27. ɴɪᴇsᴢᴄᴢᴇ̨śᴄɪᴀ ᴄʜᴏᴅᴢᴀ̨ ᴘᴀʀᴀᴍɪ.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary~

Dwa samochody stojące przed moim blokiem wyglądały na pozór zwyczajnie. Niczym nie wyróżniały się wśród innych, nie zachwycały ani nie niesmaczyły. Dla mnie jednak miały w tej chwili ogromną wartość. Zdecydowanie były dla mnie wyjątkowe. Miały sprawić, że zjawię się jeszcze dziś wraz z przyjaciółmi w San Francisco. W mieście, które miałam zapamiętać do końca życia. Mieście, którego nazwa miała w przyszłości powodować u mnie dreszcze.

– Stresujesz się, moja droga? – zapytała Bonnie, jednocześnie uśmiechając się do mnie w nieokreślony sposób i zerkając kątem oka na Iana pakującego do samochodu Reida moją walizkę.

– Nie – skłamałam. – Dlaczego?

Dziewczyna nieznacznie się skrzywiła i założyła ręce na klatce piersiowej. Nie wierzyła mi. Ja sama sobie również nie wierzyłam.

– Wyglądasz, jakbyś się stresowała – mruknęła, a kiedy nie odpowiedziałam jej przez najbliższe piętnaście sekund, zbliżyła się do mnie, chwyciła moją twarz w dłonie i ścisnęła moje policzki. – Ogarnij się, Mackenzie. To zwykły koncert, jakich wiele. Wszystko będzie w porządku.

Kłamała. Ale nie mogła tego wiedzieć.

– Co się dzieje? – zapytał Ian, zachodząc swoją dziewczynę od tyłu i obejmując ją w pasie. Rudowłosa w odpowiedzi najpierw mnie puściła, a potem wyswobodziła się z uścisku chłopaka. Spojrzała na niego z pobłażaniem, a on chyba zrozumiał, że tym razem lepiej będzie się nie wtrącać. – Okej, o nic nie pytałem. – Uniósł ręce w górę i odszedł, po czym wsiadł do któregoś samochodu. Nie zdołałam zarejestrować którego.

Bonnie niespodziewanie złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę Molly. Ta przeglądała właśnie jakieś media społecznościowe, ale gdy zobaczyła naszą dwójkę, szybko wsadziła urządzenie do kieszeni.

– Co się stało? – zapytała poważnie. Poczułam się, jakbym wyglądała jak trup. Nie mogło być ze mną tak źle. Kurwa, nie było ze mną tak źle.

– Ona się stresuje – powiedziała Bonnie. – Przemówisz jej do rozumu, czy dziś to ja mam się tym zająć, hm?

Molly kilkukrotnie zamrugała i delikatnie się skrzywiła. W zupełności ją rozumiałam. Bonnie zerknęła na mnie z ukosa.

– Od razu lepiej – stwierdziła, jakby właśnie przeprowadziła na mnie udaną operację przeszczepu serca, po czym niespodziewanie utkwiła wzrok w jakimś punkcie za mną. Westchnęłam i odwróciłam się. Oczywiście, że to musiał być on. Któż by inny?

Miał na sobie skórzaną kurtkę, zupełnie taką samą, jaką miałam w tej chwili narzuconą na własne ramiona. Pod tym białą bluzę, a na nogach najzwyklejsze czarne dresy oraz trampki. Pasowało do niego miano nastolatka, nie dorosłego mężczyzny.

– Jest zimno – powiedział, na co w geście niezrozumienia zmarszczyłam brwi. Przewrócił oczami, po czym chwycił za cienki materiał mojego obcisłego, szarego golfa mniej więcej na wysokości pępka i delikatnie za niego pociągnął. – Oj, Margott, nie potrafisz się dostosować do pogody.

Uniosłam brwi i obróciłam się do samochodu chłopaka w taki sposób, że mogłam się o niego spokojnie oprzeć. Dziewczyn już przy mnie nie było. Ulotniły się, kiedy Reid tylko się do mnie zbliżył. Cholera, zawsze wszyscy nam tak robili. Z jednej strony było to urocze i miłe, ale z drugiej strony czułam się tak, jakby trochę wykluczali nas ze swojej grupy. Jakby woleli spędzać czas tylko w swoim towarzystwie, nas zostawiając samych sobie.

– Załóż kurtkę – rozkazał chłopak, a ja w końcu odnalazłam odrobinę pewności siebie, aby mu odpowiedzieć.

– Mamy lipiec, kochanie – wypaliłam, nie do końca kontrolując własne słowa. Spodziewałam się, że chłopak mnie wyśmieje lub coś jeszcze gorszego, ale on tylko spoglądał na mnie w ten swój autorski sposób. Na jego twarzy malował się krzywy uśmieszek.

– Ale jest mi zimno – odparł dużo ciszej, niż wcześniej, choć nie mogłam tego nazwać mało słyszalnym szeptem, bo słyszałam wszystko, dosłownie każde słowo. – A skoro mi jest zimno, to tobie również musi. Więc załóż kurtkę, jak należy.

Chwilę wytrzymałam pod jego mocnym spojrzeniem, a po chwili poddałam się i ugięłam. Zresztą, taki scenariusz powtarzał się naszej dwójce ciągle. Reid czegoś ode mnie chciał, czegoś wymagał i pragnął, a ja zawsze dawałam mu wszystko.

Zacisnęłam wargi i założyłam kurtkę. Po raz kolejny postąpiłam tak, jak on chciał, bo tylko jego wola się dla mnie liczyła. Nic więcej. No, w tym momencie oprócz niego w mojej głowie pojawiały się jeszcze myśli o San Francisco, ale to wyjątek.

– Nareszcie – powiedział i po chwili położył swoją dłoń na karoserii centralnie obok mojej głowy. Nachylił się i zaczął coś szeptać wprost do mojego ucha. Cholera, jego ciche słowa zawsze opisywały najwięcej. – Uwielbiam, gdy ją nosisz. I tylko dlatego chciałem cię w niej zobaczyć.

Uśmiechnęłam się, chwyciłam prawą ręką jego policzek i zamiast jakoś się do niego zbliżyć, podstępem sprytnie go wyminęłam. Kiedy już stałam trochę dalej, ze zwycięskim uśmiechem zmierzyłam wzrokiem jego zastygłą w takiej samej pozycji sylwetkę. Zorientowałam się, że chłopak miał zamknięte oczy, dopiero gdy je otworzył. Ściągnął własną dłoń z auta i wciągnął powietrze.

– Przynajmniej już nie jest mi zimno – odparł i nie odzywając się więcej, okrążył swojego białego mercedesa z lat osiemdziesiątych i wsiadł za kierownicę. Widziałam przez szybę, że wyciągnął telefon i zaczął coś na nim robić.

Nieco oszołomiona, choć dalej ze smakiem wygranej na języku zwróciłam się w stronę bliźniaków, którzy podobno już od wczoraj kłócili się o to, który z nich pojedzie w samochodzie Tonego. Tak właściwie nawet się im nie dziwiłam, samochód młodszego Phelpsa był niesamowicie wygodny. Bardziej niż Reida, choć i tak w moich oczach od niego gorszy, oczywiście z wiadomych przyczyn.

– Kurwa mać! – krzyknął mocno zdenerwowany Justin. – To ja cię tutaj zaciągnąłem! Gdyby nie ja, w ogóle byś nie pojechał, więc ustąp, do cholery!

Wciągnęłam powietrze i spojrzałam na milczącego Connora. Na chwilę skrzyżowaliśmy wzrok. Pierwszy raz widziałam w jego oczach stuprocentowo chaotyczne, prawdziwe emocje. Już nie był ułożony zgodnie ze swoim planem, ale coś szło nie po jego myśli. Coś mieszało mu szyki i chłopak nie za bardzo umiał sobie z tym poradzić. A może umiał, ale chwilowo trwał w dziwnej dezorientacji.

– Proszę – powiedział przyciszonym głosem Justin, brzmiąc, jakby miał nadzieję, że tą prośbę usłyszy tylko jego brat i nikt więcej. W rzeczywistości oczywiście było inaczej.

Connor westchnął, spuścił głowę i szybko zapakował się do samochodu Reida. Ustąpił Justinowi z jakiegoś konkretnego powodu, którego ja nie znałam, którego nie mógł znać żaden z obecnych tu osób. Drugi bliźniak wsiadł do samochodu Tonego, a ja jak w transie usadowiłam się oczywiście w samochodzie Reida, z przodu. Zrobiłam to automatycznie i w sumie każdy się tego spodziewał, nawet ja sama po sobie.

Po chwili wszyscy zajęli swoje miejsca. Byliśmy gotowi do drogi. Tony ze swoją ekipą wyjechał jako pierwszy, a ja, Reid i Connor pospieszyliśmy za nimi. I owszem, podział był niesprawiedliwy, bo w jednym samochodzie było aż pięć osób, a w drugim zaledwie trzy, ale Reid powiedział, że nie weźmie do siebie więcej niż dwóch osobników, którzy i tak w czasie drogi będą go niezmiernie wkurwiać.

Napisałam do taty, że już wyjechaliśmy i poprosiłam go, aby o nic się nie martwił, bo jestem pod dobrą opieką. Odpisał mi praktycznie od razu, z czego zrozumiałam, że czekał na wiadomość. Wyraził jedynie radość i nie zdradził mi żadnych swoich wątpliwości, choć z pewnością musiał je posiadać.

– Z kim tak romansujesz? – zapytał Reid, nie odrywając wzroku od drogi. Dziwiłam się, że mimo tego spostrzegł, co robiłam.

– Nie twój interes – odpowiedziałam, gasząc urządzenie i wlepiając wzrok przed siebie. Samochód Tonego coraz bardziej umykał nam z pola widzenia, a jako że nie chciałam rozmawiać teraz z Reidem o moim ojcu przez obecność Connora na tylnym siedzeniu, to musiałam zwrócić uwagę chłopaka na coś zupełnie innego. – Nie widzisz, że Phelpsowie zaraz nam uciekną? Przyśpiesz.

Reid uniósł brwi i nie przyspieszył ani nie zwolnił. Jechał wciąż ze stałą prędkością u wciąż na mnie nie patrzył. Jeszcze raz spojrzałam na znajomy samochód przed nami, który znajdował się jeszcze dalej. Tym razem zaczęłam zastanawiać się, czy nasi znajomi nie uciekają nam specjalnie dla żartów. W końcu to oni mieli włączoną nawigację, my mieliśmy tylko ich śledzić.

– Reid, oni serio za chwilę znikną nam z pola widzenia. – Stresowałam się, że naprawdę się tak stanie. W mojej głowie pojawiały się już domysły, co by było, gdybyśmy się rozłączyli. Cholera, nie chciałam o tym myśleć. Ten dzień miał być w końcu przyjemny, więc musiałam się ogarnąć, jak kazała mi Bonnie. – Przyśpiesz.

Dopiero teraz spojrzał na mnie z pobłażaniem i po chwili przewrócił oczami, wracając spojrzeniem do drogi. Wciąż nie mogłam pojąć jego toku rozumowania. Czyżby tak doskonale znał drogę do San Francisco?

– Nie lubisz szybkich prędkości – powiedział, a moją pierwszą myślą było, co pomyśli sobie na nasz temat Connor. Chryste, absolutnie nie dziwiłam się, że milczał. – Tym razem nie mamy już pod ręką wody.

Niemalże poczułam, jak się czerwienię na wspomnienie tamtego dnia, w którym ukazałam się Reidowi z jednej ze swoich gorszych stron. Boże, prawie wtedy zwymiotowałam i to w dodatku przez własną głupotę. Przygryzłam wargę i ze zdenerwowania skrzyżowałam ręce na piersiach. Wyglądałam na naburmuszone dziecko, które nie dostało zabawki, ale mało mnie to w tym momencie obchodziło. Po prostu chciałam mieć pewność, że dojedziemy do San Francisco i nie skręcimy przez przypadek w nieodpowiednim miejscu.

– Jak już zorientujesz się, że się zgubiliśmy, to daj mi znać – burknęłam pod nosem i zaczęłam wpatrywać się w boczną szybę.

Reid przez chwilę milczał, ale po około trzech minutach znów się odezwał, brzmiąc, jakby tak właściwie nie chciał mi niczego tłumaczyć. Robił to z jakiegoś dziwnego przymusu, który sam sobie narzucił, słyszałam to w jego głosie.

– Znam drogę do San Francisco, Mackenzie, nawigacja nie jest mi potrzebna. – Moje wcześniejsze przypuszczenia okazały się prawdą. Reid musiał być pewny siebie, zapewne z zamkniętymi oczami potrafił wybrać odpowiedni zakręt i skrzyżowanie. Bo któż inny nadawałby się do takiej roli, jeśli nie on? Któż inny mógł być tak zaznajomiony z tymi pieprzonymi drogami, jeśli nie Gavin Azrael Reid? – Wolę jechać powoli i mieć pewność, że dobrze się czujesz, niż dogonić tamtych i patrzeć, jak z każdą sekundą coraz bardziej bledniesz.

Nie odpowiedziałam. Było mi w cholerę ciepło, można powiedzieć, że się dusiłam. Z tego powodu po chwili ciszy, jaka zapanowała w samochodzie, ściągnęłam z siebie kurtkę Reida zdobytą już tak dawno temu i położyłam ją sobie na kolanach, wciągając do płuc nieco więcej powietrza.

Zanim się obejrzałam, już byliśmy w połowie drogi. Właśnie wtedy pierwszy raz odezwał się Connor. Cóż, chyba ani ja, Reid, czy nawet on sam nie mogliśmy się tego spodziewać.

– Ile jeszcze?

Coś mi mówiło, że Price absolutnie nie chciał tu być.

– Zawsze jesteś taki niecierpliwy? – odpowiedział z uśmiechem Reid, ale Connor wcale nie podchodził do tego tak entuzjastycznie. Na jego twarzy raczej malowało się oburzenie i pieprzony niepokój. Cholera, przez ułamek sekundy poczułam się tak, jakbym sama trzymała go w tym samochodzie siłą. Wyglądał jak przestraszone zwierzę w klatce.

– Takie są problemy życia jednostek wybitnych pośród debili. Szanują swój czas, moi drodzy.

Uniosłam brwi. Kątem oka zauważyłam, że to samo zrobił Reid. Mimo tego żadne z nas się nie odezwało. Woleliśmy siedzieć cicho, aby na nic nie narażać naszego królewicza. I naprawdę było nam ciężko powstrzymać śmiech, tym bardziej, że Connor gniewał się na nas cholernie komicznie.

***

W ciszy, ale z uśmiechami na twarzach dojechaliśmy na miejsce. No, może nie do końca z uśmiechami, bo Connor ani trochę się z niczego nie cieszył, ale reszta była zadowolona.

Dom, w którym mieliśmy nocować na najbliższe nocy był ogromny. Z tego co mówiła Molly mieliśmy dostać na własność aż cztery pokoje, co oznaczało, że mieliśmy dobrać się dwójkami. Oczywiście z góry przesądzone było, kto na kogo trafi.

Ian, Tony, Justin, Connor i Reid wyciągnęli z obydwu aut nasze wszystkie bagaże i postawili je przed ogromnymi, białymi drzwiami. Molly zaś w tym samym czasie nacisnęła dzwonek. Chwilę później pojawiła się przed nami piękna, choć niemłoda kobieta, dość podobna do Molly.

– Już jesteście! – Uśmiechała się tak szeroko i serdecznie, jakbyśmy wszyscy byli jej dziećmi, których dawno nie widziała. Miałam wrażenie, że w głębi duszy właśnie tak nas traktowała. – Wchodźcie, wchodźcie!

Przesunęła się, pozwalając wnieść chłopakom wszystkie nasze rzeczy. Na samym końcu do budynku weszłam ja, Molly oraz Bonnie.  Zatrzasnęły się za nami drzwi.

– No, chłopcy, wnieście to na górę. Każde drzwi są podpisane waszymi imionami, więc będziecie wiedzieli, gdzie co macie zostawić. Później przyjdźcie do kuchni, będziemy czekać z dziewczętami.

Posłuchali jej, a dziewczyny, w tym oczywiście ja, zgodnie z zapowiedzią udały się za gospodynią do kuchni. Tam zasiadłyśmy wszystkie przy ogromnym blacie na środku pomieszczenia i zostałyśmy poczęstowane kawałkiem ciasta oraz szklanką pysznej lemoniady.

– Sama to pani wszystko zrobiła? – zapytała Bonnie z pełnymi ustami. Wiedziałam, że lubi słodycze, ale nie sądziłam, że tak bardzo może jej zasmakować tradycyjne ciasto czekoladowe.

Kobieta pokiwała głową. Charlotte Walker chyba jeszcze nigdy nie dostała tak wyszukanej pochwały. Jej policzki delikatnie się zaróżowiły.

– Tak, nie mam tutaj nikogo do pomocy – oznajmiła Charlotte. – No, wyjątkowo czasami zjawia się u mnie Molly i wtedy zawsze coś razem gotujemy albo pieczemy, albo idziemy na zakupy i tak dalej.

Spojrzałam na blondynkę siedzącą po mojej lewej. Bez słowa jadła ciasto ciotki, popijając je lemoniadą i podobnie do niej się rumieniła. Ostatnio była tutaj, gdy zmarła jej matka. Od tamtego zdarzenia minęło tak niewiele czasu, a dziewczyna tak szybko w miarę się pozbierała. Nie mogłam uwierzyć w to, jak silną okazała się osobą.

W tej samej chwili do kuchni dotarła męska część naszej ekipy. Rozsiedli się, narobili huku przy odsuwaniu krzeseł i zaczęli jeść i pić.

Charlotte zwróciła szczególną uwagę na jednego z chłopaków. Świdrowała go wzrokiem tak czujnym, uważnym i dociekliwym, jakby chciała go zabić. Od razu domyśliłam się, że Molly musiała opowiadać ciotce o tym, co wyprawiał Tony i kobiecie zapewne ani trochę się to nie podobało. Mimo tego pozostała cicho. Dziwiłam się jej, ale nie zamierzałam dać tego po sobie poznać. Bardziej zdenerwował mnie fakt, że zaczęła się przyglądać komuś o wiele ważniejszemu w moim życiu niż Tony. I wcale nie powinna mieć ku temu powodów.

Gavin nieszczególnie zawracał sobie głowę tym, z jakim wyrazem twarzy badała każdy jego najdrobniejszy ruch. Musiał to wyczuwać, ale jak zwykle wszystko mu zwisało. W tej nieco niezręcznej sytuacji słyszałam jedynie chrupanie, siorbanie i pociąganie nosem, a czułam tylko narastający niepokój i poddenerwowanie.

I nagle moje serce na chwilę się zatrzymało. Zacisnęłam wargi i zwróciłam głowę w lewo przez krótki dźwięk zderzenia jakiegoś kruchego materiały z podłogą. Molly stłukła szklankę. Szybko zrozumiałam, co ją do tego skłoniło i mogłam tylko dziękować jej za tą wspaniałomyślność na kolanach. Chciała odwrócić uwagę Charlotty od Gavina i dopięła swego.

– Zaraz to ogarnę – westchnęła kobieta, najprawdopodobniej zabierając się za szukanie jakiejkolwiek szufelki, miotły, czy czego tam w tej chwili, w swoim mniemaniu potrzebowała najmocniej. – Idźcie już może na górę i odpocznijcie, co?

– Przepraszam... – mruknęła Molly i schyliła się po większe odłamki szkła. Charlotte stłumiła westchnięcie i nieco rozstrzęsiona zaczęła jej pomagać.

Chłopcy uciekli na górę, a Bonnie zaczęła wycierać rozlaną lemoniadę pierwszą lepszą szmatką, jaką miała pod ręką. Tylko ja nie znalazłam w tej sytuacji swojego miejsca, więc stałam i patrzyłam na nią z boku. Dopiero gdy zdałam sobie z tego sprawę, rzuciłam się jak odurzona na podłogę i w przypływie poczucia winy, ale też wstydu zajęłam się dokładnie tym, czym przez ostatnie dwadzieścia sekund zajmowała się Molly i Charlotte.

Gdybym wciąż pozostała biernym obserwatorem, wyszłabym na tym dużo lepiej. Szkoda, że uświadomiłam to sobie dopiero w momencie, w którym na opuszku swojego kciuka u lewej ręki zauważyłam krew. Ciekła z małej ranki bardzo powoli, ale jej aż nadto soczysta barwa odjęła mi mowę. Znów straciłam rytm i puszczając na ziemię wszystkie kawałki, które udało mi się chwilę wcześniej zebrać, wpatrywałam się w swój pieprzony palec, zamiast cokolwiek zrobić.

– Dziecko drogie! – krzyknęła Charlotte, uświadamiając sobie, czego narobiłam. – Leć na górę do swojego pokoju i poszukaj jakiegoś plastra. W razie czego mnie wołaj, ja i Molly musimy to skończyć.

Blondynka spojrzała na mnie z niewyraźnym wyrazem twarzy, a ja odpowiedziałam jej tym samym. Wstałam z klęczek, nieco zakręciło mi się w głowie, a następnie już znalazłam się na schodach i zmierzałam w stronę podpisanych drzwi. Pociągnęłam za klamkę, a pierwszym obiektem, który rzucił mi się w oczy, było wielkie łóżko małżeńskie, na którym od razu usiadłam. Szybko przypomniałam sobie o tym, że w tym pokoju powinien znajdować się ktoś jeszcze. I faktycznie tak było. Gavin stał w kącie, bacznie mi się przyglądając. Uniosłam zraniony kciuk, a chłopak zaczął szukać czegoś w szafkach obok. Po chwili podszedł do mnie z buteleczką wody utlenionej i plastrem.

– Chodź do łazienki.

Wyszedł z pokoju, a ja bez zastanowienia podążyłam za nim. Otworzył drzwi, które znajdowały się naprzeciw naszych i chwycił zwinnie mój delikatnie zraniony palec idealnie nad umywalką. Polał rankę wodą utlenioną, zakleił plastrem i cała operacja dobiegła końca.

– Wiesz, że mogłam to wszystko zrobić sama, prawda? – zaczęłam, łapiąc z brunetem pierwszy dłuższy i intensywniejszy kontakt wzrokowy od jakiegoś czasu.

– Wiem – odparł z wysoko uniesioną głową, jakby właśnie dokonał jakiegoś niesamowitego odkrycia. – Ale skoro miałaś mnie do pomocy...

Nie zdołałam powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta, więc aby go ukryć, uciekłam do pokoju. Jako że nie wiedziałam co później ze sobą zrobić, rzuciłam się na rzeczy, które przywiozłam z Fairfield. Chciałam już opracować całą stylówkę, w której miałam pojawić się na koncercie, ale przeszkodził mi w tym wracający z łazienki Reid.

– Nie wiem, czy dwie łazienki wytrzymają obłożenie aż tylu osób – mruknął Gavin, odkładając wodę utlenioną na wcześniejsze miejsce, a następnie rzucając się na nasze łóżko wraz ze swoim smartfonem.

– Wytrzymają – zapewniłam, choć nie byłam tego tak do końca pewna. Mimo to musiałam być dobrej myśli, choć zapowiadało się na to, że wszystkie dziewczyny będą walczyły między sobą o lustro, a chłopcy o prysznic.

Świetnie.

***

Trans odbierał mi umiejętność trzeźwego myślenia. Jakimś dziwnym trafem zorientowałam się, że w ogóle żyję, kiedy tkwiłam wraz ze znajomymi w tłumie spoconych, czekających na koncert ludzi.

Bill Graham Civic Auditorium. Boże.

Zespół podobno się przebierał. Miałam nadzieję, że za chwilę zobaczę tych pięknych, kreatywnych i po prostu cudownych mężczyzn. I w tej chwili ponownie wpadłam w dziwny stan odrętwienia. Tym razem jednak zdawałam sobie z czegoś sprawę, mianowicie z jednej rzeczy: zespół Arctic Monkeys w pełnym składzie znajdował się jakieś dziesięć metrów ode mnie. Miałam ochotę piszczeć, skakać i drzeć się z rozpierającej mnie radości, ale nie mogłam. Jeszcze nie teraz.

Zdesperowana i nieczująca własnych kończyn, ruszyłam przed siebie. Nie obchodziło mnie, czy reszta za mną idzie. Słyszałam mnóstwo głosów, widziałam artystów czekających na odpowiedni moment, w którym mogliby zacząć grać po głośnych owacjach i wbrew temu, że nie miałam prawa znajdować się pod sceną, bo byłam na to po prostu zbyt prostym człowiekiem, to postanowiłam zaryzykować. Postanowiłam przekonać się, czym jest gwałtowne wznoszenie się ku górze.

Piski nie ustawały, Alex Turner uśmiechał się najszerzej, jak tylko potrafił, a ja poczułam na swoich plecach czyjeś duże dłonie. Wszystko ucichło. Nadszedł ten moment. Najbardziej odpowiednia chwila na wybicie tak dobrze powszechnie znanego rytmu.

I wanna be your vacuum cleaner

Breathing in your dust

I wanna be your Ford Cortina

I will never rust

If you like your coffee hot

Let me be your coffee pot

You call the shots, babe

I just wanna be yours

Secrets I have held in my heart

Are harder to hide than I thought

Maybe I just wanna be yours

I wanna be yours

Zaległa cisza. Nikt nie wiedział, co się stało. Głosy powoli się podnosiły. Białe smugi światła pozmieniały się na kolorowe. Poczęły przemieszczać się w sposób tak dynamiczny, że od razu każdy z obecnych zawrzał na nowo entuzjazmem. Cook szarpnął strunami swojej gitary, a ja zrozumiałam, co się szykuje.

I'm a puppet on a string

Tracy Island, time-travelin' diamond cutter-shaped heartaches

Come to find you four in some velvet mornin' years too late

She's a silver linin', lone ranger ridin' through an open space

In my mind, when she's not right there beside me

I go crazy 'cause here isn't where I wanna be

And satisfaction feels like a distant memory

And I can't help myself

All I wanna ever say is, "Are you mine?"

Ręce na moich plecach przestały być dla mnie nic nieznaczącym gestem. Czułam je tak intensywnie, jak moje ulubione, mocne brzmienie. Gavin nachylił się do mojego ucha i próbując przekrzyczeć tłum, powiedział:

– Nigdy więcej nie próbuj się ode mnie oddalać, gdy jesteś w miejscu tak obleganym przez masę pijanych mężczyzn. Mogło ci się coś stać. Mogłaś zgubić mnie i całą resztę.

Zignorowałam go. W pobliżu nie zarejestrowałam żadnego pijanego mężczyzny. Byłam bezpieczna. Byłam w swojej strefie komfortu i nie zamierzałam z niej wychodzić, bo dlaczegóż niby miałabym psuć sobie zabawę? A co do zgubienia się w tłumie ludzi... Cóż, nie brałam tego w ogóle pod uwagę.

I guess what I'm tryin' to say is I need the deep end

Keep imaginin' meetin', wished away entire lifetimes

Unfair we're not somewhere misbehavin' for days

Great escape, lost track of time and space

She's a silver linin', climbin' on my desire

And I go crazy 'cause here isn't where I wanna be

And satisfaction feels like a distant memory

And I can't help myself

All I wanna ever say is, "Are you mine?"

Z tego całego ogromu emocji wymachiwałam rękami, śpiewałam i regularnie byłam popychana i szturchana przez ludzi zgromadzonych wokół mnie. Wiele bodźców blokował oczywiście Reid, robiąc za mojego pieprzonego ochroniarza, ale musiałam go zignorować. Zapewne pierwszy i ostatni raz byłam w stanie na dłużej skupić uwagę na innym mężczyźnie niż Gavin. Chryste, zaschło mi w gardle.

– Potrzebujesz wody? – Reid krzyknął mi do ucha, ale i tak słabo go usłyszałam. Tekst 505 zupełnie zagłuszał każde jego słowo, zazwyczaj stanowcze, wyraźne i nie do podważenia, lecz teraz kruche, pozbawione znaczenia, a wręcz przezroczyste.

– Nie, dziękuję – odpowiedziałam automatycznie, prawie tego nie rejestrując. Chłopak skinął, ale mimo to chwycił mnie za łokieć. Spojrzałam na niego niezrozumiale.

– Może ci się zrobić słabo.

Pokręciłam głową i na nowo straciłam kontakt z rzeczywistością. Widziałam tylko scenę i bawiłam się muzyką, która zagłuszała nie tylko coraz to nowsze i dłuższe wypowiedzi Gavina, ale też moje własne myśli. W chwili takiej jak ta nie liczyło się to, kim byłam. Ważna była tylko muzyka, tak obezwładniająca i uzależniająca. Boże, mogłam tu spędzić wieczność i nawet tego nie zauważyć. Byłoby cudownie.

***

Nieustanny szum w uszach doprowadzał mnie do pierdolonego szaleństwa. Wydawało mi się, że byłam kompletnie pijana, ale zupełnie tego nie czułam. Trochę chciało mi się wymiotować. Nie mam pojęcia z jakiego powodu. Zmarszczone brwi Reida dawały mi do zrozumienia, że wyglądałam źle. Nie rozumiałam tego. Czułam się przecież taka... lekka.

– Wrócę tu, kurwa – powiedziała Molly. – Jeszcze tu wrócę i na pewno nie pożałuję.

Parsknęłam. Oczywiście, że nie pożałuje, szczególnie jeśli znowu wybierze się na koncert Arctic Monkeys. 

– Było cudownie! – pisnęła wciąż podekscytowana Bonnie, trzymając się mocno szyi swojego chłopaka. Od razu po zakończeniu koncertu zażartował, że doniesie ją prosto do samochodu, bo nigdzie nie uciekła w przeciwieństwie do mnie. Dziewczyna oczywiście uczepiła się jego słów i dobrze je wykorzystała. Ian cierpiał, a ona była w siódmym niebie. Jej nogi miały dłuższą chwilę na regenerację. Reszta nie miała takiego szczęścia.

– To za mało powiedziane – mruknął Justin, ale takim tonem, jakby jednak coś mu nie pasowało. Mimowolnie zagryzłam wargę i jednocześnie delikatnie zmarszczyłam brwi. – Dla takich muzyków byłbym gotów się pokroić. I nawet nie żartuję – dodał chłopak.

– Moglibyście się na chwilę zamknąć? – zapytał Tony, gorączkowo stukając palcami w ekran swojego telefonu. Zerknęłam na Molly, lecz ona zdawała się nie wiedzieć, co wyprawia chłopak.

– Bo? – mruknął Gavin.

Tony uniósł wzrok. Miałam wrażenie, że Reid już zawsze miał budzić w nim pewną rezerwę. Dystans między nimi tworzył dość specyficzną atmosferę, ale chyba każdy się już do tego przyzwyczaił. Przynajmniej tak to wyglądało, gdyż nawet jeśli ktoś czuł się przez to niezręcznie, nie próbował w żaden sposób tego uzewnętrznić.

– Sprawdzam daty ich następnych koncertów – westchnął blondyn. – Jakichkolwiek koncertów, jakie odbędą się tu jeszcze w tym roku.

Wizja pojawienia się tutaj jeszcze raz przyprawiła mnie o dreszcze. Gdybym znowu miała czuć się jak naćpana i aż tak odpłynąć, to poważnie bym się zastanowiła. Podczas całego wydarzenia nie obchodziło mnie to, gdzie się znajdę, byle bliżej zespołu. Faktycznie mogłam czegoś narobić, przy okazji psując wszystkim tak wyjątkowy dzień. Po zastanowieniu się mogłam stwierdzić, że Reid nie zajął się mną bez powodu.

Nikt się już nie odezwał. Doszliśmy do swoich samochodów i tak znaleźliśmy się w środku, podzieleni na pół. No, prawie. Trzy osoby w samochodzie Reida, pięć u Tonego. Niesprawiedliwy, ale jak dla mnie bardzo wygodny podział.

– Dochodzi czwarta nad ranem. – Connor wpatrywał się w tarczę swojego zegarka. Siedział z tyłu, dokładnie tak jak wcześniej. – Znam was na tyle dobrze, że nie wydaje mi się, abyście zamierzali w ten sposób zakończyć tę noc.

Momentalnie spojrzałam na Reida. Pokiwał z uśmiechem głową. Byłam pewna, że ani on, ani Tony nie chcieli teraz grzecznie wrócić do domu Charlotte. Z jednej strony mnie to cieszyło, ale z drugiej chciałam chociaż troszkę ochłonąć. No cóż, musiałam znaleźć na to czas właśnie teraz. Teraz albo nigdy. I zaczęłam głęboko oddychać. Początkowo żaden z chłopaków nie zwrócił na to uwagi, ale później Reid zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, a ja wręcz wstrzymałam oddech i spojrzałam na niego lekko przestraszona, że zacznie prawić mi jakieś morały o dojrzałym zachowywaniu się na koncertach i nie tylko. Patrzył na mnie, rzecz jasna, ale nic nie mówił. Zdawało mi się, jakby... Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale wyglądał tak... przygnębiająco.

– Wiedziałem, że tutaj z wami nie wytrzymam – jęknął z tyłu Connor, a ja i Gavin delikatnie się uśmiechnęliśmy. On odwrócił wzrok, aby przypadkiem nie spowodować wypadku, a ja wciąż się na niego gapiłam. Bo niby dlaczego nie? Byliśmy już całkiem blisko. Nawet bardzo, jeśli chodziło o strefę cielesną. I choć on wiedział o mojej psychice więcej, to ja też powoli uczyłam się, jak go czytać.

Bo Gavin Reid był najpiękniejszym dziełem sztuki, jakie można było czytać. Najpierw jednak zachodziła potrzeba, by się tego nauczyć.

– Wiesz – zaczął chłopak. – Jeśli jakkolwiek przeszkadza ci na przykład to, że Mackenzie patrzy się na mnie, jakby chciała...

– Nie kończ – odezwałam się zachrypniętym głosem. Powiedziałam coś pierwszy raz od zakończenia koncertu. Wcześniej nie myślałam nad tym, jak bardzo będę cierpieć przez te swoje ciągłe krzyki, śpiewanie i ogólnie pojętej zdzieranie gardła. Teraz mogłam poznać całą gamé konsekwencji.

Wlepiłam wzrok w szybę, aby już nikt do niczego się nie przyczepiał. Akurat tak się złożyło, że jakieś pięć minut później już nie musiałam znosić gderających między sobą Reida i Connora, bo zaparkowaliśmy przed jakimś klubem. Samochód Tonego również się tam zatrzymał. Wszyscy powysiadaliśmy i zebraliśmy się w kole na boku parkingu.

– Kto chce się porządnie napierdolić? – zapytał Justin, po czym gwałtownym ruchem uniósł rękę w górę. Wszyscy parsknęli śmiechem, łącznie z nim. Tym oto sposobem znaleźliźmy sié w środku. Puszczano właśnie jakieś stare, rockowe hity. Zarejestrowałam jakiegoś faceta przy barze oraz biegnącą w tamtą stronę Molly. Roześmiana podążyłam za nią.

Dziewczyna zamówiła sobie jakiegoś taniego, choć dobrze wyglądającego drinka, a ja po chwili zastanowienia postawiłam na zwykłe piwo. Barman podał nam wszystko po bardzo krótkiej chwili, którą przegadałyśmy, później zapłaciłyśmy i akurat pojawili się przy nas nasi adoratorzy. Tony owinął ręce wokół szyi dziewczyny, w pewien sposób zachodząc ją od tyłu, a Gavin po prostu zajął barowe krzesło z mojej prawej.

– Zatańczymy? – zapytał Tony, kładąc podbródek na głowie mojej przyjaciółki, która tylko skrzywiła się na te słowa i wzięła do ręki swoją szklankę. Blondyn jednak szybko wyjął ją z jej ręki i ponowił swoje pytanie trochę innym tonem, bardziej pewnym i zdecydowanym: – Zatańczymy?

Dziewczyna popatrzyła na mnie kątem oka, westchnęła i wstała. Anthony chwycił ją za rękę i pociągnął na parkiet, a ja zostałam zupełnie sama z Reidem. Nagle zmieniła się muzyka. Z mocnego brzmienia przeszła na bardziej skoczne i wesołe dźwięki. Widziałam sylwetkę Molly poruszającą się gdzieś wśród masy spoconych ludzi i naprawdę jej zazdrościłam. Nie tkwiła w aż tak popapranej relacji jak ja, choć też nie miała z Tonym łatwo.

– Czego chcesz? – zapytałam z głośnym westchnięciem na ustach. Wiedziałam, że muzyka mnie zagłusza, ale on o dziwo mnie usłyszał.

– Na pewno nie tego, żebyś skończyła w rękach Michaela – odpowiedział bez żadnych emocji. Jego twarz nie zmieniła się przy tych słowach ani odrobinę. I paradoksalnie właśnie to najbardziej w nim lubiłam. Bez tej jego bezwzględności i egoistycznej obojętności jego aura wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie byłby tym samym Gavinem, w którym widziałam tak piękną sztukę.

– Po co o nim wspominasz, kiedy jestem tutaj, żeby od wszystkiego odpocząć? – Mój głos dalej był zachrypnięty, ale starałam się brzmieć tak, aby Reid nie myślał, że się łamię.

Chłopak uniósł jeden z kącików ust do góry, chwycił w prawą dłoń moją szklankę piwa i wylał jej zawartość do jakiejś rośliny doniczkowej stojącej tuż obok niego. Potem odstawił szklankę na blat i taką samą procedurę powtórzył z naczyniem, które to Molly miała przystawić do ust, gdyby nie prośby Tonego.

– Tylko wydaje ci się, że od niego uciekłaś. Tak naprawdę nie jesteś w stanie.

Gdybym miała w tym momencie w ustach trunek, który wylał Gavin, na pewno wyplułabym go wprost na jego twarz. Przez jego słowa i wspomnienie twarzy Michaela robiło mi się niedobrze. Obrzydzała mnie każda najmniejsza myśl o nim, a fakt, że był moim cieniem, tylko sprowadzał na mnie coraz większy strach o siebie, ojca i innych bliskich, którzy mogli przez niego cierpieć.

– Koleś, który podał wam to gówno, musi z nim współpracować. Wątpię, aby przypadkowo chciał odurzyć akurat was, kiedy wokół miał masę dziewczyn z większymi cyckami.

Odkaszlnęłam.

– Patrzysz innym dziewczynom na biust?

Tylko się uśmiechnął. Nie wiedziałam, dlaczego widział w tej sytuacji cokolwiek zabawnego.

– A ty patrzysz na to, co chcesz wypić?

Przygryzłam wargę. Jeśli Reid faktycznie miał rację i właśnie uchronił mnie i Molly przed wypiciem czegoś z tabletką gwałtu, to mogłam mu tylko dziękować na kolanach. Kolejny raz odpędzał ode mnie zło, kiedy ostatecznie sam je na mnie sprowadził.

– Nie mogę z tobą wytrzymać – powiedział po dłuższej chwili ciszy, kładąc pięści na stole i powoli zaciskając je coraz mocniej.

– Więc odejdź. I tak jesteś tylko chodzącym nieszczęściem.

Muzyka ponownie się zmieniła. Tym razem znów brzmiała mocniej i wyraźniej. Zacisnęłam szczękę, chcąc wyglądać przy tym najbardziej poważnie, jak tylko się da. Byłam potwornie zdenerwowana. Dokładnie czułam i słyszałam, jak serce obija mi się o żebra.

– Nie odejdę – powiedział, gdy najmocniej było słychać perkusję. – Nieszczęścia chodzą parami.

Uśmiechnął się, wstał i odszedł, po drodze przejeżdżając ręką po moich plecach. Przeszedł mnie dość mocny dreszcz. Dodatkowo miałam na sobie jego cholerną kurtkę i wciąż było mi zimno. Czułam się trochę tak, jakby to chłopak kontrolował, jak czuję się w danym momencie. I naprawdę powinno mnie to zdziwić, zasmucić albo zdenerwować, ale ja nie potrafiłam się nie uśmiechnął. W chory sposób cieszyłam się tym, że miał na mnie taki wpływ.

Co do par, o których wspomniał chłopak, podczas głębszej analizy mniej więcej zrozumiałam, o czym mógł mówić. Cała nasza paczka znajomych składała się z pojedynczych jednostek, które mimo wszystko nie były połączone jednoczesną więzią. Na przykład ja i Connor nie mogliśmy znać się tak, jak on i jego brat. To było po prostu niemożliwe. Jeśli połączyć mnie w najsilniejszej parze z Gavinem, to podział musiałby wyglądać następująco: ja i on, Molly i Tony, Bonnie i Ian, Justin i Connor. Nasza ósemka w parach faktycznie mogła oddawać sens sformułowania, które padło z ust chłopaka.

Trochę odpłynęłam, rozmyślając o grupce, z którą, ale z transu wyrwał mnie Connor. Nie wiedziałam, co robił akurat obok mnie, akurat w tym momencie i akurat z taką miną.

– Chodź, wszyscy się już zbierają – powiedział, a ja pokręciłam głową i znów spojrzałam na szklankę, z której mogłam wcześniej pić, a która tak bardzo mogła zrujnować moje już i tak zniszczone życie. Czułam się naprawdę dziwnie. Jakby czas nie miał znaczenia, a nawet jakby w ogóle nie istniał.

Connor złapał mnie za ramię i delikatnie je pociągnął. Kiedy dalej nie wstałam, ponowił czynność, ale zdecydowanie mocniej. Nie przypuszczałam, że miał w sobie tyle siły.

– Ała! – jęknęłam i dopiero w tym momencie odczytałam z jego twarzy odpowiednie emocje. Nie był tak bardzo zdenerwowany, jak zdesperowany. Widziałam w jego oczach, że musiał mnie stąd zabrać.

Działo się coś złego. Szybko wstałam, a on odetchnął z ulgą. Razem wyszliśmy z klubu i odnaleźliśmy wzrokiem na parkingu samochód Reida. Więcej jednak działo się obok. Tony próbował wpakować do swojego auta pijanego Justina i Molly. Zmartwiona zerknęłam na Connora. Nie podszedł do brata, jedynie założył ręce na piersi i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Chciałam go jakoś upomnieć, żeby zajął się bratem, ale zorientowałam się, że tak właściwie to wcale nie miał tego obowiązku. Justin był dorosły.

Widząc jak Tony użera się z moją przyjaciółką, postanowiłam mu w tym pomóc. Machała nieporadnie rękami, coś śpiewając i zupełnie nikogo nie słuchając, więc złapałam ją mocno za nadgarstki i zaczęłam mówić:

– Wiem, że bawiłaś się zajebiście, ale koncert już się skończył, impreza też. Musimy jechać do domu twojej cioci i tam odpocząć.

Dziewczyna dalej śpiewała, ale już nie próbowała się nikomu wyrywać. Teraz pozostawało już tylko sprawić, aby dobrowolnie weszła do tego pieprzonego samochodu. Cóż, przynajmniej nie wierzgała tak bardzo jak Justin, którego dwa metry dalej nie mógł opanować nawet sam Ian i Reid.

– Molly, pora spać – tłumaczył jej Tony. Chciała się bawić, nie obchodził jej sen. – Kurwa mać, wsiadaj albo cię tam wepchnę.

– Nikt nikogo nigdzie nie wepchnie – przerwała mu Bonnie. Westchnęła, jeszcze raz patrząc na stan dziewczyny i zerknęła na moje dłonie, jakby chciała, żebym ją puściła. Nie wiedziałam, dlaczego słucham jej niemego rozkazu, ale w pewnym sensie uwolniona Molly była dużo bardziej spokojniejsza. Jakby właśnie w tym momencie zrozumiała, jak bardzo zmęczona była. I mimo że dalej nie chciała wsiąść do samochodu, to Bonnie miała na nią swoje sposoby. Sama wsiadła na tylne siedzenia od drugiej strony i nieustannie uśmiechała się, patrząc na zmarszczone brwi blondynki. – Chodź, pogadamy.

A Molly poszła. Kiedy tylko była w środku, Tony zamknął za nią drzwi i głośno odetchnął.

– Myślałem, że nigdy się to nie uda.

– Ja też – westchnęłam i skupiłam wzrok na wciąż nieposłusznym Justinie.

Connor już przy nim był. Najwyraźniej w końcu się przemógł i postanowił jakkolwiek pomóc bratu. Najbardziej jednak dziwiło mnie to, że trzymał teraz swoje dłonie na jego policzkach.

– Jesteś tak bardzo niedojrzały – mówił z ogniem w oczach. – Zawsze gdy masz okazję, pijesz. Jak możesz przynosić rodzinie taki wstyd? Radź sobie, kurwa, ze sobą jakoś inaczej, dobra?

– Przestań – Ian złapał Connora za rękaw i delikatnie odciągnął go od zasmuconego Justina. Chłopak faktycznie odpuścił, ale był tak zły, że nie powiedział już nic więcej, tylko zdenerwowany poszedł do samochodu Reida i usiadł na tyłach.

Skrzyżowałam z Justinem spojrzenia. Zdawało mi się, że miał w oczach łzy. Już nie chciał wracać do klubu, chciał płakać. Powoli podeszłam do samochodu Tonego, otworzyłam mu drzwi na miejsce pasażera z przodu i zachęcająco się do niego uśmiechnęłam. Powłóczył nogami, aż w końcu znalazł się w środku. Sam pociągnął za drzwi, zamykając je, a ja z westchnieniem spojrzałam jeszcze na Iana, który już opiekował się z Bonnie moją przyjaciółką, sadzając ją bezpiecznie między nimi i Tonego za kierownicą. Gdyby nie alkohol tego wieczora nie padłyby tak krzywdzące słowa.

Podczas jazdy siedziałam oczywiście standardowo obok Reida. Mimo to zamiast patrzeć na niego, jak miałam w zwyczaju, co pół minuty patrzyłam w lusterko, by zobaczyć twarz Connora. Chciałam wiedzieć, czy męczy go sumienie, czy też może absolutnie nie martwi się tym, co nagadał bratu. Oczywiście mogłam spróbować z nim porozmawiać, ale jako Mackenzie Margott wolałam się wszystkiego domyślać. Zresztą bałam się zadać mu jakiekolwiek pytanie. Po prostu fakty były takie, że chłopak wyglądał, jakby miał za chwilę wybuchnąć. Nie chciałam być tego świadkiem.

Droga była nieprzyjemna, ale musiałam to wytrzymać. Nie miałam innego wyboru. Mogłam tylko obserwować jadący przed nami samochód Tonego i zastanawiać się, w jakim stanie jest teraz Justin. Z ciekawości chciałam nawet zadzwonić w tej sprawie do Bonnie, ale postanowiłam się powstrzymać. Może to nie był czas na takie rozmowy, w dodatku przez telefon. Atmosfera zagęściłaby się przeze mnie jeszcze bardziej.

Noc, a właściwie już poranek po koncercie i alkoholowym szaleństwie Molly i Justina miał być właśnie taki. Pełen dziwnej ciszy, ostrego napięcia i niewypowiedzianej złości. W każdej grupie znajomych musiały się zdarzać takie słabe momenty. Byliśmy na szczycie, bawiąc się razem na koncercie Arctic Monkeys, ale teraz nasze dwa ogniwa zostały wzajemnie przez siebie osłabione. Myślałam, że po prostu chwilę to potrwa, a potem wszystko będzie jak dawniej. Niestety Bóg po raz kolejny postanowił, że pokrzyżuje mi plany, bo stało się coś nieoczekiwanego. Nieoczekiwanego i niechcianego.

Huk. Głośny, przerażający i mrożący krew w żyłach huk. Pisk opon. Odgłos klaksonów innego samochodu. Gwałtowne szarpnięcie. Jakiś krzyk. Widok zniszczonego samochodu Tonego. I całkowita ciemność.

Ciemność, która po nie wiadomo jakim czasie ustąpiła wręcz nieznośnej światłości. Takiej, przez którą nie mogłam nawet na dobre otworzyć oczy. Słyszałam tylko jakieś znajome głosy. Coś się przede mną zamykało, ale jednocześnie się budziłam. Moje sklejone przez łzy powieki nieustannie drgały, domagając się normalnego funkcjonowania. Czułam mocne kłucie w klatce piersiowej, ale musiałam to pokonać. W końcu mi się udało.

Stała nade mną Bonnie. Rozmazana, smutna Bonnie, która jednak jakimś cudem wysiliła się dla mnie na uroczy, delikatny uśmiech.

– Co się... – zaczęłam, ale ona tylko szybko złapała moją dłoń i mocno ją ścisnęła. – Bonnie – drżał mi głos. Podświadomie dokładnie, co się wydarzyło.

– Justin – wychrypiła. – I Molly.

Jak człowiek czuje się, umierając? Czy też ma wrażenie, że jest zamknięty w jakiejś powłoce bez tlenu? Może tak ja teraz chce oddychać, ale jakaś mroczna, niewidzialna siła najprawdopodobniej mająca swoje źródło we wnętrzu ziemi mu na to nie pozwala. Chryste...

– Są w najgorszym stanie – dokończyła. – Siedzieli akurat po tej stronie, w którą tamten kierowca uderzył.

– Gavin – szepnęłam. – Co z nim?

Po lewym policzku rudowłosej spłynęła jedna samotna łza. Miałam w głowie najgorsze, lecz ona szybko ją starła i znów smutno rozciągnęła kąciki warg.

– Trzyma się – odparła. – Jak zwykle bardziej martwi się o ciebie niż o kogokolwiek innego.

Ze zdenerwowania przygryzłam wargę. Chciałam, by popłynęła z niej krew. Niestety się tego nie doczekałam. Rzuciłam okiem na całe swoje ciało. Leżące na niewygodnym, szpitalnym łóżku wydawało się zupełnie obce. Nie widziałam jednak żadnych złamań, gipsów czy innych zmian.

– Nic mi się nie stało, prawda? Jemu i Connorowi też – powiedziałam z tak wielką nadzieją w głosie, jakby zależały od tego losy ludzkości. Bonnie pokiwała głową. – A co z Ianem i Tonym?

Dziewczyna wciągnęła powietrze. Dopiero w tym momencie zauważyłam, że wcale nade mną nie stała. Siedziała na jakimś źle wyglądającym taborecie i miała usztywnioną nogę.

Złamanie.

– Ian jest bardzo poobijany, a Tony ma dość sporo szkła w ciele – westchnęła dziewczyna. Mimo swojej miny wyglądała, jakby już pogodziła sié z tą całą sytuacją. A ja dalej nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam nawet przyznać przed samą sobą, że mieliśmy wypadek. – Poszła cała przednia szyba.

Wyobraziłam to sobie. Chociaż nie, może po prostu miałam w głowie obrazy z przeszłości. Zamazane i w cholerę niewyraźne, ale jak najbardziej prawdziwe.

Skoro wszyscy prócz Justina i Molly byli w miarę dobrym stanie, to dlaczego właśnie o tej dwójce wiedziałam najmniej? Musiałam przyjąć do głowy choćby te najgorsze wiadomości. Nawet jeśli miały mnie one złamać.

– Wyjdą z tego?

Molly nie mogła mnie zostawić. Justin też zwykł świecić za jasno, by teraz tak łatwo zgasnąć.

– Tak – odparła Bonnie. – Ale wciąż jest z nimi źle.

Wstrzymałam oddech. Słysząc pukanie, gwałtownie podniosłam się na łokciach. Bonnie zmarszczyła brwi i ledwo wstała, podpierając się opartymi o ścianę kulami, których wcześniej nie zauważyłam. Jakoś dotarła do drzwi i nacisnęła na klamkę. Moje spojrzenie od razu przerzuciło się z niej na niego. Dziewczyna w żaden sposób nie zareagowała, tylko pozwoliła mu wejść. Widziałam kątem oka, że wytatuowane ręce Iana pomogły jej usiąść na krześle pod drzwiami, ale swoją największą uwagę oddałam jemu.

Zamknął drzwi i stanął na wprost mnie, krzyżując ze mną swoje elektryzujące spojrzenie. Był ubrany tak samo jak wcześniej. Wyglądał podobnie, ale jednak coś się w nim zmieniło.

– Jesteś bardzo poobijany? – zapytałam, pragnąc, aby stanowczo zaprzeczył. Chciałam, żeby dodatkowo udowodnił mi swoją prawdomówność i pokazał, że jego ciało wciąż było w stanie nienaruszonym.

– Delikatnie – przyznał. Na chwilę przymknęłam oczy. – Jak się czujesz?

Z jego ust nie mogły wydostać się gorsze słowa. Jak niby miałam się czuć ze świadomością, że to ja sprawiłam, że Molly i Justin siedzieli tej pechowej strony samochodu? To ja mogłam być teraz na ich miejscu. To w samochód Reida mógł uderzyć tamten kierowca.

– Na pewno lepiej niż oni – mruknęłam, czując jak serce z każdą sekundą bije mi coraz szybciej i mocniej. – Powiedz mi dokładnie, co jest z Molly i Justinem. Bonnie nie powiedziała mi na ten temat nic szczególnego.

– Nie chciała cię martwić.

– Co nie znaczy, że nie powinnam wiedzieć.

Westchnął. Nienawidziłam się za to, że lubiłam go denerwować.

– Zależy jak bardzo tego chcesz.

Oczywiście wolałabym pozostać w niewiedzy. Takie było łatwiejsze rozwiązanie. Mogłam przy tym mniej cierpieć, ale nie podobał mi się jeden haczyk: prędzej czy później i tak ktoś musiał zadać mi ten cios.

Chłopak wiedział, że już mu nie odpowiem. Na moment przekręcił głowę w bok, potrząsnął nią i w końcu wydał z siebie te upragnione kilka dźwięków, o które tak długo trzeba go było prosić:

– Obydwoje mają połamane żebra. U Justina podejrzewali też, że może mieć przebite płuco, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Oprócz tego i złamanej ręki już wszystko z nim dobrze.

– Dobrze? Potrafisz jeszcze używać takiego słowa? – wyrzuciłam z siebie. – Nic nie jest dobrze.

Nic nie odpowiedział, lecz tylko usiadł na dziwacznym krześle bez oparcia, które wcześniej zajmowała Bonnie. Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl o tym, że ona również miała złamaną kość.

– Już zatrzymano kilku podejrzanych – próbował uspokoić mnie Reid. Widziałam nawet, jak jego ręka się unosi, by dotknąć mojego policzka, ale wcześniej zdążyłam ją złapać i odłożyć mu na kolana. – Wiem, że możesz być teraz zdenerwowana, ale on za to odpowie. Jeśli nie przez policję, to trochę inaczej, ale uwierz, pożałuje.

Czułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Jeszcze kilka godzin temu byłam najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Bawiłam się, uśmiechałam i nie myślałam o niczym, co mogłoby wytrącić mnie z dobrego nastroju. Byłam wolna, ale tylko na moment, tylko na krótką chwilę, którą najwyraźniej i tak źle wykorzystałam.

– Co mi z tego? – jęknęłam. – Dalej kilka osób będzie miało połamane kości.

Reid zacisnął wargi. Wiedziałam, że dopiero teraz zrozumiał, o co mi chodziło. Zrozumiał, że obwiniałam się, ponieważ nie spotkało mnie nic złego, w przeciwieństwie do innych. Miałam wrażenie, że bardzo chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił ubrać tego w odpowiednie słowa. W każdym bądź razie coś go powstrzymywało.

W tym samym momencie drzwi do mojej sali gwałtownie się otworzyły. Pierwszy raz widziałam Connora w takim stanie. Był zdyszany, jakby przed chwilą biegł i to z zawrotną prędkością. Mierzył zamglonym spojrzeniem nie tylko mnie, ale też Reida. Wyglądał jak obłąkany.

– Justin się obudził – wychrypiał chłopak. Chwilę później u jego boku pojawił się także Ian. Byłam pewna, że przynosił tą samą informację, co Connor, ale chciał ją nam przekazać delikatniej. Roztrzęsiony  nie był na tyle trzeźwy psychicznie, żeby silić się na jakieś eufemizmy.

– To chyba dobrze – powiedział cicho Reid. Nie dzieliłam jego udawanego optymizmu. Mogłam się założyć, że chciał tylko mnie uspokoić.

– On nic nie pamięta.

Nie.

* * * * *

Rozdział ponownie bardzo późno, ale w sumie mogliście się tego spodziewać. Byłam w stanie go dokończyć, dopiero gdy przeszliśmy na zdalne, gdyż pisałam na lekcjach i jakoś tak się udało.

Tym razem zaprezentowałam Wam trochę niezdrową mieszankę. Szczęśliwe momenty krzyżują się z tymi gorszymi. Cóż, już wspominałam, że powoli wszystko będzie się w tym opowiadaniu rozpadać. Dosłownie i w przenośni. A przypominam, że jesteśmy dopiero na pierwszej części.

Korzystając z okazji, że być może ktoś czyta te moje notki na koniec każdego rozdziału, to chciałam bardzo, bardzo podziękować za pierwsze miejsce w rankingu z #mystery. Mimo że pisałam już o tym na swojej tablicy, chcę to zrobić jeszcze raz. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek wyniknie z tego mojego wattpada coś takiego i jestem bardzo wdzięczna.

~ mt 8, 26

Kocham i do następnego <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro