26. ᴄʜᴄɪᴀᴌʙʏᴍ, ᴢ̇ᴇʙʏśᴍʏ ʙʏʟɪ ʀᴀᴢᴇᴍ ᴡ ᴘɪᴇᴋʟᴇ.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Pan podtrzymuje wszystkich, którzy padają, i podnosi wszystkich zgnębionych~

Dojadając swoją paczkę draży i patrząc na zamyślonego Reida, musiałam wyglądać trochę zabawnie. Chłopak przejeżdżał palcami po grzbiecie każdej książki ustawionej na półce, przy której stał i musiałam przyznać, że wyglądało to cholernie atrakcyjnie. Ze skupieniem szukał dla nas jakiejś wyjątkowej pozycji, a mi miękły nogi. Kiedy w końcu na dłużej zapatrzył się w nieokreślony punkt, zrozumiałam, że w końcu dzierżył w dłoniach coś odpowiedniego. Na krótką chwilę wstrzymałam oddech.

- Powinno ci się spodobać. - Bez podnoszenia na mnie wzroku rozłożył się przy regale, o który swobodnie się oparł. Szybko usiadłam obok, a kiedy chciałam sprawdzić tytuł lektury, na którą zwrócił uwagę, nie pozwolił mi na to. - Nie podglądaj. Przeczytam ci jakiś fragment i zobaczymy, czy zgadniesz co to.

Przewróciłam oczami i głęboko westchnęłam.

- Po co?

- Bo tak chcę. - Wzruszył ramionami, a ja powstrzymałam parsknięcie. On zaczął czytać, a ja wsłuchałam się w jego idealny głos. - Bądź zdrów, usłużno-wścibski, biedny głupcze! Wziąłem cię za lepszego; znieś twą dolę; Widzisz, że czasem źle być zbyt gorliwym. - Nie łam rąk, pani; siądź i ścierp, że raczej Ja serce twoje teraz łamać będę; I skruszę je, na Boga, jeśli nie jest Z nieprzełomnego metalu i jeśli Przeklęty nałóg nie zrobił go wałem Przeciw wszelkiemu wpływowi uczucia.

Uśmiechnęłam się do siebie, bardzo dobrze wiedząc, o jaką książkę pokusił się dzisiaj. Akurat ona kojarzyła mi się tylko z nim i szczerze mogłam ją nawet z tego powodu przeczytać ponownie, czego zwykle nie praktykowałam.

- Oczywiście, że Hamlet.

Reid zmrużył oczy i z hukiem zamknął trzymaną w rękach pozycję, która swoją drogą cholernie dobrze pachniała. Uwielbiałam zapach starego papieru, jak zapewne każdy czytelnik.

- Podglądałaś! - Delikatnie szturchnął mnie palcem wskazującym w klatkę piersiową, a ja cicho zachichotałam.

- Ej! Nieprawda! - wyprostowałam, gdy chłopak wciąż patrzył na mnie z wręcz oskarżycielskim wyrazem twarzy.

A wtedy się uśmiechnął. Tak pięknie, że zabrakło mi tlenu. Tak delikatnie, jakby robił to po raz pierwszy.

- No dobra, powiedzmy, że ci wierzę. - Z wyraźnym rozbawieniem pokręcił głową. Jego uroczy półuśmiech był wart absolutnie wszystkiego. - Czytałaś? - Zaczął przeglądać zżółkniałe strony, jakby znał na pamięć każdą z nich.

- Czytałam - przytaknęłam zgodnie z prawdą. Nie chciałam dodawać, że zrobiłam to z jego powodu, ale byłam temu bardzo bliska.

- Arcydzieło - stwierdził chłopak, na co w żaden sposób nie zareagowałam. Chyba naprawdę musiałam wrócić do Szekspira jeszcze raz, aby dostrzec wszystko to, czego nie widziałam wcześniej. - Mam czytać dalej?

Jasne, że tego chciałam. Wielbiłam jego głos, intonację i akcent, a przy dobrej treści byłam w siódmym niebie. Pokiwałam z entuzjazmem głową, a chłopak kontynuował. Mogłam tylko go słuchać, słuchać i słuchać, i nigdy się tym nie znudzić.

Bez zastanowienia położyłam głowę na jego ramieniu i dopiero po fakcie zorientowałam się, co zrobiłam. On jednak zupełnie to zignorował, no, prawie, bo widziałam jego zadowoloną minę, ale poza tym nie dał mi absolutnie żadnego znaku co do swojej opinii na ten temat. Cóż, być może właśnie tak miało być, może tak miałam zrozumieć, że daję mu satysfakcję.

Kiedy zorientowałam się, że wszystkie słowa zlewają się w mojej głowie w jedno, gwałtownie zamknął książkę. Cholera, zawsze to robił, w dodatku z tym charakterystycznym dźwiękiem. Zmarszczyłam brwi, aby powiedział mi, dlaczego to zrobił.

- Koniec tego - mruknął. - Bolą mnie oczy.

- Przemęczasz je?

- Martwisz się?

Tak, czasami.

- Nie, tylko pytam.

Zaśmiał się, najwyraźniej wiedząc, że minęłam się z prawdą. Cóż, wolałam to, niż otwarcie przyznać, że w jakiś dziwny, pokrętny sposób mi na nim zależy. Zbyt bardzo ucierpiałaby na tym moja duma. Że zdenerwowania uniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. Myślałam, że może dzięki temu stwierdzi, że jednak powiedziałam mu czystą prawdę, ale prawdopodobnie jeszcze mocniej się zdradziłam. Przykre, ale prawdziwe, trochę się wkopałam.

Spuścił wzrok na mój dekolt. Tak po prostu. Na początku nie zrozumiałam, dlaczego to zrobił, ale później wszystko stało się jasne. Naszyjnik.

- Myślałem, że go nie nosisz - mruknął, łapiąc łańcuszek palcami i dokładnie go oglądając. W jego głosie dało się wyczuć dziwnego rodzaju ekscytację, trochę ulgi i coś jeszcze.

- Noszę - odparłam krótko, czując na swoich obojczykach muśnięcia jego palców. - Dlaczego A?

Puścił łańcuszek i zaczął powoli gładzić kciukiem moją skórę, skupiając na tym całą swoją uwagę. Chciałam się uśmiechnąć, coś powiedzieć, jakoś zareagować, ale mogłam tylko pozwalać mu się dotykać. Nie byłam w stanie się poruszyć, jednocześnie czując wszystkie swoje kończyny bardzo wyraźnie. Zbliżył się powoli, tak, jakby chciał powiedzieć mi coś w tajemnicy na ucho.

- Gavin Azrael Reid - szepnął, owiewając swoim oddechem część mojego policzka. Miałam coraz cięższy oddech. - Masz przed sobą Gavina Azraela Reida.

Odsunął się, przez co momentalnie zapragnęłam jego dosadniejszej obecności. Powoli ułożyłam swoją dłoń na jego policzku i delikatnie się uśmiechnęłam.

- Gavin Azrael Reid - powtórzyłam. Boże, jakże idealnie to brzmiało!

- Dokładnie tak - przyznał z uśmiechem. Nie mogłam się powstrzymać, więc zmierzwiłam mu włosy, uprzednio przejeżdżając nią po policzku. Zaśmiał się i odpłacił się mi tym samym.

- Świetnie - parsknęłam, próbując wygładzić sobie czuprynę, a Gavin Azrael Reid patrzył na to z wielkim zainteresowaniem.

- Och, nie przesadzaj. I tak wyglądasz dobrze.

Tylko się nie uśmiechaj, nie uśmiechaj, nie!

Cholera. Takie słowa nie powinny mnie tak zadowalać, a nawet jeśli to nie mogłam tego pod żadnym pozorem pokazywać, z pewnością nie przy nim. Ach, moja biedna duma!

- Rumienisz się - zauważył, na co delikatnie zmarszczyłam brwi, udając, że w ogóle nie wiem, o czym mówi. - Ładnie ci tak.

Z westchnieniem odchyliłam głowę w tył, opierając ją na regale za nami. Chłopak cicho się zaśmiał, a ja tylko się uśmiechnęłam. Podobał mi się sposób, w jaki się do mnie zwracał, naprawdę to lubiłam, ale i tak nie mogłam zrozumieć, dlaczego przy takim poziomie relacji nie byliśmy jeszcze parą. Cholera, chciałam przynajmniej wiedzieć i wciąż trwać obok niego jako przyjaciółka.

Patrzyłam przed siebie, na książki, całą masę książek, lecz on chciał w tym momencie, bym swój wzrok kierowała tylko na niego. Delikatnie chwycił w dłonie moją twarz i sprawił, że prawie stykaliśmy się nosami. Przymknęłam oczy, a po chwili poczułam jego wargi na swoich. Pozwoliłam mu na to, aby ich smakował, aby ułożył rękę na moim boku i go gładził, aby miał mnie blisko i aby po prostu był tu i teraz, ryzykując jednocześnie wszystko i nic.

- Nie przestawaj - wyszeptałam ochrypłym głosem, kiedy na chwilę odsunął, aby przyciągnąć mnie do siebie jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe.

- Nie przestanę - zgodził się, zjeżdżając ustami na moją szyję. Powoli wsunęłam swoje ręce w jego włosy i zachwycałam się ich miękką teksturą. W międzyczasie chłopak uniósł głowę i zrównał ze mną spojrzenie. - Pachniesz latem.

- Latem? - parsknęłam i ułożyłam swoje dłonie na jego karku. - Więc jak pachnie lato?

- Jak ty - odparł bez zastanowienia. Po chwili mojego milczenia zorientował się, że oczekiwałam z jego strony nieco pełniejszej wypowiedzi. - Jak rześkie poranki, kwiaty na łące, rozgrzana ziemia, słona woda, skoszona trawa i soczyste owoce.

On mówił, a ja mogłam jedynie uważnie go słuchać i wyraźnie się uśmiechać zadowolona z jego każdego osobnego słowa. Wszystko, co tworzył, było pieprzoną poezją. Czułam się, jakbym była główną bohaterką jakiegoś romantycznego, melancholijnego filmu.

- Jak lemoniada, pranie suszone na dworze, czas wolny i ognisko ze znajomymi.

Wymieniał dalej, choć już nie słuchałam. Lekko mnie tym przytłaczał, ale też potwornie wzruszał. Niemalże ze łzami w oczach mocno go przytuliłam, kładąc przy tym podbródek na jego ramieniu i zamykając mu na jakiś czasie buzię. Tak, byłam nienormalna, ale w tym momencie mało mnie to obchodziło. Chciałam w przypływie emocji przyciągnąć do siebie człowieka, którego kiedyś szczerze się bałam, więc to zrobiłam, w ogóle tego wcześniej nie rozważając. Po prostu się stało.

Reid nie położył dłoni na moich plecach, jak mogłam się tego spodziewać, ale trzymał je w górze, jakby nie dowierzając, do czego, cholera, doprowadziłam. No tak, sama byłam pod wrażeniem własnej śmiałości i lekkomyślności. Kiedy go puściłam, wciąż byłam jeszcze w jakimś dziwnym stanie odrętwienia, ale musiałam przecież się ogarnąć i to szybko.

- Wow - mruknął chłopak. - To za tego kalafiora?

Parsknęłam i sprzedałam mu kuksańca w żebra. Na szczęście wszystko nadal było takie samo, bez względu na dotyk, który nas łączył, byliśmy przyjaciółmi, prawda?

- Tak, idioto. Jak mogłeś w ogóle pomyśleć inaczej? - prychnęłam, kiedy Reid parsknął krótkim śmiechem.

Przez chwilę milczeliśmy i byłam tym prawdziwie przerażona, ale później zaczęliśmy mówić i wszystkie czarne scenariusze ułożone na szybko w mojej głowie okazały się nieprawdą, fikcją. Reid ziewnął, po czym rzucił bezmyślnie:

- Chciałabyś spędzić noc w takim miejscu?

Pokiwałam głową. Wyjątkowość i magiczność tego budynku sprawiała, że ani trochę się go nie bałam, w przeciwieństwie do innych starych budynków.

- Dzisiaj? - spytał z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy, a ja dopiero wtedy zrozumiałam, czego ode mnie oczekiwał. Udając niezainteresowaną takim pomysłem, wzruszyłam ramionami. - Przyznaj, że podoba ci się taka perspektywa - poprosił chłopak, od razu rozszyfrowując moje prawdziwe myśli oraz odczucia.

- Okej, przyznaję. - Ponownie wzruszyłam ramionami, aby trochę go wkurzyć. Przewrócił oczami, śmiesznie mnie naśladując, przez co głośno wybuchnęłam śmiechem, po czym sama mimowolnie wykonałam ten gest. Jednocześnie się roześmialiśmy. - Cholera, nie spędzam już z tobą więcej czasu, przyrzekam! - Przyłożyłam prawą rękę do serca.

- Mamy jeszcze całą noc... - zaczął, ale aby skutecznie go uciszyć, położyłam mu na ustach dłoń. Podziałało. Odezwał się dopiero wtedy, kiedy ściągnęłam ją z jego twarzy. - Wiesz co? Idę do samochodu po koce.

Przytaknęłam i w ciszy pozwoliłam mu wstać, a następnie odejść. Kiedy zniknął mi z oczu i byłam pewna, że nie może mnie zobaczyć ani usłyszeć, złapałam się obydwoma rękami na głowę i cicho pisnęłam, prawie wyrywając sobie wszystkie włosy. W moim umyśle nieustannie kotłowały się jedynie myśli na jego temat.

- Jestem - powiedział, gdy przyszedł. Zdecydowanie za krótko, a może jednak za długo, go nie było. Faktycznie dzierżył w dłoni dwa koce i dwie poduszki. Cholera, czegóż on to nie miał w tym swoim bagażniku.

Westchnęłam i wstałam z podłogi, by móc ułożyć z Reidem w tym miejscu nasze prowizoryczne posłanie. Cóż, wyglądało źle i żałośnie, ale przynajmniej koce chłopaka miały zajebiście miękką teksturę. Z powrotem ułożyliśmy się na ziemi, ale tym razem leżąc, wpatrywaliśmy się w sufit. Nie wiadomo dlaczego, nagle zaczęłam myśleć o mamie. Uznałaby to miejsce za niebo na ziemi. I właśnie ta myśl sprawiła, że poczułam się okropnie.

- Myślisz, że moja mama jest w niebie? - zapytałam, bojąc się, że chłopak leżący obok mnie wyśmieje. Nic takiego się nie stało, zareagował zupełnie inaczej.

- Jestem ateistą - odparł wymijająco, więc pokiwałam ze zrozumieniem głową. Byłam głupia, że w ogóle zadałam mu pytanie, na które nikt nie mógł mi odpowiedzieć.

Uniosłam swoją dłoń przyozdobioną bransoletką od Loretty i pokazałam ją chłopakowi. Wbił w nią wzrok i chwycił mój nadgarstek, aby przyjrzeć się jeszcze dokładniej.

- Należała do mamy.

Chłopak dalej przyglądając się biżuterii, pogładził kciukiem moją zimną skórę.

- Skąd ją masz? - zapytał spokojnie, jakby ważąc uważnie każde słowo przed wypuszczeniem go z ust. Bał się, że niefortunnie przekroczy granicę.

- Loretta, moja pracodawczyni przyjaźniła się z moją mamą. Dała mi to na urodziny.

Chłopak wyczuwając moje zdenerwowanie i drżenie głosu, złożył na mojej dłoni delikatny, choć długi pocałunek. Lekko uśmiechnęłam się, czując przebiegający mi po plecach dreszcz, a następnie wyrwałam rękę z uścisku chłopaka tylko po to, aby móc go nią objąć w pasie. Na czas nieokreślony znieruchomiał, ale po chwili ułożył wolną dłoń na moich plecach. Położyłam swoją głowę na jego klatce piersiowej i wdychałam zapach perfum, których dzisiaj użył.

- Mackenzie? - zaczął. - Może jednak Bóg i jego niebo czy piekło istnieją. Może to ja odpycham od siebie prawdę.

Pomimo dość wysokiej temperatury zrobiło mi się zimno. Milczałam, bo nie wiedziałam co powiedzieć, ale w środku zupełnie wrzałam. Z jednej strony chciałam bronić swoich przekonań, ale z drugiej nie miałam serca powiedzieć Reidowi czegoś, czego nie chciałby w tym momencie usłyszeć.

- Może faktycznie po śmierci spotka mnie zasłużona kara.

Ścisnęłam bok chłopaka mocniej, a on odwdzięczył mi się dokładnie tym samym. Próbowałam jakoś go przez to wesprzeć, ale chyba jednak nie do końca tak odbierał moje intencje.

- I dlatego chcesz, abym grzeszyła z tobą.

Słowa, na które sobie pozwoliłam mogły go zaboleć, ale nie dbałam o to. Nie chciałam o to dbać, bo choć przez chwilę chciałam poczuć, że moje czyny nie poniosą ze sobą żadnych konsekwencji.

- Tak - przyznał. - Chciałbym, żebyśmy byli razem w piekle. Zgodzisz się na to?

Byłam nieco otumaniona tą całą chwilą. Jednocześnie unosiłam się ponad ziemią i spadałam w dół. Żyłam i umierałam. Brakowało mi powietrza, ale wciąż oddychałam bez większych trudności.

- Tak, zgodzę się - westchnęłam.

Uśmiechał się, byłam tego pewna. Wiedział, że już dla niego przepadłam, chociażby przez to, że miałam spędzić z nim tę noc w dość niezwyczajnej bibliotece. Gdyby właśnie teraz wydał mi jakiś rozkaz, bez skrupułów bym go wykonała.

Nasza rozmowa się kończyła, na dworze już od jakiegoś czasu było ciemno, a dodatkowo byliśmy chyba trochę sobą zmęczeni. Zamknęłam oczy i spróbowałam zasnąć. Oczywiście nie udało się za pierwszym razem, musiałam poświęcić na to dużo więcej czasu. I coś czułam, że mój towarzysz borykał się z podobnym problemem.

***

- Oczy mam wyżej - parsknął chłopak, gdy przyłapał mnie na tym, jak z wielkim zainteresowaniem wpatrywałam się jego drżące jabłko Adama. Cóż, nieważne. Potrząsnęłam głową i rzuciłam chłopakowi przepraszające spojrzenie. Po prostu kiedy mówił, to miejsce wyglądało tak... Ugh! I jeszcze ta poranna chrypa. Dobra, naprawdę nieważne. - Musimy porozmawiać, tak mi się wydaje - zmienił temat.

- O czym? - spytałam zdezorientowana. Czyżbym w nocy lunatykowała? Boże, to byłoby naprawdę niezręcznie teraz się o tym od niego dowiedzieć.

- O nas - mruknął niechętnie. Szybko przypomniałam sobie naszą małą kłótnię w związku z tym dość drażliwym tematem. - Jestem skurwysynem, wiem, ale myślę, że możemy stworzyć razem coś... dobrego.

Z trudem przełknęłam ślinę.

- Czyżbyś zmienił decyzję?

Moja nadzieja przeplatała się w tym momencie z dziedzięcą naiwnością i szczeniacką głupotą. Byłam idiotką, jeśli pozwoliłam sobie chociaż na chwilę myśleć w taki sposób.

- Nie - odparł. Wciąż nie chciał związku, a ja nie mogłam wywnioskować, co go tak bardzo przed tym powstrzymywało. - Ale możemy w zamian zawrzeć pewien układ. Chcę, żeby to było jasne. - Delikatnie uniosłam podbródek, zdradzając, że słucham go ze szczerym zainteresowaniem. - Nie jesteśmy razem, ale jesteśmy dla siebie nawzajem, zawsze.

Przygryzłam ze zdenerwowania wargę, zdawało mi się, że się zapowietrzyłam. I byłam naprawdę cholernie głupia, tak bardzo ciesząc się taką informacją, gdyż nie powinnam była.

- Czyli nie jesteśmy razem, ale jednak jesteśmy - podsumowałam, na co chłopak głęboko westchnął i pokręcił z niedowierzaniem głową. Cóż, nasza relacja prawdopodobnie miała się w najbliższym czasie mocno rozwinąć i wstyd było mi przyznać nawet przed samą sobą, że serio tego chciałam.

- Nie wierzę, że to mówię, ale poniekąd tak.

Nie potrzebowałam już więcej słów, tyle w zupełności mi wystarczało. Boże, jakże wspaniale zaczynał się ten dzień! Wobec tego musiałam go sobie choć odrobinę zepsuć. Kurwa, miałam do tego ogromny talent.

- Powiesz mi kiedyś, dlaczego tak bardzo się przed tym wstrzymujesz?

Doskonale zdawał sobie sprawę, czego chcę się dowiedzieć. Jego ciszę tłumaczyłam sobie tym, że byliśmy jeszcze obydwoje dość zaspani, zapewne rozczochrani i generalnie nie do życia. Chłopak zacisnął wargi i odpowiedział dopiero po naprawdę długiej chwili niepewności.

- Kiedyś być może, teraz na pewno nie.

- Dobrze, rozumiem.

Serce biło mi jak oszalałe. Chciałam wierzyć, że jemu również.

***

- To naprawdę świetnie wieści! - krzyknęłam do słuchawki, wiedząc, że dawno żaden dzień nie przebiegał dla mnie tak pomyślnie.

- Również się z nich bardzo cieszę - odparł mój ojciec tak spokojnie, jakby wcale nie cieszył się aż tak znacząco jak ja.

- Ross powiedział, kiedy będziesz zupełnie zdrowy? Udało mu się to jakoś oszacować? Może da się coś takiego obliczyć.

Byłam huraganem, a mój ojciec pieprzonym kwiatem lotosu. Ekscytowałam się słowami, które około minutę temu z siebie wyrzucił, a on cały czas pozostawał kompletnie zimny i obojętny. Miałam wrażanie, że czegoś mi nie powiedział, że coś ukrył, aby nie psuć mi tej chwili.

- Nic nie wiem, kochanie. - Dawno się tak do mnie nie zwracał. Możliwe nawet, że teraz zrobił to pierwszy raz. - Powiedział mi tylko, że przyjdzie taki czas, że będę mógł wrócić do domu. To jeszcze żaden sukces.

W końcu zrozumiałam prawdziwy sens słów lekarza. Moje wnętrze oblała fala potężnego zawodu. Niemalże poczułam, jak delikatnie pękło mi serce.

- Wyzdrowiejesz - wychrypiałam, nie zdając sobie sprawy z tego, jak okropnie i niepewnie musiałam brzmieć. Ojciec westchnął, a ja powstrzymałam się przed zrobieniem tego samego. Rozbolał mnie brzuch.

- Muszę kończyć, zmierza ku mnie chmara pielęgniarek - westchnął ponownie. - I pamiętaj, żeby dobrze się bawić na tym zasranym koncercie, proszę. Jesteś młoda i zdrowa, wykorzystuj to.

- Dobrze, tato, będę. - Do bólu brzucha dochodził jeszcze ból głowy. - Nie martw się o mnie, dobrze?

- Jasne, martwię się tylko o tamtego chłopaka. - Miałam ochotę powiedzieć mu coś jeszcze, jakoś wytłumaczyć się z obecności Reida w moim życiu, ale ojciec nie wnikał i nie chciał wnikać. Nie zdążyłam wykrztusić ani jednego słowa. - Na razie, Mackenzie. - Rozłączył się.

Edward Margott naprawdę rozłączył się w takim momencie. Zrobił to w sposób tak bezczelny, jak tylko się, cholera jasna, dało. Martwił się o Gavina, bo co? Dlaczego? Mówił to na serio, czy może żartował?

Spojrzałam na ekran swojego telefonu, wahając się nad napisaniem do ojca wiadomości z tysiącem podobnych pytań, ale zobaczyłam, że Molly dobijała się do mnie już od godziny.

Molly:

Źle się dzisiaj czuję.

Mamy się podobno spotkać wieczorem z ekipą w Okopach, więc już mi się trochę zachciało żyć.

Przyjdziesz do mnie?

Ojciec na mnie nakrzyczał i wyszedł z domu, przyjdź tu, proszę. Jestem sama.

Nie chcę dzwonić, więc jak odczytasz, to po prostu napisz, czy mnie tu nawiedzisz dziś. Chciałabym.

Molly mogła potrzebować pomocy, a ja perfidnie to olewałam przez tak długi czas. Kurwa, z rana Reid, później długie załatwianie u Loretty wolnego w piątek i rozmowa z ojcem. Dzień przebiegający bez większych problemów na głowie, choć teraz mogło się okazać, że u Molly coś było nie tak. Bałam się, że jeśli do niej pójdę, cały ten dzień nagle zamieni się w pieprzony koszmar, ale musiałam się dla niej poświęcić. Przyjaźniłyśmy się i jeśli mnie potrzebowała, to miałam obowiązek stanąć obok. Zresztą, nawet jeśli by mnie nie potrzebowała, ja i tak chciałam przy niej trwać.

Zebrałam się i zrobiłam sobie przyjemny, popołudniowy spacer, skierowałam się prosto w stronę domu Walkerów. Na świeżym powietrzu mój umysł zdecydowanie potrafił się wyciszyć i przynajmniej chwilowo odpocząć. Idealnie przed wizytą u Molly.

- Mackenzie!

Byłam już niemalże na podwórku przyjaciółki, kiedy musiałam zwrócić głowę w przeciwną stronę. Nie spodziewałam się zobaczyć tutaj osoby, która właśnie ku mnie podbiegła.

- Cześć, Kevin. - Uśmiechnęłam się w stronę chłopaka i omiotłam wzrokiem każdy pobliski zakątek, w którym mógł kryć się ktoś jeszcze. - Jest z tobą Gavin? - spytałam, starając się ukryć w swoim głosie głupią nadzieję.

- Nie, idę właśnie do kolegi - pochwalił się Kevin, zapewne czując się przy tym cholernie dorośle.

- Ty to chyba często jesteś poza domem - mruknęłam, szczerze martwiąc się o to biedne dziecko. Czy Reid faktycznie źle się nim opiekował? Albo może w ogóle się nie opiekował, tylko zostawiał codziennie na pastwę losu?

- Tak, ale trudno Gavina ubłagać. Mimo wszystko praktycznie zawsze się udaje. - Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chciałam go w tej chwili wypytać o absolutnie wszystko, co dotyczyło Reida.

- Kiedy się nie zgadza? - zapytałam, udając, że w sumie pytam bez większego powodu. Miałam wyglądać na mało zainteresowaną i możliwe, że nawet mi się to udało. Przynajmniej Kevin wyglądał, jakby mi uwierzył.

- Ostatnio nie zgodził się, gdy miałem iść na takie jedno ognisko. A później do takiego starszego kolegi. Albo na prowizoryczny koncert do garażu innego kolegi.

Każda z wymienionych przez Kevina sytuacji faktycznie nie brzmiała mi na dobre spędzanie wolnego czasu przez dwunastoletniego chłopca. Na ognisku mógł się poparzyć lub późno wrócić do domu, a może jedno i drugie. U starszego kolegi mogły dziać się rzeczy, których Kevin jeszcze zdecydowanie nie chciał poznawać dla swojego własnego dobra. Zaś prowizoryczny koncert w garażu zapowiadał się zapewne dość... buntowniczo? O ile w ogóle można tak powiedzieć, no cóż, po prostu spodziewałam się jakiegoś bardzo mocnego brzmienia.

- Wiesz, wydaje mi się, że trochę go rozumiem - odparłam z nieśmiałym uśmiechem, nie wiedząc co więcej mogłabym w tej chwili powiedzieć. Nagle do głowy wpadł mi pewien dość dobry pomysł. - Idę właśnie do Molly, dołączysz?

Młody spojrzał na swój zegarek, co w sumie nieco mnie rozbawiło, a następnie głośno odetchnął.

- Mam piętnaście minut, a później idę.

Jego warunek był jasny jak słońce, a że się na niego zgodziłam, to chłopak mógł być z siebie zadowolony. Miał spędzić najbliższe piętnaście minut z zajebistymi koleżankami swojego dużo starszego brata, fajnie.

- Cześć! - krzyknęłam, przekraczając wraz z Kevinem próg przyjaciółki. - Kogoś ci tutaj przyprowadziłam!

Na górze rozległ się jakiś huk, jakby tłuczonego szkła, a następnie usłyszałam głośne przekleństwo, które oczywiście wydostało się z ust Molly. Zbiegła na dół i stawiła się przede mną oraz moim towarzyszem. Miała zaróżowione policzki i zdecydowanie próbowała ukryć przede mną swoje zdenerwowanie.

- Cześć. - Czyżby przyczyną jej zachowania był Tony? Zazwyczaj to właśnie z jego powodu wyglądała podobnie. Milczałam. - Miałaś napisać, czy w ogóle przyjdziesz i oczywiście tego nie zrobiłaś. Wystraszyłaś mnie i stłukłam w pokoju szklankę z colą. Lepi mi się cała podłoga - pospieszyła z wyjaśnieniami dziewczyna, po czym zwróciła się do Kevina: - Przynieś mi stamtąd papier kuchenny. - Wskazała palcem wskazującym kuchnię, a Kevin od razu jej usłuchał. W trójkę ruszyliśmy na górę, by posprzątać syf, którego narobiła Walker.

Czyszcząc wszystko, co ucierpiało przez gwałtowne ruchy mojej przyjaciółki, próbowałam powstrzymać się przed zadawaniem jej niezręcznych pytań w obecności Kevina. Zamiast tego pogrążałam się w rozmowie o jakiejś jego koleżance, która podobno ostatnio prawie kopnęła go w brzuch.

- Może celowała w inne miejsce - mruknęła Molly zapewne po to, aby mnie rozbawić, ale ja dzielnie wytrzymałam jej rozbawione spojrzenie. Kevin traktował ten temat bardzo poważnie.

- Jest okropna - prychnął chłopak, zdecydowanie obnosząc się z własną niechęcią do tej nieszczęsnej dziewczynki, która prawdopodobnie odwzajemniała jego uczucia. - Nie potrafi nawet we mnie trafić!

- A chciałbyś, żeby w ciebie trafiła? - zapytałam, wiedząc, że rozzłoszczę tym chłopca, ale chciałam zobaczyć, jak zareaguje. Zdawało mi się, że widziałam coś, czego on sam jeszcze nie dostrzegał.

- Nie chciałbym! - Był oburzony. - Mówię tylko, że w ogóle nie ma cela i mnie denerwuje.

- Dlaczego? - dopytywała Molly, uśmiechając się przy tym dokładnie w taki sam sposób jak ja. Znała treść pewnego przysłowia, którego obie nie chciałyśmy w tej chwili wypowiadać, aby nie rozjuszyć nastolatka jeszcze bardziej.

Chłopiec nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie, w wyniku czego mocno się zaczerwienił. Kiedy spuścił głowę, myślałam, że się rozpłakał i już miałam zacząć go pocieszać i przepraszać, ale okazało się, że on tylko spoglądał na swój zegarek.

- Muszę już iść - ogłosił, choć obstawiałam, że chciał się ulotnić tylko i wyłącznie z powodu nie do końca wygodnego dla siebie tematu, który w dodatku sam rozpoczął. Ach, te młodociane miłości.

Wyszedł jakieś dwie minuty później, więc zostałam z Molly całkowicie sama. Siedziałyśmy w jej pokoju i puściłyśmy sobie na jej telefonie cichą, przyjemną muzyczkę jakiegoś europejskiego artysty, którego jeszcze nie znałam, ale zdecydowanie zamierzałam poznać.

- Molly? - zaczęłam niepewnie, widząc w oczach dziewczyny iskierki prawdziwego niepokoju. W geście zaciekawienia uniosła jedną brew. Niewygodne pytania czas zacząć. - Czy twój tata robi ci coś... złego?

Przymknęła na chwilę oczy i zacisnęła wargi. Widziałam, jak bije się z myślami. Zastanawiała się, czy powinna powiedzieć mi prawdę, ale i tak zdawała sobie sprawę, że już po samym jej zachowaniu znam odpowiedź. I prawdopodobnie zawsze znałam, zupełnie to ignorując.

- Tak, ale jakoś sobie radzę.

Byłam zła, potwornie zła i przerażona tym, co dziewczyna przeżywała wraz z matką, a teraz bez niej. Zachciało mi się płakać. Czułam gdzieś tam pod skórą, że czegoś nie dostrzegam. Albo i dostrzegam, ale nie do końca. Kurwa mać!

- Jakoś sobie radzisz? Molly, powiedz dokładniej, co on robi.

- Znęca się nade mną, ale tylko psychicznie. Nie daje mi żadnych pieniędzy, muszę sama na siebie zarobić i milczeć. Powiedział mi, że nikt ma nie wiedzieć, bo wypierdoli mnie z domu i to tak na zawsze, a ja chcę odziedziczyć kiedyś ten jebany budynek.

Nie płakała, nie drżała, miała stanowczy głos i zrezygnowany wyraz twarzy. Nie starczało jej woli walki, by jakkolwiek pokonać własnego ojca.

- Więc jak zarabiasz? - Głośno przełknęłam. Byłam jej dłużna potężną sumę.

- Nie zarabiam. Mam tylko to, co mamie udało się przed nim ukryć.

Przyciągnęłam ją do siebie i zamknęłam w szczelnym uścisku. Nie ruszyła się, ale nie mogłam tego od niej wymagać. Swoim zmęczeniem, a wręcz wyczerpaniem udowadniała mi jedynie, jak kurewsko chujowa byłam. Nienawidziłam siebie za to, co jej zrobiłam, nienawidziłam jej ojca, sprawcy wypadku, a nawet jej matki, gdyż ośmieliła się zostawić na świecie taką cudowną córkę z tyranem.

Telefon Molly się rozdzwonił. Zupełnie tak jak w dzień wypadku, nie mogłam wybić sobie tamtej chwili z głowy. Puściłam przyjaciółkę, a ona nacisnęła zieloną słuchawkę. Zrobiła to obojętnie, tak pusto, bez uśmiechu, który towarzyszył jej wtedy tylko po to, żeby po chwili zniknąć na długi, długi czas.

- Halo?

Nie słyszałam, co mówi męski głos po drugiej stronie, ale z pewnością mogłam stwierdzić, że był taki... lekki. Obstawiałam, że chodziło o wieczorne spotkanie z naszymi znajomymi, które Molly już zdążyła mi zapowiedzieć. Cholernie chciałam tam iść i to głównie dla niej. Kiedy ja cierpiałam, ona wyciągała mnie na imprezy. Skoro nadszedł czas, w którym role się odwróciły, to musiałam podążać tymi wyznaczonymi drogami, bo były bezpieczne, równe i znajome.

- Z Mackenzie, u mnie w domu - powiedziała Molly, zapewne odpowiadając rozmówcy na jego pytania. Miałam wielką ochotę przystawić ucho do telefonu dziewczyny, ale bałam się, że Tony mógłby przez przypadek powiedzieć dziewczynie coś, czego normalnie miałam nie wiedzieć. Rozumiałam przecież to, że mogli chcieć być dla siebie inni zupełnie prywatnie, tak na samotności. Sama nie chciałabym, aby ktokolwiek z ekipy, nawet Molly miała podsłuchać którąś poważną rozmowę, którą przeprowadziłam z Reidem, a było tego dość trochę. - Dobra, to czekamy.

Rozłączyła się, więc posłałam jej pytające spojrzenie.

- Tony. - Wiedziałam! - Zgarnie nas stąd z resztą, jak tylko zacznie się ściemniać. Powiedział, że taka pora jest idealna na wyjścia z kimś takim jak ja.

Szerzej otworzyłam oczy, ale nic nie powiedziałam. Mogłam jedynie delikatnie się uśmiechać i błagać Boga, aby tym razem jakimś cudem złagodził reakcję Molly, aby się nie denerwowała. Chryste, czekałam na moment, aż w końcu oznajmi, że ona i Tony stworzyli zdrowy, szczęśliwy związek bez ciągłych przekomarzań i niedopowiedzeń, a także innych dziwnych sytuacji.

Hipokrytka, szepnął jakiś wewnętrzny głos, ale nie miałam czasu go słuchać. Musiałam zadbać o to, aby Molly podekscytowała się dzisiejszym wyjściem i zapomniała dla Tonego o świecie, a także swoich zmartwieniach, głównie o nich. Podeszłam do jej szafy i bez pytania ją otworzyłam. Dziewczyna ani drgnęła.

- Więc w czym idziesz? - Uśmiechnęłam się do niej i zaczęłam poszukiwania. Jako że sama miałam na sobie czarne dresy i tego samego koloru bluzę, znalazłam jej identyczny komplet. Rzuciłam w dziewczynę ubraniami, a ona mimowolnie uniosła jeden kącik ust ku górze.

- Odpowiadając na twoje pytanie, w tym nie idę. - Dostałam jej ciuchami w twarz, a następnie zrozumiałam, iż niefortunnie kolor ubrań mógł kojarzyć się dziewczynie bardzo, bardzo źle. Westchnęłam i postanowiłam znaleźć jej coś bardziej dopasowanego, być może luźne ciuchy też jej nie odpowiadały. Chwyciłam w dłoń zwykłe, sportowe, ciemnofioletowe leginsy i szeroką koszulkę w podobnym odcieniu. Uniosłam rzeczy w górę, a dziewczyna westchnęła i wystawiła dłonie tak, aby łatwiej było jej chwycić materiał. Bez żadnego zwracania uwagi na moją obecność, zaczęła się przebierać. Mimo wszystko starałam się jej nie peszyć i odwracać wzrok. Kiedy już mogłam zobaczyć ją w pełnej okazałości, szeroko się uśmiechnęłam.

- No, takie coś to ja rozumiem. Tony się zesra. - Molly przewróciła oczami. Nawet perspektywa dzisiejszego wieczoru nie była w stanie choćby minimalnie poprawić jej humoru. - Hej, nie martw się. Coś wymyślimy, możesz przeprowadzić się do mnie. Cokolwiek. Skoro już mi powiedziałaś, to przetrwamy wszystko, razem. Będzie dobrze.

Cholernie bałam się, że kłamię. Nie potrafiłam wypuszczać z siebie kolejnych słów, ale i tak dusiłam w sobie lęk i dopuszczałam się jednych z moich najgorszych grzechów. Nie mogło być dobrze, już nigdy. Wszystko się posypało i miało pozostać w takiej formie jeszcze przez bardzo, bardzo długi czas.

- Wiem, że chcesz mi pomóc i cholernie to doceniam, ale na razie twoje słowa niewiele zmieniają.

Chciałam krzyknąć, że bardzo dobrze zdaję sobie z tego sprawę, że jestem tego świadoma i że rozumiem dziewczynę jak nikt inny na całym pieprzonym świecie. Sama straciłam matkę. Wiedziałam, jaki niesie to za sobą ból, gniew i smutek.

- Jesteś silna, Molly. - Mój głos się nie złamał. Był twardy, poważny i stanowczy. Dokładnie taki, jaki miał być. Wyćwiczony podczas wielu moich aktorskich prób. - Nawet nie wiesz jak bardzo.

Westchnęła i zaczęła czegoś szukać. W końcu rzekomą zguba okazała się zwykłą torbą, do której Molly zapakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Patrzyłam, z jaką dokładnością wykonuje wszystkie ruchy i podziwiałam ją za spokój w wyrazie twarzy, którym ukrywała swoje uczucia.

- Co? - spytała, a ja ostrząsnęłam się z transu, w który przez nią wpadłam.

I nie wiedziałam, po jaką cholerę zaczynam temat Reida, ale naprawdę chciałam to zrobić. Byłam egoistką, a jednocześnie interesowałam się tylko nim, ale Molly powinna wiedzieć, co zaszło. Chciałam, żeby powiedziała mi, co o tym uważa i czy może widzi jakieś czerwone flagi, których ja nie dostrzegam.

- Prawie jestem z Reidem w związku.

Przez chwilę milczała bez ruchu, bez zmiany wyrazu twarzy, jakby myślała, że żartuję, a później jej źrenice gwałtownie się rozszerzyły, policzki straciły kolor, a wargi spierzchły. Boże, co ja najlepszego narobiłam?

- Prawie?

Och, no tak, musiało to brzmieć dosyć dziwacznie i po prostu, cholera, źle. Byłam głupia, myśląc, że dziewczyna zacznie wraz ze mną skakać i piszczeć ze szczęścia. Mimo to chciałam, aby powiedziała coś więcej, cokolwiek. Przyszło mi na myśl, że może potrzebowała do tego więcej szczegółów.

- Poprosił mnie, żebyśmy tak jakby byli w związku, ale jednak nie. Co prawda nie powiedział dlaczego, ale kiedyś powie. - Molly coraz bardziej się zasępiała. Chciałam to ratować, naprawić, zmienić, ale chyba już nie miałam pomysłu. - No, nie poprosił, ustaliliśmy to.

Po przeanalizowaniu tego, co właśnie powiedziałam, rozumiałam już, jak okropnie to wszystko brzmiało. Po prostu nie nadawałam się na dodawanie takim scenom ze swojego życia żadnego zabarwienia romantycznego, nawet jeśli go doświadczyłam.

- A więc? - Zmarszczyła brwi. Nie uznałam tego za dobry omen. - Co uważasz?

- O tym, że prawie jesteście razem? - Niepewnie skinęłam głową. - No nie wiem, trochę toksyczne.

Cała romantyczna aura tamtej nocy zniknęła z moich wspomnień w jednej, krótkiej chwili. Jak jakiekolwiek słowa Reida mogły być toksyczne? Musiałby być chyba psycholem, ale rzecz jasna wcale tak nie było, więc w czym, do kurwy, problem?

- Molly, to nie jest toksyczne - westchnęłam, starając się pewnie i bez choćby jednego zająknięcia utrzymać swoje stanowisko przy dobieraniu odpowiednich argumentów.

- Wiesz, nie ma czegoś takiego jak prawie związek. Jeśli Reid naprawdę chce z tobą spróbować, to dlaczego nie zrobi tego normalnie? Lub jeśli ma ku temu jakieś ważne powody, dlaczego nic ci o nich nie powie?

Czar o mojej romantycznej chwili z Reidem zniknął, doszczętnie zrujnowany przez aż nadto realistyczną Molly i jej mocno sprowadzające na ziemię słowa. Cóż, najwyraźniej tak miało być, choć i tak nie potrafiłam jej wybaczyć czegoś takiego.

- Nie wiem, kiedyś mi wszystko wyjaśni - odparłam tylko, chcąc jak najszybciej zakończyć ten nagle niewygodny dla siebie temat.

Molly głośno westchnęła, jakby nie była do końca przekonana, ale nie odezwała się już ani słowem. Po niezręcznej chwili ciszy usłyszałyśmy głośny dźwięk klaksonu. Podeszłam do okna blondynki, odsunęłam zasłonkę i ujrzałam na dole dobrze sobie znany samochód Tonego.

- Już jest - mruknęłam i spojrzałam na niebo, na którym mogłam już dojrzeć delikatny zarys księżyca. Cholera, chciałam, aby już ukazał się w pełnej okazałości, na czarnym tle. Musiałam jednak trochę jeszcze na to zaczekać.

Nieświadomie zagryzłam wargę i opuściłam zasłonę tak, że znów znalazła się na swoim miejscu, oddzielając mnie tym samym od szyby. Odwróciłam głowę. Molly już schodziła na dół, a ja podążyłam za nią. Kiedy byłyśmy już przed drzwiami jej domu, a ona zamykała drzwi, Tony wyszedł z samochodu. Miał na sobie brązowe, szerokie spodnie do połowy łydki i białą, szeroką koszulkę. Wyglądał dobrze, ale czegoś więcej dodawał mu wzrok, jakim mierzył w tej chwili Molly. Jakby odebrało mu głos.

- Cześć - powiedziała Molly, nieznacznie się przy tym uśmiechając. Nieznacznie, czyli bardzo szeroko, lecz z pewnego rodzaju blokadą. Dziewczyna wstydziła się pokazać, jak bardzo działają na nią takie zachowania.

- Ta, hej - odchrząknął Anthony. - Chodźcie już.

Z powrotem wsiadł do samochodu, a ja i Molly posłałyśmy ku sobie porozumiewawcze spojrzenia, nie komentując na głos tego, jak bezsensownie postąpił chłopak. Molly z niewielkim uśmieszkiem obeszła jego samochód i otworzyła drzwi, zrobiłam to samo po drugiej stronie. Ku naszemu jednoczesnemu zdziwieniu fotele były zajęte przez praktycznie wszystkich naszych znajomych. Brakowało tylko Justina i Connora.

- Zwariowaliście - powiedziała Molly, kiedy reszta rzucała w naszą stronę słowa powitania. Tony ze zniecierpliwieniem stukał palcami w kierownicę.

- Już dawno - mruknął Reid z oburzoną miną, gdyż siedział mocno ściśnięty pomiędzy Ianem, a Bonnie, którzy intensywnie na niego napierali, robiąc mi i Molly miejsce. Wcisnęłam się na miejsce obok Iana, a dziewczyna usiadła obok Bonnie. Niemalże jednocześnie zamknęłyśmy za sobą drzwi, każda po swojej stronie.

- Co ja robię ze swoim życiem - mlasnął Ian, a ja dopiero w tej chwili zauważyłam, że coś przeżuwał. Nagle poczułam w aucie woń czekoladowych ciasteczek. Bonnie wciągnęła powietrze i wychyliła się w przód tak, aby jakkolwiek utrzymać ze mną kontakt wzrokowy.

- Zjadł moje ciasteczka! - poskarżyła się. Skrzywiłam się, aby pokazać w ten sposób, jak bardzo jej współczuję i skierowałam wzrok na jej chłopaka.

- Dlaczego zjadłeś jej ciasteczka? - spytałam poważnie, chcąc pobawić się troszkę w sędzinę wymierzającą po długich przesłuchaniach sprawiedliwość.

- To były niczyje ciasteczka - stwierdził Ian, połykając z pewnością bardzo dobre słodkości.

- Nie kłam! To ja je piekłam! - wrzasnęła Bonnie, unosząc w górę palec wskazujący. Reid znacznie się skrzywił.

- Co nie znaczy, że od razu są twoje! - odpyskował Ian, łapiąc dłoń rudowłosej i kładąc ją na jej kolanie.

- Nie próbuj mnie uspokajać! Były moje!

Molly pokazowo plasnęła się otwartą dłonią w czoło, a Reid zatkał sobie uszy. Kiedy Ian już chciał znów coś krzyknąć, dla świętego spokoju ścisnęłam mu ręką policzki tak, że nie mógł się przez jakiś czas odezwać. Nie protestował, oczywiście gdyby to zrobił, byłabym bez szans.

- Nie waż się odpowiadać - warknęłam i go puściłam, dzięki czemu usłuchnął. Bonnie również nie zamierzała już najwyraźniej zaczynać tematu ciasteczek po raz drugi. Wszystko było względnie pod kontrolą, Reid odetkał uszy.

- No, Mackenzie rozjemca - parsknął Tony zza kierownicy, a ja machnęłam na jego słowa ręką.

- Nie pierwszy i nie ostatni raz - oświadczyłam, a Molly z uznaniem pokiwała głową. Normalnie wszyscy by się roześmiali, ale sprawa była w cholerę poważna. Chodziło przecież o ciastka, co nie?

- Jest mi w chuj ciepło - mruknął po chwili Reid, kątem oka zezując na naszą ulubioną parę. Bonnie i Ian wciąż byli w stanie pozabijać się o wypieki dziewczyny. Cholera, z każdą chwilą coraz bardziej chciałam ich spróbować.

- Bo jesteś hot - parsknął Tony, lecz zamiast spodziewanego śmiechu w aucie zapanowała kompletna cisza. Uśmiech chłopaka zniknął, a na jego twarzy pojawiło się prawdziwe zażenowanie. - Nie macie w ogóle poczucia humoru.

Molly uderzyła się z otwartej dłoni w czoło i schowała twarz w dłoniach, udając niesmak. W rzeczywistości ukryła tym prostym sposobem swój szeroki uśmiech, reszta zachowała powagę.

- Anthony Alvaro Phelps - zaczął twardym tonem Ian. - Przynosisz wstyd naszej rodzinie.

Tony nie zareagował. Po prostu kierował dalej, nie miał na twarzy ani w ruchach żadnych emocji.

- Ian! - upomniała swojego chłopaka Bonnie. Zauważyłam, że przez swoje uniesienie ponownie naparła na Gavina. Biedny chłopak zapewne jedyne o czym marzył, to wyjść z tego pieprzonego samochodu i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. I mimo tego, że się męczył, podobało mi się oglądanie go w tak komicznej pozycji. W końcu to był Reid. On nigdy nie tkwił w takich głupich sytuacjach. Po prostu nie. Nie zdarzało mu się to. - To go mogło zaboleć. Jesteś starszy, powinieneś być mądrzejszy.

I jeden, i drugi Phelps na moment obdarzył dziewczynę pełnym pobłażania spojrzeniem. Cóż, Bonnie czasami traktowała dosłownie każdego jak swoje dziecko. Po prostu była typem mamuśki, którą, nie ukrywajmy, można było zauważyć w każdej grupie znajomych.

- Wyluzuj - powiedziałam, nachylając się jak najbardziej w stronę Bonnie, automatycznie zbliżając się bardziej do Gavina. Na samą myśl serce zabiło mi dwa razy szybciej. - Myślę, że obydwoje są już na tyle dojrzali, by nie obrażać się o takie rzeczy.

Molly ściągnęła dłonie z twarzy, ułożyła je na kolanach i westchnęła.

- Wiesz, z Phelpsami i ich dojrzałością bywa różnie.

Automatycznie spojrzałam na Tonego, zresztą chyba zrobili to absolutnie wszyscy, choćby z czystej ciekawości. Chłopak jedynie niemalże nieznacznie przewrócił oczami i zacisnął delikatnie usta. Bonnie na ten gest szerzej otworzyła oczy i uniosła brwi, spoglądając na swojego chłopaka. Ian miał taką samą minę i również na nią patrzył. Wyglądali, jakby właśnie porozumiewali się w jakimś tylko dla siebie znajomym języku. Najwyraźniej ich spór o ciasteczka poszedł w niepamięć. I dobrze.

Chcąc zaanalizować postawę Molly w tej sytuacji, zaczęłam intensywnie się jej przyglądać. Miała lekkie rumieńce, troszkę rozszerzone źrenice i bawiła się palcami. Cóż, mogłam wywnioskować z tego, że w pewien sposób była aktualnie zestresowana i podekscytowana.

- Nie zesrajcie się.

Reid rozładował napiętą atmosferę i wszystko było super. Dosłownie, głupim tekstem siódmoklasisty sprawił, że wszyscy się rozluźnili. Westchnęłam i przyjrzałam się okolicy za oknem. Byliśmy już prawie na miejscu. Chwilę później Tony zwolnił, zaparkował i byliśmy już na Okopach.

Przewracając oczami na zachowanie wszystkich swoich znajomych, chwyciłam za klamkę i jako pierwsza wysiadłam z samochodu. Zajęłam swoje standardowe miejsce, reszta krzątała się jeszcze przy bagażniku. Tylko jedna osoba wystawała spoza szeregu. Reid. Chwilę po nim z kręgu ulotniła się Molly. Obydwoje jednocześnie zorientowali się, że nieświadomie wybrali ten sam moment na usadowienie się obok mnie. W ten oto sposób po swojej prawicy miałam Reida, a po lewicy Molly.

- Któż by pomyślał - parsknęłam. - Moja największa fanka i mój największy fan obok.

Kąciki ust Gavina uniosły się nieco ku górze, obrócił powolnie głowę w moją stronę, spojrzał mi w oczy i znów wrócił do obserwowania naszych znajomych. Molly zaś jedynie oparła głowę na moim ramieniu. Zostawiłam Reida samemu sobie i zaczęłam uważnie się jej przyglądać. Chwilowo miała smutny wyraz twarzy, ale wiedziałam, że zaraz go przed wszystkimi ukryje.

- Myślałem, że ja jestem twoim największym fanem - zagadnął Ian, nagle pojawiając tuż obok z butelkami piwa. Rozdał nam po jednej i usiadł naprzeciwko. Bonnie oparła się obok niego, a Tony jak zwykle zajął miejsce jak najbliższe Molly, która zgodnie z moimi przypuszczeniami już miała na twarzy szeroki uśmiech.

- Ach, no tak. - Złapałam się za głowę, aby ukazać chłopakowi, jak bardzo przejęłam się jego słowami i ująć w gestach tragizm całej sytuacji. - Wybacz, wielmożny, że zapomniałam.

- Nie szkodzi, choć na następny raz radzę wizytę u specjalisty. Skleroza w tym wieku?

Otworzył zębami piwo i upił kilka łyków. Z trudem powstrzymałam śmiech i na pokaz się oburzyłam. Nie zdążyłam jednak wypowiedzieć ani jednego słowa, gdyż zauważyłam kątem oka, że Reid wyciągnął z kieszeni swojej bluzy słuchawki i telefon. Bonnie uprzedziła moje pytanie:

- Co ty robisz?

Chłopak wzruszył ramionami i wsadził małe elementy do uszu.

- Nie chce mi się was słuchać - prychnął.

Odpalił coś na telefonie, wyprostował się, oparł rękami o ziemię przy swoich biodrach i zamknął oczy. Wyglądał jak prawdziwy poeta szukający wśród przyrody inspiracji.

- Jebana księżniczka - mruknął Tony, myśląc, że Gavin i tak go nie usłyszy. Chłopak jednak otworzył jedno oko i zmarszczył brwi. Tony szerzej otworzył oczy, po czym delikatnie się skrzywił.

- Słyszałem.

- Tony, radzę ci uciekać - parsknęła Bonnie, a chłopak machnął na to ręką. Gavin wyjął z uszu słuchawki i przez chwilę nikt się do siebie nie odzywał.

- Naprawdę masz na imię Alvaro? - zapytała Molly. Jako że Tony się zasępił, nie chcąc jej odpowiedzieć, wyręczył go w tym Ian:

- Tak, rodzice go skrzywdzili.

Wszyscy cicho zachichotali, oczywiście oprócz Tonego, on jako jedyny zachował stuprocentową powagę. Aby w końcu przestał zachowywać się jak dziewczynka, postanowiłam zmienić temat.

- A wiecie może, czy Connor i Justin w końcu będą na tym naszym koncercie?

- Będą, będą - mruknęła Bonnie. - Nie przegapiliby takiej okazji.

Parsknęłam, a Ian zgromił swoją dziewczynę wzrokiem. Najwyraźniej ani ona, ani nikt inny nie wiedział, o co chodziło starszemu Phelpsowi.

- Mów za siebie - powiedział chłopak. - Connor zrobi wszystko, żeby się wykręcić.

Rudowłosa westchnęła i swoim milczeniem przyznała Ianowi rację.

- Ale przecież Justin mówił, że go zmusi - przypomniałam, dając reszcie nadzieję na to, że mimo wszystko spędzimy zajebistą noc w pełnym składzie, choć i tak dla mnie liczył się najbardziej mój prawie chłopak. Prawdopodobnie nie powinno tak być, ale jeśli miałam być szczera sama przed sobą, to musiałam to przyznać.

- Oby mu się udało - powiedział Tony i sięgnął do paczki papierosów, którymi częstował oczywiście Reid. Dopiero na samym końcu zbliżył przedmiot ku mnie. Chwilę wahałam się, nie wiedząc co zrobić, ale potem już bez skrupułów chwyciłam palcami dwa szlugi. Co prawda chłopak uniósł brwi, ale tego nie skomentował. Schował paczkę i posłał zapalniczkę ku reszcie. Każdy zajął się na chwilę sobą, aż doprowadziliśmy do tego, że siedzieliśmy w jednym wielkim dymie. Kurwa, kochałam ten zapach.

- Nie wierzę, że już w piątek będziemy w San Francisco - wyszeptała z delikatną chrypką w głosie Molly. Zapewne to miasto nie kojarzyło jej się najlepiej, bo ze śmiercią mamy, ale tym razem miała tak jechać z innego powodu. Nie odpoczywać, ale się bawić.

- Też - mruknął Tony, który tak właściwie zawsze miał takie samo zdanie jak Molly. Dziwnym trafem chyba nie zdarzało się, by w czymś się z nią nie zgadzał.

- A ja wierzę - uśmiechnął się głupkowato Ian. Bonnie pokręciła głową na jego nieco dziecinne zachowanie, ale on w następstwie tylko ziewnął, nic sobie z tego nie robiąc.

- Jesteś idiotą - powiedziała i odepchnęła od siebie jego twarz, przy okazji prawdopodobnie raniąc go delikatnie w policzek, czego oczywiście chłopak nie chciał przed nikim ujawnić. Tak mi się bynajmniej wydawało.

- Twoim idiotą - dodał, a ona zaczęła przekomarzać się z nim dalej. Wtedy to Molly i Tony również nawiązali jakąś rozmowę, a w ciszy pozostałam już jedynie ja i Reid.

Miałam wrażenie, że obydwoje nie chcieliśmy się wtrącać do relacji innych. W końcu mieliśmy swoją. Również mogliśmy porozmawiać, nie zważając na resztę. Przecież prawie byliśmy parą.

My jednak nie byliśmy normalną prawie parą. Zawsze dostawaliśmy od standardów, a tym bardziej ideałów. Reid zamiast poruszyć ze mną jaki temat, na powrót wyciągnął z kieszeni słuchawki i z delikatnością, o jaką nigdy bym go nie posądziła odgarnął włosy z boku mojej głowy i wsadził mi do ucha jedną słuchawkę.

Podzielił się ze mną swoją muzyką. I każdy z nas miał jej za mało, ale przynajmniej była wspólna.

Słyszałam Arctic Monkeys i R you mine? Podobnie do Reida przymknęłam oczy i chyba sama tego nieświadoma, pewnie się o niego oparłam. Byliśmy jednością, prawdziwym arcydziełem malowanym olejnymi farbami na płótnie.

I wiedziałam, że reszta przyglądała się nam z uśmiechem, ale wolałam udawać, iż wcale tego nie widzę i że nie zwracam na to najmniej uwagi. Ale zwracałam. Cieszyłam się, że patrzą. Schlebiało mi to, bo przecież w końcu mogłam pochwalić się moim szczęściem. Nie płaczem, gniewem, bezradnością i bezsilnością, ale osobą, która od jakiegoś czasu budowała mnie na nowo.

Reid był przecież najwspanialszą sztuką, jaką ktokolwiek kiedykolwiek mógł stworzyć. Piękną rzeźbą z marmuru, niezwykłym ułożeniem kości. Jednocześnie żywy i martwy w środku. Zatruty i trujący, a wciąż tak bardzo niewinny.

Już chyba wiedziałam, dlaczego mój ojciec się o niego martwił.

* * * * *

Bardzo, bardzo Was przepraszam, że rozdział pojawia się z tak ogromnym opóźnieniem, choć i tak dodaję go od razu po napisaniu.

Cóż, szkoła codziennie wysysa ze mnie całą energię życiową, więc zajęłam się tylko nią i zostawiłam na boku wszystkie inne obowiązki, w tym wattpada. Zaniedbałam profil i to opowiadanie, zapewne wiele straciłam, zawiodłam samą siebie. Chciałam podołać, ale jak zwykle nie wyszło. Mam nadzieję, że nikt nie ma mi tego za złe. Zjebałam, przyznaję się, ale inaczej nie potrafiłam. Postawiłam na pierwszym miejscu siebie i nie sądzę, by było to jakkolwiek egoistyczne posunięcie.

Na tą chwilę daty publikacji następnych rozdziałów leżą pod znakiem zapytania. Na razie mogę tylko obiecać, że w miarę możliwości będę pisać jakieś bliżej nieokreślone minimum słów każdego dnia. Nie zamierzam się do niczego zmuszać, tym bardziej, że zaczyna się cykl rozdziałów, które mają być napisane pod wpływem naprawdę mocnego natchnienia, inaczej wyjdą słabe i po prostu nudne.

Będę na bieżąco informować o stanie pracy na swojej tablicy. Od razu ostrzegam też, że w najbliższym czasie usunę wszystkie niepotrzebne na niej wpisy, aby wyglądała bardziej schludnie. I nie, nie chodzi tutaj o to, że przeszkadzają mi reklamy, ale o jakiekolwiek poczucie estetyki. Zrobił mi się tam lekki śmietnik, który sięga momentami dwóch lat wstecz.

Pewnie przeczytacie to wszystko rano, więc życzę Wam wszystkim miłego dnia.

~ ps 145, 15

Kocham i do następnego <333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro