9. ʟɪᴄᴢ sɪę ᴢᴇ sᴌᴏᴡᴀᴍɪ.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni~

Nie zamierzałam otwierać. Tak naprawdę nie zamierzałam robić zupełnie niczego. Po prostu wpatrywałam się w drzwi, za którymi stały dwie osoby. Tylko dwie osoby.

Bałam się. Bardzo się bałam, a o moją czaszkę ciągle obijały się te same słowa. Uciekać. Jak najszybciej i jak najdalej.

Kiedy dłuższy czas ani ja ani Molly nie zdecydowałyśmy się na otwarcie drzwi Reid postanowił obrać inną taktykę. Wiedział, że wskóra nią o wiele więcej niż dotychczas.

- Mam wyważyć drzwi? - powiedział cynicznie zza drewnianej płyty, a moje serce przyśpieszyło. Niechętnie zrobiłam krok do przodu i przekręciłam klucz w drzwiach. Szybko się od nich odsunęłam, a wysoki chłopak sam pociągnął za klamkę. Był na coś zły. W jego dwukolorowych oczach błyszczał ogień. Nie potrafiłam zdefiniować jego źródła, ale wiedziałam, że to spojrzenie wypala mnie od środka. Kradnie moją duszę.

Byłam zupełnie sparaliżowana. Nie docierały do mnie żadne bodźce z mojego otoczenia. Widziałam jedynie tę złość, którą człowiek przede mną mógł przekuć na wszelakie złe czyny.

- Jak wyglądał człowiek, który chciał wam zabrać Kevina? - zapytał cicho i spokojnie Reid, który zdecydowanie oczekiwał odpowiedzi zarówno ode mnie, jak i od Molly. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę, a kiedy nie udało mu się odpalić jednego z papierosów za pierwszym razem zdenerwował się jeszcze bardziej - Kurwa! - zaklął głośno, aż w końcu zaciągnął się i wypuścił z ust dym - Mówcie do cholery! Nie mam na to całego dnia.

Niestety nie byłam w stanie niczego z siebie wydusić. Wydawało mi się, że Molly też nie. Zdawała się nawet być jeszcze bardziej przerażona ode mnie. Całą się trzęsła, zbladła. Chciała coś powiedzieć, ale jej usta opuszczały jedynie ciche, krótkie i niezrozumiałe słowa.

- Potrzebuję tylko kilku jebanych zdań. - powiedział i dopalił do końca swojego papierosa, wyrzucił go na ziemię, po czym od razu wyciągnął ze swojej paczki następnego, ale tym razem odpalił go o wiele szybciej - No, blondyna? - skierował bezczelny wzrok na Molly, która wyglądała naprawdę źle. Miałam wrażenie, że w jej głowie już układa się cała scena, w której Reid przykłada do jej głowy pistolet.

- Mnie tam nie było. - zebrała się w sobie, ale kiedy Reid uniósł jedną brew znów stała się trzęsącym się, przerażonym dzieckiem. Jedyne dziecko obecne w tym pomieszczeniu było jednak o wiele spokojniejsze od niej. Kevin nie sprawiał wrażenia przestraszonego. Zdawał się być w miarę spokojnym. Słowa jego brata nie robiły na nim wrażenia. Ale czy naprawdę wyglądał tak, jakby dawał się mu wykorzystywać do dokonywania przestępstw?

- W takim razie twoja kolej, Margott. - prawy kącik ust Reida drgnął, a ja doskonale wiedziałam dlaczego. Znał moje imię i nazwisko. Wiedział kim jestem, ale ja również wiedziałam kim jest on. Twierdził, że ma mnie w szachu. Moje szybko bijące serce lekko zwolniło, a ja pozwoliłam sobie na wzięcie głębszego oddechu przed wypowiedzeniem jakichkolwiek słów w stronę tego psychopaty.

- Łysy, z dużą ilością tatuaży. Przedstawił się jako Michael. Chciał odebrać ci dzieciaka, Reid? - powiedziałam pomimo ogromnego ucisku w klatce piersiowej, który powodował strach. Ale podobało mi się to, że jakoś go przezwyciężałam. Byłam w stanie sklecić te kilka zdań, których on oczekiwał.

Niestety moja duma z samej siebie szybko zamieniła się w jeszcze większy strach przeszywający moje ciało od samego czubka głowy aż do stóp. Strach, który tym razem odebrał mi mowę. Strach, którego nie dało opisać się w słowach.

A to wszystko dlatego, że Reid zaczął się do mnie zbliżać. Tytoniowy dym, który wypuścił na moją twarz ze swoich ust zapchał mi zupełnie płuca. Czułam go bardzo wyraźnie i pierwszy raz nie wydawał się on ohydny. Raczej sprowadzał się do źródła nieszczęścia. Stolicy cierpienia i bólu.

Wiedziałam, że pozwoliłam sobie na za dużo. On też to wiedział. Kątem oka widziałam przestraszoną twarz Kevina, który tym razem nie był taki pewny biegu wydarzeń. Nie miał pojęcia, co postanowi jego brat. Zapewne znał go ja tyle dobrze, że mógł coś podejrzewać, ale i tak nic z tym nie zrobił. Stał jakiś metr ode mnie i nie protestował. Molly też tego nie zrobiła. Obydwoje patrzyli na to, co się ze mną dzieje.

Oczy Reida wpatrywały się we mnie z czymś, czego nigdy nie widziałam. Były puste, ale jednak coś się w nich znajdowało. Gdzieś dalej tkwiło coś, czego nie znałam, a jednocześnie coś, co najwyraźniej nie było mi jeszcze dane poznać. Chłopak uniósł brwi, a później diabelsko się uśmiechnął. Nie podobało mi się to, w jaki sposób to robił.

A następnie stało się coś, co miałam zapamiętać do końca swych dni. Skończył palić swojego papierosa, ale tym razem nie wyrzucił go na ziemię. Ścisnął w dłoni mój nadgarstek tak, abym nie mogła nim poruszać, a później podwinął rękaw mojej bluzki do łokcia. Jego dotyk był tak bardzo zimny, jakby ten chłopak był trupem. Zdawało mi się, że wykrył grymas, jaki powstał na mojej twarzy, więc delikatnie uniósł obydwa kąciki swoich pełnych ust. Nie zważając na nic ani na nikogo, przyłożył do mojej skóry niedopałek, który zaczął dociskać do niej coraz mocniej. Zawyłam przeraźliwie z bólu, który mi zadał, a następnie mocno zacisnęłam zęby. Kiedy moja skóra zdawała się już nie istnieć w miejscu, które tak bardzo piekło, dał mi chwilę wytchnienia. Był z siebie wyraźnie zadowolony. Cieszył się, że mi to zrobił. Spojrzałam na oparzenie, które stworzył. Wyglądało okropnie i dalej sprawiało, że chciałam krzyczeć. Powstrzymałam się jednak przed tym, lecz nie udało mi się opanować przyśpieszonego oddechu. Dyszałam, jakbym właśnie przebiegła maraton, a to również symbolizowało zwycięstwo Reida.

- Licz się ze słowami. A szczególnie jeśli kierujesz je w moją stronę. - wyszeptał w moje ucho, zbliżając się do mnie jeszcze bardziej, po czym szybko się odsunął. Miałam ochotę na to, żeby swoim dotykiem jakkolwiek schłodził moje oparzenie, ale nie miał zamiaru, co tak właściwie było dosyć oczywiste. Zamiast tego wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki, którą miał na sobie ostatnio, gdy go widziałam telefon, wybrał jakiś numer i do kogoś zadzwonił. Chwilę czekał aż ta osoba odbierze, a gdy w końcu to zrobiła zdecydowanie zmienił ton, który mimo wszystko dalej emanował obojętnością i zimnem.

- Kevin nie kłamał. Mamy go. - zakomunikował, a następnie się rozłączył. Popatrzył na swojego brata, a następnie po prostu skierował się z nim za drzwi. Wydawał się nie zwracać uwagi na mnie czy na blondynkę niedaleko mnie. Jednak ja zauważyłam jedno ukradkowe spojrzenie, jakie posłał na moją twarz przy zamykaniu drzwi do mojego mieszkania. Wtedy nie zdawał się być tak obojętny. Raczej pałał do mnie nienawiścią. Ja również go nienawidziłam. Szczerze chciałam, aby spotkało go jakieś nieszczęście. I wiedziałam, że Bóg mi tego nie wybaczy.

Starałam się wyrównać oddech i bicie serca. Przetarłam dłonią spocone czoło, a następnie spojrzałam na wypaloną dziurę w mojej skórze. Wyglądała bardzo źle chociaż nie bolała aż tak bardzo, jak w momencie jej powstawania. To jednak nie zmieniało faktu, że mnie oszpeciła. On mnie oszpecił.

Skierowałam głowę w stronę Molly, która nie była w stanie spojrzeć mi w oczy. Dwa szmaragdy rejestrowały jedynie krzywdę, którą ona pozwoliła mi wyrządzić. Zostawiła mnie. A skoro ona to zrobiła to nie miałam już na świecie nikogo. Nawet tej jednej osoby.

Obecność dziewczyny nie pozwalała mi na swobodne oddychanie. Czułam się przy niej niekomfortowo chociaż przez kilka ostatnich dni była moją jedyną nadzieją. Moim promyczkiem rozświetlającym ciemność wokół mnie. Moim ostatnim ratunkiem, który zawiódł.

- Mackenzie... - zapłakała dziewczyna, ale ja nie miałam na to siły. Miałam serdecznie dość wszystkiego. Swojego całego monotonnego życia, w którym było jedynie miejsce na cierpienie, nienawiść i ból zadawany coraz bardziej zaostrzonym końcem.

I naprawdę chciałam pomóc Molly. Być może ją przytulić, powiedzieć cokolwiek, co minimalnie podniosłoby ją na duchu, postarać się o wymyślenie jakiegoś głupiego żartu. Ale nie potrafiłam. Mimo że powinnam. Wiedziałam, że spotka mnie za to kara, ale nie myślałam o konsekwencjach. Nie chciałam o nich myśleć, kiedy moje życie zmieniało się w piekło. Do tego pojawił się w nim sam diabeł. Był definicją każdego zła. Moim wyobrażeniem czystego chaosu.

- Wyjdź stąd. - wyszeptałam, a kiedy Molly chciała się odezwać, przerwałam jej to - Wynoś się! - wykrzyknęłam w gniewie, który rozsadzał mnie całą od środka. Czułam tak ogromną nienawiść do wszystkiego wokół, że kompletnie nie zwracałam uwagi na jakiekolwiek zasady moralne. Miałam ich dość. Ciągle ograniczały. Były narzucane ludziom, jak zwierzętom, które bez problemu wszystko łykały.

Molly z czerwonymi oczami, mokrymi policzkami i zduszonym głosem w gardle wzięła w dłonie torby ze swoimi ubraniami, które dopiero co tutaj przyniosła, a potem szybko narzuciła na siebie kurtkę, którą ściągnęła wcześniej w transie, wtedy, kiedy ja to zrobiłam. Wyglądała żałośnie, ale nie zamierzałam jej tego wypominać. Otworzyła z hukiem drzwi i wyszła za nie razem ze swoimi rzeczami. Już miała je zamknąć, ale postanowiła dodać jeszcze do tego wszystkiego kilka swoich słów, które doszczętnie mnie zniszczyły.

- Wiem, że nie jestem nią. - rzuciła jeszcze bardziej rozklejona i dopiero wtedy zamknęła drzwi, znikając mi z oczu. Poczułam w sercu to znajome ukłucie, które towarzyszyło mi zawsze, gdy ktoś o niej wspominał. Znałam spojrzenie, które mówiło mi, że to wcale nie moja wina, że wyjechała. Że postanowiła mnie zostawić, ignorując swoje dawne obietnice, z których wynikało, że nigdy tego nie zrobi. Że zdecydowała się na łatwiejszą opcję, podając za powód to cholerne miasto pełne zła.

Temat Mayelli był zbyt delikatny. Zbyt intymny. Molly doskonale wiedziała, jak zareaguję. Była przyzwyczajona do porównywania się do niej w myślach, ale zawsze prosiłam ją o zachowywanie tego dla siebie. Nie chciałam wracać do przeszłości, bo nic nie mogłam w niej zmienić, a Molly dotrzymywała słowa. Aż do dziś.

Znowu zostałam sama. Tak było też wtedy, kiedy ona wyjechała. Kiedy mój sens życia zniknął zastąpiony coraz to nowszymi zmartwieniami.

Myślenie o tym było, jak przybijanie malutkim, lecz ciężkim młotkiem ostatnich kilku gwoździ do mojej własnej trumny. Nie potrafiłam się opanować, gdy już wpadłam w ten wir. Moja głowa coraz bardziej mnie bolała, a oparzenie na ręce przybierało na sile.

Jedyne, czego chciałam to odpuścić. Dać sobie z tym wszystkim spokój chociaż na jedną, krótką chwilę, która pozwoliłaby mi na chwilę oddechu. Chociaż jedną chwilę.

Nie wytrzymałam. Tego było za dużo. Przerastało mnie to od dnia, w którym pierwszy raz zobaczyłam tego dzieciaka. Dnia, który wyglądałby zupełnie inaczej gdybym została wtedy w domu i zasnęła trochę wcześniej.

Słone łzy wypływały z moich oczu, by następnie potoczyć się po moich policzkach i uderzyć na ziemię. Upadłam. Wiedziałam, że upadłam i skuliłam się na podłodze. Pzycisnęłam kolana, jak najmocniej do klatki piersiowej, po czym zaczęłam się krztusić. Brakowało mi tlenu i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, lecz nie miałam siły nic zrobić.

Łzy zaczęły nagle gromadzić się w moim gardle. Zaczęłam się krztusić i kaszleć. Głowa i oparzenie bolały mnie jeszcze bardziej. Tak, jakbym mogła coś z tym zrobić.

Kiedy już myślałam, że nic mnie nie uratuje i umrę w samotności na podłodze własnego mieszkania, coś mnie pobudziło. Znowu znajdowałam się w zupełnych ciemnościach, które otaczały mnie z każdej strony. Czułam czyjąś obecność, ale nie wiedziałam co mam z tym zrobić. Trwałam więc samotnie w swoim prywatnych ciemnościach, ale nagle poczułam na swojej dłoni zimny dotyk. Znałam go. Wydawało mi się, że jestem uratowana. Chłopak, który trzymał mnie za rękę, odganiając większość czarnych smug był Gavinem Reidem. I tym razem wcale mnie to nie dziwiło.

Otworzyłam gwałtownie oczy. Czułam, że bicie mojego serce i oddech są bardzo nierówne, ale nie obchodziło mnie to. Podniosłam się z ziemi do siadu i zauważyłam blisko siebie wypalonego papierosa. Szybko odwróciłam wzrok i wplotłam dłonie w moje włosy.

- Boże... - wyszeptałam, bo nie mogłam uwierzyć w to, że się obudziłam. Tam byłam bezpieczna. Nic mi nie groziło.

Ja naprawdę się obudziłam. Gdy nastąpiła światłość. Zwyczajnie wyrwałam się z tamtego miejsca, żeby tu wrócić. Zmarnowałam szansę na dłuższą chwilę zapomnienia.

Nabrałam ochoty na krzyk, pisk i agresję. Wstałam nerwowo z ziemi i otrzepałam z brudu spodnie. I wtedy nastąpiło właściwe przywrócenie mnie do rzeczywistości. Namacalne przeświadczenie o tym, jak bardzo moje życie jest ciężkie. Tym, jak bardzo mocno go nienawidzę.

Jego krzyk. Jego głośny, przeszywający moje uszy i łamiący serce krzyk. Wzięłam głęboki oddech. Jeszcze nie wszystko było stracone. Mogłam uratować jeszcze bardzo dużo. Nie zamierzałam temu zaprzeczać. Czułam, że posiadam w sobie dalej to ostatnie ziarenko. Promyczek nadziei zachowany na czarną godzinę. Owoc jej pracy.

Przetarłam palcami twarz i oczy. Pośpiesznie weszłam do pokoju ojca, spoglądając mu od razu w oczy. Te szare, puste oczy bez wyrazu, które ona kochała. I wiedziałam, że on widział we mnie chociaż tak bardzo bał się przyznać, a także powiedzieć choć jedno słowo na jej temat przy mnie. Uważał to za pohańbienie jej pamięci i aż wstyd było mi przyznać, że sama uważałam tak samo.

- Masz zapłakane, ale rozświetlone oczy. - powiedział, a ja delikatnie uśmiechnęłam na ten jego zmysłowy i opiekuńczy ton głosu, który uwielbiałam. Szybko zorientowałam się jednak, że mężczyzna patrzy na miejsce powyżej mojego nadgarstka. Szybko zakryłam je rękawem, a w chwilę później doszedł do mnie sens jego słów.

Rozświetlone oczy. Światłość. Czy to miało ze sobą coś wspólnego? Być może los tylko bawił się ze mną w takie gry. Tak. To na pewno było to. Przekonałam się już wystarczająco dużo razy, że przeznaczenie mnie nienawidzi. A moje początkowe przypuszczenia są niemożliwe.

- To czego ci potrzeba? - zapytałam, próbując wysilić się na szczery uśmiech, lecz wiedziałam, że nie widziałam go na swojej twarzy już bardzo długi czas. I naprawdę chciałam wierzyć w to, że moje drobne sukcesy dawały mi takie szczęście. Dobra ocena, jakaś pochwała, cokolwiek związanego ze szkołą i egzaminem, co nie przygnębiało. To jednak dalej nie wystarczało.

Mimo tego w mojej duszy trwała cząsteczka chaotycznego spokoju. Łączyła się w chaotyczny porządek, który ogarniał mnie całą.

I tak bardzo chciałam w nim utonąć.

* * * * *

Obiecałam rozdział wcześniej i obietnicy dotrzymałam, więc proszę o chociaż jeden komentarz od każdej osoby, która to czyta. Tak po prostu. Lubię je przeglądać i na nie odpowiadać.

Mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku. Nawet jeśli nie, to musicie wiedzieć, że kiedyś w końcu będzie lepiej.

~ mt 5, 4

Kocham i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro