Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Lubię ich - oświadczyła szesnastoletnia dziewczyna, biorąc kęs hamburgera.

Siedziała na tylnym siedzeniu terenowego samochodu Nicka, zasłonięta przyciemnionymi szybami. Dwójka mężczyzn z przodu, Coulson i Fury, wpatrywała się nieustannie w coś przed nimi, ale Alessia wiedziała, że i tak ją słuchają. Gdyby nie chcieli aby ktoś ich zagadywał w trakcie tej nudnej misji polegającej na obserwacji, nie zabraliby jej ze sobą.

- Agenta Bartona i Agentkę Romanoff? - upewnił się Fury, biorąc łyk mocnej, czarnej kawy. Alessia skrzywiła się mimowolnie przypominając sobie smak ohydnego napoju, którego kiedyś z ciekawości posmakowała. Nigdy w życiu nie piła czegoś tak gorzkiego i śmierdzącego, a przecież ojciec nie zwykł karmić jej rarytasami.

- Tak - powiedziała, kiwając energicznie głową i popijając swoją ukochaną słodką colę przez słomkę. - Chyba nigdy nie śmiałam się tak bardzo podczas treningu jak wczoraj z Clintem. Miałam dosłownie łzy w oczach i bolał mnie brzuch, a ani razu nie oberwałam. Do tej pory byłam pewna, że te wszystkie opisy w książkach, gdzie postacie płaczą ze śmiechu są wyolbrzymione, ale wczoraj uwierzyłam, że to jest możliwe - zaśmiała się na samo wspomnienie żartów Bartona, którymi ten rzucał jak z rękawa.

Nawet nie zauważyła spojrzeń wymienionych przez Nicka i Phila.

- A Natasha? - zapytał Coulson dziwnie zduszonym głosem, na co Alessia zmarszczyła brwi.

Wiedziała, że nie powinna, ale i tak dyskretnie użyła swoich mocy, by sprawdzić co odczuwa Phil. Stosowanie ich nie przychodziło jej naturalnie. Musiała się skupić, żeby poczuć to co dana osoba, ale przynajmniej nie odbierała emocji wszystkich wokół. Tego mogłaby nie wytrzymać.

Alessia zdziwiła się, odbierając od Coulsona spore dawki wzruszenia, jednak nie skomentowała tego. Głównie dlatego, że wpakowałaby się w kłopoty za naruszanie cudzej prywatności. Ponownie.

- Natasha wydaje się bardzo zamknięta w sobie i chłodna, ale tak naprawdę mam wrażenie, że to dlatego jak wiele wyrzutów sumienia w sobie nosi. Jest szczera i mówi wprost co myśli. Lubię to w niej. - Alessia wzruszyła ramionami, po czym wzięła kolejny kęs hamburgera. - Dzięki, że mi ją przedstawiłeś, Phil.

Na długi moment nie otrzymała żadnej odpowiedzi, więc podniosła wzrok znad jedzenia, patrząc przez przednią szybę. Spodziewała się zobaczyć tam jakiś ruch, który mógłby przyciągnąć uwagę mężczyzn, ale nic takiego nie miała miejsca. Co więcej, na przednich siedzeniach nie było już ani Fury'ego, ani Coulsona. Niemal podskoczyła, kiedy spojrzała w bok i dostrzegła siedzącego obok niej Phila.

- Nie strasz mnie tak - powiedziała z rozbawieniem, łapiąc się za serce i odkładając kubek z colą na podstawkę. Jej głos wydawał się trochę niższy niż wcześniej.

Spojrzała na Coulsona i w nim też dostrzegła zmianę. Włosy miał odrobinę rzadsze niż jeszcze przed chwilą, a na twarzy pojawiło się kilka nowych zmarszczek.

- Phil? - zapytała z niezrozumieniem, wpatrując się w pełne spokoju oczy przyjaciela.

- Nigdy nie żałowałem tego, że przedstawiłem cię Clintowi i Natashy. Ani tego, że prowadziło to do twojego spotkania z Liamem. Teraz może ci się wydawać, że to wszystko nie miało sensu. Skończyło się cierpieniem, więc lepiej byłoby w ogóle nie zaczynać. Wszystko potoczyłoby się znacznie łatwiej gdybyś po prostu minęła go na sali treningowej i nigdy nie zaczęła pierwszej rozmowy.

Alessia poczuła jak w jej oczach zbierają się łzy, kiedy przypomniała sobie wydarzenia z ostatniej godziny. Minęły lata odkąd poznała się z Natashą oraz Clintem, a ona nie była już tą samą szesnastoletnią dziewczyną.

- Wyobraź sobie co by się stało gdyby ominął cię cały ten ból, żal, rozpacz i tęsknota, których doświadczyłaś w przeciągu roku - kontynuował Phil, niezrażony miną Alessi. - A teraz wyobraź sobie, że nigdy nie przeżyłaś uczucia zakochania się w kimś ze wzajemnością. Odejmij ze swojego życia całą radość, szczęście i miłość, które ofiarował ci Liam. Wolałabyś zamienić te pięć pięknych lat na życie pozbawione zarówno bólu, jak i radości?

- Nie byliśmy razem pięć lat.

- Ale dokładnie tyle go znałaś. - Phil spojrzał na nią z powagą. - Odpowiedz mi.

Alessia wypuściła powoli powietrze z płuc, próbując sobie to wyobrazić. Życie bez Liama nie byłoby pozbawione radości. Wciąż miałaby Nat, Clinta, Phila, Nicka, a także Marię. Była pewna, że razem z nimi miałaby wiele szczęśliwych wspomnień, a ostatnie półtora roku nie różniłoby się niczym od poprzednich lat. Ona sama nie byłaby tak złamana jak teraz. Wciąż potrafiłaby śmiać się równie beztrosko jak wcześniej, dalej chwytałaby każdą chwilę spędzoną wśród najbliższych niczym największy skarb.

Ale teraz, kiedy już poznała czym jest miłość ze wzajemnością, kiedy wiedziała jak wspaniale czuła się w obecności Liama, czy potrafiłaby z tego zrezygnować?

- Nie - odpowiedziała cicho. - Nie, niczego bym nie zmieniła. Chciałabym tylko, żeby to trwało dalej - dodała, ocierając z oczu łzy. - Chcę, żebyś ty też wciąż przy mnie był. Nie jako wspomnienie, ale prawdziwa, fizyczna postać, mogąca przywracać mnie do pionu za każdym razem, kiedy nie mam racji.

Phil zaśmiał się na te słowa, co od razu udzieliło się Alessi. Oboje doskonale wiedzieli, że była już wystarczająco dorosła na podejmowanie własnych decyzji i popełnianie swoich błędów.

- Myślę, że Fury da sobie z tym radę doskonale.

Kobieta uśmiechnęła się smutno, podnosząc wzrok na oczy Coulsona.

- A więc koniec walki? - zapytała smutno. - Jeżeli ty tu jesteś, a zgaduję, że znajdujemy się w jakimś moim pokręconym śnie... Czy... czy to jest pożegnanie?

Coulson subtelnym gestem starł łzę z policzka Alessi.

- Ty mi powiedz - odparł. - Jesteśmy w twojej podświadomości. Nie wiem więcej od ciebie. A może raczej wiem to, czego ty nie chcesz do siebie dopuścić. Na przykład to, że Phil Coulson wciąż walczy o życie na Helicarrierze. Albo to, co próbowałem powiedzieć wcześniej. Jesteś gotowa by w pełni ruszyć do przodu. Nigdy nie przestaniesz kochać Liama, ale nikt cię o to nie prosi. Masz wystarczająco duże i silne serce by pokochać ponownie.

Alessia zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc wiele z tego co powiedział Phil. A może raczej ona sama pod postacią Coulsona. Miała kompletny mętlik w głowie.

- Masz też wystarczająco duże serce, by zrozumieć, że ktoś właśnie w tej chwili potrzebuje twojej pomocy zanim będzie za późno.

~*~

Nie pamiętała kiedy ostatnio czuła tak wielki ból w każdej części ciała, ale to musiało być... kilka godzin temu. Alessia skrzywiła się, otwierając oczy i notując w pamięci, by unikać bezpośrednich starć Asgardczykami. A przynajmniej tych, z których miała małe szanse wyjść bez szwanku.

- W kilka godzin zniszczyłaś dwa stroje. To chyba nowy rekord. Projektanci TARCZY będą musieli się uwijać ze zrobieniem ci minimum dwóch na dzień tak na wszelki wypadek - usłyszała rozbawiony głos Teddy'ego Davisa, więc spojrzała na niego, próbując zmusić swoje opuchnięte powieki do szerszego otwarcia się. Mężczyzna siedział jakby nigdy nic na metalowym krześle, tuż obok jej łóżka, co z resztą nie było dziwne, biorąc pod uwagę małe rozmiary pomieszczenia.

- Davis... - zaczęła, ale natychmiast przerwała, czując nieziemskie pieczenie w krtani. Odruchowo podniosła prawą dłoń do gardła.

- Czekaj, ostrożnie - powiedział nagle Teddy, chwytając ją za ramię zanim zdążyła unieść je wyżej. - Dopiero co cię pozszywałem. Nie ruszaj się jeszcze przez pewien czas, proszę.

Alessia spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale zgodnie z sugestią odłożyła dłoń na pościel.

- Chcesz usiąść? - zapytał mężczyzna, na co kobieta pokiwała głową, więc ostrożnie pomógł jej oprzeć się o poduszkę, a następnie dokładnie przykrył ją kołdrą i kocem. - Podam ci wody, poczekaj - powiedział, obracając się w kierunku jednej z szafek. Już po chwili wrócił ze szklanką w dłoni, a także małą tabletką. - Przeciwbólowa - wyjaśnił krótko, podając ją Alessi do ust. 

Nie buntowała się. Bez komentarza połknęła tabletkę, zapijając wodą, którą Teddy trzymał przy jej wargach. Ufała swojemu lekarzowi na tyle, że wykluczała jakąkolwiek próbę skrzywdzenia jej. Może i miał zaledwie trzydzieści lat, lecz jego wiedza i umiejętności zawstydzały wielu bardziej doświadczonych specjalistów.

- Dziękuję - powiedziała zachrypniętym głosem, naprawdę wdzięczna za jego pomoc.

- Nie ma za co, to moja praca - odparł zwyczajnie, odkładając pustą szklankę na szafkę i ponownie siadając na krześle. - Pewnie masz wiele pytań, zaczynając od tego ile czasu minęło, kończąc na tym dlaczego siedzę w twoim pokoju, a ty nie masz na sobie maski, Empatio, ale wolałbym abyś więcej nie nadwyrężała krtani, więc pozwól, że sam zacznę opowiadać, a tobie damy jeszcze trochę czasu na regenerację, brzmi rozsądnie?

Alessia spojrzała na niego z zaskoczeniem, dopiero teraz zauważając fakt zdjęcia maski i rzeczywiście, miała całą masę pytań. Ale to nie było teraz najważniejsze. Jedyne o czym potrafiła myśleć to Phil.

- Co z Coulsonem? - zapytała, ignorując prośbę mężczyzny o nie zadawanie pytań.

Teddy skinął głową ze zrozumieniem, jakby domyślał się co będzie priorytetem Alessi.

- Nie mam zamiaru owijać w bawełnę... 

- Nigdy tego nie robisz, co w tobie cenię, więc gadaj.

- Mogłabyś mi nie przerywać i wreszcie nie nadwyrężać głosu? Doprawdy, jeszcze trochę i rzeczywiście wcisnę na ciebie ten kołnierz albo sama siebie pozbawisz możliwości mówienia - powiedział, na co Alessia zacisnęła ze złością szczękę. - Żyje, ale jego stan jest krytyczny. Stracił sporo krwi. W dodatku doznał poważnego uszkodzenia rdzenia kręgowego, więc nawet jeśli przeżyje... już nigdy nie będzie mógł chodzić, przykro mi - wyjaśnił Teddy na jednym wydechu, ostatnie zdanie znacznie przyspieszając, a mimo to Alessia miała wrażenie, że gdy tylko dokończył, cały świat zwolnił.

Coulson miał już nigdy nie ruszyć w teren? Ten sam Coulson, który wiecznie odmawiał pracy za biurkiem i wręcz szukał pretekstu by znaleźć się na misji? To było niewyobrażalne i serce pękało Alessi na myśl o tym co będzie czuł kiedy dojdzie do siebie. Jeśli ten dzień kiedyś nadejdzie.

Nie bacząc na ostrzeżenie lekarza, uniosła dłonie do twarzy i na chwilę się zasłoniła, próbując złapać oddech. Nie chciała płakać. Miała wrażenie, że wszystkie łzy już z niej wypłynęły i nie zostało absolutnie nic. Była po prostu wyczerpana.

- Empatio? - zapytał cicho Teddy, kiedy upłynęło parę minut.

- Opowiedz mi co się stało - poprosiła, pocierając twarz dłońmi jakby to mogło przywrócić jej trzeźwość myślenia.

- Naturalnie. - Teddy podrapał się po karku. - Zacznijmy od tego, że znalazłaś się w sali szpitalnej jakieś kilkadziesiąt minut po agencie Coulsonie, a raczej zostałaś do niego przyniesiona przez kapitana Rogersa. Zarówno on, jak i agentka Romanoff, która mu towarzyszyła, wyglądali na nieco spanikowanych i zrobili sporo zamieszania. Fury szybko się ze mną skontaktował, więc się tobą zająłem. Oczywiście wyprosiłem stamtąd Rogersa, nie martw się o to. Nie zobaczył twojej prawdziwej twarzy - powiedział na widok przerażonej miny Alessi. Kobieta uspokoiła się lekko, słysząc to zapewnienie. Doskonale pamiętała, że załamała się właśnie przy nim i nienawidziła się za to. Jeszcze brakowało tego, by poznał jej sekret. - W każdym razie, jeżeli choć przez chwilę sądziłem, że po twojej potyczce z Thorem już nie zobaczę cię w gorszym stanie, szybko zmieniłem zdanie. Straciłaś prawie dwa litry krwi zanim do mnie dotarłaś. W dodatku byłaś mocno poobijana, ale większość siniaków zaczęła znikać jeszcze na stole operacyjnym. Pewnie ucieszy cię fakt, że nie ma już śladu po dłoni Thora. A jeśli chodzi o złe wiadomości... - Teddy rzucił spojrzenie na prawy bok kobiety. - ... zakładam, że zostanie ci blizna. Czymkolwiek zostałaś zaatakowana, ta broń musiała wpłynąć na twoje zdolności do regeneracji. Jeszcze nigdy nie musiałem cię zszywać i mam nadzieję, że oszczędzisz mi powtórki z rozrywki.

- To wciąż nie tłumaczy dlaczego nie mogę mówić i dlaczego poznałeś moją tożsamość - zauważyła Alessia, chwytając się za gardło. - Podałbyś mi jeszcze wody, proszę?

- Naturalnie. - Teddy szybko podniósł się z krzesła, napełnił szklankę Alessi wodą z dzbanka, który przyniósł ze sobą, a następnie podał jej naczynie do ręki.

- Dziękuję - powiedziała, od razu biorąc kilka łyków napoju. Wciąż czuła się niezwykle osłabiona, co musiało mieć związek z tak dużą utratą krwi, o której mówił Davis.

- Nie ma za co. Wracając do twoich pytań, na pierwsze w zasadzie raczej znasz odpowiedź - powiedział, nagle tracąc całą swoją pewność siebie. - Skutek płaczu i krzyku tuż po tym jak twoja krtań się zregenerowała.

Alessia poczuła, że jej twarz straciła po tych słowach wszelkie kolory, jeżeli jakiekolwiek jeszcze miała.

- Słyszałeś? - zapytała. Ku jej uldze, Teddy pokręcił przecząco głową.

- Kapitan Rogers mówił o twoim zachowaniu, tłumacząc upływ krwi. Twierdził, że rana otworzyła się w trakcie waszej... - tu zatrzymał się, próbując znaleźć odpowiednie słowo - ...przepychanki.

- Więc za jakąś godzinę albo dwie powinnam dojść do siebie? - zapytała z nadzieją.

- Statystycznie, tak - zgodził się Davis, marszcząc brwi. - Ale nie wiem jak zachowa się twoja rana. Może się okazać, że w trakcie najdrobniejszego wysiłku zerwiesz szwy i otworzy się na nowo, a może zabliźni się za kilkadziesiąt minut, nie mam pojęcia - przyznał z dozą skruchy.

- To było berło Lokiego - powiedziała po chwili Alessia, czując jak jej głos wraca do normalności, dzięki odpowiedniemu nawilżeniu gardła. - Ta broń, którą ja i Phil zostaliśmy zaatakowani.

- Rozumiem, że walczyłaś z Lokim? - zapytał, a kiedy kobieta skinęła głową, jęknął z niedowierzaniem. - Jako twój lekarz stanowczo odradzam zbliżanie się do któregokolwiek z braci, bo to grozi śmiercią.

Alessia spróbowała uśmiechnąć się na te słowa, ale wyszedł jej z tego tylko krzywy grymas.

- W każdym razie, nie mogłem przetoczyć ci krwi, bo obawiałem się, że obce komórki zakłócą w jakiś sposób twoje zdolności regeneracji. Wolałem nie ryzykować, bo jako zwykły człowiek mogłabyś nie dojść do siebie. Ograniczyłem się tylko do zszycia rany i kroplówki, co przypomina mi... - powiedział, sięgając do czegoś co schował w kieszeni swojego białego kitla. - Trzymaj. - rzucił na łóżko kobiety trzy batony czekoladowe, a także całą tabliczkę czekolady. - To ci pomoże szybciej odzyskać energię. Poza tym dużo pij i nie próbuj wychodzić spod kołdry.

- Dziękuję - powiedziała, ale nie sięgnęła po żadną ze słodyczy. - A maska?

Teddy skinął ze zrozumieniem głową.

- Pierwszy raz trafiłaś do mnie kompletnie nieprzytomna i nie potrafiłem stwierdzić gdzie odniosłaś urazy. Musiałem się upewnić, że nie masz nic na twarzy, a poza tym w ten sposób kontrolowałem twój oddech. Fury wyraził zgodę. Co więcej, kazał mi tu siedzieć zanim dojdziesz do siebie - powiedział, po czym skinął na nią głową. - Obawiam się też, że pozwoliłem sobie do reszty zniszczyć twój strój i przebrałem cię w dres.

- Przebrałeś mnie? - zapytała zaskoczona Alessia dopiero teraz zauważając, że ma na sobie wygodną, ciepłą bluzę z logiem TARCZY i spodnie od kompletu.

- Jestem lekarzem, pamiętasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Wiesz, nigdy nie sądziłem, że jesteś Alessią, a przecież znałem was obie. Powinienem ci pogratulować doskonałej gry aktorskiej. Zdradzisz mi, która tożsamość jest tą prawdziwą a która wykreowaną?

Kobieta zamknęła na moment oczy i ponownie schowała twarz w dłoniach.

- Wiesz co... Obawiam się, że ta gra trwa już tak długo, że sama nie mam pewności.

- W takim razie dobrze się składa, że lubię cię w obu postaciach - oznajmił Davis, opierając się z uśmiechem o krzesło.

- Dziękuję - szepnęła Alessia, patrząc prosto w zaskoczone oczy Teddy'ego. - Dziękuję za to, że się mnie nie boisz, nie brzydzisz ani nie jesteś na mnie absolutnie wściekły - wytłumaczyła, ale to tylko pogłębiło zdziwienie mężczyzny.

- Dlaczego miałbym czuć którąkolwiek z tych rzeczy? - zapytał, po czym pokręcił głową z jawnym rozbawieniem. - Oj, Empatio, Empatio... a może raczej Alessio, powinnaś wiedzieć lepiej. Znamy się od kilku lat a to kim jesteś i co potrafisz już dawno przestało mnie obchodzić. To tak jakbym miał się bać jakiegoś psychologa, który dokładnie przestudiował techniki rozpoznawania emocji na podstawie mowy ciała razem ze sposobami wzbudzania w drugiej osobie konkretnych uczuć.

Mężczyzna wzruszył ramionami, jakby to co potrafiła naprawdę sprowadzało się do czegoś całkowicie ludzkiego. A przecież to było coś znacznie więcej. Niemniej, Alessia poczuła jak wypełnia ją nadzieja na myśl, że istnieje ktoś z kim się nie przyjaźni, kogo pod postacią Empatii zwykła traktować z góry jak wszystkich innych, a jednak potrafi porozmawiać z nią jak z człowiekiem.

W pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania, który przerwał jej rozmyślania. Zaskoczona spojrzała na drzwi, nie wiedząc kto to może być. Przecież zarówno Fury, jak i Natasha wparowaliby bez zaproszenia. Mężczyzna z uwagi na to, że posiadał klucz dostępu, a kobieta na pewno załatwiłaby go sobie właśnie od Nicka. Z resztą, nie byłoby to nic trudnego. Przynajmniej wcześniej, Fury zrobiłby wszystko by po tym co przeżyła, ktoś z jej najbliższych był obok.

- Alessio? - zza drzwi dobiegł ich stłumiony głos Andersona.

Dopiero teraz kobieta przyjrzała się dokładniej pokojowi, w którym leżała i zrozumiała, że rzeczywiście znajdowali się w sypialni Alessi.

- Chcesz, żeby wszedł? - zapytał cicho Davis, zerkając to na drzwi, to na nią.

Kobieta spojrzała z wahaniem na wejście.

Czy chciała teraz rozmawiać z kimkolwiek? Nie. Czuła się wyczerpana i pozbawiona wszelkiej chęci do życia. Wiedziała, że prawdopodobnie wygląda tragicznie. Ale Ethan nie był kimkolwiek. Widział ją już w najsłabszych momentach, więc jeden więcej i tak nie miał znaczenia. Potrzebowała znaleźć w sobie siłę do dalszej walki, a dotychczas zawsze jej w tym pomagał.

- Jeżeli nie chcesz...

- Chcę - powiedziała szybko Alessia zanim zdążyłaby się rozmyślić. Ponownie usłyszała dźwięk pukania. - Moment! - krzyknęła, czując jak serce zaczyna jej bić coraz szybciej. Musiała założyć soczewki i perukę.

- Poczekaj, pomogę ci - zaoferował Teddy zanim zdążyła wykonać choćby jeden ruch. - Tylko ani się waż ruszyć. Jak zniszczysz szwy to szukaj sobie innego lekarza - ostrzegł ją, po czym zniknął w łazience, z której wrócił chwilę później. Szybko, choć niewprawnie, założył jej perukę na głowę, a następnie pomógł z soczewkami.

- Wyglądam jak Alessia? - zapytała kobieta, patrząc na Teddy'ego, który przewrócił oczami.

- A nie jesteś nią? - odpowiedział sarkastycznie. W tym pytaniu było jednak znacznie więcej ironii, niż rozbawienia, co pozwoliło Alessi myśleć, że Davis miał własne zdanie, jeśli chodzi o ukrywanie jej tożsamości. Niewątpliwie nie należało ono do pozytywnych. - Nie wyglądasz jak siejąca postrach Empatia, to na pewno - sprostował, po czym odsunął się od niej i zaczął zbierać przyniesione ze sobą przybory medyczne. - Oficjalna wersja wymyślona na poczekaniu przez Fury'ego mówi, że chciałaś pomóc Clintowi, ale ten do ciebie strzelił, rozcinając bok. Tylko tyle, nie wdawaj się w szczegóły. Jeśli będzie pytał, powiedz, że zapomniałaś, jasne?

- Jasne - mruknęła, opierając się wygodniej plecami o poduszkę.

- Jeżeli coś będzie nie tak, typu zaczniesz znowu krwawić albo poczujesz się gorzej, to masz w telefonie mój numer. Dzwoń - mówiąc to, podał jej telefon. - Wyciągnąłem go z twojego paska z brońmi. Reszta leży w pokoju wyżej. Cytując Fury'ego, dostaniesz je z powrotem jak będziesz w stanie o własnych siłach podciągnąć się na piętro.

Alessia skrzywiła się mimowolnie, ale ani słowem tego nie skomentowała.

- Dzięki - mruknęła tylko, na co Teddy skinął głową. Błyskawicznie spakował do końca wszystkie rzeczy, które zabrał tu ze sobą i podszedł do drzwi by je otworzyć.

- Agencie Anderson. - Alessia usłyszała jak lekarz wita się z jej przyjacielem.

- A ty jesteś...?

- Doktor Teddy Davis - odparł prosto, po czym otworzył szerzej drzwi i wyszedł. - Proszę, czeka na pana. Ja już muszę wracać do obowiązków, ale jeśli mogę o coś prosić, to pilnuj by ograniczała ruchy.

- Oczywiście - powiedział Ethan, wchodząc do pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi.

Alessia odruchowo zmierzyła spojrzeniem całą sylwetkę mężczyzny, szukając najmniejszych oznak zranienia w czasie walki na Helicarrierze, ale nie dostrzegła nic niepokojącego. Tak jak zawsze, stał nienagannie wyprostowany. Jedyne ślady ostatnich wydarzeń można było dostrzec na jego ciemnych włosach, które wydawały się spocone przy skórze głowy i przybrudzone na końcach. Mundur natomiast był w nienagannym stanie, co niewątpliwie świadczyło o tym, że zdążył się przebrać.

Kiedy się odwrócił, jego spojrzenie od razu padło na siedzącą w łóżku kobietę.

- Hej - powiedział, lustrując ją wzrokiem tak samo jak ona jego przed chwilą.

- Hej - odparła słabo, siląc się na lekki uśmiech. - Co tu robisz? Nie potrzebują cię na pokładzie?

- Natasha mnie złapała i powiedziała, że nieźle oberwałaś - wyjaśnił, podchodząc bliżej i siadając na krześle zwolnionym przez Teddy'ego. W jego wzroku wciąż czaił się niepokój. - Wyglądasz jak kupka nieszczęścia - oznajmił, na co Alessia zmarszczyła z zaskoczeniem brwi i parsknęła po chwili z rozbawieniem.

- Zdecydowanie wiesz jak rozmawiać z kobietami - stwierdziła, krzywiąc się mimowolnie z bólu. Śmiech sprawił, że mięśnie brzucha naciągnęły jej skórę na ranie.

- Co jest? - zapytał z lękiem Anderson, pochylając się bliżej Alessi. - Coś cię boli? Wezwać lekarza? Davis pewnie nie odszedł daleko, mogę... - mężczyzna już wstawał, wskazując na drzwi, ale Alessia szybko przechyliła się do przodu chwytając go za nadgarstek. Nie był to przemyślany ani rozsądny ruch, bo tylko wzmógł ból, ale nie żałowała go.

- Nie idź nigdzie. Po prostu... - zawahała się, puszczając jego dłoń. Czuła się samotna, bezsilna, a przede wszystkim zraniona. Wiedziała, że to co teraz zrobi może na zawsze zmienić ich do tej pory swobodną znajomość, ale nic nie mogła poradzić na to jak bardzo go potrzebowała. Ufała mu i choćby dlatego czuła, że nie musi przed nim ukrywać tego w jakim dołku się znalazła. - Po prostu zostań - dokończyła szeptem, z ufnością patrząc w ciepłe, brązowe oczy Ethana.

Anderson zdawał się wahać, ale tylko przez krótką chwilę. Szybko odzyskał rezon i wstał z krzesła, nie odrywając wzroku z oczu Alessi.

- Co robisz? - zapytała, kiedy objął ją ostrożnie w pasie i ułożył bardziej w głębi łóżka.

Nie odpowiedział, a zamiast tego zdjął buty, po czym położył się tuż obok niej, obejmując Alessię jednym ramieniem i przyciągając bliżej. Kobieta nie zastanawiała się ani chwili. Z pełną ufnością ułożyła głowę na klatce piersiowej mężczyzny i zamknęła oczy, wsłuchując się w równy rytm bicia serca Andersona.

- Gdzie byłeś? - zapytała po przedłużającej się chwili ciszy. Poczuła jak pod jej policzkiem klatka piersiowa mężczyzny unosi się wyżej niż do tej pory.

- Byłem na niższych poziomach. Razem z kilkoma innymi agentami przeprowadzaliśmy ewakuację przed Hulkiem i Thorem - odparł, po czym wolną rękę położył na ramieniu Alessi, powoli kreśląc na nim bliżej nieokreślone kształty. - A ty?

- Usłyszałam, że Clint jest wśród atakujących - powiedziała, przypominając sobie słowa Teddy'ego. - Po prostu za nim pobiegłam. Oberwałam strzałą w bok - Alessia poczuła jak Anderson porusza się lekko, jakby chciał jeszcze raz przyjrzeć się jej ciału i upewnić się że nie wygląda na chorą. - Słyszałam co stało się Coulsonowi - wyszeptała kobieta, nie mogąc dłużej znieść kłębiącej się pustki ani tego, że starała się zachowywać normalnie.

W odpowiedzi poczuła jak Ethan obejmuje ją ciaśniej, przyciągając do swojego ciała. Żadne słowa by jej teraz nie pocieszyły. Oboje to wiedzieli. A jednak Alessia schowała twarz w bluzce Andersona, jakby jego bliskość mogła w jakikolwiek sposób złagodzić ból. 

- Chciałabym abyś mi obiecał, że z tego wyjdzie - wyszeptała po chwili, wtulając policzek w szorstki materiał munduru Ethana. - Chciałabym abyś mnie zapewnił, że wszystko będzie dobrze.

Poczuła jak ciało mężczyzny sztywnieje na te słowa.

- Nie zrobię tego - oświadczył zduszonym głosem, na co Alessia uśmiechnęła się smutno.

- Wiem.

Zaległa między nimi długa cisza, którą kobieta wykorzystała, by uspokoić swoje rozbiegane myśli. Musiała przyznać, że obecność Andersona bardzo jej w tym pomogła. Jego zapach działał uspokajająco na ciało kobiety i pomagał się zrelaksować. Choć przez te kilka chwil mogła odpocząć przed tym co jeszcze ją czekało.

- Ale mogę obiecać ci coś innego - oświadczył w pewnym momencie, ponownie zaczynając kreślić kształty na jej ramieniu. - Cokolwiek się wydarzy, zrobię wszystko by znaleźć się obok ciebie. Z czymkolwiek będziesz się mierzyć, jeżeli będę w stanie ci pomóc, zrobię to - powiedział niskim, cichym głosem, za sprawą którego jego słowa zabrzmiały jak przysięga. - Poszedłbym za tobą aż pod Samotną Górę - dodał, śmiejąc się cicho, jakby próbował rozładować napięcie stworzone przez jego poprzednie słowa.

Alessia uśmiechnęła się lekko, odwracając głowę tak by mogła spojrzeć w pogodne oczy Ethana przypominające kolorem płynną czekoladę.

- Poszłabym za tobą w ogień Mordoru - odpowiedziała, co wywołało uśmiech na twarzy Andersona.

Z zamyślenia wyrwały ich wibracje telefonu mężczyzny.

Kobieta odsunęła się od niego i oparła o poduszki by mógł wyjąć urządzenie z kieszeni. Nie umknęło jej, że zanim to zrobił, upewnił się czy nie krzywi się z bólu.

- Muszę iść - oświadczył nagle. Nie wiedząc czemu, Alessia poczuła jak w jej serce wkrada się strach. Spojrzała w oczy Ethana, zadając mu nieme pytanie, które od razu zrozumiał. - Avengersi mają trop Lokiego w Nowym Jorku. Potrzebują agentów do ewakuacji ludzi z najbliższego otoczenia. Wzywają mnie - powiedział. Ledwie zdążył to powiedzieć, Alessia poczuła wibracje własnego telefonu. Oboje spojrzeli na jej urządzenie, doskonale wiedząc jaka będzie wiadomość.

- Nie możesz tam iść - powiedział Anderson, kręcąc głową. - Porozmawiam z Furym. To na pewno pomyłka. Przecież wiedzą w jakim jesteś stanie...

- Ethan - przerwała mu stanowczo Alessia, łapiąc za rękę, kiedy chciał wstać. - Sama z nim porozmawiam. Ty musisz iść. Nie będą na ciebie czekać, ale obiecaj... - obiecaj, że wrócisz. - obiecaj, że będziesz na siebie uważał - dokończyła, nie mogąc znieść myśli o stracie kolejnej osoby.

Poczuła zdziwienie, a także niezdecydowanie mężczyzny. Wcześniej pogodne spojrzenie nagle zmieniło się w całkowicie poważne. Zanim zdążyła się zastanowić nad emocjami, które wypełniły całe pomieszczenie, Ethan pochylił się w jej stronę, składając na jej ustach krótki, czuły pocałunek. Jego wargi były znacznie bardziej miękkie i cieplejsze niż się spodziewała. Całowały ją z delikatnością, jakby w każdej chwili miała zniknąć. Coś w jej środku krzyczało w proteście, ale nie odepchnęła go. Zamiast tego zamknęła oczy i pozwoliła by Anderson ułożył dłoń na jej policzku.

Oderwali się od siebie zaledwie po kilka sekundach, choć Ethan nie odsunął się natychmiast. Oparł czoło o jej własne, przez co ich przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą.

- Nie powin...- zaczęła Alessia, ale urwała, kiedy mężczyzna położył kciuk na jej wargach.

- Nie mów. Nic nie mów - poprosił z desperacją, która zmusiła kobietę do ciszy. - Nie chcę nic pospieszać. Nie chcę cię do niczego zmuszać. Wiem tylko tyle, że Loki chce zawładnąć ludzkością, przeciw niemu wysyłamy grupę superbohaterów, którzy raczej za sobą nie przepadają, a ja mam pomóc w ewakuacji cywilów. Świat się wali. Wiem tylko, że mam o co walczyć - spojrzał jej prosto w oczy, nie kryjąc swoich uczuć, po czym pocałował ją w czoło. - Zrobię wszystko żebyś ty była bezpieczna. Nie oczekuję niczego w zamian.

To mówiąc, wstał z łóżka, ubrał buty i skierował się prosto w stronę drzwi.

- Ethan! - Alessia zawołała za nim, choć sama nie wiedziała co właściwie chce mu powiedzieć.

Anderson odwrócił się przez ramię i uśmiechnął pogodnie, jakby doskonale wiedział o bitwie jaka działa się w głowie kobiety.

- Porozmawiamy jak wrócę - zapewnił ją, na co Alessia skinęła głową.

W następnej sekundzie już go nie było.

Kobieta przetarła twarz dłońmi, po czym sięgnęła po telefon. Nie miała teraz czasu na zastanawianie się nad Andersonem. Skoro Avengersi już się pakowali, to ona również musiała wziąć się w garść.

Tak jak się spodziewała, znalazła na urządzeniu wiadomość od Natashy.

Nat:
Lecimy do Nowego Jorku.
Clint jest z nami.
A ty? 

Alessia ostrożnie zdjęła z siebie kołdrę i odsunęła koszulkę by zobaczyć ranę. Nie było tak źle jak się spodziewała. Szwy wciąż wyglądały na dość świeże, ale dzięki kroplówkom musiała odzyskać część siły i zdolność do regeneracji.

Telefon nagle zaczął dzwonić, a na ekranie pojawiło się zdjęcie Fury'ego.

- Tak? - zapytała, przykładając urządzenie do ucha.

- Avengersi wyruszają. Jesteś w stanie lecieć z nimi?

Alessia miała ochotę roztrzaskać telefon na drobne kawałki. Żadnego pytania o jej samopoczucie. Zwykłe, chłodne informacje od przełożonego.

- Hulk też z nimi jest?

- Nie.

- Więc po co ci ja? Przecież byłam potrzebna tylko do poskromienia bestii - mruknęła, ale zdjęła nogi z łóżka i wyprostowała się.

- Alessia...

Rozłączyła się, lecz zamiast od razu wstać, wybrała numer pani McBerry i zadzwoniła.

Pierwszy sygnał.

Drugi.

Trzeci.

- Alessia? - usłyszała zaskoczony głos kobiety. - Jesteś cała, dziewczyno? Słyszałam co się dzieje. Wszystko w porządku?

- Tak, tak - odparła szybko, marszcząc w palcach materiał poszewki. - Dzwonię żeby zapytać czy nie zwariowałam.

- Obawiam się, że musisz mi powiedzieć więcej bym mogła to stwierdzić - powiedziała McBerry po chwili ciszy.

Alessia zawahała się.

- Wiesz o Lokim?

- Tak.

- Wiesz o Coulsonie?

- Tak. Alessio...

- Co zrobisz, jeśli powiem ci, że chcę go uratować? - zapytała na jednym wydechu, oczekując jakiegokolwiek komentarza.

- Phila? - upewniła się McBerry.

- Nie - zaprzeczyła, kręcąc głową. - Lokiego. Sądzę, że ktoś nim steruje.

Tym razem cisza zapadła na znacznie dłuższy czas. Alessia złapała się mimowolnie za głowę, czując jak wypełnia ją coraz większy mętlik. Albo go zabije za to co zrobił Coulsonowi, albo uratuje i dowie się kto naprawdę jest temu winny. Nie było nic pomiędzy.

- Powiem ci żebyś zaufała sobie. Jeżeli uważasz, że Loki jest niewinny, to pewnie tak jest - powiedziała w końcu McBerry, choć jej głos nie brzmiał pewnie. - Ale, Alessio... Pamiętaj kim on jest. To oszust, prawdopodobnie największy jaki chodził po tej Ziemi. Musisz być absolutnie pewna, że masz rację.

Alessia przełknęła z trudem ślinę.

- Jasne, dziękuję - powiedziała cicho, po czym zerwała połączenie.

Teraz była gotowa wstać z łóżka, krzywiąc się mimowolnie przez ukłucie bólu. Powoli podeszła do ukrytego przejścia, prowadzącego na górę i objęła metalową rurę obiema dłońmi. Pierwsze podciągnięcie się było najgorsze, ale mimo to z całej siły zaparła się nogami, czując w udach pieczenie. Z trudem uniosła dłonie wyżej. I jeszcze wyżej. Jeszcze raz... Pot spływał z jej czoła, ale wreszcie udało jej się osiągnąć cel. Znalazła się w pokoju Empatii.

Alessia ponownie podniosła swoją koszulkę, a widząc nienaruszoną ranę, wyciągnęła z kieszeni telefon.

Do Nat:
Dołączę do Was. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro