10. was kann das Heilmittel sein?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— Pani Geiser tak wcześnie tutaj? — No proszę, mimo tego swojego zaczepnego tonu Żydek chyba czynił faktyczne postępy, jeżeli chodziło o etykietę i właściwe traktowanie Niemców. — Komuch dopiero co tutaj był z herbatą i jedzeniem. I przyniósł to krzesło.

Uniósł się nieco na pryczy, do pozycji półleżącej, nadal w golfie z wczoraj i z błyszczącymi oczami. Kubek, na oko do połowy wypełniony wciąż parującym napojem, stał na kamiennej podłodze przy wezgłowiu posłania Zygmunta, na wyciągnięcie jego ręki, a pod przeciwną ścianą stało krzesło, o które Geiser prosiła wczoraj. Rodion dobrze się spisywał, nie ma co.

— Jak się czujesz, 213769? — zagaiła, przykładając wierzch dłoni do czoła mężczyzny, zroszonego nieznacznie maleńkimi kropelkami potu.

To dobry znak, wskazywał na to, że chory faktycznie działał zgodnie z jej zaleceniami. Prawdopodobnie nadal miał stan podgorączkowy, był osłabiony i tak dalej, ale nie wykazywał symptomów czegoś poważniejszego od zwyczajnego podziębienia.

Jeżeli do jutra mu się bardziej poprawi, nie będzie nawet potrzeby wlec go na badanie mające na celu wykazanie ewentualnego zapalenia płuc.

— Głowa pobolewa, ale raczej nie umieram. Mam pluć do fiolki?

Geiser zawahała się przez chwilę, nadal z dłonią przy czole Zygmunta. Orientując się, że trzyma ją tam nieco zbyt długo, cofnęła ją i po kolejnym momencie namysłu oparła o biodro, jakby nie wiedziała, co zrobić z rękoma. Całkiem normalna rzecz, bo musiała zawsze robić coś z dłońmi; trzymać w nich coś, trzymać je w jakiś konkretny sposób albo nimi machać.

To chyba jakiś lekarski nawyk, bo medycy pracują właśnie głównie palcami, precyzyjnie i z pasją, trzymają w nich narzędzia, pobierają nimi próbki i w ogóle. Oparcie ich na biodrach albo wsadzenie do kieszeni było względnie najodpowiedniejsze, kiedy była w pracy, w towarzystwie innych ludzi. Albo Żydów.

— Dziś nie, tak czy tak mam już całkiem dużo twoich próbek do analizy. Weźmiesz lek na astmę, ale dopiero moment przed obiadem, teraz dostaniesz przeciwzapalny i to powinna być ostatnia tabletka z tego sortu, którą weźmiesz. — Mówiąc to, podała mu małą, białą pastylkę, a kiedy przyjął ją w dłoń, przystawiła krzesło bliżej jego pryczy, praktycznie tuż przy niej i wygodnie na nim spoczęła, widocznie ciesząc się z tego, że nie musi już niezręcznie siadać na samym brzegu twardawego materaca. — Usiądź sobie i ją połknij.

— Ostatnia, bo wmieszałaś do niej tego twojego fanolu, czy jak to było? — spekulował Zygmunt, mimo tego wykonując polecenie i popijając tabletkę solidnym haustem herbaty. — Zmarnujesz tylko bezpowrotnie te leki na astmę.

— Fenolu. Nie, ostatnia, bo powinieneś zdrowieć już bez gorączki, a ja nie będę cię niepotrzebnie faszerować milionem różnych pigułek. Starczą ci moje eksperymentalne, mimo wszystko bardziej przydajesz mi się żywy.

Mężczyzna ściągnął na moment wargi, później przyłożył do nich blaszany kubek i upił kolejny łyk ciepłej, czarnej herbaty z cytryną.

W głowie istotnie paskudnie go łupało, jak gdyby przesadził z napojami procentowymi i wstawał następnego dnia po tych ekscesach. Poza tym czuł, jak ciało rozgrzewa mu się do nienaturalnej wręcz temperatury, a przy tym było mu specyficznie zimno, tak, jak jest tylko w razie jakiejś choroby. A jako że miał pecha, jeżeli rozchodziło się o rozmaite bakterie i inne katary, to akurat to wiedział bardzo dobrze.

Tak samo jak to, że przy gorączkowaniu majaczenie jest czymś przewidywalnym, a mimo to kilka razy zdziwił się, budząc w ciągu ostatniej nocy i uświadamiając sobie, że nie znajduje się ani na uczelni, ani w dawnym mieszkaniu jego i Ernesta, ani że nie ma tu znajomej mu szwabki.

Wszystko teoretycznie ładnie, pięknie, trzymało się logiki, tylko co tu miała do rzeczy Geiser? Pewnie po prostu spodziewał się ciągłych badań i zainteresowania nim wyłącznie w charakterze obiektu obserwacji lub czegoś takiego. Niezbadane są głębie ludzkiej poświadomości, czy cokolwiek odpowiada za takie chorobowe urojenia.

Aczkolwiek mogło chodzić też o coś zgoła innego. Może i nie był w swojej szczytowej formie, ale pamiętał tyle, że wczoraj Niemka uśmiechnęła się do niego z własnej woli i była zaskakująco miła. Jak na siebie, jak na bezlitosną szwabkę była niemal kochana.

Przedziwne określenie, biorąc pod uwagę to, kogo właściwie nim opisywał i z jakiego powodu, jednak równocześnie wydawało mu się właściwe. Przecież równie dobrze mogła zostać przy swoim postanowieniu odnośnie głodówki jako zadośćuczynienia za jego rzekomy tupet podczas spaceru albo po prostu wpakować mu kulkę w głowę i trudno, mamy tutaj tysiące Żydów na których można testować leki, nie ma co się rozczulać nad pojedynczym wadliwym przypadkiem.

A jednak, Geiser na swój oschły, szwabski sposób wydawała się o niego dbać. Niemal wstyd przyznać, ale Zygmunt chyba zaczynał się przez to czuć wyjątkowy w całkiem przyjemny sposób, sposób, w jaki nie czuł się od czasu, od kiedy trafił na ten wspaniały turnus wypoczynkowy, z dietą i ćwiczeniami jak w jakimś cud sanatorium. Co najmniej od tego czasu.

Sama zainteresowana, najwyraźniej nieświadoma tematu jego chwilowych rozmyślań, obserwowała go dosyć badawczo, kiedy brał kolejne łyki herbaty. Oczy miała dziś nieznacznie bardziej podkrążone, ale nie w chorobliwy sposób, bardziej jakby po prostu trafiło jej się parę godzin snu mniej.

Każdemu może się zdarzyć, jej też, pewnie dodatkowo mieszkała i sypiała poza KL, więc dochodził jeszcze dojazd w obie strony, rano i wieczorem i czas, jaki musiała na niego poświęcić. Zygmunt po prostu zasnął na pryczy, na której spędzał większość egzystencji ostatnich dni. W dodatku wyjątkowo światło było dzisiaj zgaszone aż do nastania momentu pobudki i śniadania. Kolejny luksus.

Odstawił naczynie na ziemię, wychylając się znacznie bardziej niż poprzednio, bo miejsce przy wezgłowiu zajmowała obecnie doktor Geiser na krześle przyniesionym zapewne właśnie w tym celu; żeby nie musiała się kalać siadaniem obok plugawego Żyda na jego posłaniu, czy coś podobnego.

Nieomal otarł się przy tym przypadkowo o jej kolano, co przyprawiło go o lekki trzepot serca. Czy musiała usiąść tak blisko niego? Znaczy, nie narzekał, nie bał się, ani nic, zwyczajnie był zdumiony tym stanem rzeczy. To tyle.

— Czyli Rusek jednak nie dostaje moich racji żywieniowych?

— Nie. Mówiłam ci wczoraj, że masz wyzdrowieć, żebym mogła kontynuować moje badania. — Niemal łagodne stwierdzenie faktu, zamiast opryskliwej odpowiedzi wyplutej z adekwatną ilością pogardy. Chyba faktycznie się nie wyspała, biedna szwabka. Może zaczytywała się do późna w książce tego ich aspirującego akwarelisty, „Mein Kampf", czy jak się to nazywało. — A do tego potrzebujesz posiłków, snu i ciepła.

— Wiesz, to chyba nie do końca dyscyplinarne postępowanie. Mam na myśli, brutalne pokazywanie semitom ich miejsca, itede. Wydawało mi się, że to domena szwabów.

— Mi się wydaje, że stwierdziłeś niedawno, że potrafimy komunikować się wyłącznie przemocą. Teraz po prostu okazuję wyższość narodu niemieckiego, bo stawiam dobro eksperymentów mających przysłużyć się Rzeszy ponad własnymi chęciami. Uwierz, że chciałam ci odciąć to jedzenie za tą impertynencję, choćby dla własnej satysfakcji.

— Na wszystko znajdziesz taką ciętą odpowiedź? — jęknął z niezadowoleniem, wlepiając w nią dziwnie rozświetlone spojrzenie błękitnych tęczówek.

Bezwyrazowe światło żaróweczki wplątywało się subtelnie między pasma włosów kobiety ułożone, jak zresztą na codzień, w eleganckim upięciu, jakimś cudem wydobywając z nich rudawe i blond refleksy, przebiegające zgodnie z falami kolejnych kosmyków.

Drobne usta były zaróżowione nieco bardziej niż zwykle, ale może to kwestia tego, że od czasu swojego przybycia jeszcze ani razu nie zacisnęła ich w pełnej dezaprobaty manierze, jak to jej się czasem zdarzało. Źrenice natomiast znowu lekko jej pulsowały, tak jak wtedy na tym feralnym poniekąd spacerze, jednak zdecydowanie wolniej, jakby tylko ostrożnie i precyzyjnie dostosowywały się do światła w otoczeniu czy cokolwiek tam źrenice robią.

Mimo całkiem długiego okresu, w którym pomieszkiwał z lekarzem, znawcą ludzkiego ciała, nie znał się na biologii i nie zamierzał poznać jakoś szczególnie. Zwyczajnie jej nie lubił, na tyle, że w którejś swojej pracy zrobił z niej sztukę zakazaną. Matematyka była zdecydowanie bardziej fascynująca. I przydatna.

— Na wszystko i jeszcze parę innych rzeczy, o to się nie martw, Żydku. Rodion nagrzał termofor z powrotem, jak rano przyszedł?

Pokiwał głową ochoczo. Ten gumowy ogrzewacz był doprawdy fenomenalną rzeczą, czuł się z nim niemal jakby siedział z nogami przy kaloryferze w całkiem komfortowym domu, a nie na wojskowej pryczy w ciasnym pokoju numer trzysta pięć.

— Mam go pod kołdrą, ale miałem się grzać, więc jej nie rozkopię i go nie zobaczysz, o. Dokładnie tak. Sama strzelasz sobie w kolano tymi swoimi zasadami.

— Nie wydaje mi się, 213769. — Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się z lekką przekorą. — Nie masz powodu, żeby okłamać mnie w kwestii tego termoforu, wiem, że Rodion jest obowiązkowy i sumienny, więc pewnie to zrobił, więc pytam głównie dla absolutnej pewności. Natomiast z tym rozkopywaniem, grzaniem się i tak dalej, to wychodzi po prostu na to, że potrafisz się posłuchać w odpowiedniej chwili. To dobra cecha, Żydku.

— Czyli nie muszę słuchać w każdej chwili, tylko w takich odpowiednich? W takim razie, czemu się zawsze tak irytujesz, kiedy nie słucham się w zwyczajnych momentach, jak jestem zdrowy i nie obserwują mnie żadni twoi koledzy szwabi, bo to pewnie też taka okoliczność specjalna? Strasznie jesteś niezdecydowana w tej kwestii.

— Każda chwila jest odpowiednia na posłuchanie się Niemki, ot co. Właśnie dlatego.

— Szwabi są okropni — burknął, opadając nieco niżej, z powrotem do pozycji półleżącej.

Zaraz po tym zapragnął jednak poderwać się na równe nogi, chociażby po to, żeby przekonać się, czy to aby na pewno nie są jakieś poważne urojenia, a on sam nie umiera. Nie zrobił tego tylko dlatego, że nie chciał przypadkiem nastąpić na swój kubek z herbatą, a głowa wciąż paskudnie mu ciążyła.

Cholera, może faktycznie umierał?

Tym, co spowodowało takie zaskoczenie Zygmunta, był cichy, niepozorny niemal odgłos, przypominający właściwie krótkie, spontaniczne wypuszczenie powietrza, takie leciuteńkie parsknięcie. Jednak w połączeniu z grymasem aktualnie goszczącym na twarzy Geiser — bynajmniej nie cynicznym uśmiechem, który uległ delikatnemu, acz zauważalnemu poszerzeniu synchronicznie z tym prychnięciem — dało się zrozumieć, że to jakaś mała namiastka śmiechu, albo jakaś dziwna forma chichotu. Ot, taki maleńki śmieszek, jakby cokolwiek głośniejszego i dłuższego było nie na miejscu.

Poniekąd urocze, jednak w znacznej mierze kofundujące. Co, jeżeli faktycznie go otruła tym fenalem i po prostu ją to rozbawiło? Mimo, że nie przeczuwał, jakoby ten paskudny scenariusz miał okazać się prawdziwy, to wyjaśnienie jako jedyne trzymało się obrazu okropnych, paskudnych szwabów, jaki w sumie całkiem pokrywał się z obozową rzeczywistością.

— Naprawdę nie masz instynktu samozachowawczego, co, Żydku? — Pokręciła głową, jakby opowiedziano jej jakiś wybitnie zabawny dowcip. — Wiesz, że gdybyś nie był w takim stanie, w jakim jesteś, już byś oberwał?

— Szczerze mówiąc, obstawiałem, że nawet choroba ci w tym specjalnie nie przeszkodzi.

— Może widzisz Niemców jako takich nieokrzesanych agresorów, bo samemu ich takich oczekujesz i tym samym prowokujesz, chcąc potwierdzić własną tezę, nie pomyślałeś o tym?

— Nie, właściwie to nie, bo dla tamtych prowokację stanowi ledwie kaszlnięcie, na które nie mam wpływu. Jesteś chyba trochę lepsza od nich, ciebie ciężej wpienić.

— Nawet jeżeli, to jesteś na dobrej drodze do tego.

Miała naprawdę szczerą nadzieję, że ciepło, które nagle i bez powodu uderzyło jej do policzków i, o żenado, w brzuch, było w miarę bezobjawowe i tym bardziej Zygmunt nie zwróci na nie uwagi, bo jeszcze zacząłby snuć jakieś durne domysły, które pewnie w ogóle nie mają potwierdzenia w rzeczywistości.

Na swoje szczęście, nie zarumieniła się jakoś bardzo mocno, a żaróweczka świecąca bezpośrednio zza jej głowy ukryła nieco tą chwilową zmianę kolorytu twarzy. Dzięki bogom, jak mawiali co niektórzy bohaterowie „Ante septimam stellam". A więc to ze swojej książki Żyd wziął wtedy to powiedzonko!

— Jak tylko dojdziesz do siebie, nie licz na taką rozpustę, jak masz teraz — wznowiła. — Na powrót będę oczekiwać bezwzględnego szacunku i będę to egzekwować. Dla jasności, nadal go oczekuję, po prostu wolę nie przedłużać tej niedyspozycji, bo to jest mi zupełnie nie na rękę.

Kiwnął głową, samemu leniwie rozciągając wargi w lekkim uśmiechu. Faktycznie, powinien korzystać z takiej okazji, póki jeszcze miał okazję. Szczęście w nieszczęściu. Chwilę później poczuł na policzku zimną rękę, zapewne znowu sprawdzającą ciepłotę jego ciała.

Dłoń jednak, o dziwo, przesunęła kciukiem mniej więcej wzdłuż jego kości policzkowej i zanim zdążył zaprotestować czy pozwolić wzrokowi na odlecenie gdzieś w górę, tak jak prawie zdarzyło mu się to wczoraj, oderwała się od niego, jakby speszona własnym działaniem i przeniosła się na czoło.

Rzucił niemal spanikowane spojrzenie na Geiser, której twarz nagle stężała jak maska pośmiertna, jakby spanikowała czy coś, jednak po mniej niż pięciu sekundach rozluźniła najwyraźniej mięśnie mimiczne i na powrót przybrała ten niemal ciepły wyraz twarzy, unikając jednak wzroku błękitnych tęczówek Zygmunta. Uśmiech znowu zaczął się plątać po gadzich wargach, tak diabelnie nienaturalny, bo bez kpiny czy mściwego zacięcia.

Możliwe, że to po prostu Żyd nie mógł uważać takiej odsłony Niemki w jego obecności za naturalną. I możliwe, że miał w tym częściową słuszność, ewentualnie słusznością mu się to wydawało z logicznego punktu widzenia.

Znowu mierzyła mu temperaturę zaskakująco długo, jednak nie odskoczyła po tym spłoszona, jakby fakt zagapienia się lub rzeczy pokrewnej do niego podczas wykonywania, bądź co bądź, pracy stanowił jedną wielką obelgę ciśniętą w twarz szwabki.

Sucha, zimna dłoń przeniosła się powoli na wyrastające systematycznie ze stadium krótkiej szczeciny blond włosy, z nienaturalną i zupełnie nienaukową w odczuciu delikatnością przesuwając się po całej długości jego skalpu. Zatrzymała się mniej więcej na środku płata ciemieniowego czaszki, jak sama Geiser by to zapewne określiła, lekko zgięła palce, jak przy pieszczotliwym drapaniu kota, tylko jeszcze wolniej i delikatniej, później je rozluźniła i z powrotem przesunęła w stronę płata czołowego.

I, Chryste, Zygmunt naprawdę nie powinien oddychać tak ciężko, czując dreszcz na samo takie przeczesanie jego czupryny, bo to nic wielkiego, a kobieta zapewne ma w tym jakiś wielce wysublimowany cel.

Może chciała mu przyszyć do tyłu głowy twarz innego Żyda i zrobić mu coś w rodzaju niepełnego bliźniaka syjamskiego, wyłącznie dla frajdy i dobra niemieckiej nauki, bo to jest to, co podła szwabska doktor mogłaby zrobić w takiej sytuacji. Zygmunt absolutnie przychylił się ku tej hipotezie i wcale, ale to wcale nie przymknął oczu z kocim zadowoleniem, czując jak powoli robi się mu komfortowo i całkiem sennie, mimo wciąż kłującej w oczy swoim szarym światłem żaróweczki.

Manipulacje niecnej szwabki nie działały na Żyda w żadnym wypadku, nieważne jak podstępne by nie były. Jednak może warto byłoby się upewnić, czy ma na to jakieś sensowne wyjaśnienie, czy znowu okaże się, że to kolejne majaczenie w gorączce, a on obudzi się samemu, w pokoju trzysta pięć, z wyjątkowo długo zgaszonym światłem i pod fenomenalnie ciepłą pierzyną.

— Pani Geiser? — zaczął ostrożnie, starając się jak najmniej poruszać. — Co właściwie robisz?

— Włosy zaczynają ci odrastać, 213769 — rzuciła mu lekko, niemal beztrosko, jednak w głębi duszy zaklinając struny głosowe, żeby przypadkiem nie zadrżały i nie spaliły tej precyzyjnie obmyślonej wymówki. To jest, planu badania, a nie wymówki. Skoro nie pobiera od niego dzisiaj próbek, musi to nadrobić czymś innym, prawda? — Muszę się upewnić, czy nie złapałeś żadnych wszy czy czegoś, niedobrze byłoby, gdybyś zaraził tym też mnie albo Rodiona.

W tej chwili oboje nieświadomie postanowili nie wspominać drugiej osobie o pewnej istotnej informacji. Zygmunt bowiem nie chciał się przyznać do tego, że jeszcze w barakach czasem sprawdzano ich na wszy i wyglądało to zgoła inaczej i mniej przyjemnie, niż obecnie spotykający go proceder, zaś jego towarzyszka zdecydowała przemilczeć to, że wszy przenoszą się z człowieka na człowieka, a więc w swojej obecnej sytuacji jej podopieczny nie miał właściwie żadnej możliwości na złapanie tego paskudztwa.

Obojgu w gruncie rzeczy pasował taki stan rzeczy, nawet jeżeli Żydzi byli paskudną rasą niższą, a szwabom nie ulega się pod żadnym warunkiem. Całkiem zrozumiałe, nie było potrzeby się nad tym wiele rozczulać.

Mężczyzna westchnął, nie mając nawet szczególnej świadomości że to robi, po czym zamotał się niemrawo na swoim posłaniu, prawdopodobnie będąc właśnie o krok od zaśnięcia na nowo. Nic dziwnego, w chorobie sen przychodził zwykle bardzo łatwo albo wręcz nie przychodzi w ogóle, a z dwojga złego lepiej przespać większość kuracji, bo to też wpływa na jej jakość i efekty. Doktor Geiser doskonale o tym wiedziała i dlatego właśnie nie zamierzała budzić Żydka, zamiast tego kontynuując przeszukiwanie złotych kosmyków na wypadek faktycznego zaistnienia w nich jakichś pasożytów będących zmorą głównych baraków.

Obserwacja śpiącego obiektu była czymś względnie pionierskim jeżeli nie rozchodziło się o badanie bezsenności albo czegoś podobnego; a nuż mogła odkryć przy tym coś ciekawego odnośnie procesu kuracji autorskim lekiem przeciwzapalnym, dzięki czemu będzie mogła jeszcze bardziej ulepszyć specyfik?

Zygmunt przewrócił się lekko na bok, osuwając się w końcu do pozycji zupełnie leżącej i w zupełny sen. Jedynym mankamentem był, co prawda, fakt, że tym ruchem nieopatrznie oparł skroń na udzie Niemki, siedzącej przecież tuż przy wezgłowiu pryczy. Ta drgnęła nieznacznie na to działanie, jednak nie zrobiła niczego w kierunku odwrócenia jego skutków.

Głowa nie była cięższa od Bełta, więc z pewnością mogła wytrzymać z nią na kolanie, szczególnie że była względnie wypoczęta i miała zajęcie w postaci naukowej obserwacji obiektu swoich badań, Żyda o numerze 213769. Zygmunta. Teraz, kiedy nie kontaktował, mogła go sobie tak nazwać choćby w myślach, głównie po to, żeby dać temu słowu jakieś ujście.

Czasami jakiś zbitek głosek zapadał jej w pamięć i ciągle po niej krążył, co i rusz chcąc się wydostać na wolność. To z pewnością był właśnie taki przypadek. Kto powiedział, że takim słowem nie może być imię kogoś, kogo się zna i z kim przebywa się względnie często?

Przesunęła się z gładzeniem jego kosmyków nieco bardziej na bok głowy, głównie z powodu logistycznego jakim było nowe położenie owej głowy. Były obiektywnie przyjemne w dotyku, miękkie, nawet jak na to, że nie dostawał przecież żadnego specjalnego szamponu do ich mycia. Zjechała opuszkami palców kawałek poza linię włosów, na skórę, tylko po to, żeby porównać faktury.

Faktury różnych rzeczy i stworzeń też całkiem lubiła, tak jak lubiła różne słowa. Słowa też miały faktury, więc wszystko się łączyło, było logiczne i naukowo podbudowane, więc absolutnie nie było z tym problemu.

Skóra Zygmunta była nadzwyczaj niecodzienna w dotyku, jak na skórę Żyda: miękka, aksamitna, pewnie lekko drapiąca tam, gdzie sypał mu się zarost i niezwykle żywo ciepła, pewnie nieco przez gorączkę i naturalnie zimne ręce Geiser. Fascynująca sprawa.

Nie do końca zdając sobie z tego sprawę, powoli zaczęła zginać kręgosłup tak, żeby pochylić się nieco nad swoim podopiecznym i nie obudzić go tym działaniem. Wystarczyło manewrować samym odcinkiem szyjnym, piersiowym i kawałkiem lędźwiowego, dolne partie zostawiając w miarę nieporuszone.

W gonitwie myśli, zwyczajowo pojawiającej się przy okazji podobnych zajęć wyłapała informację o mnogości neuronów czuciowych znajdujących się w największej ilości właśnie na opuszkach palców u rąk i na wargach. Absolutnie nic nie insynuowała, po prostu chciała coś zaobserwować. To nauka, to logiczne, ma do tego prawo jako naukowiec z krwi i kości, to wszystko, nie ma nic innego do dodania.

Zdrowy rozsądek i połączenie faktów nieświadomie podsuwanych jej przez umysł przyszły na szczęście niecałe siedem, może sześć centymetrów od uśpionej, spokojnej twarzy semity, kiedy po prostu nazwała swoje zamierzenia trochę inaczej, znacznie mniej naukowym i poważnym słowem.

Jakby oprzytomniała i podniosła się powoli, nie chcąc, żeby kręgi łupnęły jej przy tym swoim niecnym zwyczajem, bo to mogłoby obudzić Żydka, a jej nie są potrzebne jakieś pytania, zapewne oburzenie i może jakaś afera, czy do czegokolwiek zdolny był taki Żyd. Ta operacja jej się udała.

Kobieta odetchnęła cicho z ulgą i machinalnie podciągnęła kołdrę nieco wyżej, tak, żeby ciało śpiącego było okryte z tą pedantyczną starannością, jaką wykazują tylko medycy albo obłąkani. Kto wie, do którego sortu zaliczała się teraz, pozwalając przedstawicielowi rasy niższej, semickiej na coś takiego?

Nad tym akurat jednak postanowiła się nie zastanawiać, wracając do spokojnego głaskania blond, niemal aryjskich włosów swojego obiektu badań i stricte naukowej fascynacji.

Błogo nieświadomy tych wszystkich rozterek Zygmunt przeciągnął się delikatnie, jakby chciał jeszcze wygodniej ułożyć się na kolanach Lisy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro