? - Chłopak spojrzał mi w oczy. Przepraszał mnie? Żałował? Nie wiedziałam, jak mam go rozumieć. - Bo nie chcesz, żeby o nas wiedzieli, prawda?

Mimo chłodu wczesnej nocy zrobiło mi się gorąco. Miałam zupełny mętlik w głowie i nie miałam pojęcia, co powinnam odpowiedzieć, żeby nie przesadzić, ale też nie zostawić Reida z jakimkolwiek niedopowiedzeniem. Wszelkie wątpliwości nie były nam już potrzebne i w zasadzie powinniśmy mieć ich dosyć, ale ciągle było nam mało. Chcieliśmy się rozumieć, ale jednocześnie kręciła nas ta chora niewiedza i nieświadomość.

- Reid, oni wiedzą - odparłam, wzdychając. Gavin zacisnął szczękę. - Wiedzą, ale dzisiaj tego nie wykorzystali.

Chłopak ściągnął dłonie z kierownicy i położył je na swoich kolanach. Patrzył przez szybę na moje osiedle, a ja coraz bardziej się pociłam i denerwowałam. Mimowolnie zaczęłam z nerwów bawić się własnymi palcami. Gavin od samego początku naszej znajomości sprawiał, że właśnie tak się czułam. Brakowało mi przy nim słów, oddechów, myśli, wspomnień, koordynacji ruchowej, moralności, a nawet zwyczajnej trzeźwości umysłu. Z Reidem ani trochę nie byłam sobą, ale zdecydowanie byłam kimś, kim od zawsze podświadomie chciałam być.

- Idzie burza - mruknął Reid, a po chwili na potwierdzenie jego słów gdzieś w dali zabłysło światło i usłyszeliśmy głośny dźwięk grzmotu.

- Lubisz taką pogodę? - zapytałam, tak naprawdę będąc w zupełnie innym świecie i robiąc to zupełnie nieświadomie.

- Czasami - przyznał, a kiedy ja już nic mu na to nie odpowiedziałam, on również tego nie zrobił.

Cisza i odgłosy burzy były do siebie tak paradoksalnie podobnie, że aż nie mogłam w to uwierzyć. Zaczął padać deszcz. Boże, dlaczego częściej nie słuchałam tego stukotu? Był hipnotyzujący, upający i w każdej mierze idealny w swoich wszystkich nieidealnych standardach. Przypominał mi Reida. Odwzorowywał jego osobowość, rysy twarzy i budowę sylwetki, jego słowa, myśli i najgorsze doświadczenia. Wszystko to, co aż nazbyt dokładnie go wyrażało.

- Chciałbym więcej z tobą rozmawiać. Każdego dnia, każdej nocy. Wszędzie i zawsze.

Zaschło mi w gardle. Jeśli wcześniej byłam zestresowana, to teraz prawdziwie umierałam z nadmiaru sprzecznych emocji, gdyż z jednej strony chciałam powiedzieć Reidowi to samo, a z drugiej pragnęłam teraz jedynie wrócić do mieszkania i uwolnić się na zawsze od naszej chorej znajomości stawianej zbyt chwiejnie, bez żadnych fundamentów. Bo przecież jako przykładna nastolatka powinnam pałać podobnymi uczuciami do kogoś poznanego w szkole, najlepiej kogoś w tym samym wieku i to bez żadnej trudnej przeszłości. A Gavina Reida poznałam jako mojego wroga, który miał za sobą straszną, przykrą i zdecydowanie zbyt niebezpieczną historię. Był starszy o dokładnie dwa lata, osiem miesięcy i dziesięć dni. Ani trochę nie pasował do ideału, który ukazywano zazwyczaj w większości filmów romantycznych.

Boże, ja dla niego prawdziwie głupiałam. Potrafiłam myśleć o nim całymi dniami, chciałam słuchać jego słów, wręcz potrzebowałam na sobie jego rąk i kiedy tylko czułam jego usta na swoich, wszystko było w porządku. Było tak, jakby żadne nieszczęście nigdy mnie nie spotkało, jakby całe zło zniknęło z tego świata i zapadło się pod ziemię, gdy on wciąż istniał. Jednocześnie był bardzo złym i bardzo dobrym człowiekiem, chociaż ja zaślepiona jego urokiem widziałam jedynie jego zalety. Zdawało mi się, że w takim człowieku nie ma miejsca na wady. Myślałam, że to niemożliwe. Myliłam się.

- Dlaczego nie odpowiadasz? - zapytał. Domagał się mojej reakcji, a ja nie chciałam mu jej podarować. Nie byłam w stanie go zadowolić, skoro tego oczekiwał. Chciałam choć raz powstrzymać się przed wyjściem dla niego z własnej strefy komfortu i naprawdę miałam nadzieję, że mi się to uda.

- Bo nie wiem, co ci powiedzieć. Nigdy nie wiem - odparłam zdawkowo, choć zgodnie z prawdą, a jednocześnie dość ryzykownie.

- I właśnie dlatego chcę z tobą dużo rozmawiać. Nigdy nie wiadomo, co ci przyjdzie na myśl i czym mnie uraczysz. Można powiedzieć, że to trochę... ekscytujące? - zaśmiał się Reid, nieco się rozluźniając. Bezgłośnie westchnęłam, a on delikatnie się uśmiechnął. Niewielki kosmyk włosów opadł mu wprost na oczy, a ja nie mogłam powstrzymać się przed tym, żeby go poprawić. W taki sposób po chwili trzymałam rękę na jego policzku, a on delikatnie musnął swoimi palcami skórę na mojej dłoni.

- Ale przecież my dużo rozmawiamy - wyszeptałam, właściwie nie wiedząc, po co w ogóle to robię. Uderzył kolejny grzmot.

- Ale ja chcę więcej - wyszeptał, grając w moją grę, po czym spojrzał na moje usta. Wiedziałam, że już przepadł. I cholernie cieszył mnie fakt, iż zrobił to dla mnie.

Pocałował mnie jednocześnie zachłannie i delikatnie, wysysając ze mnie resztki moich wszystkich sił. Ułożyłam dłonie na jego karku, kiedy on zjechał rękami na dolną część moich pleców.

- Czekaj - powiedział, nagle wybudzając mnie z jakiegoś transu, dysząc. Jego płytkie oddechy mieszały się z dźwiękami przyrody. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszej chwili na to, aby po raz kolejny go pocałować. - Musisz mi najpierw powiedzieć, kim dla ciebie jestem.

Reid nie miał żadnego wyczucia czasu. Było wspaniale, zatracałam się w nim, miałam w głowie tylko jego, a on nagle musiał to przerwać i zepsuć, jakbym nie zasługiwała na choćby chwilę podobnego wytchnienia od szarej rzeczywistości.

- Akurat teraz? - zapytałam, po czym głośno i jak najbardziej pretensjonalnie prychnęłam. Jak mógł być tak bezczelny?

- Tak, akurat teraz - potaknął. - Ja po prostu muszę wiedzieć, jeśli mam odpowiednio cię traktować. - Zmarszczyłam brwi. Nie miałam zielonego pojęcia, o co mu chodziło. Chciałam, by skończył tę szopkę i przez jakiś czas potrzymał mnie w swoich ramionach, jakby między nami było tylko niewinne uczucie i nic więcej. - Nie chcę, żebyś cierpiała. Już ci to mówiłem, wiesz o tym, więc odpowiedz mi, a ja zrobię wszystko, bym nie zrobił ci żadnej krzywdy.

Odsunęłam się od niego trochę zbyt gwałtownie, niż początkowo zamierzałam, po czym głośno westchnęłam. Przypomniała mi się moja niedawna rozmowa z Justinem, gdy w niejaki sposób ostrzegał mnie przed Reidem, a teraz sam Reid poniekąd robił to samo. Nawet on sobie nie ufał i uważał, że jest w stanie mnie skrzywdzić, jakby dziwnie się tego bał.

- Nie zrobisz mi krzywdy - mruknęłam tak pewnie, jak tylko potrafiłam, choć w obecnej sytuacji wcale nie było to łatwe.

- Chciałbym, Mackenzie - westchnął Reid tonem, który zdawał się brzmieć, jakby chłopak miał zaraz tłumaczyć coś małemu dziecku. - I dlatego musisz mi powiedzieć, za kogo tak naprawdę mnie masz. Nie jesteśmy tylko przyjaciółmi.

Nie musiał tak tego komplikować. Nie musiał oczekiwać ode mnie słów, których nie umiałam przełknąć. Generalnie słynął w mieście z tego, że nic nie musiał. Miał w Fairfield jakiś immunitet i prawdopodobnie zawsze umiejętnie go wykorzystywał. Dlaczego więc usiłował zburzyć to, co budowaliśmy nieświadomie już od stycznia? Nie mógł tak po prostu na to pozwolić. Ja nie mogłam na to pozwolić.

- Nie umiem sensownie ci odpowiedzieć, bo nie wiem, kim dla mnie jesteś. - Pociągnęłam nosem, czując jak pod moimi powiekami zbierają się łzy. - Bo my chyba nie... - Nie potrafiłam tego wyjaśnić. Po prostu te słowa nie chciały w jednym zdaniu przejść mi przez gardło. - Chyba nie jesteśmy parą?

Reid na chwilę zamarł. Zastanawiałam się, co zrobiłam źle i dlaczego sobie na to pozwoliłam, oczekując ogromnego wybuchu, ale on wyglądał na nadzwyczaj spokojnego. Zamiast się na mnie złościć, smutno się roześmiał.

- Nie, Mackenzie - odparł, jakby chciał mi o czymś opowiedzieć, jednocześnie zatrzymując tę historię dla siebie, w swojej własnej głowie, z braku poczucia bezpieczeństwa. - Nie jesteśmy parą.

Zmusiłam się do pokiwania głową, choć przyszło mi to niezwykle ciężko. Nie wiedziałam, dlaczego tak oczywiste fakty nagle zdawały mi się nierzeczywiste, a wręcz przykre i trudne do przyswojenia.

- Wychodzi na to, że oboje nic o sobie nie wiemy - mruknął Gavin. - Nie mamy pojęcia, co nas łączy i to mnie najbardziej wkurwia. - Kiedy Reid wypowiadał te słowa, w oddali uderzył potężny grzmot. Miałam wrażenie, że sam Bóg podsłuchiwał naszą rozmowę i najwyraźniej ani trochę nie podobał mu się jej przebieg. - Chciałbym, żeby to wszystko było proste. Ty byłabyś moja, a ja byłbym twój.

Zrobiło mi się słabo. Chłopak nie śmiał nawet zdawać sobie sprawy z tego, jak mocne uczucia we mnie wzbudzał. Nie miał prawa być tego świadomym, choć bardzo chciałam, aby wiedział.

- Czyli jednak chcesz związku. - Słyszałam swój trzęsący się głos, jakby za mgłą. Piszczało mi w uszach i nie mogłam skupić wzroku w jednym miejscu. Byłam na to zbyt zdenerwowana.

- Nie powiedziałem, że chcę związku - mruknął chłopak, a ja nie wiedziałam, czy powinnam ucieszyć się z tej wiadomości, czy może zacząć donośnie płakać, aby się nade mną zlitował i łaskawie zmienił swoją, zapewne już dawno podjętą, decyzję. - Ale i tak zachowujemy się jak para. Ostatnio nawet w towarzystwie znajomych, a ty doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co oni o tym myślą. - Skrzyżowałam ze sobą swoje dłonie, jakbym miała za chwilę rozpocząć jakąś modlitwę. - Wiesz, ja nie chcę zmian.

- Więc w czym tkwi problem? - zapytałam od razu uniesionym tonem, gdyż nie mogłam pojąć, dlaczego chłopak w ogóle podjął ten bezsensowny temat. Czas, który właśnie marnowaliśmy, mogliśmy dobrze wykorzystać w swoim towarzystwie, z uśmiechami na twarzach i z szybciej bijącymi sercami.

- Problem tkwi w tym, czego ty ode mnie oczekujesz, Mackenzie. - Chciałam krzyczeć, wrzeszczeć i drzeć się w niebogłosy na tyle głośno, aby chłopak zrozumiał, że to nie ja byłam tutaj źródłem problemu. To on zaczął. - Bo ja nie dam ci związku.

Łzy, które tak długo powstrzymywałam, w końcu ze mnie wypłynęły. Zalewały obficie moje policzki, kiedy Reid patrzył na mnie niemalże zafascynowany, jakby nigdy wcześniej nie widział, jak płaczę. Miałam ochotę go uderzyć, ale wolałam całą swoją siłę władować w ton głosu, który w tej chwili miał być jak najgłośniejszy i jak najbardziej pretensjonalny.

- Wiesz co, Reid?! - krzyknęłam, zapewnie czerwieniąc się aż po uszy. - Kurwa, nie pytałam! Nie chciałam od ciebie nic, absolutnie nic, ale ty musiałeś zacząć i zjebać! - wrzeszczałam dalej, bezsensownie zdzierając sobie już i tak bolące mnie gardło. - Pierdol się! - wrzasnęłam, wyrzucając ręce ponad głowę. - Pierdol się - powtórzyłam, sycząc mniej gniewnie, choć dalej targał mną płacz. Chciałam jak najszybciej wyjść z tego pierdolonego samochodu, ale gdy nacisnęłam na klamkę, okazało się, że drzwi są zamknięte. Głośno przełknęłam ślinę. - Wypuść mnie.

- Mackenzie... - Głos Reida był słaby, zmartwiony i zachrypnięty. Wciągnęłam powietrze nosem i wypuściłam je ustami. Zaczęłam głęboko oddychać, żeby jakoś się uspokoić. - Nie przeproszę cię, ale-

- No właśnie! - przerwałam mu. - To wszystko przez te twoje pojebane zasady! Gavin Reid nie robi tego i tamtego, bo to może splamić jego honor! Człowieku, czy ty siebie słyszysz?!

Chłopak w przeciągu kilku sekund nie wytrzymał i ze złości chwycił mnie za gardło, zaczynając lekko i chyba nieświadomie mnie podduszać. Kiedy po chwili zorientował się, że powoli nie mogłam złapać oddechu, nareszcie puścił mnie. Wyglądał, jakby nagle wyrwał się z jakiegoś transu, lecz ja nie potrafiłam tak szybko mu tego wygarnąć, bo wolałam pocierać swoje gardło i niespokojnie czerpać kolejne hausty powietrza.

- Kurwa! - krzyknął i uderzył w kierownicę. Już nie płakałam, nie byłam też zła, lecz zwyczajnie rozczarowana.

Pomogę ci z tym wszystkim, rozumiesz? Nie będziesz już dłużej cierpiała. Nie pozwolę na to.

Na chwilę przymknęłam oczy. Nie miałam przed sobą Reida, który miał mi pomagać, być przy mnie i po prostu najzwyczajniej w świecie budzić mój podziw. Właśnie takim go sobie wcześniej przedstawiałam.

- Co? - zapytałam cicho, choć chłopak i tak mnie usłyszał. Nie miałam siły dłużej z nim walczyć, choć moje policzki nadal niezmiennie moczyły się słonym płynem, który na bieżąco starałam się otrzeć na zmianę prawym i lewym wierzchem dłoni.

- Zależy ci! - krzyknął, patrząc na mnie z taką złością w oczach, jakbym pozbawiła go w życiu absolutnie wszystkiego. - Inaczej nie reagowałabyś w taki sposób!

Pokręciłam z niedowierzaniem głową i pociągnęłam nosem. Bolała mnie z tego wszystkiego głowa. Nie mogłam nadążyć za potokiem myśli, który kłębił mi się w głowie.

- A tobie nie zależy? - zapytałam, przez przypadek uderzając dłońmi o swoje własne uda. - Ty masz to nasze coś w dupie? Nie obchodzę cię?

Ponownie uderzył w kierownicę. Nie patrzył już w moją stronę, a ja cholernie się z tego cieszyłam. Miałam nadzieję, że nie złapie mnie znów za szyję. Z jednej strony chciałam go za wszystko przeprosić, a z drugiej uznawałam to za idiotyzm. Nie byłam pewna, czy to ja wariuję, czy to Reid jest jakiś nienormalny. A może oboje byliśmy nienormalni? Może chorowaliśmy na jakieś nienazwane ani nieodkryte jeszcze choroby psychiczne, które pod każdym kątem kwalifikowały się do tych nieuleczalnych? To właściwie wiele by tłumaczyło.

- Wypierdalaj z tego samochodu.

Więcej nie trzeba było mi powtarzać. Szarpnęłam za klamkę, a drzwi tym razem ustąpiły. Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym chłopak jakimś przyciskiem je otworzył. Aby go wkurzyć, mocno nimi trzasnęłam i stawiając twarde, pewne kroki skierowałam się, już zupełnie przemoczona przez cholerny deszcz, do swojego bloku. Usłyszałam, jak chłopak wysiadł za mną, lecz nie miałam najmniejszego zamiaru się odwracać. Gavin jednak zawsze robił wszystko tak, by wyszło na jego, więc i tym razem obrócił mnie gwałtownym ruchem w moją stronę i wręcz boleśnie wpił się w moje usta.

Deszcz moczył nasze ciała, które mocno do siebie przylegały, jednocześnie oczyszczając nasze dusze. Chciałam, by obecną chwila trwała wieczność i jeszcze trochę. Chciałam mieć jej smak na języku do końca życia. Tylko tego w tej chwili pragnęłam i nikt nie był w stanie tego zmienić. Mimo że przed chwilą jeszcze nienawidziłam Gavina Reida, to teraz był dla mnie najświętszą religią. W chwili kiedy się ode mnie odsunął, zgasłam, nie czując już jego ciepła. Bez niego nie czułam już kompletnie nic.

Nie widziałam wyrazu jego twarzy. Puścił moją twarz, którą wcześniej trzymał obiema dłońmi i odszedł. Zrobił kilka kroków, wsiadł do samochodu i zamknął za sobą drzwi. Złapał lewą ręką za kierownicę, prawą przekręcił kluczyk w stacyjce, odpalając silnik i odjechał. Zostawił mnie tuż przed moim blokiem, całą przemoczoną i niepewną niczego, nawet gruntu pod stopami. Boże, jakże trudno było mi się poruszyć. Miałam wrażenie, że przez te kilka sekund wszystkiego się oduczyłam. Nie potrafiłam wyraźnie mówić, logicznie myśleć i sprawnie chodzić, więc pozwalałam jedynie dalej, by deszcz traktował mnie jako swoją najlepszą przyjaciółkę.

Burza była coraz bliżej.

***

Wychodząc z Black's Coffee, usłyszałam zaniepokojony głos pani Loretty.

- Dziecko, gdzie ty się wybierasz?! - krzyknęła, choć nie za bardzo się tym przejęłam. Ledwie stałam na nogach i tak właściwie nie przejmowałam się już niczym oprócz własnego stanu fizycznego i psychicznego. Tak, byłam samolubna, ale oczywiście nie znaczyło to, że przynajmniej przez chwilę chciałam zignorować własną szefową. - Usiądziesz ze mną jeszcze w moim gabinecie. Chcę z tobą pogadać.

Skoro właśnie tego ode mnie oczekiwała, to nie śmiałam protestować. Podążyłam wprost za nią, a następnie rozsiadłyśmy się przy jej biurku. Miałam nadzieję, że nie chciała zacząć ze mną teraz jakiejś wyjątkowo bolesnej rozmowy o mojej matce. Była to ostatnia rzecz, na którą miałam właśnie ochotę.

- Dzisiaj cały dzień byłaś praktycznie nieprzytomna. - O, jak miło, że ktoś to w ogóle zauważył. - Coś się stało?

Nie potrafiłabym wytłumaczyć kobiecie, co tak naprawdę mnie osłabiało i wyżynało ze mnie wszystkie moje siły, więc musiałam kłamać. Po prostu w ten sposób miałam ułatwić sobie życie, wrócić później do domu i jak najszybciej zapomnieć. Tylko o to mi chodziło.

- Nie, nic się nie stało - odparłam bez cienia emocji w głosie, aby przypadkiem niczego nie zdradzić. Boże, tak bardzo chciałam być już w domu i rzucić się na materac. - Po prostu źle dzisiaj spałam.

Loretta pokiwała głową, a mi przez chwilę wydawało się, że kobieta jednak coś przeczuwa i że mimo mojego dobrego poziomu aktorstwa nie jest w stanie mi uwierzyć.

- Dobrze - powiedziała tylko, po czym zaczęła intensywnie nad czymś rozmyślać. Widziałam to po wyrazie jej twarzy. Miałam wrażenie, że odkopywała w swojej głowie jakieś bardzo stare wspomnienia, po które wcześniej nie miała odwagi sięgnąć. - Chyba jeszcze nigdy odkąd zaczęłaś tu pracować, nie zapytałam cię o Edwarda. Co u niego?

Cholera jasna.

- Jest w szpitalu - wykrztusiłam, gdy źrenice kobiety przede mną znacząco się poszerzyły.

- Boże. Co mu jest? - zapytała poważnie zmartwiona. Cóż, ostatnim razem chciała rozmawiać tylko o mamie, a mojego ojca chwilowo zostawiła w spokoju. Wolałam, żeby tak pozostało, ale nie mogłam już cofnąć czasu.

- Ma raka. - Nienawidziłam wypowiadać tych słów. Za każdym razem gdy wybrzmiewały, w głowie przeżywałam chorobę taty po raz kolejny. Przypominałam sobie wszystkie te chwile, w których się męczył i umierał na moich oczach. Przynajmniej teraz było trochę inaczej.

Loretta zakryła usta dłońmi. Próbowałam postawić się na jej miejscu, więc wyobraziłam sobie, że ja byłam nią, Tony moim tatą, a Molly moją mamą i faktycznie chyba zrozumiałam, co czuła ta kobieta. Zapewne zapamiętała Edwarda Margotta jako młodego, zdrowego, silnego i zakochanego po uszy człowieka, który zawrócił w głowie mojej mamie. Nie umiała pojąć, jak ktoś taki mógł najzwyczajniej w świecie się postarzeć i zachorować na takie paskudztwo. Było mi jej żal. Śmierć mojej matki wystarczająco mocno ją dobiła, a teraz jeszcze to. Nie była na to gotowa i widziałam, że histerycznie pragnęła powrócić do swojej młodości i znów cieszyć się nastoletnim życiem.

- Leczy się?

Pokiwałam głową, nie chcąc dodawać już, że wziął się w garść dość późno. Gdyby tylko zaczął terapię wcześniej, miałby dużo lepsze rokowania. Co prawda dalej nie było najgorzej, ale zawsze mogło być lepiej. Cholera, sama się w tym gubiłam.

- To dobrze. - Loretta odetchnęła. Miałam wrażenie, że przez dosłownie chwilę zyskała kilka nowych zmarszczek. Boże, ona naprawdę cholernie się martwiła. Nienawidziłam siebie, widząc, ile stresu mogłam jej łatwo oszczędzić. Wystarczyłoby jeszcze jedno kłamstwo i trochę udawania. - Mackenzie, tak mi przykro. - Rozczulona chwyciła moje dłonie.

Bardzo nie chciałam płakać, ale z drugiej strony już czułam pod powiekami te cholerne łzy. Nie umiałam ich w żaden sposób odgonić, więc zniosłam chwilę, w której potoczyły się po moich policzkach i zacisnęłam zęby. Musiałam pokazywać pani Black, że nie potrzebuję pomocy pod żadnym względem. Bałam się, że widząc mój stan, mogłaby na przykład zapisać mnie do psychologa, dać mi niesprawiedliwe w stosunku do innych pracowników ulgi w pracy albo wcisnąć mi do portfela jakieś dodatkowe pieniądze. Już i tak miałam wystarczająco duży dług u Molly, a raczej u jej rodziców, bo to w końcu ich pieniądze musiała na mnie marnować.

Pociągnęłam nosem i poruszyłam palcami, aby kobieta mnie puściła. Nie zrobiła tego od razu, ale gdy tylko złapała aluzję, wstałam z miejsca i już miałam wychodzić, gdy jednak usłyszałam jej cichy głos.

- Jeszcze jedno. - Odwróciłam się, a ona zaczęła grzebać we wszystkich szufladach swojego biurka, nie mogąc czegoś znaleźć. Gdy zguba ukazała się jej przed oczami, rozciągnęła swoje wargi w delikatnym uśmiechu. - Weź to. - Podała mi małe, białe pudełeczko, które kojarzyło mi się tylko z jakąś biżuterią.

- Nie musisz - zaczęłam, przypominając sobie, że miałam odpuścić sobie przy pani Black jakiekolwiek formy grzecznościowe. Czułam się z tym trochę dziwnie. - Nie chcę, żebyś traktowała mnie jakoś specjalnie, tylko dlatego, że nazywam się Mackenzie Margott. To niesprawiedliwe.

Pani Black przewróciła oczami. Cóż, jej ciało się starzało, ale wydawało mi się, że duchem pozostała tą samą Lorettą, którą była jakieś dwadzieścia lat temu. Boże, gdyby tylko ojciec ją zobaczył i miał okazję z nią porozmawiać...

- Daję ci ten prezent prywatnie i mam ku temu bardzo ważne powody. - Westchnęłam, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jaki mamy dzisiaj dzień, a następnie już chciałam ściągać z pudełeczka małe wieczko. - Otworzysz w domu.

Wysiliłam się na nie do końca szczery uśmiech, a potem kilka razy podziękowałam kobiecie za taki miły gest. Powtarzała, że to drobiazg, choć zdawałam sobie sprawę, iż jej kieszeń musiała sporo zubożeć właśnie na moją rzecz. Miałam wyrzuty sumienia i pragnęłam je jak najszybciej stłumić, chociaż wcale mi się nie udawało. W pośpiechu pożegnałam się z Lorettą i udałam się na trzęsących nogach do wyjścia. Boże, było mi tak niedobrze.

Na świeżym powietrzu nie poczułam się ani trochę lepiej. Wręcz przeciwnie, zaczęło mi się kręcić w głowie. Pudełeczko, które trzymałam w prawej ręce, zdawało się być dużo cięższe niż w rzeczywistości. Dodatkowo usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Z głośnym westchnięciem zerknęłam na jego ekran i powstrzymałam się przed błyskawicznym naciśnięciem czerwonej słuchawki. Może to było coś ważnego. Pociągnęłam nosem i odebrałam, przechodząc przez pasy.

- Cześć. - Cieszyłam się, że odezwał się pierwszy. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, ale naprawdę mógł dzwonić z czymś ważnym. Może miał jakieś nowe wiadomości od Michaela.

- Odpuść mi, proszę i po prostu powiedz od razu, czego chcesz - mruknęłam znudzona tą ciszą, która między nami zapanowała. Skoro Reid do mnie dzwonił, to miał jakiś i to chyba logiczne, że chciałam go jak najszybciej poznać.

- Okej - odparł, chyba nieco zdenerwowany. Cóż, to on potraktował mnie wczoraj, jakbym była śmieciem. Teraz nadchodziła moja kolej na znęcanie się nad nim. Nie zamierzałam mu tak łatwo odpuścić. - Musimy się spotkać i porozmawiać.

Prychnęłam. Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.

- Przecież rozmawiamy.

Byłam już przed swoim blokiem, więc otworzyłam drzwi i wpakowałam się do środka. Zaczęłam wbiegać po schodach. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w środku i po prostu od razu pójść się położyć spać. Miałam dość po wczorajszym wieczorze, poprzedniej nocy i tym dniu. Cholera jasna, byłam tak cholernie zmęczona, a ten idiota zapewne się tego domyślając, i tak postanowił jeszcze mnie trochę podręczyć. Czy ja nie zasługiwałam na chociaż kilka chwil wytchnienia? Kurwa, na to wychodziło, skoro wszyscy stawiali mnie niżej od siebie. Zawsze byłam mniej ważna.

- Mackenzie - westchnął chłopak.

- No co? - zapytałam, szybkim ruchem otwierając drzwi. Kiedy byłam już w środku, zamknęłam się od środka, rzuciłam klucze i pudełeczko od Loretty na stolik, a później udałam się do swojego pokoju. Ustawiłam Gavina na głośnomówiący i otworzyłam szafę. O dziwo miałam dziś ochotę na jakąś zwiewną sukienkę. Najlepiej białą.

- Gówno - odparował Reid. - Po prostu przyjdź do mnie za jakieś dwie godziny.

Ta, na pewno. Jakbym jeszcze znała i pamiętała drogę.

- Słyszysz? - Nie odpowiedziałam, więc już po kilku sekundach usłyszałam po drugiej stronie znajome pikanie. Rozłączył się. Cóż, chyba dość poważnie go rozzłościłam. I bardzo dobrze. Byłam na niego cholernie zła. Zachował się jak dupek.

No cóż, szukałam jakiejś sukienki dalej, ale kiedy nic nie znalazłam, stwierdziłam, że to wszystko pierdolę i idę spać. Ściągnęłam z siebie ubrania, żeby zostać w samej bieliźnie i ułożyłam się na łóżku. Zamknęłam oczy i przez dobre pół godziny tylko się kręciłam, kopałam kołdrę i obracałam poduszki na każdą możliwą stronę. Chryste, jakże mi było niewygodnie! Wszystko mnie uwierało, a najbardziej ten pieprzony drut od stanika. Kiedy już miałam go z siebie ściągnąć dla świętego spokoju, mój telefon rozdzwonił się ponownie. Tym razem połączenie wideo. No cóż, nie pozostało mi nic innego, jak nacisnąć zieloną słuchawkę.

- No witam. - Uśmiechnęłam się, widząc skonsternowaną minę blondynki. Wyglądała na zaskoczoną, a nawet nieco poddenerowaną tym, że mnie widzi. - Masz okres?

Zgromiła mnie wkurzonym spojrzeniem i ostro się naburmuszyła. Nie wiedziałam, co ją tak bardzo irytowało, ale miałam zamiar się dowiedzieć w najbliższych kilkudziesięciu sekundach.

- Nie! Nie mam! - krzyknęła Molly i wstała z miejsca, na którym wcześniej siedziała. Nie była w swoim domu. - I ubierz się w coś!

Zmarszczyłam brwi. Chyba nie gorszyło jej to, że aktualnie widziała moje cycki. Sama miała piersi i to wcale nie takie małe, więc nie miałam pojęcia, o co jej chodziło. W końcu wielokrotnie widziała mnie w bieliźnie. Ja ją również.

- A po co? - Chciałam siedzieć w bieliźnie, więc siedziałam w bieliźnie, a Molly nie miała powodów ku temu, aby mi tego odmawiać. Coś robiłam źle? Cholera, było przecież tak gorąco. Nie zdziwiłabym się, gdyby znów była później burza.

- Kurwa mać! - krzyknęła Molly. - Reid po ciebie jedzie! Ubieraj się!

Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie, że zamknęłam drzwi na klucz. Cóż, mogłam być spokojna. Nie miał prawa przedostać się przez moją barykadę, więc ułożyłam się na plecach i głupkowato wyszczerzyłam się w stronę Molly. Wyglądała, jakby za chwilę miała zejść przeze mnie na zawał.

- Masz się ładnie ubrać! I wytuszować rzęsy!

- Nie, nie zrobię tego. - Uniosłam brwi. - Reid tutaj nie wejdzie.

Molly złapała się wolną ręką za głowę, a ja serdecznie się roześmiałam. I dokładnie w tym momencie do mojego pokoju wparował nie kto inny, jak Gavin Reid we własnej osobie. Musiałam się zaczerwienić, bo moja przyjaciółka od razu uraczyło mnie jednym z tych swoich głupich komentarzy.

- Ostrzegałam, żebyś coś założyła. Ten człowiek jest nieobliczalny. - Spojrzałam na nią wkurzona, a ona w momencie się rozłączyła. Ugh!

Reid bezwstydnie przyglądał się całemu mojemu ciału, lecz ja nie potrafiłam tego przetrawić. Boże, po prostu nie. Wstałam z materaca, zostawiając na nim telefon i zakryłam się pierwszym lepszym ręcznikiem, który akurat miałam pod ręki. Dzięki ci, Panie.

- No i co się tak patrzysz? Jeszcze mnie nie widziałeś? - prychnęłam, na co chłopak trochę rozluźnił spięte mięśnie twarzy. Gdy był zdenerwowany, wyglądał o wiele starzej. Nie pasowało mu to. Powinien był przestać i po prostu wyjaśnić jak się tutaj, do cholery, dostał. - I dlaczego, kurwa, wchodzisz sobie do mojego mieszkania bez pozwolenia?

Wzruszył ramionami. Tak, świetnie mi się z nim rozmawiało. Yhym, cudowny człowiek z zasadami i poprawnym systemem wartości.

- Bo tak chcę - odpowiedział bardzo, bardzo dojrzale, po czym rzucił okiem na swój zegarek na lewym nadgarstku. - Masz dokładnie godzinę dwadzieścia, żeby się przygotować.

- Ale na co?

Nie zamierzałam się na nic przygotowywać. Mógł mnie do tego zmuszać, ile chciał, ale po wczoraj mało mnie obchodziło jego zdanie. Tak przynajmniej próbowałam sobie wmawiać, co oczywiście nie zmieniło faktu, iż i tak byłam na niego cholernie zła. Chryste, dlaczego zawsze było między nami dobrze tylko przez chwilę, a później wszystko pieprzyliśmy? Jeśli tak miała wyglądać nasza cała relacje, to wcale jej nie chciałam. Musieliśmy się naprawić i coś zmienić. Tylko co tu zmieniać, skoro nie byliśmy nawet razem i nie zamierzaliśmy być. I to, że Reid pragnął ze mną dużo rozmawiać, wcale o niczym nie świadczyło. Oczywiście chyba mnie lubił, ale czy ja lubiłam jego? No, może trochę inaczej niż wszystkich. Jakoś tak... no, po prostu inaczej, okej?

- Dowiesz się, kiedy będziemy na miejscu.

Westchnęłam. Z moich domyślań wynikało, iż Molly i Gavin współpracowali, więc musiałam do niej zadzwonić. Nie chciało mi się rozmawiać z tym bucem. Nie po tym jak cholernie nieuprzejmie wyprosił mnie ze swojego samochodu. Sam mógł wypierdalać. I to jak najdalej ode mnie.

- Nie będę z tobą rozmawiać.

Zdenerwowana sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Molly. Tylko ona mogła mnie w tym momencie do czegokolwiek przekonać i to po dość mocnych argumentach. Nie mogłam tak łatwo dać się jej zwieść. Odebrała dopiero po siedmiu sygnałach.

- Trzymasz z nim sztamę, tak? - prychnęłam. Molly przewróciła oczami.

- Tak - przyznała niechętnie. Punkt dla mnie, bo przynajmniej wstydziła się tej całej kolaboracji. Na jej miejscu czułabym się tak samo. Reid był strasznym idiotą! - Ale proszę cię, ubierz się i pojedź z nim tam, gdzie chce cię zabrać. Błagam, weź mnie na poważnie chociaż ten jeden raz i posłuchaj.

Westchnęłam. Przecież zawsze traktowałam ją poważnie i często jej słuchałam. Cholera, było mi tak przykro, że uważała inaczej. Szczególnie, że była teraz w takiej trudnej, przykrej i wyczerpującej sytuacji

- Dobra. - Powstrzymałam się przed jakimkolwiek okazaniem dziewczynie swojej niechęci. Miałam tylko nadzieję, że nie ciągnęła mnie na jakąś ustawioną randkę z Reidem. I najgorsze było to, że serio była do czegoś takiego zdolna i wiedziałam o tym tylko ja. Przynajmniej miałam taką nadzieję. - Zrobię to dla ciebie, ale jeśli będę żałować, to-

- Nie będziesz żałować - przerwała mi i po chwili ciszy po prostu się rozłączyła. Świetnie.

Nie pozostało mi nic innego, jak spojrzeć na Reida i poszukać u niego jakiekolwiek wyjaśnienia. Oczywiście chłopak zamiast zachować się jak przystało, wolał milczeć.

- No, nie odezwiesz się do mnie?

- Nie - odparł od razu.

- Okej, przepraszam, jaśnie panie. Wybacz mi mój brak taktu. - Dygnęłam przed nim komicznie, jednocześnie przytrzymując ręcznik, a następnie gestem ręki nakazałam mu wyjść. Nie posłuchał, przez co wpadłam na bardzo głupi pomysł, który zdecydowanie za szybko uskuteczniłam. - Wypierdalaj z tego pokoju.

Mackenzie, najpierw trzeba myśleć, a potem robić! Cholera, przez swoją lekkomyślność i głupotę tylko go zdenerwowałam. Nie taki miał być efekt, skoro już i tak zgodziłam się na tą szopkę. Nie chciałam, żeby w takim stanie miał mnie gdziekolwiek zawozić. Wyglądał, jakby się czegoś naćpał i absolutnie nad sobą nie panował. Po czole spływały mu kropelki potu, miał zmierzwione, trochę przydługie włosy i podkrążone oczy. Och, ktoś również nie spał tej nocy dobrze. Super, tego właśnie oczekiwałam.

Podszedł do mnie na tyle blisko, że bałam się przy nim oddychać. Zrobił to tak szybko, że z początku nie rozumiałam, co się dzieje. Dopiero kiedy chwycił moje nadgarstki i unieruchomił mnie jedną ręką, a mój ręcznik spadł na podłogę, zdałam sobie sprawę z tego, iż wcale nie było tak kolorowo. Stałam przed nim tylko w bieliźnie, chociaż nie patrzył na moje ciało. Interesowały go tylko oczy, jakby tylko z nich mógł się czegokolwiek o mnie dowiedzieć. Przez krótką chwilę zawiesił wzrok na moich ustach, ale opanował się tak ekspresowo, że nie byłam pewna, czy stało się to w rzeczywistości, czy może tylko w mojej chorej wyobraźni.

- Nigdy więcej tak do mnie mów.

Puścił mnie, odwrócił się i podszedł do drzwi. Już miał naciskać klamkę i wyjść z pomieszczenia, ale ja byłam samobójczynią i musiałam jakoś zareagować na jego zachowanie. Wiedziałam, że na dłuższą metę nic mi nie zrobi. Mimo wszystko dalej byliśmy w tej samej drużynie, grając przeciwko sobie. Grając jednak przeciwko sobie... W tym przypadku sytuacja nie była już tak klarowna.

- Ale ty możesz sobie na to pozwalać? - zapytałam, powstrzymując się przed rozmasowaniem bolących miejsc. Chłopak trzymał mnie o wiele mocniej, niż to było konieczne. - Ty możesz mnie mieszać z błotem? To niesprawiedliwe, wiesz o tym.

Odwrócił się i znów na mnie spojrzał w ten dziwny, przerażający sposób.

- A co jeśli powiedziałbym ci, że żałuję?

Wyszedł, a ja ze łzami w oczach podeszłam do szafy. Nie miałam już ochoty na sukienkę, intrygę Molly ani nawet na pójście spać. I to wszystko przez pieprzonego Reida, który jednym swoim spojrzeniem potrafił sprawić, że nagle stawałam się kompletnie inną osobą. Czułam się inaczej, zachowywałam się inaczej, mówiłam inaczej, patrzyłam inaczej, oddychałam inaczej, milczałam inaczej, myślałam inaczej i po prostu byłam inna.

Dlaczego ten chłopak musiał jednocześnie być moim aniołem stróżem, ale też jednym z najgorszych koszmarów?

***

Aby nie kłócić się z Reidem, całą drogę milczałam. On również.

Założyłam na siebie czarną, dopasowaną spódniczkę nad kolano i biały, dość luźny top na ramiączkach. Klasycznie, swobodnie i elegancko.

Kiedy zaparkowaliśmy przed blokiem Reida, wstrzymałam powietrze. Przyszło mi na myśl, że czeka tam na mnie Molly, ale jakoś z drugiej strony zdawało mi się to niemożliwe. Ona w mieszkaniu Reida? Nie umiałam sobie tego wyobrazić.

Stając przed drzwiami z numerem dwudziestym drugim, nie liczyłam absolutnie na nic. Wydawało mi się, że po prostu tam wejdę, zacznę się kłócić z Reidem i ewentualnie spotkam Kevina lub Molly. Chłopak przepuścił mnie pierwszą, a kiedy tylko moje stopy przestąpiły próg jego mieszkania, zobaczyłam przed sobą całą naszą grupę znajomych z balonami w dłoniach, konfetti strzelającym do sufitu, tortem ustawionym na czyjejś głowie i kilkoma średnich wielkości pudełkami.

- Niespodzianka! - krzyknęli zbiorowo, gdy ja zdołałam jedynie zakryć sobie usta dłońmi. Na tą chwilę nie umiałam zdobyć się na nic lepszego. Od razu podbiegła do mnie Molly.

- Wszystkiego najlepszego! - Chwyciła mnie mocno i utuliła moje ciało tak mocno, jakbym w ogóle nie mogła mieć przez to problemów ze złapaniem oddechu.

- Boże, dziękuję wam. - Oddałam uścisk, a kiedy przyjaciółka mnie puściła, spojrzałam w oczy wszystkim obecnym, co prawda zatrzymując na Reidzie spojrzenie o sekundę za długo. - Nie musieliście, naprawdę. Zwykle nie obchodzę urodzin w aż tak huczny sposób.

Bonnie gdzieś dalej machnęła ręką.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz.

Roześmiana pokiwałam głową. Chryste, chciało mi się płakać, bo ludzie, których prawdziwie darzyłam sympatią, pamiętali o moich pieprzonych urodzinach, gdy ja o nich zapomniałam. Boże, nawet Loretta pamiętała, a tamto pudełeczko, które mi dzisiaj podarowała, była właśnie prezentem na osiemnastkę.

- Boże, dziękuję wam.

Za chwilę się popłaczę.

- Ej, laska! - krzyknął Justin, jak najszybciej do mnie podbiegając. - Nie rycz! Nie waż się! - wrzeszczał, kiedy nie wiedziałam, czy tym razem nie powinnam wybuchnąć śmiechem. - Dobra, jednak dawajcie te prezenty teraz. Miały być na końcu, ale skoro solenizantka jest tak wzruszona, to trzeba ją dobić.

Pokręciłam głową. Obraz zupełnie mi się rozmazywał, ale musiałam to opanować. Wykonałam kilka ruchów dłońmi i już było ze mną trochę lepiej. Szeroko uśmiechnęłam się na widok Molly, która koniecznie musiała być z przodu.

- Dobra, nie chcę cię teraz jakoś specjalnie przynudzać, bo wszyscy słuchają, ale kocham cię bardzo i życzę ci wszystkiego najlepszego, Mackenzie. - Uśmiechała się przez łzy i wcisnęła mi w ręce swój pakunek. Wyglądał, jakby sama go pakowała. - Po prostu otwieraj. - Roześmiała się, na co tylko wykonałam jej polecenie. W kartonowym pudełku widziałam bardzo dużo różnokolorowych kopert.

- Listy! - krzyknęłam, widząc, w jaki sposób dziewczyna to sobie zaplanowała. Przejrzałam kartki i przeczytałam kilka napisów. - Otwórz, gdy Reid wyzna ci miłość? - prychnęłam, a dziewczyna serdecznie się roześmiała. Popatrzyłam na resztę, która również miała zadowolone miny. Oczywiście prócz samego Reida. Zaś szczególnie szczęśliwa była Bonnie. - Ty to wymyśliłaś! - Wskazałam na nią palcem, na co tylko wzruszyła ramionami. Tak, to ona i choć nie zamierzałam tego dłużej roztrząsać, to byłam na nią troszkę zła. Teraz przyszła jej kolej na złożenie mi życzeń.

- Okej, więc zacznę od tego, że mimo wszystko mało cię znam, ale i tak cię bardzo, bardzo lubię, i chciałam sprawić ci jakiś mega funkcjonalny i uniwersalny prezent, ale chyba jednak trochę przesadziłam. - Zmieszana wcisnęła mi do rąk kolorową, ozdobną torbę, do której zawartości szybko się dobrałam. Ciuchy.

- Piżama z Hello Kitty! - krzyknęłam, po czym rzuciłam się dziewczynie na szyję. Wszyscy głośno się roześmiali, ona również i to chyba najgłośniej. - Dziękuję! - Uścisnęłam ją mocniej i zamieniłyśmy jeszcze kilka słów, kiedy na jej miejsce wstąpiły bliźniaki. To Justin trzymał w dłoniach srebrne opakowanie, które aż prosiło się o to, by brutalnie je rozerwać.

- Wszystkiego najlepszego. - Connor chyba nie chciał tu być, chociaż mimo to przyjaźnie się uśmiechał. Nie był nieuprzejmy, czy ironiczny, dlatego też odwzajemniłam jego gest. Nie miał przecież żadnego obowiązku szczególnie mnie lubić. Wystarczało, że nie był w stosunku do mnie chamski.

- Za moich czasów na osiemnastkę dostawało się rower, wiesz? - Kątem oka zobaczyłam, jak Connor i Reid przewracają oczami. - Ale że na rower aktualnie mnie nie stać, to kupiliśmy ci z Connorem coś innego. - Z nieufnym uśmiechem na twarzy dobrałam się do prezentu od chłopaków i prawdopodobnie zbladłam.

- Nie zrobiliście tego. - Nie dowierzałam, że zdobyli się na coś takiego. Boże, ileż to musiało kosztować. - Przepraszam, ale nie mogę tego przyjąć.

- Oj tam, możesz. - Justin wyjął biżuterię z pudełeczka i sprawnym ruchem założył mi go na dłoń. - Nie był wcale taki drogi.

- Nie będę nosić rolexa! - wrzasnęłam, próbując jak najdelikatniej ściągnąć z siebie to ekskluzywne cholerstwo. - Normalnie musiałabym sprzedać wszystkie narządy wewnętrzne, żeby go kupić. Nie ma mowy.

Justin westchnął i spojrzał na Connora. Ten coś niemo mu przekazał i na chwilę zacisnął pięści, po czym szybko z tego zrezygnował. Uległ bratu i musiał się z tym pogodzić.

- Złożyliśmy się i kupiliśmy go na promocji. Jeśli go nie przyjmiesz, to nie mamy co z nim zrobić. - Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. - Proszę.

Zegarek był piękny - srebrny z zieloną tarczą. Musiał kosztować krocie, a ja wiedziałam, że nawet jeśli go przyjmę, z szacunku do Price'ów nie będę mogła go nikomu sprzedać. Chryste, dlaczego stawiali mnie w takiej niezręcznej sytuacji?

- Jak dają, to bierz! - krzyknął gdzieś z tyłu Ian, a ja mimowolnie się roześmiałam.

- No dobra, ale postaram się wam to jakoś zrekompensować. Jakkolwiek, serio.

Boże, było mi tak głupio...

- Nawet nie próbuj. - Justin pogroził mi palcem, po czym ostatni raz mnie uścisnął i wraz z bratem przepuścił w moją stronę Tonego. Przewróciłam oczami, widząc jego szelmowski uśmieszek, który zazwyczaj posyłał innym, gdy uważał, że miał nad kimś przewagę.

- Co tym razem, Phelps? - Zaśmiałam się, a blondyn mi zawtórował. Pamiętał dobrze, jak głupie pomysły miewał w poprzednich latach.

- Koszulka - oznajmił i sam rozłożył przede mną czarny materiał z minimalistym napisem Being an adult is the dumbest thing I have ever done.

- Dzięki, Tony. Będą ją nosić codziennie. - Z uśmiechem przyjęłam pakunek, a chłopak zasalutował i ustąpił miejsca swojemu starszemu kuzynowi, który na wstępie zmierzwił mi włosy.

- Ej! - krzyknęłam, a kiedy mnie puścił, nabrałam ochoty na zrobienie mu tego samego, jednak byłam na to trochę za niska i za słaba.

- Nie fikaj, młoda - parsknął Ian. - No, tak w sumie to już nie taka młoda.

- Bardzo zabawne. - Naburmuszyłam się i zmarszczyłam brwi. Chłopak się roześmiał, a ja po chwili do niego dołączyłam.

- Dobra, trzymaj i dobrze to wykorzystaj. - Podał mi pudełeczko, które otworzyłam równie szybko, co zamknęłam. Ian beztrosko się uśmiechał, a ja zapewne byłam już całkowicie czerwona. Nie, to nie było możliwe. Wcale nie zrobił mi zapasu prezerwatyw na najbliższe trzysta lat. - Nie mów, że się nie przydadzą.

- Nie przydadzą się - burknęłam i odstawiłam prezent na kupkę innych paczek od reszty. Chryste, mogli nie robić mi tej niespodzianki i nie wydawać na mnie tyle kasy. Ian uniósł dłonie w górę, jakby był przestępcą i odsunął się, ukazując mi twarz Reida. Rozmowy, które wcześniej głośno prowadziła reszta, zdecydowanie ucichły. Czułam to chore napięcie, którego nie miałam jak rozładować.

- Otworzysz w domu - wyszeptał mi wprost do ucha. Zadrżałam. Podał mi swój prezent. Nie chciał tego komplikować i się ze mną kłócić, czy specjalnie coś teraz wyjaśniać, więc byłam mu za to wdzięczna. Widziałam po jego minie, że uważał, iż musimy porozmawiać, chociaż to jeszcze nie był ten moment. Ostatnio zaczął niewygodny temat o nieodpowiednim czasie i doszło do poważnego nieporozumienia, przez co nadal miałam mu to za złe. Co prawda po tym, że zgodził się na to, aby moja niespodzianka urodzinowa mogła wypalić, postrzegałam go troszkę łagodniej, ale i tak byłam na niego wściekła. Za dużo mącił, kiedy ja tak naprawdę cały czas robiłam to samo. Oboje byliśmy narwani i nigdy nie potrafiliśmy w porę się opanować, a także łagodnie przyjąć wzajemne opinie do wiadomości.

Reid szybko przemknął obok, a ja ujrzałam przed sobą chłopca, który tak dawno sprowadził na mnie niemalże apokalipsę. Teraz uśmiechał się przyjaźnie i trzymał na głowie ten cholerny tort z koślawym napisem Dla jednej z najlepszych kobiet w Fairfield.

- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! - zaczął śpiewać Kevin, kiedy reszta do niego dołączyła, a Bonnie z małymi trudnościami zapaliła wszystkie świeczki.

- Zanim zdmuchniesz, pomyśl życzenie - podpowiedziała mi w gwarze śpiewu, który musieli słyszeć wszyscy sąsiedzi Reida. Westchnęłam i faktycznie zastanowiłam się poważnie nad tym, czego naprawdę mocno bym chciała. Wybrałam najsilniejsze pragnienie i mocno zdmuchnęłam wszystkie świeczki, które automatycznie rozniosły w pomieszczeniu ten specyficzny zapach, który tak cholernie lubiłam.

- Kroimy! - krzyknął Ian i poszedł chyba poszukać noża. W tym samym czasie Tony wraz z Connorem ściągnęli z głowy Kevina tortownicę i położyli ją na wolnej przestrzeni blatu kuchennego. Justin puścił jakąś muzykę, a Molly pomknęła chyba do toalety. - Czyń honory, moja pani. - Ian podał swojej dziewczynie nóż, a ta przewracając oczami, zajęła się krojeniem tortu na dziewięć w miarę równych części. Pierwszy kawałek podała mnie.

- Dziękuję bardzo. - Szeroko się uśmiechnęłam, sprawdzając jak tort wyglądał od środka. Musiał smakować wybornie i trudno było mi powstrzymać się przed skosztowaniem go od razu, ale poczekałam, aż wszyscy dostaną swoją porcję i dopiero wtedy, wszyscy jednocześnie, spróbowaliśmy słodkości.

- Zajebisty - wymamrotał Kevin, głośno mlaskając. Reid zmierzył go rodzicielskim spojrzeniem. - No co?

- Jajco - odparł Reid. - Pilnuj słownictwa. - Chłopak się odwrócił, a Kevin zaczął go przedrzeźniać. - I nie krzyw się, bo odeślę cię do pokoju. - Chłopczyk głośno sapnął, a Reid powstrzymał się przed uśmiechem. Uwielbiał tego chłopca, to było widać, więc dlaczego momentami traktował go tak oschle? Cóż, może po prostu jeszcze mało widziałam.

- Gdzie kupiliście to cudo? - zapytał Tony, który prawdopodobnie chciał odwrócić uwagę Gavina od małego i wolał zrobić to w najbardziej nieinwazyjny sposób, jaki tylko istniał. I prawidłowo.

- Piekłem go wczoraj w nocy - napuszył się Kevin z pełną buzią. - Razem z Gavinem.

Zrobiło mi się niedobrze. Skoro piekli go wczoraj w nocy, to zapewne po tym, jak pokłóciłam się z Reidem. Od razu poczułam na sobie jego spojrzenie, ale nie zamierzałam mu ulec. Patrzył się na mnie ktoś jeszcze. Ian. Skrzyżowałam z nim spojrzenia i od razu zrozumiałam, że wiedział, co się stało między mną, a jego przyjacielem. Wiedział o wszystkim i miałam przez to coraz większe wyrzuty sumienia, że zbyt często zatajałam przed Molly prawdę i to w każdym aspekcie swojego życia.

Już wiedziałam, kto wykonał ten napis na torcie i nie potrafiłam się przez to nie uśmiechnąć. Kevin był po prostu kochany, a ja nie wiedziałam, jak mam przekazać mu, że bardzo to doceniam. Ten uroczy gest z jego strony zapewne miałam zapamiętać do końca życia. Dodatkowo zdobył się na utrzymywanie swojego wypieku na głowie. Musiał się przy tym sporo namęczyć, przecież w każdej chwili mógł się zachwiać i cała jego praca poszłaby w przeciągu krótkiej sekundy na marne.

- Nie musieliście - powiedziałam z westchnieniem, ale Kevin tylko machnął ręką, jakby w ogóle się dla mnie nie starał.

- Drobiazg - mruknął, a reszta cicho się zaśmiała, nawet Reid. Nie potrafiłam zachować przy tym powagi, choć naprawdę bardzo mocno próbowałam. Szczególnie kiedy słyszałam śmiech Molly, którym od zawsze potrafiła mnie zarazić. - O co wam chodzi? - zbulwersował się chłopak, trochę niepocieszony tym, że wszyscy się z niego pośmiechiwali.

- O nic - rzuciłam w jego stronę, po czym dodałam nieco ciszej: - Dziękuję. - Zaczerwienił się, a ja posłałam mu szeroki uśmiech. Najwidoczniej cieszył się, że czymś się przede mną popisał, a naprawdę zrobił na mnie wrażenie. Potrafił świetnie kłamać, pisać i piec w wieku około dwunastu lat, kiedy ja mając osiemnaście, najlepiej umiałam... no, w sumie to nic.

- Mackenzie, pochwal się, co ci kupiłem - mruknął Tony, kiedy już pochłonął swój kawałek ciasta. Szczerze mówiąc, zrobił to z prędkością światła. Reid i Kevin musieli być z siebie dumni, miałam nadzieję, że byli.

Posłusznie sięgnęłam po odpowiednią paczkę i wyciągnęłam z niej materiał, który przymierzałam sobie do ciała.

- Weź to przymierz - powiedziała rozbawiona Molly, która prawdopodobnie maczała palce w wyborze akurat tej koszulki. Nie sądziłam, by Tony był na tyle inteligentny, żeby znaleźć gdzieś coś podobnego i w ogóle mieć na to wcześniej jakiś pomysł.

- Idź do mojego pokoju - mruknął Reid, udając zupełnie niezainteresowanego całą sprawą.

- Nie zamontowałeś tam czasami jakiejś ukrytej kamery? - zapytał Kevin, charakterystycznym dla komików ruchem gładząc sobie podbródek. Wkurzony Reid sprzedał mu za to kuksańca w żebra.

- Młody wie, o co chodzi - parsknął Justin, a reszta, oczywiście wykluczając Gavina i mnie, wesoło mu zawtórowała. Boże, nasze dziwne potyczki miłosne nie powinny być dla nikogo powodem do śmiechu. Nie mogliśmy sobie z nimi poradzić, kiedy reszta uznawało to za przezabawny żart. Ugh, jak mnie to wkurwiało!

Zniknęłam w pokoju Reida i od razu przypomniałam sobie, co się tutaj działo. Energicznie potrząsnęłam głową, aby odgonić od siebie te myśli, ale niestety, choć może na szczęście, mi się nie udało. Cóż... przeżywałam w tym pokoju pewien ważny epizod swojego życia, a takich rzeczy się po prostu nie zapominało, nigdy. Bo właśnie dla takich momentów się żyło. To właśnie te chwile chciało się mieć w głowie, na duszy, w sercu i na języku w chwili śmierci.

Ściągnęłam z siebie top, w którym tutaj przyszłam i założyłam na siebie koszulkę od Tonego. Chcąc znać jej cenę, zerknęłam na metkę, której chłopak zapewne zapomniał oderwać przed spakowaniem. Mimowolnie się uśmiechnęłam.

Ha! Wiedziałem, że będziesz chciała sprawdzić cenę.

Na to Phelps również nie mógł wpaść sam. Własnoręczne napisy na metce od ubrania? Zbyt kreatywne. Odwróciłam przedmiot na tylnią stronę.

Dziękuję za pomoc. W związku z Molly i w ogóle. :)

Czyli jednak wymyślił to sam. Gdyby to Molly podsunęła mu podobny pomysł, poważnie ryzykowałby, że dziewczyna zobaczy, co mi tutaj nabazgrał, a chyba tego nie chciał. Westchnęłam i mocnym, szybkim szarpnięciem oderwałam od materiału dowód zbrodni. Ułożył swój top na łóżku Reida i wyszłam z jego pokoju, prezentując się znajomym.

- No, no - zacmokała Bonnie. - Milion dolarów! - Zaklaskała, aby wyrazić mi tym samym swoje uznanie. Zaśmiałam się, a ona wraz ze mną.

- Jeszcze nigdy koszulka nie wyrażała mnie tak dokładnie - parsknęłam. - Dzięki. - Skierowałam wzrok na młodszego Phelpsa, który z nadmiaru samouwielbienia zaczął wypinać pierś jak najmocniej do przodu.

- Jezu, przestań. - Molly złapała się za głowę, przez co chłopak troszeczkę się uspokoił. Mimo to dalej zachowywał się kretyńsko. Dziewczyna chyba szukała jakiegoś pocieszającegk spojrzenia, ale zanim natrafiła na mnie, na horyzoncie pojawił się Justin.

- Przepraszam za niego - burknął chłopak, jakby Molly miała dzięki temu mniej wstydzić się za swojego... partnera? - Jest hetero i ma predyspozycje, prawdopodobnie genetyczne, choć ich pochodzenia nie można dokładnie ustalić, do bycia pospolitym samcem alfa. Trzeba mu to wybaczyć. - Chłopak wzruszył ramionami, po czym poklepał swojego kolegę po plecach, zapewne w ramach wyleczenia go z tejże ciężkiej przypadłości.

- Nie jestem samcem alfa! - Tony jak zwykle musiał niepotrzebnie się unosić. Justin tylko żartował. A może nie...

- Teoretycznie rzecz biorąc, nikt tak nie powiedział - zaczął wymądrzać się Connor. Z daleka było widać, że z dwóch identycznych synów, to on był w oczach rodziców tą lepszą jednostkę. Jakże ja nienawidziłam nierównego traktowania i niesprawiedliwości, och!

Tony zmarszczył brwi. Cholera jasna, może on przez całe życie tylko udawał tak niedorozwiniętego. W końcu gdyby faktycznie był jakoś bardzo, bardzo wycofany, jak momentami mi się zdawało, byłoby mi go szkoda. No cóż, miewał dobre momenty, ale też te gorsze. Może po prostu czasami był głupi, a innym razem robił sobie od tego urlop? Może też zwyczajnie umiał dostosować się do danej sytuacji. Kiedy przychodziło zmierzyć się z czymś trudnym, uodparniał się na ciosy ze strony otoczenia, a kiedy miał radzić sobie ze sprawami błahymi, to... nie radził sobie, psuł po całości. Kurczę, mimo że bardzo go lubiłam, a nasza relacja w ostatnim czasie jeszcze bardziej zrosnęła się w jedność, to nadal miałam co do niego mieszane uczucia. No nic, po prostu był specyficzny.

- Justin powiedział tylko, że masz predyspozycje do bycia samcem alfa. Nic więcej - zauważył sprytnie Connor, rozjaśniając Tonemu sprawę. Teraz chłopak był już zapewne świadomy tego, jak nieuważnie słuchał innych. No, nieładnie. Choć i tak miewałam podobnie, i czasami zdarzało mi się na jakiś czas wyłączyć dla świętego spokoju.

- Powiedzmy, że nie założę ci za to sprawy w sądzie - powiedział Tony, zwracając się do Justina, który skinął na jego słowa głową.

- A tak a propos sądu - zaczęła dość niepewnie Bonnie. - Idzie ktoś z was na prawo?

Z każdej strony dało się usłyszeć pomruki niezadowolenia z zadanego pytania. No tak, Bonnie zbyt często zaczynała temat college'u i generalnie edukacji, ale tak właściwie to każdy wiedział, że po prostu chciała dla nas dobrze. Nie pytała o to, żeby nas zdenerwować, tylko żeby otrzymać odpowiedź.

- Zapewniam cię, że w życiu bym tam nie poszła - mlasnęła Molly.

- Ja tak samo. - Skrzywił się Anthony.

Przystałam na ich decyzję potwierdzającym ruchem głowy. Sama nie miałam ochoty na dławienie się tym chorym kierunkiem, który przyniósłby mi tylko więcej problemów. Czułam w sobie jakąś taką dziwną pewność, że zwyczajnie nie nadaję się do pracy, którą mogłabym później uzyskać. Nie mogłabym wdrażać się w kodeksy karne i udawadniać komukolwiek winę, bo jakoś nie czułam się na siłach, by móc decydować o takich sprawach. Po prostu nie. I tyle.

- Ale chyba wiecie już, gdzie idziecie. Jest już dziesiąty lipca, macie mało czasu na ciągłe zastanawianie się nad tym - zauważył Ian, gdy na jego słowa aż ścisnęło mnie w gardle. Faktycznie byłam w okropnej sytuacji, musiałam szybko coś dla siebie wymyślić. Kierunek na tyle prosty, abym nie musiała uczyć się po nocach, ale na tyle trudny, żebym jednak po ukończeniu go czuła, iż wykonałam ciężką pracę i zasługuję na pozwolenie sobie na dumę z samej siebie.

- Idę na informatykę do San Francisco - wypalił Tony. Molly nie wyglądała na zdziwioną, choć mi nieco zakręciło się w głowie. Taki kierunek w ogóle do niego nie pasował. Chyba. - Już złożyłem papiery, ale nie wiem, czy się dostanę. Mieszkałbym w akademiku.

Molly westchnęła. Cóż, znałam ją i byłam pewna, że zaproponowała chłopakowi, by ten mimo wszystko zamieszkał jednak u jej ciotki, a on się na to nie zgodził. Nie widziałam innej opcji, dla której teraz miałaby mieć taką niewyraźną minę.

- O, fajnie. - Uśmiechnęła się Bonnie, dla której każdy kierunek, każda decyzja i generalne każda nasza opinia wydawała się fajna.

Nikt już nie ciągnął mnie ani Molly za język, więc mogłyśmy tylko cieszyć się względnym spokojem. Niestety zbliżała się godzina dziewiąta wieczorem. Connor wiedział to, uprzednio spoglądając na swój zegarek, łudząco podobny do mojego, a jednak trochę inny.

- Musimy się zbierać z Justinem. Obowiązki wzywają - mruknął chłopak i spojrzał surowo na swojego brata. - Chodźże.

- Daj spokój. Nie spóźnimy się. - Justin machnął ręką. Zupełnie lekceważył swojego bliźniaka i myślał, że ujdzie mu to na sucho. Zaś Connor denerwował się coraz bardziej z każdą kolejną chwilą.

- A na co macie się niby spóźnić? - zapytał Reid, przeważnie milczący podczas tego całego spotkania.

- Na samolot. Lecimy z ojcem do Europy. - Connor zaczął się puszyć niemalże identycznie, jak robił to przedtem Tony. Tylko że Phelps prawdopodobnie robił to tylko i wyłącznie dla żartu, a Connor chyba chciał się teraz pochwalić tym, że go stać.

- Ta. Bardzo się cieszę - zironizował Justin, który zdecydowanie ani trochę się nie cieszył. O dziwo chciało mi się z tego śmiać, lecz jakoś się powstrzymałam, choć było to trochę ciężkie.

- Słuchaj brata i nie narzekaj - skarciła chłopaka Bonnie. - Sama, gdybym tylko mogła, urządziłabym sobie wakacje w Europie.

- Ale to nie będą wakacje - mruknął Justin.

- Jedziemy tam w sprawach biznesowych - podkreślił Connor, jakby czyniło to z niego jakiegoś ważniaka. Cholera, a może faktycznie był ważniakiem. No, nieważne. Jeśli nawet, to Justin traktował go na tyle niepoważnie, że przewrócił tylko oczami.

Chłopak westchnął i stanął obok brata. Najwyraźniej nie pozostawało mu nic innego poza posłuszeństwem. Tak właściwie to nawet mu współczułam. Musiał odbyć tak daleką podróż, której nawet nie chciał i męczyć się wśród spraw, które najwyraźniej absolutnie go nie obchodziły.

- Obiecuję, że dam wam znać, czy w Londynie faktycznie jest tak chujowa pogoda, jak mówią - zadeklarował Justin, po czym delikatnie się uśmiechnął. - To cześć.

- Pa, zobaczymy się na koncercie. - Uśmiechałam się tak szeroko, jak tylko potrafiłam. - Dzięki, że przyszliście.

- Nie wiem jeszcze, czy pojadę, ale-

- Ale ja cię przekonam. - Justin poklepał Connora po plecach. - Cześć wam.

Wszyscy po kolei powiedzieli jakieś słowa pożegnania, a bliźniaki wyszły. Bez nich było tak jakoś... cicho. Zazwyczaj Justin wiele wnosił do naszych rozmów, był temperowany przez Connora i miał w zanadrzu dużo śmiesznych tekstów, którymi często nas zaskakiwał. Tak właściwie to nie umiałam już wyobrazić sobie czasu, w którym go jeszcze nie znałam. Nadawał wszystkiemu kolorów.

- Ich ojciec przesadza - stwierdził Ian, któremu bezapelacyjnie przyznałam rację. - I chociaż Connor jeszcze sobie z tym radzi, to Justin od początku jest tym zmęczony i ma tego dość. On nie chce być biznesmenem.

Pokiwałam głową. Justin prawdopodobnie udawał, że nic go nie obchodziły wymagania rodziców, ale jednak musiał się tym wszystkim męczyć. Zmuszano go do czegoś, a przymus nigdy nie był w porządku, nawet w dobrej wierze.

- Ale widocznie, według pana Price'a, musi. - Bonnie podrapała się po przedramieniu.

Kątem oka zauważyłam, jak Molly ściska niemal niezauważalnie rękę Tonego. Dopiero w tym momencie przypomniałam sobie, że chłopak ostatnio mówił, iż jego ojczym naciska na to, by poszedł do college'u. Coś mi się zdawało, że był w podobnej, czy też nawet identycznej sytuacji jak Justin.

- Współczuję mu - mruknął Kevin.

Zapadła długa, trochę niezręczna cisza. Nie miałam pojęcia, co mam powiedzieć, aby na dobre ją przerwać. W końcu tego trudnego zadania podjęła się Bonnie.

- Jutro środa, prawda? - zapytała, więc wszyscy potwierdzili jej słowa zgodnymi pomrukami. - O nie, to bardzo niedobrze. - Nagle zerwała się i zaczęła chyba szukać swoich rzeczy. - Kochanie, musimy niestety już jechać - zwróciła się do Iana, który zdawał mi się być jedyną osobą, która mogłaby ją uspokoić.

- Czemu? Coś się stało? - Reid zdecydowanie się spiął. No tak, wszystko co dotyczyło Bonnie, miało głęboki związek z Ianem. Zresztą i tak nie martwił się tylko o niego, gdyż z moich obserwacji wynikało, że lubił także jego dziewczynę.

- Nie - powiedziała z początku. - No, w sumie to tak. - Ian zmarszczył brwi. Czyżby nie wiedział, o co chodziło? - Mam jutro rano ortodontę!

Miałam wrażenie, że Ian powstrzymywał się przed przewróceniem oczami.

- I co z tego? - zapytał, więc dziewczyna zgromiła go rozwścieczonym spojrzeniem.

- Mam wizytę o szóstej. Jeśli zostaniemy, wolisz spać godzinę, czy może pół? - zakpiła sobie, łapiąc śliczną torebkę. - Dziękuję, że mogłam tu być z tym baranem - wskazała na Iana - i jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Mackenzie.

Podziękowałam jej, wszyscy się pożegnaliśmy, a kiedy para już miała wychodzić, Tony stwierdził, że tak właściwie mógłby zabrać się z nimi.

- Molly, jedziesz? - spytał, lecz blondynka podkręciła głową.

- Nie, pomogę tutaj wszystko ogarnąć. Reid mnie odwiezie. - Rzuciła w jego stronę spojrzenie, a chłopak skinął głową. Tony się uśmiechnął, a po chwili już go nie było. W mieszkaniu zostałam tylko ja, Reid, Molly i Kevin. Można było w sumie uznać, że impreza już się skończyła.

- Kevin, do mycia i do spania - nakazał bratu Reid. - Raz, raz.

- I tak jesteście nudni - rzucił Kevin, zanim wykonał polecenie chłopaka. Na chwilę zniknął za drzwiami z napisem KEVIN TU RZĄDZI, po czym faktycznie wstąpił do łazienki z piżamą w rękach.

Reid westchnął, oparł się o najbliższą ścianę i spuścił głowę. Był naprawdę zmęczony. Przez głowę przemknęła mi myśl, że tak naprawdę udawał wszystko tylko i wyłącznie dla Kevina, ale z drugiej strony przy Ianie również zachowywał się podobnie. Utrzymywał prostą postawę, czasami się uśmiechał, a nawet coś mówił. Tworzył wokół siebie bezpieczną otoczkę, która miała sprawiać, że nikt nie zacznie się w najbliższym czasie o niego martwić. Miałam wrażenie, że dokładnie tak przedstawiało się jego stanowisko.

- Idę na papierosa - westchnął i zniknął z paczką fajek, zostawiając mnie i Molly sam na sam.

Niemalże od razu zajęłyśmy się brudnymi naczyniami i sztućcami. Powoli zmywałyśmy wszystko ręcznie, aż w końcu nawiązała się między nami rozmowa.

- Jak ci się podobało? - zapytała blondynka.

- Boże, Molly, było świetnie. - Uśmiechałam się tak szeroko, jak tylko potrafiłam. Nie umiałam wyrazić słowami swojego zachwytu tym, co zorganizowano tutaj specjalnie dla mnie. - Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna, że to wszystko dla mnie zrobiłaś. Dziękuję.

Molly zamarła w bezruchu. Kilkukrotnie przeanalizowałam swoje słowa, by sprawdzić, czy może przez przypadek powiedziałam coś niestosownego. Cholera, niczego takiego nie mogłam się dopatrzeć. Co zrobiłam nie tak?

- To ty nie wiesz - mruknęła. Czego nie wiedziałam? Czego mi nie powiedzieli? Coś przede mną ukrywano? - To nie ja to wszystko zorganizowałam.

- Więc kto? - spytałam z szybko bijącym sercem. Bałam się, że znałam odpowiedź.

- Reid - powiedziała tak lekko, jakby nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Zaś ja czułam wzbierające mdłości i miałam przed oczami mroczki. Cholera, za chwilę zemdleję. - Ja tylko kupiłam dekoracje. - Wskazała na ściany. - Resztą zajął się on.

- Wow - wykrztusiłam tylko. Nie było mnie stać na nic więcej. W tym samym momencie znów zobaczyłam Reida. Wprowadził do własnego mieszkania zapach papierosów, choć zapewne ani trochę mu to nie przeszkadzało. Ja również miałam go gdzieś. W ostatnim czasie polubiłam tę woń.

- Pomogę wam - wymamrotał, a dzięki jego wkładowi skończyłyśmy o wiele szybciej. Później mogliśmy jeszcze na spokojnie o czymś porozmawiać, ale Molly chyba chciała już wracać do domu. Kevin nawet nie zdążył jeszcze wyjść z łazienki z kiedy my już wyszliśmy z mieszkania Gavina i kierowaliśmy się do jego samochodu. Molly zajęła wraz ze mną miejsce z tyłu i to ją pierwszą odwiózł Reid.

- Cześć. - Dziewczyna uśmiechnęła się do nas promiennie i zatrzasnęła za sobą drzwi. Reid nie dał mi od tego momentu ani chwili spokoju.

- Usiądź z przodu - zarządał od razu, a ja ze względu na to, co dla mnie zrobił, szybko się zgodziłam.

- Chcesz porozmawiać - oznajmiłam, co chłopak bez zastanowienia potwierdził ruchem głowy.

- Nie chciałem cię wtedy zdenerwować. Ja po prostu... - Mocniej zacisnął dłonie na kierownicy i delikatnie skręcił w lewo. Nie był ani trochę zdenerwowany, choć ja stresowałam się jak cholera. - Chciałem wiedzieć, co dla ciebie znaczę. Myślałem, że umiesz to jakoś określić, ale kiedy sam zadałem sobie te same pytania, które zadałem wtedy tobie, sam nie potrafiłem sobie z nimi poradzić. Ale teraz mam dla ciebie lepsze pytanie. Teraz musisz być w stanie na nie odpowiedzieć. To właściwie pewna propozycja. Być albo nie być.

Zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam, jak chłopak dalej prowadzi. Na jego miejscu bym się zatrzymała. Buzowało we mnie od niejasnych wątpliwości, domysłów i niepewności.

- Chciałbym móc cię całować, ale nie być z tobą w związku. Chciałbym robić to częściej. Chciałbym też po prostu cię mieć. Obok siebie. I chciałbym być twój. Twój i tylko twój. - Nie widziałem żadnego sensu w tym, co mówił, ale chyba tak miało być. Nie miałam zamiaru mu przerywać. Już myślałam, że to powie. Że zniszczy wszystkie granice, które wcześniej razem stworzyliśmy. - Przyjaciele?

Czułam pod powiekami potok łez, lecz nie płakałam.

- Przyjaciele.

Podpisałam pakt z diabłem.

Byliśmy już pod moim blokiem. Czekałam na chwilę, w której się do mnie zbliży i w której będę mogła zasmakować jego ust. Nie chciałam się z nim tylko przyjaźnić i on też tego nie chciał, bo wcisnął mi w usta tak mocny i pewny pocałunek, jakbyśmy nigdy w życiu się o nic nie sprzeczali.

- Ja tak nie potrafię - wyszeptał, gdy nasze czoła w harmonii do siebie przyległy.

- Tylko się przyjaźnimy. - Uśmiechnęłam się, rozumiejąc z naszej rozmowy dużo, dużo więcej.

- Nie potrafię się z tobą tylko przyjaźnić - wyszeptał wprost do mojego ucha, składając na mojej szyi kilka idealnych pocałunków. - To zawsze będzie coś więcej.

Miał absolutną rację. Wiedziałam o tym, kiedy się od niego odsunęłam, gdy się z nim pożegnałam, kiedy wysiadłam z jego samochodu i wyciągnęłam z niego wszystkie swoje prezenty, gdy weszłam do swojego bloku i stanęłam przed drzwiami własnego mieszkania oraz kiedy znalazłam się w środku, myśląc tylko o nim i jego prezencie.

Szybko dobrałam się do pudełeczka, które mi podarował, jednocześnie przypominając sobie o prezencie od Loretty. No tak, pamiętała dzięki mojej mamie.

Reid dał mi biżuterię. Tego byłam pewna. Kiedy jednak zobaczyłam, że srebrny łańcuszek, który trzymałam w dłoniach, miał zawieszkę w kształcie ślicznej literki A, mało z tego zrozumiałam. Cóż, Reid nie był łatwym człowiekiem, więc zapewne aby poznać jego zamiary, musiałam je po prostu o nie spytać. Co prawda dzisiaj nie miałam już na to siły, ale w przyszłości musiałam się do tego zmusić.

Loretta również podarowała mi biżuterię. Piękna, złota bransoletka z okrągłą zawieszką, którą od razu zapięłam na swojej dłoni, nie wyglądała na najnowszą. Mimo to miała swój urok. Zdawało mi się nawet, że kiedyś już ją widziałam. Byłam pewna, że kiedyś przemknęła mi przed oczami. Nagle zauważyłam w pudełeczku malutką, zapisaną karteczkę. Wszystko stało się jasne.

Chciałabym ją na tobie zobaczyć. Jest piękna i niesie za sobą wiele wspomnień. Przypięczetowała moją przyjaźń z Scarlett. Stwierdziłam, że może będziesz chciała ją zatrzymać.

Nie popłakałam się, nie zadrżałam, ani się nie zachwiałam. Chwyciłam łańcuszek z zawieszką od Reida i skierowałam się z nim do łazienki. Stanęłam przed lustrem, orientując się, że dalej byłam w koszulce z napisem Being an adult is the dumbest thing I have ever done. Top, który wcześniej miałam na sobie, musiał zostać u Gavina. Uśmiechnęłam się na tę myśl i przyłożyłam naszyjnik do swojej szyi. Z początku nie udało mi się go zapiąć, ale druga próba okazała się bardziej skuteczna. Zerknęłam na zawieszkę przy moich obojczykach i uroczą bransoletkę, która od teraz w każdej chwili miała przypominać mi o Scarlett Margott. Czułam się bardzo dobrze. W czarnej koszulce z głupim napisem, symboliczną biżuterią, rozmarzonym spojrzeniem i beznadziejną nadzieją gdzieś w środku.

Mama byłaby ze mnie dumna.

* * * * *

Bardzo przepraszam za takie duże spóźnienie, ale rozdział długi, więc może choć częściowo mi wybaczycie.

~ rz 8, 31

Kocham, dziękuję bardzo, bardzo, bardzo za 6k wyświetleń i do następnego! <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro