28. ᴄᴢᴇɢᴏ ᴄʜᴄᴇsᴢ?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~My jednak przezwyciężamy te wszystkie przeszkody dzięki Temu, który tak bardzo nas ukochał~

- Nienawidzisz poranków, prawda? - zapytała dziwnie miła pielęgniarka, która nawiedzała mnie w tej pieprzonej izolatce jakieś sześć razy na dobę.

- Nienawidzę poranków w szpitalu - chrząknęłam i złapałam się za głowę, mieszając palcami w swoich brązowych, nieco już nieświeżych włosach. - Kiedy mnie wypiszecie?

Kobieta poprawiła swój służbowy strój i grzywkę, a następnie podeszła bliżej. Myślałam, że zacznie czynić jakieś swoje wnikliwe obserwacje podobne do tych, których już zdążyłam doświadczyć, ale ona tylko poczochrała mi włosy.

- Jeszcze dzisiaj, cukiereczku - powiedziała uroczo, ogarnęła jeszcze coś, czego w sumie nie potrafiłam opisać i wyszła. Jak na moje oko była stanowczo zbyt uprzejma. Nikt o zdrowych zmysłach nie zachowuje się tak, będąc jednocześnie po studiach pielęgniarskich. No, chyba że po prostu miałam w życiu złe doświadczenia.

Bardzo miła pani miała rację. Jeszcze tego samego dnia kończyło się moje stosunkowo dość krótkie zniewolenie, ale niestety nie oznaczało to spokojnego powrotu do domu, dlatego pierwsze co zrobiłam po wyjściu ze swojej sali i udaniu się po wypis było przywędrowanie do sali, w której położono Justina i Molly. Wszyscy, nawet wypisani już Molly, Ian i Tony spędzali cały swój czas właśnie u nich, nie dbając o własne potrzeby. Oczywiście nie pochwałami tego, ale postępowałam dokładnie tak samo.

Stając przy ich łóżkach, widząc przygnębione twarze moich przyjaciół i powoli obwiniając o cały ten zły los Boga, zdawałam sobie sprawę, jak bardzo spontanicznie potoczyło się moje życie. Od początku tego roku, to znaczy od chwili gdy zobaczyłam Reida po raz pierwszy, w końcu mogłam powiedzieć, że moje życie przestało być nudne i monotonne. Czy zmieniło się więc wraz z jego pojawieniem się na lepsze? Oczywiście, że nie i nawet mając na jego punkcie delikatną obsesję, byłam w stanie logicznie pomyśleć i to przyznać.

- Przepraszam, że tak późno przyszłam.

By pokazać, że faktycznie jest mi przykro, a nie tylko udaję w radości, że sama uniknęłam najgorszego, pokrzepiająco uśmiechnęłam się do dwójki moich przyjaciół, którzy w swojej bladości, za bardzo przypominali mi dwójkę trupów leżących obok siebie w kostnicy.

- Ważne, że jesteś - powiedziała cicho Molly, najwyraźniej starając się sprawiać sobie przy tym jak najmniej bólu. Zresztą, o czym ja w ogóle mówię? Każdy oddech zarówno dla Molly, jak i dla Justina wiązał się z cierpieniem. To samo tyczyło się śmiechu, a nawet kaszlu.

Uśmiechnęłam się ponownie, bojąc się jednak, że jeżeli zrobię coś nie tak, oni znów będą przeżywać ucisk w klatce piersiowej od nowa. Spojrzałam na Justina, który patrzył w sufit i bardzo, ale to bardzo płytko oddychał. Jego twarz cały czas pozostawała wykrzywiona w grymasie bólu i dziwiło mnie, dlaczego Molly również tak nie wygląda. Może ta jego złamana ręka też miała na to jakiś wpływ.

- Leki przeciwbólowe przestają na niego działać - mruknęła dziewczyna równie cicho, co poprzednio.

Cholernie zachciało mi się płakać. Mimo obecności tylu osób była w tym wszystkim taka samotna. Nie miała wsparcia w osobach, które w tym momencie powinny jej je dać - mama odeszła, a ojciec był tyranem. Ostatnią nadzieją mogła być ciotka, ale z tego co wiedziałam, już o wszystkim została poinformowana, lecz nie spieszyło się jej przyjeżdżać od razu do dziewczyny. Miała pojawić się dopiero dzień później.

Równie samotny był oczywiście Justin, tak właściwie to trwał w jakiejś dziwnej izolacji, jakby bańce. Był ciężko poszkodowany, nie wyglądał dobrze, jego usta były spierzchnięte, włosy nieświeże, a spojrzenie nieobecne. Mimo tego wszystkiego miał przy sobie swój bliźniaczy odpowiednik, drugą połówkę siebie. Lecz cóż mu z tego, skoro jej nie poznawał? Skoro jego pamięć tak go zawodziła. Skoro cierpiał przez utratę wspomnień.

- Czemu? - zapytał Connor, szybko tego żałując, ponieważ dziewczyna zapomniała się i chcąc mu odpowiedzieć zdecydowanie za szybko, jak na swój stan zaczęła kaszleć. I naprawdę nie mogłam oderwać wzroku od jej twarzy. Z bólu odchyliła głowę do tyłu i na chwilę położyła zaciśnięte pięści na klatce piersiowej, po czym szybko je z niej zdjęła.

- Już się, kurwa, o nic nie pytaj - wysyczał Tony, patrząc na Connora tak, jakby już dokładnie wiedział, w jaki sposób go uśmiercić. Głośno przełknęłam ślinę. Delikatnie zabolało mnie od tego gardło, ale nie mogłam narzekać. Inni mieli gorzej.

Molly uśmiechnęła się ironicznie do swojego niedoszłego chłopaka i już miała jakoś go skrytykować, ale on położył palec wskazujących na własnych ustach i kategorycznie jej tego zabronił. Posłuchała, mimo że widziałam na jej twarzy wyraz rozczarowania. Musiała mieć w rękawie bardzo mocnego asa, który, brzydko mówiąc, rozpierdoliłby talię Tonego.

Nie mogłam również się nie uśmiechnąć. Byłam zdziwiona tym, jak bardzo silną przyjaciółkę posiadałam. Do momentu, w którym dowiedziałam się, co przechodziła w swoim domu, nawet jej o to nie podejrzewałam. Była po prostu cukierkową, słodką Molly, której truskawkowy szampon pachniał najpiękniej na świecie, której oczy można było nazwać jednymi z bardziej wartościowych szmaragdów na całym świecie. Ta dziewczyna nawet w tak kryzysowej sytuacji wciąż potrafiła wydobyć z siebie chociażby cień szczerego uśmiechu, na który mnie samą ledwo już było stać.

Zerknęłam na Tonego. Jego dotąd puste oczy nabrały nieco głębi, uśmiech Molly wiele naprawił. Ian widząc minę kuzyna, położył dłoń na jego ramieniu. Widziałam, że tym razem naprawdę chce go wesprzeć, już nie wyśmiać czy opierdolić za jakąś w tej chwili nic nieznaczącą głupotę. Czułam od niego pewnego rodzaju postawę odpowiedzialnego rodzica, który troszczy się o swoje prawie dorosłe, ale jeszcze nie do końca samodzielne dziecko.

Bonnie również w pewien sposób chciała wspierać Tonego. Mogła to zrobić, po prostu wciąż trwając u boku starszego Phelpsa i będąc dalej najlepszą wersją siebie nie tylko dla niego, ale też dla reszty paczki. Co chwilę ukradkiem zerkała na Justina, który to zaś bezwstydnie był obserwowany cały czas przez swojego brata bliźniaka. Connor wariował, widziałam obłęd w jego oczach, ale nic nie mogło cofnąć czasu.

Tylko Reid zachowywał w tych wszystkich wydarzeniach dziwną bierność. Obserwował, wspierał, myślał, analizował, ale nie mogłam poczuć, że jest obok. Miałam wrażenie, że jego dusza na jakiś czas opuściła ciało i kazała na siebie czekać. Więc czekałam. Czekałam i modliłam się, by chłopak, któremu wielokrotnie oddałam kilka części siebie, wrócił i poskładał mnie w tym cholernym bałaganie na nowo. Przecież potrafił, prawda?

- Do później - syknął nagle, jakbym telepatycznie przekazała mu, że się o niego martwię i chcę, by powrócił myślami na ziemię, a nie błądził po jakimś innym świecie. Wyszedł, a ja oderwałam wzrok od jego sylwetki, dopiero gry złapał za klamkę. Byłam żałosna, skoro wydawało mi się, że mogę przyglądać mu się w nieskończoność i pozostać przy tym przez niego niezauważona.

Sprawdziłam godzinę. Dochodziło południe, a ja nie miałam pojęcia, co tak właściwie ze sobą zrobić. Zostać przy przyjaciołach, czy jakoś o siebie zadbać? Zacząć rozmowę, czy milczeć?

Tę niezręczną chwilę zepsuła jeszcze bardziej dwójka zdenerwowanych, dorosłych osób, których nigdy nie widziałam na oczy, ale które jednak musiały znajdować się w tej, a nie innej sali nie bez przyczyny. Ich spojrzenia obiegły wszystkich, ale najdłużej zatrzymały się na Bonnie.

- Dziecko drogie, coś ty narobiła?! - wykrzyknęła kobieta, która w ułamku sekundy już była przy swojej, jak mniemam, córce. Jej mąż przystanął zaś obok Iana i popatrzył na niego z pewnego rodzaju zawodem w oczach. Głupio było mi się temu wszystkiemu przyglądać, a jeszcze bardziej krępujące było to, że wszyscy inni widzieli to samo co ja.

- Mamo, to nie moja wina - mruknęła Bonnie, patrząc brunetce w oczy, podczas gdy ta nieustannie obserwowała jej gips, jakby w czymkolwiek miało to pomóc. Po chwili kobieta spojrzała na Iana, teraz musiał znieść brzemię nie jednego, a dwóch oskarżycielskich spojrzeń. I naprawdę współczułam mu, gdy zaciskał z nerwów wargi i delikatnie zadrżała mu żuchwa.

- Lizzie - zaczął ojciec dziewczyny, odciągając od niej swoją kobietę. - Przestań. - Tym razem zwrócił głowę w kierunku Bonnie. Od razu wyczułam po nim, że to on jest dziwaczną ostoją i definicją spokoju w tej rodzinie. Wyglądał, jakby właśnie teraz miał uzewnętrznić się z tą całą mądrością, którą zawsze tak uporczywie w sobie trzymał, a wręcz przechowywał na później. - Porozmawiamy wszyscy na spokojnie w samochodzie. - Spojrzał na resztę, w tym na mnie. Źle czułam się pod jego lodowatym spojrzeniem. - Gdy będziemy sami - dodał, a już niedługo wyszedł z pomieszczenia wraz z matką Bonnie uczepioną pewnie jego ramienia.

Ciszy, jaką para po sobie zostawiła, nie dało się przerwać. Potrafiła to jedynie ich córka. Po prostu automatycznie ze względu na pokrewieństwo z tymi ludźmi miała w tej chwili taką umiejętność, więc powiedziała:

- Tata nigdy nie mówi do niej Lizzie. Tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Od tego momentu towarzystwo zaczęło się mocno wykruszać. Bonnie zniknęła oczywiście z wiadomego powodu razem z Ianem, który wciąż jej we wszystkim usługiwał i pomagał. Początkowo Tony miał zabrać się z nimi, bo Bonnie obstawiała, że jej rodzice nie będą robić o to problemu, ale chłopak jednak ostatecznie postanowił zostać jeszcze przy Molly. Mogło to być spowodowane tym, że po prostu nieco wystraszył się rodziców Bonnie, ale wolałam trzymać się wersji, że po prostu chciał spędzić jak najwięcej czasu przy łóżku mojej przyjaciółki.

Następnym ogniwem, które odpadło z gry był Connor. Z tego co udało mi się podsłuchać z jego rozmowy telefonicznej, ktoś wyraźnie nakazywał mu powrót do domu. Obstawiałam ojca, tak gruby i poważny głos nie mógł należeć do żadnej kobiety.

- Muszę iść - oznajmił po tamtym telefonie jednocześnie do mnie, do Justina i Tonego, który siedział wraz ze mną przy Molly. Szybko zniknął nam z pola widzenia i zostaliśmy sami.

Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek jego relacja z Molly osiągnie tak wysoki poziom. Że będzie siedział przy niej w szpitalu, jeździł z nią na koncerty, miał z nią wspólny pokój i wiele więcej. Nie byłabym sobą, gdybym nie chciała z nim o tym porozmawiać, szczególnie jeśli Molly spała.

- Ładnie na nią patrzysz - pochwaliłam go, aby od samego początku go do siebie nie zrażać. Moim celem było to, aby sam pociągnął rozmowę. Jeśli traktował Molly na poważnie, z pewnością to potrafił.

- A ty ładnie patrzysz na Gavina, choć nikt ci tego nie mówi.

Delikatnie we mnie zawrzało. Nie z powodu samej wzmianki o Reidzie, ale dlatego, że Tony próbował zmienić temat i to chytrym podstępem. Wiedział, że będę chciała kontynuować to, co zaczął i jedynie przez walkę z sama sobą mogłam się od tego uwolnić.

- Nie o nim rozmawiamy - oznajmiłam stanowczo i sama zdziwiłam się tonem swojego głosu. Czyżbym była trochę... przerażająca? Albo pewna siebie? - Widzę po prostu, że bardzo się do siebie zbliżyliście i trochę się tym martwię.

Skrzywił się, jeszcze nie wiedząc, że jest na dobrej drodze do zdania mojego testu.

- Uważasz, że to źle?

Chciał mnie podejść. Cóż, atakował moją własną bronią i nagle poczułam się przez to źle. Jakbym nie wiedziała, jak zakończyć to, co zaczęłam.

- Nie wiem - przyznałam. Pierwszy raz byłam stuprocentowo świadoma tego, że nie powinnam więcej prześwietlać Tonego. Molly mogła robić z nim cokolwiek chciała, szczególnie że ja miałam takie same prawa, jeśli chodzi o Reida.

Kurwa mać.

- Wszystko będzie dobrze - chłopak zgrabnie zmienił temat.

- Nie wydaje mi się. - Z nerwów przygładziłam ręką swoje włosy. - Mam zupełny mętlik w głowie. Czasami mam wrażenie, że jest cudownie, jestem z wami szczęśliwa, a innym razem czuję takie okropne zmęczenie...

Chłopak położył swoją rękę na moim ramieniu i delikatnie je potarł. Spuściłam głowę i zacisnęłam powieki. Chciałam, ale nie potrafiłam się z tego powodu uśmiechnąć. Mieliśmy pierdolony wypadek. Mogliśmy być teraz wszyscy martwi.

- Codziennie widzę w Molly to, co widzę teraz w tobie.

Unioslam głowę i spojrzałam chłopakowi prosto w oczy. Puścił mnie i zacisnął wargi, jakby nie chciał już nic więcej mówić.

- W sensie? - zapytałam, drążąc dalej.

Wzdychając, przetarł ręką czoło i przejechał nią po włosach. Naprawdę nie chciał mówić. Coś go powstrzymywało.

- Też jest tak zmęczona - wytłumaczył Tony. Obserwowałam uważnie każde jego najmniejsze drgnienie, aby nie ważył się przerywać. - Zazwyczaj tego nie widać, ale wystarczy spojrzeć na nią, gdy się zamyśli. Albo gdy po prostu jest przez chwilę sama. Albo się nie odzywa. Lub gdy porusza jakieś ważne dla siebie tematy. I z pewnością wiesz, o czym mówię.

Przywołałam do głowy wszystkie podobne sytuacje. Bardzo szybko je zaanalizowałam i zrozumiałam, że chłopak miał całkowita rację. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, czy może byłam zajęta czymś innym?

- Wiem - odparłam cicho. Bo już wiedziałam. I naprawdę chciałam przestać to bagatelizować. Po tylu latach spętania przez własne demony pragnęłam otworzyć się na zło zewnętrzne.

W środku byłam tak zwęglona, że chciałam udawać, iż jeszcze mnie nie zniszczono. Myślałam, że jeśli znowu poliżą mnie płomienie, to odnajdę w sobie nadzieję na jakikolwiek ratunek. Otwierałam się dobrowolnie na dramaty innych, bo te moje bolały aż za bardzo.

I był to okrutny błąd, przez który życie stawało się jeszcze większą męką.

- Co cię boli? - zapytałam spontanicznie, po części kierując to pytanie do Molly, po części do samej siebie, ale odpowiedziała na nie ani ona, ani ja.

- Dużo rzeczy - odparł Tony, a ja zacisnęłam szczękę, chcąc skupić się jak najmocniej na jego słowach. - Na przykład to, że nigdy nie popatrzysz na mnie, jakbym był dla Molly kimś wystarczającym. Albo to, że Molly może nigdy tak na mnie nie spojrzeć. Bolą mnie nawet niektóre głupie komentarze Iana na mój temat, ale w życiu mu tego nie powiem i właściwie nie wiem, czemu przyznałem się akurat tobie właśnie teraz. Tym bardziej, że wiem, jak bardzo źle musisz mnie czasami oceniać.

- Wiele możesz sobie dopowiadać - westchnęłam. - Nigdy przecież nie wiesz, co tak naprawdę myślą o tobie inni. Przede wszystkim weź pod uwagę, że każdy kłamie i każdy potrafi kłamać. Na przykład ja mogę ci w tej chwili wykrzyczeć w twarz, że cię nienawidzę, a jednocześnie skrycie się w tobie podkochiwać.

- Masz rację. Mimo to lepiej jest powiedzieć niż zrobić.

Pokiwałam głową. Dzięki tej rozmowie uświadomiłam sobie, że muszę poznać problemy innych, bo inaczej zwariuję. Dokładnie półtorej sekundy po tym, jak do tego doszłam, chłopak powoli wstał i trochę się rozciągnął.

- Masz czym wrócić do domu? - zapytał jeszcze, zanim chwycił klamkę.

- Nie, ale jeszcze nie wychodzę, a później po prostu się przespaceruję. Dobrze mi to zrobi.

Młody Phelps zadziwiająco szeroko się uśmiechnął. Na chwilę spuścił głowę w dół i rozbawiony trzymał się za jedną dłonią za nos. Gdy uniósł wzrok i na mnie spojrzał, cicho parsknął śmiechem.

- Jesteś po wypadku. Stało się mnóstwo złych rzeczy. I ty serio masz ochotę na spacer?

Wzruszyłam ramionami. Chłopak pokręcił głową, pożegnał się jeszcze z Molly, ponownie podchodząc do jej łóżka i głaszcząc jej policzek, a następnie szepnął krótkie 'cześć', spoglądając kątem oka także na Justina i wyszedł. Postąpił dokładnie tak jak myślałam. Cóż, najwyraźniej mogłam powiedzieć, że znam go na wylot.

Niedługo później sama musiałam się zbierać. W sumie nie musiałam, ale chciałam. Potrzebowałam swojego mieszkania, nocnego spaceru i muzyki. Nocy jeszcze nie było, ale resztę mogłam sobie zapewnić. I gdyby nie poczucie, że w swoim łóżku będę się czuła bezpieczna, nigdy bym tam nie wróciła.

***

Moje życie zawsze było dziwaczne. Przez jego większą część nie działo się absolutnie nic, choć czasami, właściwie od niedawna, pojawiły się tak zwane wyjątki od reguły. Żyłam idiotycznie, marnowałam czas i zatruwałam siebie oraz otoczenie. Wcale nie próbowałam tego zmienić - tak było zawsze i nauczyłam się to ignorować.

Rzadko jednak potrafiłam ignorować swój wewnętrzny krzyk. Mimo woli zawsze mi towarzyszył i wiedziałam, że już nigdy się go nie pozbędę. Pojawił się w dzień śmierci mamy. Obwiniał mnie, wyrzucał mi, że nie spędzałam z nią więcej czasu i bił mnie po głowie tak mocno, jak tylko mógł. Krzyczał, że nigdy nie przytuliłam jej, ani nie pocałowałam wystarczająco dobrze. Jakby jej odejście w zupełności ode mnie zależało i jakbym świadomie żegnała się z nią dzień w dzień od samego początku swojego życia.

To przez mamę tak dużo myślałam. Głos mi tak podpowiadał, a ja bezmyślnie go słuchałam. Mama była moją największą miłością i najgorszym koszmarem. Kochałam ją, a ona mnie zostawiła. Odeszła, a na miejsce, w które mogłam wpatrywać się na ziemi całe życie, wskoczył Reid. Oczywiście ona dalej była moim osobistym rodzajem bóstwa, ale różnica polegała na tym, że ona była aniołem. Gavin natomiast mógł liczyć jedynie na piekło, nie dosięgał do nieba, w którym zbyt często chciałam go widzieć.

Najbardziej trapiło mnie to, że nie widziałam siebie na górze. Nie pasowałam tam, a po chwyceniu w dłonie broni i stosunkowo małych wyrzutach sumienia byłam tego już prawie pewna. Wyciśnięto ze mnie już praktycznie wszystko. Jednocześnie byłam dobra i zła. Wręcz za dobra, a jednocześnie taka okropna. Nie umiałam siebie określić i prawdę mówiąc, nikt tego nie umiał. Nawet dzisiaj zastanawiając się do wieczora nad tym, kim właściwie jestem ja, ale też inni oraz jak się zmieniłam, nie doszłam do żadnego konkretnego wniosku. Wszystko opierało się na gdybaniu, którego szczerze nienawidziłam. Mój bardzo, bardzo długi spacer nic nie dał, a własne łóżko tylko odrobinę mnie uspokoiło. Musiałam znaleźć jakiś inny sposób, aby powrócić myślami do czasu przed wypadkiem, tak właściwie to przed wypadkami. Masa wypadków, nieszczęśliwych zdarzeń i coraz więcej gówna.

Potrzebowałam mamy. Tylko przy niej byłam bezpieczna i szczęśliwa, niczego mi nie brakowało. Mogłam czuć się dzieckiem, niczym się nie martwić i mieć najzwyczajniej w świecie na wszystko i wszystkich wyjebane. Teraz nie mogłam sobie pozwolić na taką swobodę. Jako młoda dziewczyna przyszło mi walczyć z całym światem, jakbym była dojrzałą, odpowiedzialną za swoje czyny kobietą.

Nie byłam odpowiedzialna ani dojrzała. Pokazałam to wiele razy, a skoro już i tak nigdy nie byłam taka, jaka być chciałam, to głupoty jak najbardziej mogły chodzić mi po głowie. W tej chwili, w mieszkaniu tak odległym dla mnie emocjonalnie nic nie mogło mnie powstrzymać. Nie myślałam racjonalnie, ale na tyle świadoma, że mogłam myśleć wciąż i wciąż tylko o jednej osobie.

Jak zwykle zdawało mi się, że Reid da mi niesamowite ukojenie, jednocześnie unosząc kurz i ukazując mi smak życia od każdej strony. Bardzo chciałam się z nim skontaktować, popatrzeć w te jego dwukolorowe oczy i poczuć się przynajmniej w jednej tysięcznej tak bezpiecznie jak kiedyś przy mamie. Moja pierwsza osobowość chciała w to brnąć, a druga skutecznie mnie przed tym powstrzymywała. To przez nią nie miałam odwagi zadzwonić ani nawet napisać, co byłoby zdecydowanie łatwiejszą opcją.

I przez głupi los, który sprawiał, że codziennie miałam ochotę zwymiotować na własne buty, to Reid się do mnie odezwał, nie na odwrót.

Był brzydki wieczór, a Gavin Reid, tak samo brzydki, lecz w poetyckim tego słowa znaczeniu, właśnie do mnie dzwonił.

Oczywiście odebrałam. Nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła, szczególnie, że w chwilach słabości, byłam podatna na tego typu małe gesty. Zresztą i tak Reid był Reidem. Nie mógł dzwonić bez żadnego powodu. Coś się stało, a ja mogłam być z siebie dumna, że zasłużyłam na jakiekolwiek informacje. W końcu Gavin mógł dzwonić nawet w sprawie Michaela.

To on odezwał się pierwszy, chociaż to ja powinnam. Bełkotał coś i mało mogłam zrozumieć, dopiero po moich dwóch chrząknięciach zaczął mówić odrobinkę głośniej, a przede wszystkim wyraźniej.

- Gorąco mi - jęknął, po czym usłyszałam, że odłożył telefon i najprawdopodobniej zaczął mocować się z własnym ubraniem. Musiał być teraz w jakimś miejscu publicznym, słyszałam szmery, głosy ludzkie i pobrzękiwanie szkła.

- Gdzie jesteś? - zapytałam, orientując się, że musiał stracić nad sobą panowanie. Wtedy gdy wyszedł z sali... Powinnam była od razu pójść za nim. Przynajmniej nie martwiłabym się teraz, że stanie mu się coś złego.

- Jesteś? - powtórzył po mnie, ale słyszałam jego głos jakby przygłuszony. Najwyraźniej zapomniał, że w ogóle wybrał mój numer i myślał w tym momencie, że przemawiam do niego dzięki pierdolonej telepatii.

- Podaj mi tylko adres, to jakoś cię stamtąd zgarnę. Wątpię, żebyś sam dał radę wrócić do domu w takim stanie. Trzymasz się w ogóle na nogach, czy raczej cię chwieje?

Powoli zaczynałam się denerwować. Chłopak zadzwonił do mnie nie przez jakiś ważny, sensowny powód, tylko przez to, że się schlał. Świetnie. Po prostu fantastycznie.

- Nie dam sobie rady - chłopak posmutniał. - Już nie daję sobie rady.

Złość automatycznie wyparowała. Trzeba było odnaleźć w sobie współczucie i mu pomóc, nawet jeśli nigdy nie wydawał się być tym, kim chciałam, żeby się dla mnie stał.

- Jak mam ci pomóc? - zapytałam, próbując utrzymać jak najbardziej obojętny ton głosu. Mimo wielu miłych chwil z Reidem dalej niekoniecznie mogliśmy powiedzieć, że się znamy. Dodatkowo w tych gorszych chwilach, to ja zawsze wymagałam opieki, a teraz role miały się odwrócić. Musiałam się ogarnąć, otrząsnąć i przejrzeć jakoś na oczy, żeby zachować się trzeźwo, a przede wszystkim tak, jak powinnam.

- Poproszę jeszcze - chłopak najwyraźniej zamawiał sobie kolejne dawki czegoś mocnego, a ja nie mogłam zrobić z tym absolutnie nic.

- Znajdę cię - westchnęłam zrezygnowana, modląc się w duchu o to, abym faktycznie dotrzymała swojej obietnicy, zanim Gavin zrobi coś głupiego. W końcu miałam takiego pecha, że mógł zdarzyć się kolejny wypadek, już drugi pod rząd.

Nie wiedziałam, czy powinnam się w tej sytuacji rozłączyć jako pierwsza, czy może wciąż przekonywać Reida, aby łaskawie raczył mi wyjawić, gdzie się znalazł podczas tej swojej libacji. Mój dylemat szybko przestał w ogóle istnieć, gdyż chłopak sam się rozłączył. Może ktoś zrobił to za niego, a może stało się to przypadkiem, ale już nie miałam z nim kontaktu i musiałam jakoś poradzić sobie sama.

Skoro miałam znaleźć Reida, to musiałam wiedzieć, gdzie może przebywać. Jako jego stosunkowo dość niedawna znajoma gówno wiedziałam o barach, w których lubił się napierdalać i być może kurwić. W tym celu musiałam zadzwonić do kogoś, kto znał odpowiedzi na te pytania.

- Coś się stało? - Ian od razu wiedział, że dzwonię do niego z jakąś trudną sprawą. No cóż, z pewnością zauważył zniknięcie Reida i może sam był już po raczej dziwacznej rozmowie telefonicznej ze swoim przyjacielem, którą wcześniej musiałam ścierpieć również ja.

- Gdybyś był Reidem... - zaczęłam powoli, obawiając się reakcji starszego kolegi, którego oddech słyszany w słuchawce w innych okolicznościach byłby powodem mojego panicznego leku i strachu. - Gdzie poszedłbyś się napić?

- Chyba mogę ci pomóc - odparł z głośnym westchnieniem.

Dokładnie w ten bezczelny sposób zyskałam adres, który był mi w tej chwili tak bardzo potrzebny. Wkroczyłam w prywatność chłopaka, który nie chciał, abym miała do niej dostęp, ale miałam to w dupie. Robiłam to tylko dla jego dobra, nie miałam sobie nic do zarzucenia. Dodatkowo skoro mogłam zrzucić z siebie ciężar opieki nad Reidem, zamierzałam skorzystać z tej okazji.

- Mógłbyś się nim zająć? Podniesiesz go, zaprowadzisz do auta, odwieziesz do domu i tak dalej. Zresztą i tak pewnie chciał zadzwonić do ciebie, a nie do mnie.

Nie wiem, dlaczego część mnie chciała wpakować się przy tej akcji ratunkowej Ianowi do auta, ale zdecydowanie była to ta nie do końca zrównoważona połowa mojej duszy rozdartej już dawno na dwie diametralnie różne części.

- Przepraszam, ale muszę zostać z Bonnie - usłyszałam po drugiej stronie równocześnie z coraz szybszym biciem mojego rozkolatanego serca. - Skoro zadzwonił do ciebie, to chce, żebyś ty się nim zajęła.

- Kłamiesz - mruknełam, podświadomie i naiwnie dopuszczając do siebie taką możliwość. - Pewnie po prostu się pomylił.

- Szczerze wątpię.

Po tych słowach zapadła dość niezręczna, ale mimo to potrzebna cisza. Chłopak ponownie westchnął. Usłyszałam, jak ktoś go woła. Wydawało mi się, że była to Bonnie. Musiał kończyć.

- Po prostu do niego jedź i nie mów nic nikomu od nas - poradził mi.

- Dlaczego?

- Bo Reid na pewno by tego nie chciał. Znam go.

- No dobrze, zajmę się nim.

- Dziękuję - odpowiedział z prawdziwą wdzięcznością słyszalną w głosie, po czym się rozłączył.

Nie czekając ani chwili dłużej, zamówiłam taksówkę i udałam się do baru na przedmieściach, który wskazał mi Ian. W środku nie skupiałam się za bardzo ani na wystroju, ani na tych wszystkich zalanych ludziach, którzy widzieli we mnie nową sensację, gdyż młode dziewczyny bez partnera musiały być tutaj prawdziwą rzadkością. Od razu mój wzrok skupił się na barze, gdzie spodziewałam się zobaczyć moją zgubę. Oczywiście siedziała tam i zamglonym wzrokiem wpatrywała się w barmana, który obsługiwał w tej chwili kogoś innego. Musiałam się zbliżyć i przerwać ten trans, choć nogi miałam jak z waty.

Podeszłam do niego i szarpnęłam go za ramię. Powolnie obrócił głowę w moją stronę.

- Co ty tu robisz? - zapytał z niezadowolonym grymasem na twarzy.

- Dzwoniłeś do mnie.

Skierował wzrok na moje spierzchnięte usta. Nagle zaczęłam się ich wstydzić, tak samo jak każdej innej części ciała, odczuwając na sercu dziwne gorąco.

- Dzwoniłem, ale nie prosiłem, żebyś przyjechała.

Na krótką chwilę wstrzymałam oddech.

- To miało zaboleć?

- A zabolało?

Po tych słowach chłopak odwrócił ode mnie wzrok i bezwstydnie zamówił sobie kolejną kolejkę. Miejsce obok niego nagle się zwolniło, więc pozwoliłam sobie je zająć. Patrzyłam, jak barman tworzył dla Gavina coraz to bardziej wymyślne kompozycje i naprawdę nie obchodziło mnie to, jak bardzo chłopak się napierdoli. Obserwowałam tylko, jak robi dokładnie to, co chce robić i mu w tym nie przeszkadzałam. Dopiero po jakiejś godzinie był w takim stanie, że sumienie musiało mnie ruszyć. Facet za ladą również miał już dylemat moralny, czy upijać go dalej, czy zacząć mu nareszcie odmawiać.

- Chcesz wracać już do domu? - zapytałam w końcu, uważając na to, aby przypadkiem nie zadrżał mi głos. Chłopak coś wyjęczał i położył głowę na blacie. - Dobra, pij dalej.

Więc pił dalej, a ja znowu byłam obojętna. Dopiero kiedy chłopak spadł ze stołka barowego, stwierdziłam, że skończył się czas na jakiekolwiek pytania, a tym bardziej na topienie swoich smutków z alkoholu. Musiałam działać i dopilnować, aby cholernie pijany Gavin Reid zechciał współpracować i spędził tę noc bezpieczny w swoim mieszkaniu, a nie na przykład w jakimś obrzydliwym burdelu czy innym czerwonym pokoiku.

Chłopak, na którego tragedię się zgodziłam, musiał ważyć dość sporo, dlatego stawianie go do pionu okazało się jednym z najtrudniejszych zadań tego wieczoru. Po wielu próbach w końcu się udało, choć Reid bez przerwy się zataczał. Szedł bardzo powoli, uważnie stawiając każdy krok i zaciskając w wielkim skupieniu usta. Ponownie załatwiłam transport i wpakowałam pieprzonego alkoholika do taksówki. Idiota od razu narobił zamieszania.

- Kurwa, jedź do domu! - wrzasnął na niewinnego kierowcę, wsiadając.

- Przepraszam za niego - odparłam od razu, chcąc jakkolwiek poprawić naszą opinię u tego faceta. - Gavin, podaj panu adres.

- Nie ma opcji - warknął i ułożył się na tylnym siedzeniu wygodniej. Szczerze wątpiłam w to, że cokolwiek do niego dociera.

- Dlaczego? - westchnęłam, błagając w myślach wszechświat, aby zesłał mi tu, kurwa, jakiegoś kosmitę, który mimo swojego pozaziemskiego pochodzenia lepiej dogada się z facetem, który miał tylko wykonywać swoją pracę, a zamiast tego słuchał jakiegoś bełkotu pijaka i przypadkowej laski.

- Nie znam go.

Popatrzyłam na kierowcę. Bałam się, że będzie robił jakaś awanturę albo co gorsza wyrzuci nas z samochodu, ale zachował się zgoła inaczej. Był cierpliwy, patrzył za szybę i nie reagował na dziwne teksty swojego klienta. Nawet delikatnie się do mnie uśmiechnął, dając mi subtelnie znać, że mnie rozumie, a poniekąd dodatkowo mi współczuje.

- No i co się tak szczerzysz? - mruknął chłopak, naśladując minę taksówkarza. Ten tylko zacisnął pięści na kierownicy, a ja już wiedziałam, że zaczyna się denerwować. Musiałam szybko zrobić coś, co go zajmie, a opcja była tylko jedna - dać mu coś do roboty.

Jak skończona idiotka podałam mu swój adres. Zdecydowanie tego nie przemyślałam, ale było już za późno. Najbardziej żałowałam tego, że mieszkałam w bloku, gdyż Reid mylił schody z barierką. Szedł jeszcze bardziej niepewnie niż po całkowicie płaskiej powierzchni, która i tak w tym stanie stanowiła dla niego potężne wyzwanie.

Gdy weszliśmy do środka, od razu skierował się na kanapę, a raczej tylko do niej podszedł, aż w końcu się zachwiał i przewrócił. W tym momencie szybciej zabiło mi serce, bo chłopak mógł uderzyć głową w coś twardego, ale okazało się, że na szczęście nic takiego się nie stało.

- Wszystko dobrze? - zapytałam odruchowo, po czym pomogłam chłopakowi wygodnie się usadowić i wziąć oddech. Dopiero w pełnym świetle mogłam zobaczyć, jak bardzo był wyniszczony. I nie wnioskowałam tego tylko po niezdrowym odcieniu skóry, niedbałym, delikatnym zaroście i spierzchniętych wargach. Reid wyglądał na wyniszczonego od środka. Jakby coś płonęło w jego klatce piersiowej i pochłaniało resztę organizmu.

- A nie widać?

Westchnęłam. Tak, to było głupie pytanie, mogłam przyznać, ale powinien mi być wdzięczny. Zajęłam się nim, był bezpieczny i prawdopodobnie jeszcze ogarniał, co się wokół niego dzieje. Wszystko dzięki mnie.

Pozostawiłam go na kanapie i poszłam do łazienki. Chciałam zmyć to nieprzyjemne uczucie ze swoich dłoni, ale ani mydło, ani czysta woda nie mogły mnie wyleczyć. Zerknęłam w lustro i momentalnie zauważyłam w swoich tęczówkach coś na kształt dojrzałości, jakbym nagle postarzała się o dziesięć lat. I naprawdę nie był to ani trochę miły widok. Wpatrując się w siebie i w swoje smutne, bezbarwne odbicie, nie spodziewałam się, że poza tym moim małym światem, istnieje coś jeszcze. Faktycznie istniało. Przekonałam się o tym przez irytujący dźwięk swojego telefonu. Wyciągnęłam go z kieszeni i nie patrząc na numer, odebrałam.

- Tak? - powiedziałam z delikatną chrypką i spuściłam wzrok.

- Boże, Mackenzie - odetchnął mój ojciec. - Jak dobrze, że odebrałaś. Nie mogłem zadzwonić wcześniej. Myślałem, że oszaleję. Jak się czujesz? Coś cię boli? Potrzebujesz czegoś?

Zdążyłam już z nim porozmawiać po wypadku, ale wciąż martwił się tak samo, nawet może trochę bardziej. Cóż, było to nieco urocze, ale nie byłam przyzwyczajona. W moich oczach to on zawsze był chorym, którym należało się zająć.

- Jest dobrze - odparłam zdawkowo. - Myśl o sobie, a nie o mnie.

- Nie mam zamiaru. Jesteś ważniejsza niż ja.

Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Może zapłakać? Ale nad czyim losem? Swoim, ojca, czy Reida, którego ujrzałam w tym momencie w lustrze?

- Mackenzie? - Tata najwyraźniej stwierdził, że się rozłączyłam, ale szybko chrząknęłam, aby wiedział, że tylko się zamyśliłam, że to nic takiego. - Na pewno czegoś ci nie brakuje? Chociażby pieniędzy?

W zasadzie brakowało mi większości rzeczy, których przeciętny człowiek mógł chcieć i wymagać od losu. Już dawno się z tym pogodziłam. I nawet gdybym mogła, a wręcz chciała coś zmienić, nie miałabym na to siły. Po prostu, taka byłam, szczególnie po tym, jak dowiedziałam się, że Justin stracił pamięć. To był najgorszy, zaraz po chorobie ojca, a jednocześnie najnowszy i najświeższy problem, przez który automatycznie chciało mi się rzygać co kilka minut.

- Nie, tato. Poradzę sobie.

Więcej mu nie trzeba było. Pogadał jeszcze jakiś czas, ciągle się powtarzając, a później wymyślił jakiś pretekst, żeby się rozłączyć, choć może wymówka faktycznie przyszła do niego sama. Odłożyłam telefon na brzeg umywalki, szczerze bojąc się, że za chwilę spadnie, ale musiałam go gdzieś odstawić, gdyż za bardzo ciążył mi w dłoni. Odwróciłam się od lustra i spojrzałam Reidowi prosto w oczy. W pewien sposób podobało mi się to, że stojąc za mną, uważnie wpatrywał się w moją twarz, która akurat podczas rozmowy z ojcem wyrażała mnóstwo emocji. Czułam wtedy, że naprawdę się mną interesuje i mogę na niego liczyć. Może istotnie mogłam, a może to było tylko złudzenie, ale nawet jeśli, to chciałam zatracić się w tym kłamstwie już na zawsze.

- Poradzisz sobie? - zakpił.

Zamiast patrzeć w jego pijane oczy, spojrzałam na siebie. Czy wyglądałam jak ktoś, kto sobie poradzi? Na pewno chciałam tak wyglądać, wręcz musiałam dla świętego spokoju.

- Dlaczego tak często kłamiesz, kochanie? - zapytał chłopak, sprawiając, że ponownie skrzyżowaliśmy spojrzenia. Podszedł bliżej i to dość pewnie, jakby nagle wytrzeźwiał. Wiedziałam, że to gówno prawda i tylko dlatego powstrzymywałam się przed ucieknięciem z tej pierdolonej łazienki i zostawieniem tu mojego wysokiego, przystojnego problemu. Byłam za bardzo ciekawa, co się wydarzy, by wiać.

- Kiedy skłamałam? - wychrypiałam, denerwując nie tylko siebie, ale też jego tym podłamanym tonem.

Pozwoliłam mu się chwilę zastanowić. Zbliżył usta do mojego prawego policzka i po chwili wyszeptał wprost do mojego ucha:

- Wtedy po szkole, w moim samochodzie powiedziałaś, że w nic się nie wplątałaś.

Przypomniałam sobie, co czułam w tamtej sytuacji. Byłam załamana tym, jak brzmiałam, tym, co Reid mówił i tym, co za sobą niósł.

- Nie sądziłam, że możesz to pamiętać - mruknełam niezadowolona, gdyż to oznaczało, że chłopak wcale nie zapomniał o milionie moich przerażonych spojrzeń, które przesyłałam w jego stronę na początku naszej chorej znajomości. - Przez to nienawidzę cię jeszcze bardziej.

- Kolejne kłamstwo. - Uśmiechnął się, na co zmarszczyłam brwi. - Nie nienawidzisz mnie i mam na to niezbite dowody.

- Nie masz - warknęłam.

- Tak? - zaśmiał się zadowolony, szybko się ode mnie odsunął, wyszedł, a po chwili wrócił ze swoją komórką. Nie wiedziałam, czego szuka, ale w końcu znalazł naszą konwersację. Stał za mną, a jego głowa opierała się na moim ramieniu, ręka zaś tuż przed biustem trzymała telefon i szukała odpowiedniej wiadomości. Zaczął czytać: - Dzisiaj nigdzie nie wychodzę, gdybyś zamierzał spytać, bo szczerze mówiąc mam już dość absolutnie wszystkiego i to od bardzo dawna, ale nie jestem pewna, czy powinnam w ogóle spróbować coś z tym zrobić, być może jestem skazana na porażki, ponieważ tak po prostu ma być. - Przerwał i spojrzał w lustro, w moje oczy. Szybko ukróciłam kontakt wzrokowy i zwróciłam uwagę na to, jak razem wyglądamy. Dość dobrze oprócz tego, że Reid strasznie się garbił, aby w tak bezczelny sposób się o mnie opierać. - Teraz mój ulubiony fragment - chrząknął. - Nawet nie wiem, dlaczego piszę, dlaczego tutaj i dlaczego to, bo przecież powinnam się lękać Gavina Reida, ale mnie nie obchodzi, co powinnam. Och, tutaj znowu skłamałaś. Chyba nie czuję tej nienawiści, która chce pochłonąć mnie od środka.

Zamknęłam oczy i zacisnęłam wargi. Tak jak kiedyś chciała mnie pochłonąć nienawiść, teraz pochłaniał mnie wstyd. Wysłałam te wiadomość przez przypadek, było to zupełnie niezamierzone i za dużo mówiło, za dużo odkrywało. Choć może jednak powinnam być wdzięczna za te wypociny sobie z przeszłości? Dzięki nim uświadomiłam sobie, co Reid chciał ze mną w tym momencie zrobić. Jako mistrz manipulacji planował odwrócić od siebie uwagę w najgorszy możliwy sposób: chciał obudzić we mnie pychę i odpowiednio nakarmić samolubną część mnie. Tak słabe i przewidywalne zagranie było jak na mnie za proste. Jeśli chłopak chciał ze mną wygrać, musiał posłużyć się lepszą bronią, nawet jeśli był pijany.

- Upiłeś się, bo...? - zupełnie zmieniłam temat, jednocześnie starając się pokazać chłopakowi, jak bardzo głęboko w dupie mam to, co właśnie przeczytał.

- A jak myślisz? - warknął od razu, ścierając z twarzy głupi uśmieszek, jakby odpowiedź była oczywista. Uniosłam brwi, więc westchnął. - Justin ledwo przeżył, twoja przyjaciółka też. Bonnie złamała nogę, a Ian i Anthony mocno się poturbowali. I to wszystko przeze mnie.

Nie mogłam tego słuchać.

- Winny jest tylko tamten kierowca. Jak mogłeś mieć wpływ na to, co się stało?

- Nie rozumiesz. Ja wiem, że to moja wina, w takich sytuacjach prędzej czy później się to okazuje. Jestem tym bardziej wkurwiony, że nic mi nie jest. Absolutnie nic mi się, kurwa, nie stało.

- A co z Connorem? Też miał bardzo dużo szczęścia, ale to chyba nie znaczy, że zaczniesz go teraz obwiniać.

- Nawet gdybym chciał go o coś obwiniać, to wiem, że on w przeciwieństwie do mnie ma jakąkolwiek przyszłość. - Zacisnęłam ze zdenerwowania wargi. Skąd Reid mógł wiedzieć, co jest przed nim? I dlaczego widział to wszystko w tak obrzydliwych barwach. - Jeśli masz w życiu jakiś cel i coś cię mocno tutaj trzyma, to zawsze masz prawo uciekać przed konsekwencjami, ale nie dla ratowania siebie, tylko dla tego swojego sensu żywota. Nie chodzi o to, żeby być egoistą, ale żeby nie psuć sobą innych. A ja zawsze rozpierdalam w każdym możliwym znaczeniu wszystkie osoby, które tylko się do mnie zbliżają.

Ścisnął mnie żal. Chciałam wykrzyczeć chłopakowi prosto w twarz, że to wszystko nieprawda i naciągnięcie rzeczywistości, ale czy rzeczywiście nie miał on racji? Może to ja zupełnie źle go oceniałam, bo tak bardzo pomylona byłam, ale mało mnie to obchodziło. Przynajmniej część jego słów musiała być koloryzowana.

- Zawsze jest w życiu jakiś cel, nawet jak go nie widzisz.

Spojrzał na mnie pobłażliwie, jakbym nie była pierwsza osobą, która wciska mu taki tekst.

- A ty jaki masz cel? - odbił piłeczkę, chcąc jak najszybciej zrobić mi jak najbardziej na złość. Musiałam przyznać, że udało mu się to dość prosto. Motywator, jakim w niego rzuciłam, nie miał w ogóle wartości w moich ustach, jeśli moje życie go nie definiowało. Tak było z wszystkimi tymi złotymi radami, których udzielały najczęściej osoby bez problemów, z masą pieniędzy na kilku kontach bankowych i o nienagannym wyglądzie.

- Muszę wybrać jakieś studia, z czegoś się utrzymać i zadbać o ojca. To chyba największe priorytety.

Łatwo wybrnęłam, ale chłopak wciąż miał zaciętą minę. Wiedziałam, że aby postawić na swoim, będzie drążył dalej.

- Więc jakie wybierzesz studia?

Na chwilę zamilkłam. Chciałam udowodnić, że dokładnie wiem, w którą stronę chcę pójść i jaki uniwersytet najbardziej mnie przekonuje, ale prawda była taka, że wszystko dalej stało pod znakiem zapytania. Jednego dnia byłam wszystkiego pewna, innego zastanawiałam się, po co w ogóle miałabym zdobywać wykształcenie wyższe.

- Już złożyłam papiery - westchnęłam, jakby z obrzydzeniem do samej siebie. - Ale nie chcę mówić, co wybrałam, bo pewnie się nie dostanę.

- Dobra, a z czego się utrzymasz?

- Będę pracować, chyba logiczne.

- Więc jak zadbasz o ojca, skoro będziesz w pracy? - zauważył chłopak konflikt interesów.

- Nie martw się o to - mruknełam. - Poradzę sobie.

Chłopak dopiero teraz uniósł swoją głowę i się wyprostował. Miałam ochotę wygarnąć mu, że nie powinnam go interesować, że mógłby się już ode mnie odczepić i wiele więcej, ale nie zdążyłam. Nie zdążyłam, bo stojąc za mną, chwycił mnie mocno w talii i zaczął składać krótkie, ale namiętne pocałunki na mojej szyi. Jak naćpana i niczego nieświadoma odchyliłam głowę w tył oraz położyłam swoją rękę na jego dłoni, którą mnie tak mocno do siebie przyciągał.

- Nie mam żadnego celu w życiu - wysapał, kiedy zabrakło mu tchu. - Nie mam i pewnie nigdy nie będę miał.

Spojrzałam na niego w lustrze. Wyglądał jak spłoszone zwierzę, przez co zrobiło mi się go szkoda. Uniosłam drugą rękę i zatopiłam ją w jego miękkich, ciemnych włosach. Westchnął cicho, a ja poczułam, jak jego zimny oddech owiał moją skórę. Zorientowałam się wtedy, że chłopak mógł nie być do końca świadomy tego, co robi przez stężenie alkoholu w swojej krwi. Niechętnie opuściłam swoją dłoń i jakoś się od niego odsunęłam, jednocześnie odwracając się teraz w jego stronę.

- Jesteś pijany - oznajmiłam, a on tylko skinął głowę. Zgadzał się z tym, bo dobrze wiedział, do jakiego stanu się doprowadził, a właściwie do jakiego stanu ja pozwoliłam mu się doprowadzić.

- I co z tego? - prychnął.

Nie odpowiedziałam, ale zbyt ciężko było mi się powstrzymać przed stanięciem na palcach i wpiciem się w jego malinowe usta. Smakował alkoholem, ale to nawet lepiej, gdyż miałam nadzieję, że sama się upiję. Chciałam się uzależnić, odlecieć i nigdy nie wracać do szarej, smutnej rzeczywistości, którą zastawalam codziennie przez tyle lat.

- Zazdroszczę ci - powiedział nagle Reid, trzymając moją twarz w swoich dłoniach i przerywając zdecydowanie za szybko to, co przed chwilą zaczęłam. - Jesteś taka niewinna.

- Jestem dużo gorszym człowiekiem, niż początkowo może się wydawać.

Wcisnął mi w usta krótki pocałunek i zjechał językiem po mojej brodzie, ponownie dobierając się do szyi. Tym razem zadawał mi przyjemny ból, ale za każdym razem zranione miejsce owiewał swoim kojącym oddechem i sprawiał, że moje serce biło jak oszalałe.

- Wciąż jesteś dobra, żałujesz, płaczesz, przepraszasz i masz więcej emocji niż ja. Jesteś człowiekiem, gdy ja nie mogę już się tak nazwać.

- Przestań - rozkazałam cicho. - Niewiele dzieli mnie od zniszczenia sobie życia.

Spojrzał mi głęboko w oczy i zmarszczył brwi. Miałam wrażenie, że spodziewał się mojego płaczu, ale patrzyłam na niego hardo i nie zamierzałam przestać. Pierwszy raz od dawna tak bardzo mi na czymś zależało: nie poddać się, nie zmięknąć.

Jako że Reid milczał, a ja zawsze lubiłam sobie wszystko utrudniać, postanowiłam się odezwać. Mówienie przychodziło mi z ogromnym trudem, choć jeśli słyszałby mnie ktoś obcy, nic by na to nie wskazywało. Nie drżał mi głos, nie jąkałam się, nie było mi słabo ani nie zbladłam.

- Wszystko biegnie dalej, a ja chcę zostać w jednym miejscu. Nie mam najmniejszej ochoty dorastać i użerać się z życiem, które już bardzo dawno temu straciło jakikolwiek smak. Nie widzisz tego? Popadłam w rutynę i zamknęłam się w sobie, a moją ostatnią deską ratunku stałeś się ty. - Zwilżyłam językiem wargi, męcząc się tym potokiem słów, ale chłopak wciąż mnie słuchał. - Tylko popatrz. Jestem młoda, mogę wszystko. Mogę iść na te pierdolone studia, poznać tam kogoś, w międzyczasie zarabiać, zajmować się ojcem i spędzać czas z przyjaciółmi ze szkoły średniej. Później wypadałoby wyjść za mąż, wybudować dom i mieć co najmniej trójkę dzieci i psa. Tak właśnie wygląda teraz według wszystkich idealnie życie. Pieniądze, rodzina i na koniec spokojna starość, śmierć we śnie. A jeśli na przekór wszystkim chcę umrzeć młodo?! Jeśli nie chcę podążać za tłumem?! Jeśli pierwszy raz w życiu mam odwagę zrobić coś zupełnie inaczej i nie zadręczać się później przez to cholernymi wyrzutami sumienia?!

Nie rozpłakałam się, choć mogłam i byłabym wtedy stuprocentowo usprawiedliwiona. Ten jeden raz pozostawałam twarda, niezłomna. I mimo że widziałam, iż Reid ma mi coś do powiedzenia, bardzo bolesnego lub bardzo budującego, to nie chciałam pod żadnym warunkiem dopuścić go w tej chwili do głosu. To była moja chwila, ja musiałam się teraz wygadać, co brzmiało w mojej głowie w chuj egoistycznie, ale przynajmniej szczerze.

- Nienawidzę cię! - krzyknęłam. - Nienawidzę tego, że tu jesteś i jeszcze mnie to cieszy! Nienawidzę tego, że dzisiaj zadzwoniłeś, że jesteś pijany i że ci pomogłam! Nienawidzę twoich pocałunków, słów, ust, nienawidzę twojego zapachu i wszystkich twoich znajomych! Po prostu mam cię dość! Jesteś wszędzie, choć tak bardzo chcę od ciebie uciec, a jednak zawsze zawracam, gdy mnie za sobą zostawiasz. I to nie trwa jakiś tydzień, ale ponad pół roku, rozumiesz?! Zmarnowałam na ciebie tyle czasu i energii, a ty nigdy nie dziękujesz, tylko zawsze bierzesz więcej i więcej! Nie mam siły, okej?! Jestem tym zmęczona, z pewnością dużo bardziej, niż możesz sobie wyobrazić.

Spodziewałam się, że chłopak będzie zły, zacznie wszystko rozwalać, a może nawet mnie uderzy, ale on stał teraz przede mną bez oparcia i delikatnie się chwiał. Widziałam w jego oczach, że orientuje się w tym, co się właśnie wydarzyło, ale jednocześnie wiedziałam, że gdyby nie alkohol, to zareagowałby zupełnie inaczej. Nie wiedziałam jak, ale na pewno nie w ten sposób. Nie tak łagodnie.

- Czego chcesz? Tylko bądź szczera. Powiedz, co cię trzyma na nogach. Przyznaj się w końcu, że to nie studia, ojciec, przyjaciele ani praca. - Uśmiechał się, a więc znał odpowiedź, inaczej by nie pytał. - Czego naprawdę chcesz?

- Ciebie.

Uznał to za pozwolenie. Uniósł mnie, trzymając swoje silne dłonie na moich udach i posadził na brzegu umywalki. Momentalnie usłyszałam trzask. W transie zapomnieliśmy że wcześniej położyłam na umywalce swój telefon, teraz spadł i zapewne się rozbił. Ześlizgnęłam się z mebla i podniosłam urządzenie, ale na szczęście działało, wszystko było w porządku. Odetchnęłam z ulgą i skrzyżowałam spojrzenie z ciągle przyglądającym mi się chłopakiem. Nie chciałam wracać do tamtej chwili, więc mruknęłam tylko coś o tym, żeby szedł już spać i czuł się jak u siebie, a następnie uciekłam z łazienki, bo robiło mi się już duszno.

Wpadłam do swojego pokoju i jakiś czas w nim przesiedziałam, nasłuchując. Przez to wiedziałam, że Reid wziął prysznic, pokrzatał się trochę po aneksie kuchennym z niewiadomych mi powodów i ułożył się na kanapie. Gdy już wydawało mi się, że zasnął i przemknę niepostrzeżenie do łazienki, aby się umyć, wyszłam z pokoju. Okazało się, że się pomyliłam. Reid nie spał, a co najdziwniejsze patrzył na mnie tak, jakby czekał na to, aż będę tedy przechodzić i wręcz był tego przedtem pewien.

- Nie chcesz spać ze mną w jednym łóżku, prawda?

Na początku nie wiedziałam, jak zareagować na takie pytanie, ale po chwili powolnie skinęłam głową.

- Dlaczego?

Nie potrafiłam podać głębszego powodu.

- Po prostu będę lepiej czuła się dzisiaj sama.

Kiwnął głową na znak, że rozumie, a ja zdobyłam się na delikatny uśmiech. Nie odpowiedział mi tym samym, ale jednocześnie miałam przez to mniejsze wyrzuty sumienia, gdy zniknęłam w łazience na następne półtorej godziny. Kiedy wyszłam, Gavin prawdopodobnie spał, ale jako że byłam wścibska i nieufna, musiałam to sprawdzić. Gdy się nad nim nachyliłam, momentalnie otworzył oczy.

- A co jeśli ja nie chcę być tej nocy sam? - kontynuował naszą wymianę zdań, jakby nie było w niej żadnej przerwy czasowej.

- Nie zawsze ma się to, czego się chce - szepnęłam, nawiązując do wszystkiego, co dziś między nami zaszło.

Bo nie miałam Gavina Reida. I nawet jeśli darzyłam go specjalną sympatią, on również nie miał mnie.

* * * * *

Szczerze mówiąc jestem załamana tym, jak długo pisałam ten rozdział, ale przynajmniej mi się podoba. Jest jednocześnie taki dojrzały i delikatny. Być może Wam też przypadł do gustu, nawet jeśli za długo czekaliście, za co znów cholernie przepraszam.

~ rzymian 8, 37

Kocham i do następnego <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro