Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Środa, 2 sierpnia


Tego dnia Vivien nie zamierzała otwierać oczu przed dziewiątą, jednak nie wytrzymała nawet do ósmej. Oczywiście nie obudziła się sama – gdyby tylko mogła, spałaby jeszcze kilka godzin. To dzwonek telefonu skierował jej dłoń pod jedną z wielu poduszek. Z cichym westchnieniem otworzyła oczy. Nieznany numer dodatkowo rozbudził jej ciekawość, więc podniosła się do siadu, jeszcze zanim odebrała. Głośny głos, który od razu wydobył się z urządzenia, całkowicie ją rozbudził. Dłuższą chwilę zajęło jej rozpoznanie, kim jest dzwoniąca staruszka. Gdy już potwierdziła swoje podejrzenia, z podwójną siłą dotarł do niej sens wypowiadanych przez kobietę słów.

Wyskoczyła z łóżka, wybierając już kolejny numer telefonu. Streściła Woodardowi rozmowę z panią Broadhurst, a potem zdecydowała, że spotkają się na miejscu. Oboje mieli postarać się dotrzeć tam jak najszybciej, dlatego Vivien wyszła z domu od razu po ubraniu się i błyskawicznym przejechaniu szczoteczką po zębach. W pośpiechu zapomniała odznaki, więc w połowie drogi na parter, musiała wysiąść z windy. Pognała schodami trzy piętra w górę, pomęczyła się chwilę z zamkiem przy drzwiach i w końcu znalazła odznakę na zagraconym biurku w sypialni. Po raz drugi wyleciała z mieszkania, jakby ktoś ją gonił, a niecałe pięć minut później już siedziała w samochodzie.

Kierując się pod odpowiedni adres, co rusz zerkała we wsteczne lusterko, które wyjątkowo ustawiła tak, by widzieć w nim swoją twarz. Za każdym razem, gdy stała na światłach, próbowała poprawić kosmyki jasnych włosów wyginające się w każdym możliwym kierunku. Sprawdziła nawet, czy przypadkiem nie ma w schowku szczotki, ale nic z tego. Kiedyś ją tam woziła, ale jakiś czas temu przestała wybiegać z mieszkania w takim pośpiechu, więc już jej nie potrzebowała. Vivien zawsze była mądra po szkodzie, przez co dzisiaj pozostało jej zaprezentować się we fryzurze godnej stracha na wróble. Całkowity brak makijażu też nie poprawiał jej humoru. Nawet nie zdążyła umyć twarzy, jedynie pochlapała się wodą. Gdyby okazało się, że sędziwa sąsiadka zamordowanej Reginy Appleton wyciągnęła ją z domu w takim stanie bez powodu... Wtedy to Vivien mogłaby przypadkiem zostać o coś oskarżona.

Zaparkowała samochód tak blisko trzypiętrowego budynku z czerwonej cegły, jak tylko była w stanie, czyli kilkaset metrów od drzwi. Gdy czekała na pasach dla pieszych, aż zapali się zielone światło, dostrzegła po drugiej stronie ulicy czarnego jeepa. Z daleka wyglądał podobnie do tego, którym jeździł Chayse. Nie wiedziała, gdzie mieszka Woodard, ale i tak dziwiło ją, że być może dotarł tu w tak krótkim czasie. Ją od tego miejsca dzieliło tylko piętnaście minut jazdy samochodem. Przy odrobinie szczęścia w postaci zielonych świateł mogłaby dotrzeć tu nawet szybciej. Ostatnio Vivien jednak trzymał się jedynie pech i to w każdej dziedzinie życia. Jedynie nowy partner służbowy jak na razie wydawał się całkiem w porządku.

Szybkim krokiem mijała kolejnych ludzi, kilka razy unikając zderzenia z niepatrzącymi na drogę przechodniami. Wąski chodnik nie sprzyjał takim tłumom, przez co niektórzy deptali po i tak już zniszczonych trawnikach zamiast po betonowych płytach. Gdy Vivien wyszła zza zakrętu, ostre słońce zmusiło ją do zmrużenia oczu. Idealna pogoda na ciemne okulary. Te detektyw Clyne miała w schowku w samochodzie, ale nie zabrała ich za sobą. Teraz było już za późno, by się cofnąć. Od przeszklonych drzwi dzieliło ją już tylko kilka kroków.

Chwilę później pokonywała schody w budynku, bez problemu przeskakując po dwa stopnie. Już na pierwszym piętrze zaczęły docierać do niej niosące się echem głosy, jednak jeszcze nie była w stanie zrozumieć słów. Za to gdy znalazła się nieco wyżej, mimowolnie zwolniła. Zacisnęła dłoń na złotej poręczy i nasłuchiwała. Rozpoznała głos Chayse'a i prawdopodobnie pani Broadhurst. Ostatni z rozmówców też brzmiał znajomo, ale Vivien uznała, że ma omamy. Próbowała siebie do tego przekonać, gdy pokonywała ostatnie stopnie. Z każdym kolejnym było jednak coraz trudniej. Westchnęła ciężko, zanim postawiła stopę na ostatnim piętrze budynku. Przewróciła oczami, znów słysząc ten denerwujący ton, po czym w końcu pojawiła się na korytarzu.

Na początku nikt jej nie zauważył. Szybko przeniosła wzrok z pleców Woodarda na wychylającą się ze swojego mieszkania panią Broadhurst. Z tej perspektywy widoczna była jedynie jej siwa głowa i kawałek swetra w ciemnym odcieniu zieleni. Vivien w końcu zerknęła nieco bardziej w lewo, w pobliże drzwi mieszkania zamordowanej niedawno kobiety. Jeszcze raz przewróciła oczami, gdy okazało się, że miała rację.

Odgłos jej kroków odbił się od ścian, co od razu ściągnęło na nią uwagę całej trójki. Vivien z całych sił starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest poirytowana. Gdy jednak na bladej twarzy Jetta pojawił się chytry uśmieszek, na jej policzki wkradł się piekący rumieniec. Nie wynikał on jednak z zawstydzenia, jak pewnie wszyscy pomyśleli, lecz ze złości. Głównie z powodu skłonności do takich reakcji Vivien na co dzień nie odpuszczała sobie używania dobrze kryjącego podkład. Rzadko kiedy trafiał się dzień, w którym rumieniec nie pojawiał się na jej twarzy. Zwariowałaby, gdyby inni za każdym razem mogli to dostrzec.

Nieznacznie skinęła głową w stronę Chayse'a, który odwzajemnił się tym samym. Dostrzegła w jego dłoni notatnik oraz długopis, więc domyśliła się, że spisał już dane przepytywanego mężczyzny. Wyciągnęła odznakę z kieszeni jasnych dżinsów i podniosła ją na wysokość oczu Jetta.

– Detektyw Clyne. Dlaczego dobija się pan do tych drzwi?

Sposób, w jaki Jett zmierzył ją wzrokiem, sprawił, że z trudem powstrzymała się od odbicia mu swojej odznaki na policzku. Gdy niedawno spotkali się pod restauracją, od razu zauważyła, że było coś dziwnego w jego spojrzeniu. Coś, co sprawiało, że jej mięśnie od razu się napinały. Poznała już wiele osób zarówno służbowo, jak i prywatnie, ale naprawdę rzadko kiedy tak się czuła. Nie była z natury lękliwa, wręcz przeciwnie – często zbyt nieostrożna i śmiała. Na dodatek nie potrafiła oduczyć się pochopnego podejmowania decyzji.

– Dlaczego? – ponagliła, gdy zamiast odpowiedzieć jedynie przyglądał jej się tym napastliwym wzrokiem spod czapki z daszkiem. Mimo gęstej brody i tak dostrzegła, że jego usta wykrzywiły się w kolejnym chytrym uśmiechu.

– A to już nie wolno pukać do drzwi? – zachrypnięty głos Jetta rozległ się w korytarzu po raz pierwszy, odkąd pojawiła się w nim Vivien.

– Pukać?! – powtórzyła pani Broadhurst. – Żeś pan tak walił, że martwego byś zbudził.

– Może być i martwy, byle drzwi otwierał.

Chayse zerknął na partnerkę w tym samym momencie, w którym ona skierowała na niego wzrok. Jetta wyraźnie bawiła cała ta sytuacja. Ciężko było jednak zgadnąć, czy naprawdę nic nie wiedział, czy jedynie dobrze się krył. Nie tylko jego głos przemawiał za tym pierwszym wyjaśnieniem, ale również cała postawa. Stał w lekkim rozkroku z kciukami zatkniętymi za szlufki spodni i nieznikającym z twarzy uśmieszkiem. Właściwie to był najbardziej rozluźnioną osobą na korytarzu. To jeszcze bardziej złościło Vivien. Zazwyczaj ludzie chociaż trochę się stresowali, gdy rozmawiali z policją, on za to był totalnie niewzruszony.

– Wie pani, o co chodzi? – Vivien zwróciła się do staruszki, ale ta jedynie pokręciła głową. – Widziała pani już kiedyś tego mężczyznę?

– Czy ja wiem... – Pomarszczona twarz pani Broadhurst wygięła się w osobliwym grymasie. Cmoknęła kilka razy, zanim podjęła ostateczną decyzję. – Może. Kręcił się tutaj już kiedyś taki brodaty niechluj...

– Kto niby? – warknął Jett, po raz pierwszy zmieniając oschły ton na coś innego.

– No kto, kto? Niechluj, chyba że wolisz pan fleja.

– Jest pani w stanie powiedzieć czy to ten mężczyzna, czy tylko jakiś podobny? – wciął się Chayse, by nie dopuścić do zaognienia sytuacji.

– Nie wiem. A mało to takich chodzi teraz? Wszyscy wyglądają tak samo.

– Okej, dziękujemy pani za telefon. – Vivien szybko doszła do wniosku, że i tak nic nie wyjdzie z tego przepytywania staruszki. – Proszę wrócić do mieszkania i dzwonić, gdyby coś się działo.

Sally Broadhurst mruczała chwilę coś pod nosem, ale w końcu zniknęła za zamkniętymi drzwiami. Zamek szczęknął dwa razy, zanim detektyw Clyne znów spojrzała na podejrzanego mężczyznę. Dzisiaj faktycznie wyglądał bardziej niechlujnie niż wtedy, gdy ostatnio go widziała. Na czarnej koszulce w paru miejscach widoczne były białe, rozmazane smugi. Jego poplamione farbą dresy też nie robiły najlepszego wrażenia, ale skłoniły ją do myślenia, że być może to jego służbowy strój. W końcu u Reginy był remont, a Cathcart nie był jednym pracującym u niej fachowcem. Twierdził, że nie zna nazwiska stolarza. Może właśnie mieli go przed sobą.

– Co tu robisz? – tym razem Vivien już darowała sobie grzeczności.

– Co tak ostro, pani detektyw?

– Nie chcesz odpowiadać tutaj, odpowiesz na komendzie.

Chayse tym zdaniem sprowadził na siebie wzrok zarówno partnerki, jak i Jetta. Starał się nie wtrącać i nie wchodzić Vivien w paradę, ale zaczynał się już niecierpliwić. Poza tym ton ich rozmówcy naprawdę mu się nie podobał. Brzmiał na tyle pewnie, że Woodard wątpił, iż cokolwiek im powie. Pamiętał również, że to o nim Vivien wspominała poprzedniego dnia w pizzerii.

– Pewnie tacy jak on ci się podobają, co?

– Przestań pieprzyć, zacznij odpowiadać – warknęła, już nie mogąc się powstrzymać. – Jeszcze jedno idiotyczne pytanie i pójdziesz na dołek. Znajdę powód, żeby cię tam wsadzić, o to się nie martw.

Jett uniósł jedną rękę, by poprawić czapkę, a potem również drugą, żeby ostatecznie skrzyżować ramiona na klatce piersiowej. Jego grdyka parę razy się poruszyła, zanim zdecydował się znowu zabrać głos.

– Mam zlecenie – odparł nieco markotniej niż wcześniej. – Czemu was to obchodzi?

– Kto dał ci zlecenie?

– Regina Appleton. A co?

– A to, że chcę wiedzieć. – Vivien przez cały czas próbowała rozstrzygnąć, czy Jett udawał, że nic nie wie, czy tylko grał. Z każdym kolejnym zdaniem jej wątpliwości się piętrzyły. – Pojedziesz z nami na komendę. Regina i tak ci nie otworzy.

– Czemu nie?

– Na komendzie wszystkiego się dowiesz.

Chayse nie do końca rozumiał, dlaczego Vivien robiła z tego taką tajemnicą. Gdyby zapytał, dlaczego zamierzają go przesłuchać, i tak by mu powiedzieli. On jednak ciągle zadawał złe pytania.

Gdy Jett w końcu zgodził się z nimi pojechać po dobroci, w korytarzu pojawił się ktoś jeszcze. Młody chłopak w brązowej koszulce z krótkim rękawem i krótkich spodenkach w tym samym kolorze minął ich, gdy oddalali się w stronę schodów. Odgłos pukania do drzwi skłonił Chayse'a do zerknięcia za siebie. Zauważył, że wysoki szatyn dobija się do mieszkania ofiary morderstwa, więc od razu dotknął ramienia Vivien, by zwrócić jej uwagę. Ta szybko zrozumiała, o co mu chodzi.

– Poczekaj z nim – rzuciła do partnera i sama poszła w tamtą stronę. Sięgnęła do kieszeni po odznakę akurat, gdy chłopak na nią spojrzał. Wyglądał, jakby dopiero co skończył szkołę średnią. Nieustannie przestępował z nogi na nogę. – Detektyw Clyne. Może mi pan powiedzieć, dlaczego puka do tych drzwi?

– Mam odebrać paczkę od pani Appleton – wyjaśnił nieco spłoszony. Jego niebieskie oczy błądziły po całym korytarzu, tylko czasem zahaczając o Vivien. Wskazał palcem na logo firmy na koszulce. – Jestem kurierem.

– Kiedy pani Appleton nadała tę paczkę?

– Codziennie odbieram od niej paczki. Wysyła je swoim klientkom.

– A wczoraj?

– Nie otworzyła wczoraj. Co jakiś czas tak jest. Przecież nie może być ciągle w domu – dodał, gdy milczenie pani detektyw zaczęło mu się dłużyć.

– Zawsze jest pan tu o tej godzinie?

– Nie. Zależy od tego, ile mam paczek i gdzie mam je zawieźć, i skąd odebrać.

– Rozumiem... – odparła, zerkając przez ramię. Chayse i Jett nadal stali w miejscu, w którym chwilę wcześniej ich zostawiła. Odwróciła twarz w stronę chłopaka, który przez cały czas gniótł w palcach róg trzymanego pliku kartek. Teraz na dodatek zagryzał wargę, ale przestał od razu, gdy zauważył, że Vivien znów na niego patrzy. – Ma pan jakiś dokument tożsamości? Chciałabym spisać pana dane i dobrze by było, gdyby w wolnej chwili przyjechał pan na komendę. Najlepiej jeszcze dzisiaj.

– Dzisiaj nie mogę.

– To jutro.

Vivien zapisała w telefonie informacje z jego służbowej legitymacji, po czym zapytała go jeszcze o numer telefonu. Chciała na odchodne powiedzieć mu, żeby już nie zawracał sobie głowy paczkami od Reginy Appleton, ale jednak z tego zrezygnowała. Nie wiedziała, kiedy dokładnie wróci mąż kobiety. Wątpiła w to, że zajmie się on niewysłanymi zamówieniami, ale mogła się mylić, więc może lepiej, żeby kurier jednak nadal przychodził pod ten adres.

Niespiesznym krokiem przyłączyła się do schodzących po schodach Chayse'a i niższego od niego Jetta. Krótko wyjaśniła partnerowi, że rozmawiała z kurierem. Szczegóły zamierzała przekazać mu później, gdy będą już sami. Najchętniej poleciłaby mu, żeby sam przesłuchał Jetta, ale z drugiej strony czuła, że to tylko brak śniadania popycha ją do takich nieracjonalnych decyzji. Przecież nie mogła odmówić sobie kolejnej słownej przepychanki z podejrzanym mężczyzną, szczególnie że inaczej ciężko było coś z niego wyciągnąć. Nie wiedziała jeszcze, jak Chayse radzi sobie z przesłuchaniami. To, że dowiedział się całkiem sporo od staruszki mieszkającej naprzeciwko ofiary, wcale nie znaczyło, że potrafi uzyskiwać od ludzi potrzebne informacje. Mimo że nie lubiła być tą osobą, która wypełnia papiery podczas przesłuchania, postanowiła, że tym razem się tym zajmie, by pozwolić wykazać się nowemu koledze. Zamierzała mu o tym powiedzieć, gdy znajdą się na komendzie, od której dzieliło ich jedynie pięć minut jazdy samochodem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro