11. auch Ärztin will feiern

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To nie była najidealniejsza Chanuka w jakiej brał udział. Właściwie, jedna z gorszych, lecz nie miał zamiaru narzekać. Inni przeżywali w tamtych czasach większe męczarnie, i to do tego stopnia, że nawet on pojmował, jak narzekanie wydałoby się nietaktowne.

W pierwszy dzień święta światła i oliwy siedział w pokoju trzysta pięć, z talerzem nieudolnie przygotowanych placków ziemniaczanych i menorą zamiast świecznika świątecznego.

Usiłował wytłumaczyć Rodionowi, czym różni się jedno od drugiego, ale sowieta chyba nie rozumiał. Nic dziwnego, tak to już jest, gdy się komunikuje z głuchym gościem.

— Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz — powtórzył bardzo wyraźnie, sylabizując każde słowo z dokładnością pedantycznego wykładowcy. — Ni dzieci nam germanił.

— Ee będzyy Nimc plujł nyjm f tyszsz — wymamrotał towarzyszący mu Rusek, starając się jak najlepiej naśladować ruchy ust blondyna. Jeszcze rok temu nie przypuszczał, że nowym świątecznym zajęciem okaże się próba nauczenia niesłyszącego komucha treści pieśni patriotycznych a tu proszę. Życie potrafi zaskakiwać. — I cici nyjm erminij.

Zygmunt z wahaniem uniósł kciuk. Starał się chłopak, nie ma co. W normalnych warunkach rzucałby teraz jakieś komunistyczne przyśpiewki, a wszystko lepsze niż pseudo socjo–ludowa propaganda czerwonych.

— Orężny stanie hufiec nasz, duch będzie nam hetmanił! — zaintonował raczej dla siebie niż dla mężczyzny, który intensywnie zaklaskał na znak uznania. Zachęcony tą owacją, mężczyzna kontynuował: — Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg, tak nam dopomóż Bóg, tak nam dopomóż...

W tamtej chwili drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadł nie kto inny jak doktor Geiser, w zwyczajowej, białej koszuli, marynarce i eleganckich spodniach, choć wyjątkowo bez kabzy przytroczonej do pasa.

— Sugerowałabym zachować ciszę mieszkając w pobliżu mojego biura, 213769 — wyartykułowała z zamkniętymi oczyma, zaraz po otwarciu rozejrzawszy się zmieszana na widok ciepłego, sporego dania na talerzu Żyda i Rodiona siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na materacu, z drejdlem na kolanach i zapaloną świecą na podorędziu. — Co do...

— Wesołej Chanuki! — zawołał Zygmunt, póki jeszcze nie zaczęła bombardować go gradem pytań i niezadowolenia. — Chanukah, Chanukah, chag yafeh kol kach! Ohr chaviv, mi–saviv, gil li–yeled rach!

Po chwili milczenia, Geiser z wytrzeszczonymi oczyma, nie odrywając wzroku od niezwykle zadowolonego z siebie semity, wciąż podśpiewującego słowa piosenki w jidysz, wydusiła:

— Rodion, wyjdź.

Wskazała na drzwi. Mimo kiepskiego komunikatu niewerbalnego, sowieta w mig załapał, co miała na myśli, odłożył zabawkę na materac i potulnie wywlókł się z sypialni, nieco zawiedziony brakiem możliwości skosztowania hebrajskich przekąsek, raczej rzadko spotykanych na terenie obozu.

Z kolei Zygmunt w ogóle nie krępował się z pochłanianiem latków.

— Co ty sobie, u diabła, wyobrażasz? — syknęła Niemka wraz z chwilą, gdy zostali we dwoje. Nie potrafiła adekwatnie wyrazić rozczarowania; załamała ręce, ciągle piorunując chłopaka spojrzeniem.

— Świętuję dzień, w którym światło...

— Nie interesuje mnie to — prychnęła, podchodząc do krzesła zajętego przez blondyna i chwytając jego odrastające kosmyki, aby patrzył centralnie na nią i bynajmniej nie z góry. O mało nie wytrącił talerza z cennym posiłkiem, lecz jakiś wewnętrzny instynkt nabyty w Brzezince kazał mu przede wszystkim chronić cenne kalorie. — To pseudoświęto powinno zginąć tutaj wraz z całą resztą waszej mdlącej hołoty.

Tak, szwabka raczej nie wstała dzisiaj prawą nogą.

— Ale...

— Wstań.

Mocniej szarpnęła proste, jasne kudełki, podciągając go do pozycji pionowej. Mimo różnicy wzrostu wydawała się spoglądać na niego z góry, zaś on sam nie wiedzieć czemu odczuł, jak koszula nadal na nim wisi, a całe ciało zdaje się kruche, łamliwe i delikatne, choć kondycja znacznie się mu poprawiła odkąd Kastner zaczęła go lepiej karmić.

Osobliwe.

— Jedyne, co mógłbyś w tej chwili powiedzieć to „przepraszam za ujmowanie potędze Trzeciej Rzeszy i próbę splugawienia jej własną niby kulturą", lecz znając twój upór nawet na to nie liczę.

— I dobrze — prychnął, w tej samej sekundzie czując, jak kark wykręca się mu pod nienaturalnym kątem do tyłu, a odrobina nieprzełkniętej śliny wpada do gardła, powodując nieokiełznany atak kaszlu.

— Prosiłam, żebyś nie odzywał się bez potrzeby, tak? — zapytała, niemal łagodnym tonem.

Zygmunt spróbował poruszyć głową, pod pretekstem pokiwania czy pokręcenia, jednak w rzeczywistości aby wyrwać się z uścisku drobnych palców Niemki. Na próżno, tylko mocniej zagłębiły się w czuprynę, aż wypielęgnowane paznokcie zaryły o skórę głowy, powodując dziwne skrzywienie na ustach chłopaka.

— No i teraz nie wiem czy mam odpowiadać czy nie mam — oznajmił urażony, usiłując skrzyżować ramiona; talerz zdążył bezpiecznie odstawić na pryczę, tak więc ograniczenia w ruchu nie miał.

— Kiedy zadaję pytania, to owszem — wyjaśniła kobieta, znów powracając jego głową do względnego pionu. — Ponownie; zrozumiałeś, że musisz pozostać na razie cichutko, żeby nie zakłócać spokoju mojego i każdego prawdziwego człowieka w tym budynku?

— Yhm — wymamrotał, niezbyt uradowany pozycją, w jakiej się znajduje. Gdy kobieta przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się delikatnie, nie wiedzieć czemu powtórzył wyraźniej: — Tak, zrozumiałem.

— Brawo. — Jej wyszczerz jeszcze się powiększył, objął też oczy i brwi, lekko unoszące się z udawanym zaskoczeniem. — Jednak nie jesteś aż tak ograniczony, jak przypuszczałam.

Położyła dłoń na jego policzku i przesunęła delikatnie, zaraz z powrotem spuszczając ją wzdłuż ciała, niby zakłopotana tym, co właśnie zrobiła, choć i ta emocja prędko zniknęła jej z twarzy. Pozostało wyłącznie rozbawienie i nuta irytacji, sytuacja względnie opanowana.

— Nie jestem bardziej ograniczony niż...

— Niż kto, 213769? — Wydobyła to z siebie na tyle słodkim, rozkosznym tonem, że mężczyzna na moment zapomniał języka w ustach. Niemka skinęła z zadowoleniem głową. — Tak właśnie myślałam.

Uwolniła jego włosy ze swoich dłoni, zaś mężczyzna potrząsnął głową, usiłując pozbyć się elektryzującego uczucia rozchodzącego się od czubka czaszki aż po krańce palców stóp.

Zajęła miejsce na pryczy, gestem nakazując mu nadal sterczeć. Następnie zlustrowała wzrokiem talerz z niedoszłym obiadem semity, drejdla na materacu oraz parę niedokończonych robótek z papieru pozostawionych gdzieś w rejonach poduszki.

— Widzę, że jeśli da się Żydkowi zbyt dużą swobodę, to taki myśli, że może więcej niż powinien.

— Bogowie, to tylko jedna uroczystość w roku, nawet nie zdążyłem się jeszcze pomodlić — wymamrotał, przewracając oczyma. — Serio, wy macie ten swój wajnachten cały, jakieś ostery nie ostery, mi też należy się coś od życia.

— Nie przeciągaj struny, Żydku.

— Ale wiesz, że mam też imię, prawda? — kontynuował, zamierzając przeciągać strunę tak bardzo, jak tylko będzie w stanie. — Zygmunt Zygmunt, Zygmunt — powtórzył szczególnie irytującym tonem głosu, chcąc wzbudzić jeszcze większe zdenerwowanie u Geiser. — Co temu winien Zygmuś, że jest taki śliczny? — dodał, jakimś cudem przypominając sobie słowa polskiej piosenki i będąc w szczególnie śpiewnym humorze. — Co winien Zygmuś, że ma taki wdzięk?

— Zygmuncie? — odezwała się wreszcie szwabka, nieco łagodniejszym tonem. — Może zdejmiesz koszulę?

O cholera, o cholera, cholera, cholera, to ten dzień, nadeszła ta chwila. Jego ramiona same zaczęły się trząść, zaś całą siłę woli poświęcił, by nie zaprosić na twarz szerokiego, rozmarzonego uśmiechu. Wiedział, że dzięki jego zdolnościom krasomówczym Geiser w końcu się złamie i w jakiś sposób pozwoli się przelecieć.

Co prawda nie dokładnie tak to sobie wyobrażał, ale, jasny gwint, przez ponad pół roku jego ciało pozostawało w tym kontekście bezużyteczne, musiał je wreszcie do czegoś wykorzystać, a jeśli miało tym być przelecenie atrakcyjnej nazistki, kij z tym!

— Wyjdę na kilka minut, a ty zrób, o co prosiłam, dobrze?

Wstała z odpowiednią dla kobiety jej rozmiarów gracją i rozpuściła włosy ku cichemu westchnięciu blondyna, po czym opuściła salę trzysta pięć, w jakiś niezrozumiały dla męskiego oka sposób sprawiając, że wyglądała jeszcze cudowniej z każdym krokiem.

Jak na Niemkę, oczywiście, czyli konkurencję ma znikomą. Szwabi raczej nie mają ładnych kobiet, pewnie dlatego chcą ukatrupić wszystkie wizualnie w porządku rasy. Analizowanie tego, co może się stać, czego zaraz doświadczy, z jakimi częściami ciała będzie miał kontakt, wprowadziła jego ramiona w takie drżenie, że gdy Geiser wróciła, nadal użerał się z guzikami koszuli.

Zamiast mu pomóc czy choćby jakkolwiek uspokoić, wciąż tym uroczym, delikatnym, emanującym brakującą mu kobiecością głosem, poprosiła:

Zygmuncie, stań proszę pod ścianą. — Wymawiała jego imię w taki przyjemny, miękki sposób, nogi niemal się pod nim ugięły, gdy znowu je usłyszał, szlag, tak dawno nie słyszał go wypowiadanego przez kogoś poza nim samym. — Tu, pod oknem — poprawiła, choć nie miało to chyba większego znaczenia.

Nie do końca rozumiał sens tych instrukcji, ale zgadywał, że to jakaś pokomplikowana niemiecka gra wstępna i nie zamierzał przerywać.

Zrobiłby dosłownie wszystko, aby w tamtej chwili złapać jakikolwiek kontakt z jednostką płci przeciwnej.

— Bardzo, bardzo ładnie. — Na sam dźwięk jej głosu poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy i usilnie starał się, by nie wylądowała zbyt nisko. — A teraz zamknij na moment oczy, dobrze?

Komuś myślącemu trzeźwo mogło się to wydawać podejrzane, jednakże cała krew potrzebna do myślenia, z mózgu przywędrowała do innych części ciała Żyda. Jego powieki złączyły się ze sobą, a reszta zmysłów uaktywniła na inne doznania.

Słyszał kroki jej eleganckich butów na podwyższeniu, podeszwy uderzające o podłogę. Czuł przyjemny, nieomal narkotyczny zapach wanilii i kwiatów, połączony ze zwyczajnym, ludzkim zapachem kobiety, nie pozwalający mu rozsądnie myśleć. Rozpięła mu ostatni guzik przydługiej koszuli, małym palcem musnąwszy lędźwie i zachichotała na jego gwałtowną, podskakującą reakcję.

Starał się stać prosto i nieruchomo, lecz zwyczajnie nie był w stanie, z każdym jej dotknięciem coraz bardziej sztywniał, zaś jego biodra same wysuwały się do przodu, łapczywie pożądając kontaktu z ich odpowiednikami u Geiser.

— Mogę...? — zaczął, został jednak prędko uciszony przez palec na ustach.

I o ile na niewiele zdałoby się coś podobnego w każdy inny dzień, tak tym razem i w tej sytuacji, Zygmunt nie był zdolny się odezwać. Jakaś wewnętrzna siła blokowała go, pozwalała mu ledwie oddychać i nie podejmować żadnych innych czynności, póki nie zostanie do jakiejś wezwany przez bodziec z zewnątrz.

Szwabka podniosła jego ramiona i ułożyła tak, aby oba nadgarstki dotykały metalowej rurki podwieszonej pod sufitem. Musiał się przy tym naciągnąć, przystanąć na palcach, lecz w tamtym momencie nie myślał o następstwach takiej akcji. Cała jego uwaga, cały wszechświat obracał się wyłącznie naokoło delikatnej skóry stykającej się z jego kościstymi dłońmi, gładkiej, pokrytej licznymi olejkami, przypominającej płatek róży w kwiecie wieku.

Kiedy usłyszał szurający odgłos, z początku nie skojarzył, z czym ma do czynienia. Dopiero na kontakt szorstkiego materiału ze skórą, rozpoznał coś zupełnie nie przypadającego mu do gustu. 

— Szwabko, co ty...

Kiedy go spoliczkowała, odważył się otworzyć oczy i odkryć, w jak bardzo niekomfortowej pozycji się znajduje. Od pasa w górę nagi, podwieszony za ręce do metalowej rury przewodzącej prawdopodobnie wodę albo powietrze do innego pomieszczenia, maksymalnie naciągnięty, aby dotykać palcami u stóp ziemi.

A zapewne byłoby gorzej, gdyby mierzył ciut mniej niż sto osiemdziesiąt centymetrów.

— Wiesz, co stałoby się z tobą w normalnych warunkach, gdybyś tak bezpardonowo zaczął używać swojego „imienia" — tu parsknęła, wykonując cudzysłów palcami w powietrzu — albo zaczął bawić się w jakieś żydowskie rytualiki?

— Zostałbym dawno postrzelony, yhm — odparł, usiłując wygodniej ułożyć nadgarstki, natychmiast poprawione przez kobietę w odpowiadający jej sposób. — Do tego dawno doszliśmy, nie krępuj się.

— Właśnie. — Wreszcie odstąpiła go na krok, z daleka podziwiając swoje dzieło. Zygmunt najchętniej schowałby się teraz pod koc i zwinął w kulkę, ale nie dawał tego do zrozumienia, a przynajmniej taką miał nadzieję. — Ale że groźba śmierci na ciebie nie działa, zastosuję inną represję, poprzez powieszenie na pal.

— Tak, wiem, jak to działa — mruknął.

Kilka razy zdarzyło mu się na takim spocząć, choć zwykle na placu apelowym i na widoku współwięźniów.

Zwykle też, jeśli nikogo z SS nie było w pobliżu, zaczynał wywrzaskiwać wtedy Rotę lub inne podobne, aby pokazać, jak nikłe wrażenie sprawiają na nim podobne praktyki, choćby dla siebie samego. Teraz też, starając się utrzymać animusz, rzucił lekko:

— No to co, życzysz mi miłej nocy i wyjdziesz na jakiś czas czy może zagramy w międzyczasie w karty?

— Zamierzam cię tu trzymać dopóki nie zrozumiesz, jak wielki błąd popełniłeś, pozwalając sobie na taką impertynencję — oznajmiła spokojnie szwabka, krzyżując ramiona. — Dzień, tydzień, albo nawet do końca twojego króciutkiego życia, dopóki nie przyznasz, że nie masz już imienia i przysięgniesz, że przestaniesz robić z siebie żydowskiego błazna kiedy to niepotrzebne.

— No to czekaj — prychnął, zadzierając brodę do góry, z prawdziwą, hebrajską dumą. — In dem tog fun likht keyner ken nisht shatn mir vayl fun got 's brkhh aoybn mir.

Geiser złapała go za podbródek, zaś z jego piersi wyrwało się ciche, stłumione jęknięcie. Nie spodziewał się, to wszystko. Gdyby wcześniej się na to przygotował, nie zabrzmiałby tak żałośnie.

— Ten język to gwara niższej rasy i chociaż między sobą możecie sobie nim szczebiotać, nie życzę sobie słyszenia go ani razu więcej na własne uszy. — Jej szczupłe, silne palce zacisnęły się naokoło szczęki mężczyzny, nieco podnosząc mu policzki. — Verstanden?

— Der deytsh vet aundz nisht shpayen in pnim, aun aundzere kinder nisht daytshn — odparł uparcie Zygmunt, w znajomym, marszowym rytmie. Dłonie kobiety zacisnęły się mocniej na jego policzkach, jednak kontynuował: — Wiesz, że Rodion umie to już zaśpiewać? I to werbalnie, całą zwrotkę. — Trochę przesadził, ale czego się nie robi dla dodatkowego zirytowania szwabki? — Zapytaj go o to, a sama się przekonasz.

Geiser jednak nie odpowiedziała.

Zmarszczyła brwi, a następnie rozluźniła mięśnie twarzy i wyszła, w zupełnie pogodnym nastroju, nie wyjaśniając tego postępowania ani słowem.

— Za ile wrócisz? — zapytał, odruchowo próbując poruszyć się z miejsca. Nic z tego; związała go całkiem skutecznie, pewnie SS–manni mieli na takie sytuacje specjalne szkolenia. — Pytam poważnie, szwabko, za ile wrócisz?

Jednak Geiser zapewne była już daleko, gdyż niewiele robiła sobie z nawoływań byle Żydka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro