Proroctwo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jestem niewinna~

Dzień za dniem mija, a ona wciąż w zamknięciu przebywa. Czas leci nieubłaganie, kiedy ona czeka na wolność. Patrzyła z utęsknieniem zza krat okiennic. Jej więzienie....

~Kim jestem?~

Myśli zaprzątały jej głowę. Nie ma odpowiedzi, a może jednak jest ? Wspomnienia... z jej dawnego życia. Życia CZŁOWIEKA-nie to nie jej wspomnienia. Ona jest hybrydą.

-Jesteś absolutem. Chodź wskażę Ci drogę-szepcze nieznajomy, a jego dłoń płonie turkusowo-złotym płomieniem.

~*~

Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Tym razem jedno życie, jedna przelana krew jej nie starcza. Z obłędem i dziecinną satysfakcją zerkała na swe "dzieło".

-Zorganizować szyk bojowy ! Ona nie może się wydostać!-jej radość przemieniła się w kpinę. Z każdą chwilą czuła się pewniej. Machnęła nieznacznie ręką~

Huk.

Strzał za strzałem. Wszystkie kule lecące w jej kierunku były odrzucane i ani razu nie w trafiały w jej osobę. Wokół "dziewczyny" leżały martwe ciała.

-A może z nią porozmawiam ?-zaoferowała psycholog-kobieta w młodzieńczym wieku. Amerykanka o nietypowej urodzie, ale w zasadzie niczym nie wyróżniająca się z tłumu.

Rudowłosa podchodziła ostrożnie w jej kierunku.

-Pani Curdoy, proszę się nie zbliżać do tego potwora!-wrzasnął ku przestrodze jeden z żołnierzy jednostek specjalnych. Zlekceważyła ostrzeżenia i to był jej błąd.

-An spokojnie-szeptała z lekkim uśmiechem. Jej głos łamał się coraz bardziej z każdą sekundą. Złapała ją. Manodia wykręcały boleśnie ręce. Potwór czerpał z tego coraz więcej przyjemności. Do jej rąk dostała się głowa kobiety.

-No i na co jej to było?-retoryczne pytanie padło z jej ust. Kolejny strzał w serce został odrzucony trafiając w jednego z naukowców, a dokładniej w jednego z pomysłodawców przedsięwzięcia McGucketa.

-To jak ? Nadal będziecie stawiać opór, czy może przestaniecie przeszkadzać ?-zacisnęli dłonie na spustach słysząc JEJ słowa. Prychnęła z lekka zirytowana, odrzucając głowę martwej już Curdoy. Złapał ją jakiś mężczyzna, schowany z boku. Nie chciał na to patrzeć... Nie mógł uwierzyć, że TO właśnie się stało~

-Żegnam profesorze Pines-przez chwilę wydało mu się, że dziewczyna opanuje swoje emocje, jednak mylił się. Wszystko w sektorze A-69 zostało zdemolowane. Pomieszczenie, jej więzienie doszczętnie zostało zdemolowane, a z każdej strony spływała krew żołnierzy, naukowców i wolontariuszy... wszystkich wtajemniczonych. Tylko on klęczał przeklinając samego siebie za to, że do tego dopuścił.

~*~

~Nareszcie wolność~przemknęło jej przez myśl. Przez chwilę widoczne było zmieszanie na jej twarzy, ale nie wahała się dłużej. Spojrzała jeszcze przelotnie w tył.

-Sayonara, profesorku-zachichotała, machając lekko dłonią. Czas dołączyć do NICH i wydostać ptaka z klatki~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro