6. ᴡɪęᴄ ᴄᴏ ᴄɪę ᴛᴜᴛᴀᴊ śᴄɪąɢɴęᴌᴏ?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Czyż ci nie rozkazałem: Bądź mężny i mocny? Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie gdziekolwiek pójdziesz~

- Czy ty właśnie próbujesz mi powiedzieć, że ten facet naprawdę go wziął? - zapytała z wyrzutem Molly, więc ze złości zaczęłam coraz szybciej i mniej dokładnie tuszować sobie rzęsy.

Wiedziałam, że go polubiła i mogłam się spodziewać takiej reakcji, ale przecież to ja spotkałam tego chłopca. Stał się on częścią mojego życia, więc to ja miałam decydować.

- A co miałam zrobić?! - krzyknęłam, będąc pewna, że trochę tuszu znalazło się na mojej powiece.

Dziewczyna wstała z krzesła, na którym siedziała i odłożyła na blat swojej toaletki prostownicę, jakby bała się, że coś mi nią zrobi. Zacisnęłam mocniej szczękę i dalej zajmowałam się swoim okiem, które w momencie stało się moim jedynym punktem odniesienia.

- Nie rozumiesz tego, jak bardzo to było głupie? - zapytała blondynka, która miała coraz większy problem z utrzymaniem nerwów na wodzy.

Postanowiłam nie odpowiadać, bo po co. Zamiast tego zatopiłam się w brązie swoich oczu, które prezentowały się w tym momencie przepięknie. I może naprawdę starałam się zrobić to, jak najlepiej, żeby odreagować, ale czy to był zły pomysł? Czy to oznaczało, że ten czarny cień i tusz wyglądają gorzej? I kto w ogóle mógł to ocenić?

- Czyli nie rozumiesz - westchnęła, kiedy ja dalej nie zwracałam na niej najmniejszej uwagi, żeby nie wybić się ze swojego własnego transu, świata, który stworzyłam kilkanaście sekund temu.

Molly znów usiadła przy swojej toaletce i ponownie wzięła się za prostowanie swoich złotych włosów, które i bez tego były według mnie idealne.

Ogólnie Molly cała była perfekcyjna. Wyróżniała się w tłumie swoim dobrym gustem i wrodzonym wdziękiem. Miała symetryczną twarz o delikatnych rysach. Miała lekkie problemy z cerą, ale całą robotę odprawiał za nią dobry podkład i korektor. Jej szmaragdowe oczy przyprawiały każdego człowieka o ciarki, a włosy stanowiły śliczną wisienkę na torcie.

- Więc co powinnam była zrobić? - zapytałam szeptem, który tak bardzo poranił moje uszy.

Nie odwracałam się w stronę przyjaciółki, bo nie miałam na to odwagi. Nie odzywałyśmy się do siebie bardzo długo aż w końcu usłyszałam brzęk dzwonka. Najwidoczniej był to sam Anthony, który niczego nieświadomy po nas przyjechał.

- Ja pójdę. - powiedziała dziewczyna, a ja nie zamierzałam się sprzeciwiać.

Kiedy wyszła z pokoju zaczęłam poprawiać swoje włosy. Szukałam jakiegokolwiek kosmyka, który mógł nie pasować do reszty. Niestety żadnego nie mogłam znaleźć. Gdy już miałam rozwalić wszystko, co zrobiła na mojej głowie Molly, ktoś wszedł do pokoju.

- Hej. - usłyszałam od strony drzwi znajomy męski głos, więc lekko uśmiechnęłam się na jego barwę.

Przekręciłam głowę i zobaczyłam niedoszłego chłopaka mojej przyjaciółki. Wstałam z jej łóżka i odłożyłam na materac tusz do rzęs oraz malutkie lustereczko. Podeszłam do chłopaka i mocno go przytuliłam na powitanie, czego najwyraźniej się nie spodziewał.

- Powiedziała mi, że się pokłóciłyście, a nie że ktoś umarł. - wysapał, gdy ściskałam go w pasie coraz mocniej i z każdą sekundą miał coraz większy problem z nabraniem do płuc życiodajnego tlenu. Chyba w ten sposób niemo dziękowałam mu za to, co zrobił dla mnie i mojego ojca.

- Co? - jęknęłam, odsuwając się od blondyna, który wygadywał tak srogie głupstwa, że miałam ochotę sprzedać mu za to porządnego liścia w twarz.

- Wyglądasz, jakby stało się coś naprawdę okropnego. - powiedział chłopak, a ja zmarszczyła brwi, bo przed dosłownie sekundą patrzyłam w lustrze na swoje odbicie i nie zauważyłam w nim nic niepokojącego.

Chwilę patrzyliśmy tak sobie w oczy. On zastanawiał się nad sensem tego, co powiedział, a ja... No cóż. Najprawdopodobniej również to robiłam, ale mimo wszystko moim największym zmartwień był w tej chwili fakt, że to widać. Widać, że coś się dzieje. Coś, co nie jest niczym przyjemnym ani tym bardziej spokojnym.

- Czyli nie podoba ci się to, co na niej wyczarowałam. - prychnęła Molly, która w momencie znalazła się przy nas.

Nie patrzyła na mnie, co było jednoznacznym dowodem na to, że dalej zamierza się ze mną kłócić. Powstrzymałam się przed zmierzeniem jej moim obojętnym wzrokiem, ale wiedziałam, że to i tak nie zadziała. Dziewczyna była zajęta teraz kimś innym, a on również zwracał uwagę jedynie na nią.

Gdyby nie napięta atmosfera, która panowała w tym pokoju od tak dawna to rzuciłabym w ich stronę jakąś kąśliwą uwagę, lecz teraz żadna nie przychodziła mi do głowy. Było to trochę smutne, bo w końcu Mackenzie Margott zawsze wiedziała, jak wprawić innych w zakłopotanie.

- Wiesz, że nie mówię o tym. - odpowiedział jej chłopak, a ja domyśliłam się, że chodziło mu teraz o moją sytuację związaną z ojcem. Nie mogłam patrzeć na to, jak bardzo nie robi na nich wrażenia fakt, że stoję tuż obok.

- Nieważne. - mruknęłam i po prostu wyszłam, a to jednak było czymś wystarczająco donośnym, aby ta para w końcu zobaczyła trochę otaczającej ją rzeczywistości.

Zdenerwowana zaczęłam szukać swojej torebki po całym domu Molly, a następnie, gdy już trzymałam ją w swoich rękach, wyciągnęłam z niej gumę do żucia oraz swój telefon. Zdążyłam jedynie wsadzić sobie gumę do buzi i odblokować telefon, a Molly i Tony już znaleźli się przy mnie.

Podejrzewałam, że dostali wyrzutów sumienia, a teraz mają zamiar się nade mną rozklejać i użalać, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Dzięki Bogu.

Molly i Anthony po prostu skinęli na mnie głowami, zachęcając mnie do wyjścia, więc zestresowana to zrobiłam. Później wyszli z domu Molly razem ze mną. Wsiedliśmy w ciszy do samochodu chłopaka, a następnie pogrążyliśmy się zupełnie w drodze. Miałam nadzieję, że po wypiciu dzisiaj czegoś mocnego wszystko wróci do normy. Łudziłam się, że uda mi się zapomnieć o wszystkim w przeciągu tak marnego czasu.

W głębi duszy wiedziałam, że pakowałam się w piekło. A stamtąd nie było ucieczki.

* * *

Stanęłam w mgnieniu oka przed obcymi drzwiami razem z Tonym i Molly. Atmosfera była tak bardzo napięta, że można było wyczuć ją na kilometr. W końcu Anthony to przerwał i zapukał. Byłam mu w tamtej chwili wdzięczna, ale z drugiej strony wiedziałam, że pakuję się właśnie na imprezę z Molly, ale tak naprawdę bez niej.

Po chwili zobaczyłam jakiegoś dosyć wysokiego chłopaka, który miał ją sobie tylko biały podkoszulek z krótkim rękawem. Było to trochę dziwne, jak ja zimę, która obecnie wszystkim dawała popalić.

Wytatuowane ręce spoczęły na ramionach niedoszłego chłopaka Molly, a ja lekko się przestraszyłam, gdy Anthony wydał z siebie ściszony jęk bólu. Chłopak w białej koszulce go puścił, robiąc to bardzo niedbale i prawdopodobnie z obrzydzeniem.

- Zawsze byłeś pizdą. - odezwał się w końcu dosyć niskim głosem i zmierzył wzrokiem Molly, po czym to samo zrobił ze mną.

Czułam się kompletnie prześwietlona i obnażona. Chłopak nie spędził dużo czasu na przyglądaniu się mi, ale ja wiedziałam, że poniekąd chciał mnie sprawdzić. Tak samo Molly. Uznałam, że to było normalne. Przecież nas nie znał, a każdy sposób na nawiązanie rozmowy był dobry.

Chłopak uchylił bardziej drzwi i wszyscy wpakowaliśmy się do środka. Czułam się bardzo niezręcznie, ale zamierzałam wytrzymać tą presję i nie spojrzeć na Molly, z którą miałyśmy swój mały konflikt zbrojny.

- Ian. - przedstawił się, ale nie miał zamiaru wystawić ręki w moją stronę, a nawet w stronę Molly, przez co widziałam kątem oka jej rozczarowanie - No chyba umiecie powiedzieć, jak się nazywacie, co nie? - prychnął chłopak, a ja szybko otrząsnęłam się z transu, który faktycznie chwilowo wyłączył mnie z rozmowy.

- Molly. - uprzedziła mnie blondynka, a ja wywróciłam na nią oczami, kiedy próbowała złapać w uścisk wytatuowanego chłopaka, który szybko odtrącił jej rękę.

Miałam nawet ochotę się zaśmiać z jej zażenowania i dezorientacji, ale szybko przypomniałam sobie, że nie mogę. Tak bardzo cisnęła mi się na usta pewna kąśliwa uwaga. Niestety nie mogłam jej użyć. Takie były zasady gry.

- Mackenzie. - uśmiechnęłam się delikatnie i wyczułam, że Molly bacznie mnie obserwuje. Mój uśmiech zdecydowanie się powiększył, a później automatycznie wybuchnęłyśmy wraz z dziewczyną gromkim śmiechem.

Długo nie mogłyśmy się opanować, a to sprawiało, że wszystko było z każdą sekundą dziesięć razy śmieszniejsze.

Kiedy w końcu doprowadziłyśmy się do pozornego stany bycia kwiatami lotosu spojrzałyśmy na naszych towarzyszy. Anthony był mocno wypruty z emocji i nie mogłam z niego nic wyczytać, ale w końcu obdarzył swojego kuzyna wzrokiem pełnym zarzutów.

- Przysięgam, że nic im nie wcisnąłem! - krzyknął donośnie Ian, podnosząc jednocześnie ręce do góry, niczym przestępca.

Molly parsknęła śmiechem, a wtedy czar prysł i Ian po prostu opuścił ręce wzdłuż swojego ciała i ruszył do pokoju, w którym najwidoczniej wszystko miało się dziać. Problem w tym, że nikogo tam nie było i wcale nie zapowiadało się na żadną imprezę ani nawet spotkanie dwóch kumpli.

W salonie chłopaka był straszny bałagan. Roiło się w nim od brudnych ubrań, pustych talerzy po obiadach z dwóch tygodni i butelkach po napojach gazowanych, ale także trochę mocniejszych trunkach.

- Co to ma znaczyć? - zapytał Tony, który oczywiście musiał powiedzieć coś tak mądrego.

Ian ogarnął wzrokiem cały ten chaos, a następnie spojrzał na twarz swojego kuzyna. Wydawał się być rozbawiony tą jakże zabawną ironią, ale po czasie zrozumiał, że Anthony nie żartuje.

- Imprezy nie ma. - powiedział chłopak, patrząc na swój złoty zegarek na swoim nadgarstku, którego wcześniej nie zauważyłam - I nie będzie. - dodał w razie potrzeby, bo najwyraźniej zbyt dobrze znał Tony'ego.

- To tak głupia odpowiedź. - zbulwersował się Anthony i założył ręce na klacie, czekając na jakąkokwiek reakcję Ian'a.

- Głupie pytanie, głupia odpowiedź. - uśmiechnął się wrednie Ian i po prostu opuścił swój salon, ruszając do jakiejś innej części swojego domu.

Tony jeszcze chwilę stał tak przy mnie i Molly, będąc mocno wkurzonym aż w końcu poszedł za swoim, jak mniemam, starszym kuzynem. W ten sposób zostałyśmy z Molly sam na sam.

Długo trwała pomiędzy nami cisza. Czasami przerywały ją nasze zmieszane ze sobą oddechy. W końcu obydwie tego nie wytrzymałyśmy.

- Przepraszam! - krzyknęłyśmy jednocześnie, a później standardowo zaczęłyśmy się śmiać z samych siebie. To było tak bardzo typowe i po prostu... Dobre. To było dobre.

W tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Ian, podając nam po butelce coca coli. Popatrzyłyśmy na siebie z Molly, a następnie finezyjnie stuknęłyśmy o siebie nasze butelki. Po chwili obydwie pociągnęłyśmy zdrowe łyki, a musujący napój od razu sprawił, że czułyśmy się o wiele lepiej w nowym towarzystwie.

Ian jak gdyby nigdy nic wygrzebał gdzieś spod sterty talerzy pilot i włączył nim telewizor, którego wcześniej nie zauważyłam. Wyglądał na dosyć skupionego, więc nikt nie śmiał mu przerywać do momentu aż on sam się nie odezwie. I faktycznie, zrobił to w miarę szybko, a jego głos brzmiał na mocno rozbawiony.

- Więc? - mruknął, a po jego twarzy błąkał się minimalny choć intensywnie wyczuwalny uśmiech - Co chcecie robić?

W ten sposób spędziliśmy bardzo dużo czasu na oglądaniu jakiegoś nudnego show, a tak naprawdę rozmawialiśmy o największych pierdołach, jakie tylko mogły istnieć przy rozmowie początkującej znajomość.

- Jesteś stąd? - zapytała Molly, która była najbardziej skłonna do podtrzymywania rozmowy, na co Tony reagował bardzo dużą potliwością i wcale nie dało się tego nie zauważyć - Nigdy cię tutaj nie widziałam.

- Mieszkałem tu dosyć długo, ale raczej byłem typem introwertyka. Nie wychodziłem za bardzo z domu, a później wyjechałem. - odpowiedział Ian, a w jego oczach było widać pewną iskierkę, która świadczyła o tym, że jego przeszłość wcale nie należała do najspokojnieszych i tym samym przyjemnych.

- Więc co cię tutaj ściągnęło? - zapytałam, a wzrok wszystkich skierował się na mnie. Przez chwilę zaczęłam się bać, że przez swoją ciekawość mogę sprawić chłopakowi przykrość, ale wkrótce po uśmiechu Iana mogłam stwierdzić, że wcale nie wyrządziłam nikomu żadnej krzywdy takim czymś.

- Też czasami się zastanawiam. - parsknął, a ja delikatnie się uśmiechnęłam, ponieważ wywnioskowałam z tego, że nie istniał żaden konkretny powód lub był teraz uznawany przez chłopaka za zupełnie głupi, a wręcz bezsensowny. Nie zamierzałam jednak już o to wypytywać.

Po tej wymianie zdań zapanowała pomiędzy nami troszkę niezręczna cisza. A jednak moje słowa nie pasowały do sytuacji. Serce zaczęło mi szybciej bić i już wiedziałam, że za chwilę mogę zostać zbesztana. Oberwać batem w plecy i już się z tego nie podnieść.

Na moje szczęście nic takiego się nie stało. Ciszę przerwał Anthony, a wtedy byłam już zupełnie pewna, że przynajmniej na razie nikt nie zamierza mnie zrugać ani wyrządzić mi jakąś krzywdę.

- Fairfield to dno. - mruknął, a ja bez zwracania wzroku na Molly wiedziałam, że kiwie głową, aby oznajmić wszem i wobec, jak bardzo się z tym zgadza.

Podejrzewałam, że żaden mieszkaniec tego przeklętego miasta go nie lubił. Było ono tak bardzo wyprane z jakichkolwiek emocji, a przede wszystkim szczęścia, że ludzie nawet na starość się stąd wynosili. Mogłam się założyć, że po takim wyjeździe nikt nie tęsknił za tutejszymi klimatami. Co z tego, że do San Francisco mieliśmy jedynie godzinę drogi. I tak żyliśmy w dziurze, która wysysała z wszystkich po kolei ostatnie strzępy jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Większość czuła, że jest tu uwięziona i nawet pomimo wyjazdów liczba mieszkańców stale się utrzymywała przez to, że zazwyczaj wszyscy zakładali wielodzietne rodziny. Oczywiście oprócz mojego ojca i matki. Zawsze wyróżniali się w tłumie, a swoją inność przypłacili bardzo wysoką ceną.

- Nieważne. Chcecie może zapalić? - zaproponował Ian, który wyrwał mnie z bardzo głębokich przestrzeni mojego umysłu. Ja pokręciłam głową, ale Anthony i Molly się na to zgodzili, więc już po chwili unosiły się między nami dosyć duże smugi dymu tytoniowego, który ostro drażnił moje nieprzyzwyczajone do niego nozdrza. Och, jak można w ogóle to palić?

I tak najbliższy czas spędziłam na zatykaniu sobie, jak najbardziej dyskretnie nosa aż w końcu się to skończyło. Czułam, że płuca za chwilę mi odpadną i już miałam przed oczami te wszystkie obrazy ukazujące czarne, chore płuca palaczy, które niszczyli sobie oni coraz bardziej z każdym rokiem spędzonym wraz z tym obleśnym nałogiem.

Nagle zorientowałam się, że ktoś do mnie mówi, więc szybko rozdmuchałam te wszystkie myśli.

- Chcesz się trochę napić? Wyluzujesz. - Ian machał mi przed oczami butelką taniego wina, ale ja nadal trochę zamyślona pokręciłam głową. Nie zamierzałam wciskać w siebie czegoś takiego. Alkohol jedynie wyrządzał szkody, a ja nie chciałam tworzyć sobie nowych problemów.

Patrzyłam, jak chłopak nalewał do trzech kieliszków trunek, a następnie wszyscy zaczęli pić. Starałam się zająć w jakiś sposób sobą, bo obserwowanie, jak ktoś pije wydało mi się niezręczne. Zaczęłam bawić się swoimi palcami i wykręcać je na wszystkie strony aż nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.

Ian zmarszczył brwi i dopił swój kieliszek do końca, mocno go przechylając. Wstał ze swojego miejsca i ruszył do drzwi. Po chwili usłyszałam szczęk oraz szepty Iana, a także przybyłego przed chwilą gościa.

Po chwili jednak wszystko ucichło, nawet cichy dźwięk, jaki wydobywał się najprawdopodobniej z pralki. Nie minęło kilkanaście sekund, a do pomieszczenia wszedł Ian oraz jego gość.

A ja znałam te oczy.

* * * * *

Kochani, witam w ostatnim dniu 2020 roku. Ostatnio zapowiadałam rozdział na Sylwestra i obietnicy dotrzymuję.

Chciałabym życzyć każdemu z Was Szczęśliwego Nowego Roku 2021 i zasiać w Waszych sercach ziarenka nadziei na to, że w końcu nastaną lepsze czasy.

Dziękuję też za wbicie stu obserwujących, ponieważ taka liczba była dla mnie jeszcze do niedawna czymś niemożliwym, a tu proszę. Udało się.

Trzymajcie się zdrowo.

~ joz 1, 9

Kocham i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro