29. ᴄʜᴄᴇsᴢ ʙʏć ᴍɪᴌʏ?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Wystarczy ci moja łaska. Moja moc bowiem doskonali się w słabości~

Nie mogłam spać ze świadomością, że za ścianą trzeźwieje mój największy wróg, a jednocześnie przyjaciel. Sojusznik w tym popierdolonym świecie, którego mogłam do woli wykorzystywać i który mógł do woli wykorzystywać mnie. Rano jednak chłopaka nie było, a mi pozostało tylko powolne i zmęczone ogarnięcie siebie i swoich potrzeb. Tak więc zjadłam, zrobiłam poranną toaletę, wypiłam dwie gorące, mocne herbaty i co najmniej dwadzieścia razy sprawdziłam, czy Reid do mnie czegoś nie napisał. Oczywiście za każdym razem okazywało się, że nie mam żadnych nowych powiadomień, sama karmiłam się tym żałosnym rozczarowaniem, aż postanowiłam zadzwonić. Nie obchodziło mnie to, że było chwilę po siódmej. Miał pieprzony obowiązek odebrać w takich okolicznościach.

Ale nie odebrał. Dzwoniąc, usłyszałam charakterystyczny dźwięk, który rozległ się na kanapie, na której chłopak spał tej nocy i na której wciąż utrzymywał się jego intensywny zapach. Uniosłam koc, który Reid bezprawnie sobie wczoraj przywłaszczył, zapewne gdy już spałam i zobaczyłam pod nim telefon, na którym wyświetlało się jedno słowo: Mackenzie. Wstrzymałam oddech i odrzuciłam połączenie, automatycznie mnie rozłączyło. Zostawił u mnie komórkę. Kurwa mać. Zostawił u mnie przedmiot, który prawdopodobnie był jego jedyną możliwością kontaktu z kimkolwiek. Ponownie zerknęłam na wyświetlacz telefonu Gavina. Nie było jeszcze tak źle, bo miał tylko dwa nieodebrane połączenia, jedno sprzed chwili, a drugie od Iana, ale z wczorajszego wieczoru. Próbowałam odblokować smartfona, ale nie mogłam zgadnąć hasła. Trudno, teraz nie to było najważniejsze.

Reid wyszedł ode mnie z mieszkania i pozostawił za sobą otwarte drzwi, co oznaczało, że w każdej chwili ktoś mógł wejść i na przykład mnie okraść lub co gorsza zamordować. Kurwa, Gavin miał pod opieką Kevina, który zapewne cholernie się o niego martwił, siedząc samemu w ciemnym, pustym mieszkaniu. Dlaczego ja o nim nie pomyślałam? Przecież to było tylko dziecko, tymczasem ja zajmowałam się jedynie ludźmi dorosłymi. Najwyraźniej nie powinnam była, ale moja empatia i zbyt dobre, współczujące serce wygrywały ze zdrowym rozsądkiem wciąż i wciąż. Niezmiernie mnie to denerwowało, ale nie miałam w tej chwili innego wyjścia - musiałam znaleźć tego nieodpowiedzialnego idiotę, choćbym miała zawędrować przez to do samego piekła i sprowadzić go na ziemię.

Nie chciałam dzwonić do Iana, a reszta nawet nie miała podobno prawa wiedzieć o alkoholowych libacjach swojego zapewne chorego psychicznie kolegi, więc musiałam wymyślić jakiś plan i działać sama, nic nowego.

Jedynym sensownym pomysłem wydawało mi się to, że Reid po prostu najzwyczajniej w świecie wrócił do domu. Kurwa. Trzeba było się zebrać i iść do niego, żeby to sprawdzić. Tak też zrobiłam, mimo że wiedziałam, iż później cholernie będą bolały mnie nogi, ale lepsze to niż kolejne pieniądze wydane na taksówkę. Nie mogłam sobie na to aktualnie pozwolić, bo już zaczynało mi brakować środków.

Miałam nadzieję, że ten pierdolony spacer dobrze mi zrobi, ale kiedy szłam, moja głowa chciała wybuchnąć od nadmiaru natrętnych myśli. Myślałam, że może się uspokoję, trochę odetchnę świeżym powietrzem, ale grubo się myliłam. Z każdym kolejnym krokiem denerwowałam się coraz bardziej, a dodatkowo łapał mnie stres. Czułam, że coś zrobiłam źle, a to uczucie spotęgował jeszcze fakt, że do Gavina ktoś dzwonił dokładnie wtedy, kiedy już zaczynałam widzieć z daleka jego blok. Nie powinnam być wścibska, ale to sprawdziłam. Mama - napis na ekranie mówił za siebie. Czy to nie dziwne, że dzwoniła, skoro nigdy nic o niej nie wspominał? No chyba że czegoś nie pamiętałam albo mówił o niej, tylko nie przy mnie.

Ciekawiło mnie jeszcze coś. Ile chłopak pamiętał? Może nic? A może wszystko? A jeśli w ogóle nie dotarł do swojego mieszkania? Jak mogłam pozwolić mu wyjść?Odpowiedzi na moje pytania miałam znaleźć za drzwiami z numerem dwudziestym drugim. I wiedziałam, że diabelskie były szóstki, ale w tym momencie miałam absolutną pewność, że to nieprawda.

Zapukałam dość mocno i ze zdenerwowania przygryzłam wargę, opierając się jedną ręką o ścianę. Powoli zaczynałam się niecierpliwić, więc zapukałam ponownie, i jeszcze raz. Usłyszałam kroki dopiero za czwartym razem, wtedy też łaskawie mi otworzył. Miał spierzchnięte usta, podkrążone oczy i włosy w nieładzie, a jego skóra nabrała szarego, niezdrowego odcienia, jakby nie spał od kilku dni. Dodatkowo nie miał na sobie koszulki i wyszedł do mnie w samych majtkach, dlatego mogłam podejrzewać, jak bardzo zdezorientowany był. Nawet się nie przywitał, tylko patrzył na mnie zmęczony i mrużył przy tym oczy. Nie odezwałam się, choć może powinnam, ale nawet bez tego odsunął się i dał mi wejść.

- Co tu robisz? - wychrypiał po tym, jak zamknął za nami drzwi i przekręcił w nich klucz. Zamykał mnie w środku, oczekując, że zostanę tu nieco dłużej, czy po to, aby utrudnić mi ewentualną ucieczkę? Jedno z dwóch.

- Przyszłam, bo zostawiłeś u mnie wczoraj telefon - wytłumaczyłam i dla potwierdzenia moich słów wyjęłam jego komórkę z tylnej kieszeni spodni, po czym mu ją wręczyłam. Nawet nie sprawdzając, czy ktoś do niego dzwonił, poszedł odstawić ją do swojego pokoju i wrócił.

Nie odzywaliśmy się do siebie. Było tak niezręcznie, że aż robiło mi się słabo. Chciałam przeklinać, wyzywać i piszczeć, bo na cholerę tutaj przychodziłam, ale on nie okazywał nic więcej oprócz spokoju. Nie uśmiechał się, nie wyglądał, jakby chciał mnie wyprosić, ale milczał. Nie wiedziałam, czy się rozgościć, czy po prostu wyjść. Bezpieczniejsze było oczywiście ulotnienie się, szybka ucieczka, lecz czekałam, aż nasunęło mi się na usta to jedno ważne pytanie:

- Pamiętasz coś z wczoraj?

Dopiero teraz się uśmiechnął i to tak ironicznie, jakbym była najgłupszym człowiekiem świata, nie znając tej jakże oczywistej w jego oczach odpowiedzi.

- Wszystko, ze szczegółami, Mackenzie - odparł, po czym podszedł trochę bliżej, patrząc na mnie z góry. - I nigdy, przenigdy nie myśl sobie, że alkohol mógłby na mnie tak zadziałać.

Przyjęłam jego rozkaz i nie zamierzałam go łamać, bo najzwyczajniej brakowało mi odwagi. Każdemu w takiej sytuacji by brakowało, nawet jeśli Reid był teraz osłabiony i zmizerniały. Nawet w tym stanie prezentował sobą więcej, niż można by było przypuszczać. Był naturalnym przywódcą i już od naszego pierwszego spotkania potrafił dobrze to na mnie wykorzystać.

Drzwi z ogromnym napisem KEVIN TU RZĄDZI nieznacznie się uchyliły. Brat mojego delikatnie skacowanego kolegi patrzył to na mnie, to na niego i zdawało mi się, że zaraz wybuchnie śmiechem. No tak, ja i Gavin w samych w majtkach mierzący się groźnymi spojrzeniami, faktycznie musiało wyglądać komicznie.

- Cześć - przywitał się z uśmiechem, a ja mimowolnie odpowiedziałam mu tym samym. - Co się stało, że przyszłaś?

- Musiałam coś oddać, zresztą nieważne. Co u ciebie?

Chłopak zaczął opowiadać mi o jakiejś nowej grze, w którą grali teraz wszyscy jego koledzy, a ja słuchałam, jak bardzo jest ona głupia, niepotrzebna i wręcz uzależniająca. Non stop mu przytakiwałam, choć rozumiałam jedynie co któreś słowo, mówił zdecydowanie za szybko i chaotycznie jak na mój gust, ale nie miałam serca go poprawiać. Był tym wszystkim tak przejęty, że nawet Reid patrzył na niego w tej chwili z taką uwagą, jakby chodziło o koniec świata.

- No i muszę się uczyć fizyki - dodał na końcu Kevin, przy czym zdecydowanie zrzedła mu mina. Sposępniał, co oczywiście rozumiałam, ale od razu na ratunek przybył jego waleczny brat, pieprzony rycerz na białym koniu w zbroi i z tymi wszystkimi innymi gównami, którymi można było wyratować damę w opałach.

- Nie martw się głupia fizyką.

Kevin nie uważał fizyki za coś głupiego, widziałam to w jego oczach, ale nie śmiałam nawet pisnąć słówka w jego obronie, jeszcze nie.

- Ale... - Kevin sam próbował z tego wybrnąć, ale Gavin tylko przemknął obok niego i ponownie skierował się do swojego pokoju.

- Idę się przebrać, a ty zajmij się naszym gościem, okej? - Chłopiec kiwnął głową, a Reid zniknął za drzwiami, wykrzywiając usta w wymuszonym przez moją obecność uśmiechu. Skoro zniknął, mogłam zacząć działać.

- Dlaczego chcesz się uczyć w wakacje? - zapytałam cicho, chcąc pokazać chłopcu, że naprawdę zależało mi na tym, co teraz powie.

- Lubię się uczyć - westchnął. - Oprócz tego nie mam zbyt dużo do roboty.

Zrobiło mi się go szkoda, cholernie szkoda. Wiedziałam, jak wyglądało życie, gdy siedziało się w czterech ścianach z książką i słuchawkami. Nie chciałam, żeby on też tak skończył, właściwie to nie chciałam, aby ktokolwiek tak skończył. I nie chodziło mi o to, by unikać samotności, ale o to, by zwyczajnie jej nie nadużywać. Wtedy wyobraźnia mogła płatać człowiekowi okrutne figle.

- A koledzy? Gry? Jakiś sport? - wymieniałam po kolei wszystko to, czego mi mogło kiedyś brakować, ale wiedziałam, że nasze sytuacje były zupełnie różne i w ten sposób nie mogłam pomoc.

- Koledzy albo są na wakacjach, albo grają w to gówno, o którym ci mówiłem.

Może i powinnam była go upomnieć za słownictwo, ale w tym wieku, o tym czasie i w tym miejscu, będąc nim, na pewno powiedziałabym to samo. Żadne eufemizmy nie wchodziły tutaj w grę.

- A nie lubisz może rysować? Albo czytać?

- Nigdy nie próbowałem narysować czegoś tak na poważnie i dla siebie, bo zawsze mi coś nie wychodziło, a jeśli chodzi o czytanie... Wolę pisać.

Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie, jak mówił do mnie o jakimś wypracowaniu, w którym grałam pierwsze skrzypce. Faktycznie mógł lubić pisać, choć zupełnie nie wyglądał na kogoś, kto mógłby wymyślić całą fabułę, a może i jeszcze więcej.

- Więc dlaczego nie chcesz pisać, tylko uczyć się fizyki? - zapytałam łagodnie, naprawdę chcąc znać odpowiedź na to pytanie. Kevin mnie zaciekawił, cholernie zaciekawił.

Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Wydawało mi się, że sam nie miał żadnego logicznego wyjaśnienia co do swojego zachowania, ale jakieś musiał na poczekaniu znaleźć. I znalazł.

- To wydaje się mądrzejsze.

Nie wiedziałam, kto mu nagadał, że pisanie, które lubił, było czymś głupim, ale miałam szczerą nadzieję, że nie zrobił tego Reid. Nie zniosłabym tego. Nawet jeżeli miał na rękach krew innych, nie był do końca dobrym człowiekiem i perfekcyjnie wychodziło mu kłamanie, to po prostu nie zniosłabym tej myśli, że mógł zostawić po sobie uraz na psychice własnego brata.

Dokładnie w momencie, w którym o nim pomyślałam, wyszedł ze swojego pokoju już całkowicie ogarnięty. Założył białą dopasowaną koszulkę z krótkim rękawkiem, szare dresy i białe, grube skarpetki. Nawet w leniwej, domowej wersji prezentował się lepiej niż ja w swojej najlepszej i najpiękniejszej odsłonie.

- Nie zaproponowałeś Mackenzie nic do picia? Jak to tak? - Reid zwrócił się do Kevina, a chłopiec wzruszył jedynie ramionami. Jego starszy brat przeszedł do części kuchennej, otworzył lodówkę i zerknął na mnie przez ramię. - Masz ochotę na zimny sok pomarańczowy?

Nie miałam, ale nie zmieniało to faktu, że cholernie chciało mi się pić.

- Tak - skłamałam, patrząc jak wyciąga na blat trzy szklanki i wlewa do nich sok. Cicho westchnęłam, kiedy podał mi jedną z nich i postanowiłam poczekać na to, jak rozwinie się sytuacja. Dość szybko się o tym przekonałam.

- Co z tą fizyką? - mruknął Reid, najprawdopodobniej widząc na twarzy Kevina słabo maskowany grymas. Te słowa idealnie podziałały na młodego, bo sam się odpalił i chciał wyciągnąć z Reida wszystko, co tylko miał w planach dzisiaj z niego wyciągnąć.

- Mógłbyś mi pomóc? Proszę cię, masz do pomocy jeszcze Mackenzie. Wiem, że do dziś świetnie umiesz fizykę! Obiecuję, nie będę się wygłupiał. - Położył prawą dłoń na sercu, a ja prawie się rozpłynęłam.

Reid zamiast odpowiedzieć, wlepił swój wzrok we mnie i czekał, jakbym to ja miała podjąć decyzję. Delikatnie skinęłam głową w jego stronę, więc uśmiechnął się i powrócił spojrzeniem na Kevina.

- Jak przekonasz Margott, żeby została, to ci pomożemy. - Znów na mnie zerknął, ale tylko na ułamek sekundy. - We dwójkę.

Kevin odłożył swoją szklankę, prawie wylewając przy tym jej zawartość. Nie odzywałam się, mimo że zgodziłam się na wszystko, o co mnie prosił już dawno, dawno temu.

- Proszę! - zapiszczał. - Proszę, proszę, proszę!

- Jasne - odparłam od razu, a on mocno mnie objął i wtedy zorientowałam się, że za niedługo będzie mojego wzrostu. Najwyraźniej rósł jak na drożdżach, a ja byłam dumna z tego, że mogłam spokojnie się temu przyglądać. Nawet Reid musiał to w tym momencie zauważyć. I było to po prostu piękne, było istotą dorastania. Przytulałam chłopaka, który miał przed sobą wszystko, patrząc innego, który uważał, że miał swoje wszystko za sobą, choć to nie mogła być przecież prawda. Życie byłoby w takim przypadku zbyt okrutne. A może zawsze takie było, tylko nikt przed nami tego nie zauważył?

***

Ponowne zaczytywanie się w tych samych podręcznikach, które kiedyś mnie prześladowały, było katorgą, dlatego zrzuciłam ten przykry obowiązek na Gavina. On był dzisiaj gościem od teorii, a ja chciałam rozwiązywać zadania. Może i był to głupi, a także niepraktyczny podział, ale chwilowo miałam to w dupie. To czy Kevin będzie znał każdą z tych długich, pogmatwanych regułek nie miało na szczęście na tą chwilę żadnego znaczenia. Nie musiał kuć, mógł trochę się pobawić.

- Istnienie napięcia między końcami przewodnika jest warunkiem koniecznym, aby w tym przewodniku płynął prąd elektryczny - zaczął Gavin, marszcząc przy tym brwi i obserwując jakieś rysunki pomocnicze w książce. Po tym spojrzał na Kevina i westchnął. - No co tak patrzysz? Zapisuj.

Chłopiec wykonał jego polecenie, przepisując regułkę do zeszytu, a następnie odłożył długopis i skrzyżował ze mną spojrzenie. Nie wiedziałam, czy chciał, abym wytłumaczyła mu sens tych słów, czy może poszerzyła ich zakres o coś, czego można dowiedzieć się o napięciu, przewodnikach i prądzie na dalszym etapie edukacji, ale w obydwóch przypadkach lepiej było się nie odzywać.

Reid podsunął chłopakowi książkę pod nos i wskazał palcem zadanie z numerem siedem. Zerknęłam na treść i po chwili dezorientacji znalazłam na poprzedniej stronie potrzebny wzór. Młody jednak nie wiedział, od czego zacząć. Korzystając z tego, że Gavin na chwilę odwrócił od nas uwagę, zapisałam wzór, podstawiłam do niego dane i całość rozwiązałam tak, aby zadaniem chłopca było jedynie wszystko przepisać. Na początku jego spojrzenie dawało mi jasno do zrozumienia, że nie chce w ten sposób oszukiwać, ale po kilku długich sekundach uległ.

- Dobrze - pochwaliłam go za własną pracę, czekając na to, aż Reid uniesie nareszcie głowę. Nie zrobił tego.

Kevin zacisnął wargi i zerknął na zadanie ósme. Tym razem samodzielnie wypisał dane, znalazł na innej stronie odpowiedni wzór i doszedł do dobrego wyniku. Nie mogłam się nie uśmiechnąć, kiedy wyglądał na tak dumnego z siebie, choć nieudolnie próbował to ukryć. I trochę szczypał mnie fakt, że Reid nie cieszył się z jego małego sukcesu. Z nosem w książce wyglądał na bardzo zainteresowanego jej treścią.

- Aż tak ciekawy ten podręcznik? - mruknęłam z nieskrywaną pretensją. Kevin zaś, zapewne aby się nie wtrącać, skupił się na kolejnym zadaniu.

- Żebyś wiedziała - prychnął, a następnie przyłożył wskazujący palec lewej ręki do jednego z dłuższych akapitów, wodząc nim po tekście w trakcie czytania. - Elektryzowanie ciała jest możliwe przez dotknięcie tego ciała innym ciałem naelektryzowanym - zaczął, przez co zaschlo mi w gardle. Wróciłam w mojej głowie do mojego wczorajszego wyznania. Wykrzyczałam mu prosto w twarz, że go nienawidzę, a on potrafił dziś zachowywać się tak, jakby nic takiego się nie wydarzyło. Jakby to, że tutaj z nim siedzę, nie było w jakimś normalniejszym świecie czymś niemożliwym. - Następuje wtedy przemieszczenie się części elektronów z jednego ciała do drugiego. W efekcie oba ciała są naelektryzowane ładunkiem tego samego znaku.

Chciał mi przez to powiedzieć, że cała moja złość z każdym kolejnym dotykiem przenosi się także na niego? A może po prostu miał nadzieję trochę pogmatwać tą już i tak beznadziejną sytuację? Przecież tak bardzo to lubił, a ja nie miałam odwagi się od niego uwolnić. I chłopak już o tym wiedział. Nienawidziłam go, ale nie na tyle, żeby chcieć wyrzucić go ze swojego życia, nawet jeżeli wprowadził do niego wiele zła.

Przewertował kilka stron. Znalazł coś nowego i ponownie się w czymś zaczytał. Kevin trudził się w coraz to trudniejszych obliczeniach, a jego brat po prostu się bawił. Nie fizyką, ale mną. Dokładnie tak jak zawsze, może nawet z większym wyrafinowaniem.

- Dwa jednoimienne naelektryzowane ciała się odpychają, a naelektryzowane różnoimiennie się przyciągają.

Tym razem w końcu uniósł na mnie wzrok. Jego spojrzenie delikatnie mnie odrzucało. Niezależnie od tego jak piękny mógł się wydawać, wciąż był na kacu i zapewne wszystko docierało do niego choćby z minimalnym opóźnieniem. Mimo to bez przerwy bezczelnie na mnie patrzył. W tym geście mogłam doszukać się tyle drwiny, ile jeszcze nie doświadczyłam przez całe swoje życie.

- Nienawidzę cię - syknęłam, znowu przypominając sobie o wczorajszym wieczorze i nie tylko. Gwałtownie wstałam i podziękowałam sobie w myślach za to, że nie ściągnęłam butów po wejściu do tego okropnego mieszkania kryjącego w swojej głębi jeszcze okropniejszego człowieka.

- Już idziesz? - zapytał Kevin z nutą goryczy w głosie. Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco. Nie był na tyle mały, by nie rozumieć, że stanowczo za dużo dzieje się między mną, a jego bratem. Szczerze mówiąc, byłam nawet ciekawa, z czego dobrze zdawał sobie sprawę, a czego się domyślał.

- Już idzie - powtórzył Reid, dalej z tego wszystkiego kpiąc. - Idzie, bo tchórzy.

Spięłam się. Przez chwilę nie wiedziałam, czy przyznać mu rację, czy może odbić piłeczkę w najbardziej okrutny sposób z możliwych. Ale skoro on mógł mnie niszczyć od środka, wypalając ogniem swojego zepsucia wszystkie moje organy, dlaczego ja nie mogłam pozwolić sobie na to samo? Przynajmniej od czasu do czasu.

- To nie ja się wczoraj upiłam, żeby zapomnieć.

Na chwilę się zamknął, ale nie mogło to potrwać długo. Nie w jego przypadku. On też potrafił uderzyć i to dość mocno.

- Zamiast tego zatraciłaś się w myślach, w wyrzutach sumienia. - Skąd wiedział? - I nie próbuj mi wmówić, że to nieprawda.

- Dobrze, nie spróbuję.

Podeszłam do drzwi wyjściowych, chwyciłam za klamkę, burknęłam szybkie 'cześć'na pożegnanie i już mnie nie było. Cholera, zostanie tam dłużej niż pięć minut było z mojej strony czystym szaleństwem, głupim błędem, którego już więcej nie mogłam popełnić. Już nie.

Tak długo nie wiedziałam przecież, co ze sobą zrobić. Miałam w głowie wiele możliwości, każda wydawała się okropnie skomplikowana. Nie musiałam już dłużej się zastanawiać. Najprościej było to wszystko zakończyć. Odciąć się od świata, który poznałam w ponad pół roku.

***

Czas mijał, a ja nie utrzymywałam z Reidem żadnego kontaktu. Jeszcze nie potrafiłam uciec od jego znajomych, ale od niego jak najbardziej. Cieszyłam się, że nie spotkaliśmy się na wizycie u Justina czy u Molly, którą złożyłam im z resztą dwa dni temu. To znaczy, tak podpowiadał zdrowy rozsądek, który traciłam coraz bardziej z dnia na dzień, gdy zadawałam się z Gavinem - żeby się z tego cieszyć. W końcu wytrzymałam już tydzień bez żadnego żałosnego proszenia się o jego uwagę. Zresztą on sam też nie chciał nawiązać kontaktu, unikał mnie tak jak ja jego, więc mogłam uznać, że po prostu byliśmy pokłóceni.

I choćbym jak bardzo chciała być na to obojętna, myślałam o Gavinie Reidzie zdecydowanie za często. Pojawiał się w moich snach, niestarannie układanych planach, a nawet w niektórych przedmiotach, z którymi mi się kojarzył.

Kiedy człowiek nie może w nocy zasnąć, myśli o niedokończonych sprawach, wszystkich niedopowiedzeniach i innych nieciekawych sytuacjach czy wyborach swojego życia. To właśnie w taką noc moje twarde postanowienie, odeszło w niepamięć. Wystarczyło, że zobaczyłam na ekranie swojego telefonu jedną wiadomość. Tylko Reid mógł z takim rozmachem pokrzyżować mi wszystkie dotychczasowe plany.

Reid:

Jak bardzo jesteś na mnie zła?

Głośno westchnęłam, zastanawiając się, czy odpisać mu teraz, czy może dopiero rano. Albo przynajmniej odczytać wiadomość za jakieś dziesięć minut. Nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego. Byłam tym wszystkim zbyt podekscytowana, bo w końcu chłopak sam się do mnie odezwał, jako pierwszy.

Mackenzie:

na tyle że nie powinnam ci teraz odpisywać.

Zerknęłam na godzinę, było pięć po drugiej w nocy, a ja szczerzyłam się jak głupia z tak błahego powodu. Reid nie był żadnym celebrytą czy księciem, który jakimś cudem wyłonił mnie z tłumu psychofanek, wyróżnił i jakoś docenił, a właśnie tak się zachowywałam. Głupio było mi się do tego przyznać przed samą sobą, nawet w nocy, kiedy to każdy człowiek otwierał się bardziej.

Reid:

A jednak odpisujesz.

Mimo że już przegrałam, zarówno ze sobą, jak i z nim, chciałam wykazać się ostatnią resztką godności. Na chwilę odłożyłam telefon i zaczęłam znów wpatrywać się w sufit, jakby nie przerwał mi tego chłopak o różnokolorowych oczach. Chwyciłam urządzenie w dłonie, dopiero gdy dostałam kolejne powiadomienie.

Reid:

No nie bądź taka.

Z uśmiechem szybko wystukałam palcami na ekranie nową wiadomość. Nienawidziłam tego, jak łatwo przychodziło mi zapominanie o jego ostatnich słowach. Nazwał mnie tchórzem, a ja nie miałam w zanadrzu żadnej broni, by mógł to odwołać. Przez ten tydzień, w każdy dzień i każdą noc bez niego utwierdzałam się w przekonaniu, że musiał mieć rację. Może nie całkowitą, ale jednak.

Mackenzie:

jaka?

Reid:

Nie wiem jak to nazwać. Może niedostępna?

Mackenzie:

a dlaczego mam taka nie być?

Reid:

Bo mnie to irytuje.

Znów postanowiłam zostawić go w niepewności. Moje pięć minut bez odpowiedzi najwyraźniej wkurzyło go jeszcze bardziej, i bardzo dobrze. W końcu dokładnie o to mi chodziło.

Reid:

Mackenzie.

Bardzo mnie to irytuje, okej?

Mogłam prowadzić tę rozmowę na jakimś poziomie lub drażnić go dalej. Oczywiście nie miałam zamiaru odpuścić, szczególnie po tygodniu ciszy z obydwóch stron, dlatego opcja pierwsza absolutnie nie wchodziła w grę.

Mackenzie:

okej.

Wkurwił się. Wiedziałam to, gdyż długo pisał, a więc mogłam spodziewać się obszernej rozprawki. Mimo wszystko dziwnie było mi z tym, że to on używał w rozmowie ze mną aż tylu słów naraz. Zazwyczaj był przecież cholernie małomówny, no chyba że chodziło o rzucanie w ludzi wiązankami przekleństw lub groźbami. Wtedy wyjątkowo nie szczędził nawet tych najokrutniejszych słów. Zresztą, taki właśnie miał cel - krzywdzić bez względu na jakieś konsekwencje, bez żadnego poczucia winy czy wyrzutów sumienia, często dla zwykłej zemsty.

Reid:

Wiesz co jest w tobie najgorsze? To że w momencie w którym to ja powinienem być na ciebie zły ty strzelasz focha a ja jeszcze staram się ciebie zrozumieć. I wiesz co? To zupełnie do mnie kurwa nie pasuje.

Mackenzie:

po prostu uważasz że jesteś ode mnie lepszy.

Reid:

To znaczy?

Westchnęłam. Czasami chciałam uwierzyć samej sobie, że nie był skończonym idiotą i zapatrzonym w siebie bucem, ale tym razem trudno było oszukać samą siebie. Egoizm chłopaka był widoczny na pieprzony kilometr. Reid nie myślał o swoim bracie, przyjaciołach, matce czy innych teoretycznie ważnych dla niego osobach. Zważał jedynie na to, aby jemu samemu było wygodnie, nieustannie dbając o swój komfort.

Mackenzie:

wydaje ci się że legendarny gavin reid nie może być przez nikogo ignorowany bo to on zawsze ignoruje. a tu proszę jaka niespodzianka.

Reid:

Czyli po prostu chciałaś mi udowodnić tymi swoimi ucieczkami że jestem skurwysynem?

Nie musiałaś.

Dobrze o tym wiem.

Mackenzie:

byłam zła.

Reid:

Ale już nie jesteś?

Mackenzie:

a ty jesteś?

Reid:

Nie.

Mackenzie:

więc ja też nie.

Nie napisał nic więcej przez następną godzinę. Nie mogłam spać, zastanawiałam się, czy zaczynać jakiś nowy temat, czy może nie ryzykować i zostawić to wszystko tak jak jest. Zbyt wiele opcji do wyboru nie było, dochodziła trzecia w nocy, a ja nawet nie myślałam o tym, by próbować zasnąć. Wiedziałam, że zwyczajnie mi się nie uda, może nie chciałam się na sobie zawieść.

Reid:

Nie chciałem cię ostatnio urazić.

Gavin Reid nigdy, przenigdy nie przepraszał. Gdy lepiej się go znało, widać to było nawet w jego oczach. Nie przepraszał, bo nie żałował, a więc nie miał wyrzutów sumienia. Tak prosty, ludzki mechanizm, tak zwana empatia u niego nie występowała. Cierpiał na cholernie obrzydliwą znieczulicę, jakby był jakimś robotem. Tym razem jednak coś w nim pękało. Przełamywał się, wciąż nie przepraszając, ale przynajmniej widziałam, że nie był całkowicie obojętny. W końcu zdenerwowała go nasza tygodniowa przerwa, którą na nim wymusiłam, uciekając jak tchórz. Jakoś tam mu zależało, bo następną wiadomość wysłał piętnaście minut później, jakby bił się w tym czasie z myślami.

Reid:

Bardzo zalazłaś mi za skórę i nie wiem jak na to reagować. O dziwo nie mam ochoty rozjebać ci łba bo traktuje mnie nie tak jakbym tego oczekiwał. I może to dziwne ale mimo to wciąż mnie nie zmieniłaś. Dalej jestem tym samym skurwysynem którego ze mnie tak często robisz.

Czytając tę wiadomość, non stop przygryzałam nerwowo dolną wargę i przy okazji prawie ją sobie rozcięłam. Szybsze bicie serca, pocące się dłonie i nagła chęć rozwalenia czegoś. Te trzy rzeczy wprost oznajmiały mi, że dzieje się źle. Nie tylko z Reidem, który nawiasem mówiąc chyba przechodził właśnie jakąś chwilową metamorfozę życia zarezerwowaną specjalnie dla mojej osoby, ale ze mną też. Jego słowa siały w mojej głowie bardzo duży zamęt. Dokładnie po dziewięciu minutach telefon zawibrował ponownie.

Reid:

Problem polega na tym że nie wiem czy dalej chcę nim być. Chyba próbuję być przy tobie kimś lepszym. Czuję że powinienem. Chcę nawet cię przewyższyć. Uśmiechać się do ludzi, śmiać z ich nieśmiesznych żartów i robić te wszystkie inne rzeczy które robią miłe osoby.

Parsknęłam śmiechem. Jak człowiek o takim charakterze mógł nagle chcieć zmienić się w kogoś lepszego? Byłam pewna, że jeśli nawet był w tym momencie szczery, nie wytrwa długo w swoim postanowieniu, widząc że dobro w większości przypadków wcale nie wraca. Najwyraźniej obydwoje byliśmy słabi w dotrzymywaniu złożonych sobie obietnic.

Mackenzie:

chcesz być miły?

Reid:

Oczywiście. Zaczynam od teraz.

O której jutro wstajesz?

Mackenzie:

8:00. a co to ma do rzeczy?

Reid:

No jestem miły bo się tobą interesuję. Czego chcieć więcej?

Mackenzie:

no na przykład lodów czekoladowych.

Reid:

Boże.

Bądź trochę kreatywniejsza.

Mackenzie:

O tej godzinie nie mam ochoty.

Reid:

O tej godzinie powinnaś mieć największą ochotę.

Mackenzie:

nie jestem tobą.

Reid:

Trafna uwaga choć jesteśmy do siebie podobni.

Mackenzie:

nie powiedziałabym.

Reid:

Ale ja tak.

Dokładnie w tym momencie przypomniałam sobie jego miękki głos, zmierzwione włosy i nieco blade policzki, gdy czytał tylko dla mnie i z mojego powodu. Przypomniałam sobie też inne słowa, które padły z jego ust. Słowa, do których mógł teraz nawiązywać. Dwa jednoimienne naelektryzowane ciała się odpychają, a naelektryzowane różnoimiennie się przyciągają. Dwa magnesy. Kobieta i mężczyzna. Ja i on. Mackenzie Margott i Gavin Reid. Osobno, ale nie bez żadnych powiązań.

Bo prawda była taka, że nie mieliśmy szans zaistnieć razem. Coś nas łączyło, ale zasadą numer jeden było nie próbować zbliżyć się do siebie jeszcze bardziej, bo po co, skoro i tak to nie miało sensu. Mieliśmy swoje światy, swoje osobne życia, inne cele i aspiracje. Tak naprawdę nie powinniśmy dla siebie nic znaczyć.

Więc dlaczego uśmiechnęłam się odrobinę zbyt szeroko, kiedy następnego dnia, równo o godzinie ósmej zobaczyłam kolejne powiadomienie.

Reid:

Dzień dobry.

* * * * *

Nadeszły wakacje, a więc wracam. Nie będę kłamać, że ze zdwojoną siłą czy coś w tym stylu, ale po prostu otwarcie się przyznam, że nie mam weny. Piszę bardzo powoli, często też nieskładnie i totalnie bez sensu, ale pracuję nad tym. W te wakacje pierwsza część trylogii będzie skończona, a potem robię sobie przerwę, w której będę pisać na zapas. W końcu znajdzie się czas na publikowanie rozdziałów regularnie i w ten sposób może nareszcie będę bardziej słownym i aktywnym twórcą.

~ 2 koryntian 12, 9

Kocham i do następnego <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro