13. Regeln, Regeln, Regeln

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*nota autora; jako, że rozdział z perspektywy Geiser w dużej części, w nawiasach kwadratowych dodam tłumaczenia dialogów

— Herr Mengele, erinnern Sie sich an den Juden, von dem ich Ihnen erzählt habe? Der Arier des Schrödingers, 213769. [Panie Mengele, pamięta pan o Żydzie, o którym panu wspominałam? Aryjczyk Schrodingera, 213769.]

Mengele uniósł wzrok znad skalpela, którym Geiser gładko sunęła przez klatkę piersiową jednej z ostatnich bliźniaczek, tych od przeszczepów. Rzucił na kobietę krótkie spojrzenie, głównie po to, żeby dać jej do zrozumienia że słucha uważnie i na powrót skierował wzrok na obiekt autopsji.

Sięgnął po kleszcze i rozwarł płaty skóry, żeby dać im obojgu lepszy wgląd na żebra i mostek dziewczyny oraz pobliskie wnętrzności, a stojący w pobliżu Rodion międlił między palcami pasek przytroczony do aparatu. Niemka dała mu dziś za zadanie dokumentację fotograficzną autopsji i wolał tego nie popsuć, głównie przez to, z kim rzeczoną autopsję Niemka miała przeprowadzać.

— Offensichtlich, ja, Frau Geiser. Was ist mit ihm? — Zabrał się za analizę płynu wypełniającego otrzewną i wybieranie jego nadmiaru metalową chochlą. — Gibt es etwas Neues in Ihren Beobachtungen? [Oczywiście, że tak, pani Geiser. Co z nim? Coś nowego w pańskich obserwacjach?]

— Abgesehen davon, dass er den Deutschen wahrscheinlich zu respektieren beginnt? Ich glaube nicht, obwohl ich meine Vermutungen habe. 213769 ist... ziemlich faszinierend. [Poza tym, że chyba zaczął szanować Niemców? Sądzę, że nie, ale mam swoje przypuszczenia. 213769 jest... naprawdę fascynujący.]

— Sie haben also Glück, ihn zu untersuchen. [Ma więc pani szczęście, że może go pani obserwować.]

Uśmiechnęła się porozumiewawczo, rozcinając kolejne żebra sekatorem podobnym do tych ogrodniczych i finalnie rozwierając kości jak wielką ostrygę. Skinęła dłonią na sowietę, który niemal natychmiast zbliżył się do stołu i zrobił zdjęcie tej całej krwawej papki, która na pewno zawierała przydatne lekarzom informacje, ale większości ludzi przypominałaby raczej mocno krwawe podroby.

— Dem muss ich zustimmen, Herr Mengele. Sie haben sicherlich einen brillanten Verstand, wenn Sie so gute Beobachtungen machen. [Muszę się z tym zgodzić, panie Mengele. Ma pan chyba naprawdę genialny umysł, czyniąc tak dobre obserwacje.]

— 420286, Foto. — Geiser znowu kiwnęła dłonią w niewerbalnej informacji, a Rodion zrobił następne ujęcie, tym razem okolicy jelit i im podobnych. W tej części było nieco poczerniałych tkanek, co raczej nie było prawidłowym elementem anatomicznym i prawie na pewno stanowiło efekt uboczny badań, jakie fundował swoim podopiecznym Mengele. — Und ich nehme an, Sie haben auch etwas im Kopf? [420286, zdjęcie. I zgaduję, że pani też ma coś w głowie?]

— Es ist eine ziemlich heikle Angelegenheit. Sehen Sie, ich würde meinen Juden sehr gerne in einer etwas anderen Umgebung beobachten. Genau, außerhalb des Lagers. Ich habe Methoden, ihn wunderbar gehorsam zu halten, aber ich könnte trotzdem deine Erlaubnis oder so etwas gebrauchen — wyjaśniła, niezwykle spokojnie wycinając serce z torsu martwej dziewczyny, na oko niewiele młodszej od samej doktor Geiser i wkładając je do blaszanej miski, w której miały znaleźć się organy do zakonserwowania i przesłania do bardziej szczegółowych badań. — Würden Sie mir gerne dabei helfen? [To dosyć delikatna sprawa. Widzi pan, bardzo chciałabym poobserwować mojego Żyda w trochę odmiennym środowisku. Konkretnie poza obozem. Mam metody na utrzymanie go w cudownym posłuszeństwie, ale wciąż przydałoby mi się pańskie pozwolenie czy coś w tym rodzaju. Chciałby mi pan w tym pomóc?]

— Um einem meiner besten Kollegen zu helfen? Sie wussten, wen Sie hätten fragen sollen. Ich werde Ihnen so schnell wie möglich die Genehmigung und einen Termin für das Experiment besorgen. [Pomóc jednemu z moich najlepszych współpracowników? Wiedziałaś, kogo zapytać. Uzyskam zgodę i wyznaczę datę eksperymentu jak najszybciej.]

— Vielen, vielen Dank, Herr Mengele. Dann freue ich mich, von Ihnen zu hören. [Dziękuję serdecznie, panie Mengele. W takim razie będę oczekiwać na wiadomość od pana.]

Ostatni raz kiwnęła dłonią na Rodiona, który udokumentował niemal doszczętnie opróżniony z organów tors. Dzisiaj praca poszła im fenomenalnie prędko, ale faktem było również to, że musieli się skupić na konkretach, zamiast rozczulać się nad każdym węzłem chłonnym z osobna.

Tyle dobrego, że po tym oboje kończyli już swoje obozowe zajęcia.

— Beenden wir die Autopsie für heute? — upewniła się, poprawiając rękawiczki. [Kończymy autopsję na dziś?]

— Ja, ich beende es alleine. Du kannst 420286 zu dir zurücknehmen, im Moment wird es nur darum gehen, dieses Chaos zu beseitigen. Aber zuerst, würdest du mir auch einen Gefallen tun? [Tak, skończę sam. Może pani zabrać 420286 z  powrotem do siebie, zostało tylko posprzątanie tego bałaganu. Ale najpierw, wyświadczyłaby mi pani przysługę?]

— Bestimmt. Was ist es? [Z pewnością. Co takiego?]

— Geh und gib deinem Juden einen Gute–Nacht–Kuss. So ein kostbares Beobachtungensobjekt ist keine gewöhnliche Sache. [Niech pani idzie i da swojemu Żydowi buziaka na dobranoc. Taki cenny obiekt obserwacji to niepospolita rzecz.]

Geiser parsknęła śmiechem, zdejmując rękawiczki unurzane w losowych płynach ustrojowych, po czym wyrzucając je do najbliższego pojemnika na odpady. Znacząco skinęła głową w stronę drzwi, co baczący na jej gesty przez cały czas sowieta zrozumiał poprawnie i z najwyższym zadowoleniem wyszedł na korytarz, prawdopodobnie zatrzymując się po paru krokach, żeby nie było że ucieka od swoich przełożonych.

Diabli wiedzą, co mogłoby sprowokować Niemców do zrobienia mu czegoś takiego, co ostatnio spotkało Zygmunta. Nie znał, co prawda, szczegółów całej represji, ale Geiser poleciła mu wtedy nie zbliżać się nawet do pokoju trzysta pięć, a co dopiero przynosić czegokolwiek względnie przydatnego w utrzymaniu się przy życiu.

Kiedy w końcu pozwoliła mu przynieść Żydowi kubek wody, zastał go zawiniętego w pierzynę, chyba bez koszuli na sobie i jakby oszołomionego, a jeżeli on był oszołomiony, to Frau Geiser naprawdę musiała przejść samą siebie w wymyślnych torturach.

— Ich meine, wenn Sie darauf bestehen, Herr Mengele. — Sama Frau Geiser natomiast, nieświadoma powodu aktualnych przemyśleń Rodiona, wzruszyła ramionami i ściągnęła kitel, który miał za zadanie uchronić jej eleganckie ubranie przed pochlapaniem jakimiś trupimi wydzielinami. — Soll ich hinzufügen, das war eine Art Kuss von dir? [No, jeżeli pan nalega, panie Mengele. Dodać, że to buziak od ciebie?]

— Du bist unerträglich. [Jesteś nie do zniesienia.]

Rzucił jej krótkie spojrzenie, takie jakie stateczni i opanowani trzydziestoparolatkowie powinni rzucać mniej doświadczonym i bardziej rozhulanym dwudziestoparolatkom. Kobieta jednak nie wydawała się tym szczególnie przejęta, bo jedynie uniosła brew i przekrzywiła lekko głowę w nieznacznie drwiącej manierze.

— Und du, vergiss dein Versprechen besser nicht. Danke für das Kompliment und im Voraus für eure Hilfe! [A ty nie zapomnij o swojej obietnicy. Dzięki za komplement i z góry za pańską pomoc!]

— Kein Problem.  [Żaden problem.]

Uniósł kącik ust, a jego współpracowniczka odpowiedziała mu niemal identycznym grymasem, zaraz po tym wychodząc z pomieszczenia i z ulgą przyuważając, że sowieta nie oddalił się za bardzo. Musiała mu przecież wydać adekwatną dyspozycję, mianowicie polecić mu odnieść aparat z powrotem na właściwe miejsce, a później upewnić się, czy wszystkie światła na jej oddziale są wciąż zapalone.

Planowała je pozgaszać dopiero jutro, kiedy światło dzienne będzie wpadać przez te ich wąskie okieneczka i jakkolwiek utrudniać zaśnięcie, bo po bezchmurnym nocnym niebie z dzisiaj wnioskowała, że prawdopodobnie następny dzień będzie fenomenalnie zimny i słoneczny. Nie ma lepszych warunków na niecne, acz naukowe eksperymenty, doprawdy.

Wyciągnęła zza paska notes, długopis i zaczęła spisywać instrukcje dla swojego towarzysza, a po ustach zaczął jej się pałętać uśmiech, jakby co najmniej planowała urokliwe wakacje. Może nawet takie na obozie zdrowotnym.

Geiser o dziwo nie zdusiła krótkiego chichotu wywołanego jej własną metaforą i zakończyła ostatnie słowo notatki nieco zbyt fantazyjnym jak na zwyczajne nieoficjalne pisemko zawijasem. Podała kartkę coraz bardziej zmieszanemu Rodionowi, który odczytał z niej co trzeba, pokiwał głową na znak zgody i czym prędzej podążył do wyjścia z budynku, żeby przejść do odpowiedniego bloku i zrobić to, co miał do zrobienia.

Niemka podążyła jego śladem, jednak ona zrobiła to w celu dotarcia do swojego cudownego automobilu i udania się do domu, gdzie w końcu mogła zjeść coś w spokojnej atmosferze, pogłaskać Bełcika, a później zrobić sobie relaksującą kąpiel i może przeczytać coś ciekawego.

Co prawda, skończyła dzieło Żydka już ponad tydzień temu, ale w biblioteczce miała kilka całkiem ciekawych pozycji traktujących o sekcjach, anatomii i wszystkim, co się z tym łączy. A nawet gdyby nie miała ochoty na medycynę, gdzieś powinny znajdować się jakieś klasyki literatury niemieckiej, jak to w szanującym się domu.

Wieczór zapowiadał się fenomenalnie. A kiedy nazajutrz Rodion przyniósł do jej gabinetu krótką notkę od Mengele, który informował ją o nadzwyczaj pozytywnym wyniku jego starań, po prostu nie mogła nie przypomnieć sobie o jednym, nader konkretnym cytacie z Goethego.

Zygmunt był naprawdę zdumiony tym, co wywołała jego próba świętowania Chanuki wspólnie z komuchem, jedynym towarzyszem niedoli. Znaczy, spodziewał się, oczywiście, że Frau Geiser nie będzie zachwycona takim procederem, a już na pewno nie poprze tego, że uczył sowiety polskich piosenek patriotycznych. Jednak to, co zrobiła wtedy szwabka, zdecydowanie nie wpisywało się w klasyczny wzorzec zachowania podminowanego Niemca.

Reakcja semity na te poczynania również nie miała wiele wspólnego z postawą niezłomnej personifikacji oporu wobec okupanta, ale, na jego obronę, został postawiony w sytuacji tak niecodziennej, że bardziej już nie można.

Roztrząsał to przez kilka dni, a że kobieta najwyraźniej postanowiła nie zaszczycać go swoją prezencją zbyt szybko, miał do tego całkiem nieźle warunki. I mimo że z dosyć oczywistego powodu postanowił na razie przestać z pisaniem (przynajmniej dopóki nie znajdzie na kartki lepszego miejsca, co w jego pokoiku stanowiło nie lada wyzwanie), udawało mu się całkiem nieźle zbierać myśli.

To, że owe myśli były niezwykle sprzeczne i naładowane różnymi domysłami, stanowiło inną parę chodaków.

Siedział właśnie na swojej pryczy i miał się akurat zabrać za pozostałą mu po śniadaniu herbatę z cytryną, kiedy usłyszał otwierające się drzwi od pokoju. No tak, pewnie Rodion, który na polecenie paskudnej szwabki znowu ma pobrać od niego te śmieszne próbki śliny i włosów, ale na szczęście nie będzie mu wciskał tabletek na astmę; ostatnią dostał wczoraj, więc przez dwa dni będzie miał spokój od ich obrzydliwego smaku.

Może nauczy Ruska kilku innych piosenek, które hipotecznie mogą podziałać na nerwy paru szwabom? Powinien poznać jeszcze, na przykład, „Żurawiejki" albo „Legiony to żołnierska nuta". Od biedy może go nawet podszkolić w „Hej, sokoły", chociaż w sumie to bardziej ukraińskie niż polskie–w–domyśle–żydowskie klimaty. Ale czego się nie robi dla samej sztuki?

— Hej, Rodia, pamiętasz, jak powiedziałem ci o tej fajnej piosence, tej z Niemcami, hetmanieniem i w ogóle? — rzucił lekko, odwracając się do drzwi z zamkniętymi oczami, żeby jego wyszczerz wydawał się jeszcze radośniejszy niż był.

— Jak można zapomnieć, 213769?

Kpiący, kobiecy ton głosu i sam fakt, że uzyskał werbalną odpowiedź zmusiły go niemal do natychmiastowego rozchylenia powiek i wbicia zdziwionego spojrzenia w stojącą w progu Geiser.

Włosy miała dziś spięte w zwyczajowy kok, ubrana była, o dziwo, w gustowny, czarny płaszcz i takiż szalik. Jedną rękę opierała na dosyć kształtnym jak na taką drobną sylweteczkę biodrze, a w drugiej trzymała jakiś duży płat materiału przypominającego czarną, wytartą skórę.

— Z pewnością zafundowało ci to cudne przeżycia i pewnie teraz mówisz mi coś takiego, żeby powtórzyć tamtą rundkę, co? Może jeszcze dłużej niż wtedy?

— Myślałem, że teraz skazujesz mnie na towarzystwo komucha do reszty.

— Czyli w końcu cię na to skazuję, co znaczy, że to kara, czy miałeś nadzieję, że Rodion tutaj wejdzie i będziesz mógł go nauczyć kolejnych żydowskich bredni? Naprawdę, ktoś tu chyba jest niezdecydowany.

— No chyba ty — burknął urażony, wstając z materaca i odkładając blaszany kubek na krzesło. Wolał tak od razu nie skłaniać szwabskiej cholery do związania i drażnienia go po raz wtóry, nieważne na co miała nadzieję ta bardziej pierwotna, kierująca się instynktem prokreacji część jego dumnego, hebrajskiego jestestwa. — I żadnych tabletek nie wezmę, wczoraj dostałem i mi to starczy, są realnie obrzydliwe. Myślałaś kiedyś nad poprawą ich smaku?

— Myślałam, ale dopiero jak się okaże, że substancja czynna działa. Nie ma co marnować składników wcześniej. A tabletek nie dostaniesz, tak dzień po dniu? Rozumiem, że Żydkom przewraca się w ślicznych główkach od dobrobytu, ale bez przesady, nie ma co być takim nadgorliwym, mein Jude.

Uświadomiła sobie, co właściwie palnęła, jednak postanowiła się z tym nie zdradzać, utrzymując względną neutralność w mimice i starając się jak tylko mogła, żeby tylko nie wpuścić na twarz tego dziwnego, bardziej miękkiego uśmiechu, który mimo jej usilnych starań bardzo, ale to bardzo chciał się tam znaleźć.

— Poznaję już część o tym, że jestem Żydem, tak, tak, ale to przed tym to jakaś szwabska obelga, czy co?

— A co, starasz się poduczyć z niemieckiego, tak jak sugerowałam?

— Nie, fuj, coś ty!

— To po co ci taka wiedza, hm? Czyżbyś analizował moje przekazy werbalnie tak uważnie, że chcesz zrozumieć każdy fragmencik, nawet moje wtrącenia poza właściwą treścią?

Postąpiła krok naprzód, wyraźnie czymś rozbawiona, nie zrywając nawiązanego umiejętnie kontaktu wzrokowego, a semita poczuł, jak coś nieznacznie przewraca mu się w żołądku, zapewne przez to, jak skończyło się ostatnie zbliżenie Geiser do jego skromnej persony.

Teraz była nienaturalnie zadowolona jak na siebie, a co za tym idzie, chyba mniej skora do represji. Jednak, z drugiej strony, kiedy tak niemal wisiał pod sufitem, również tryskała iście szwabską radością, najwyraźniej wprawiana w szampański nastrój przez cierpienia swojego obiektu badań, chociażby te fizyczne, bo żadnych psychicznych nie było, nie dał się złamać i kropka. W takiej sytuacji dokładne odczytanie intencji Niemki było wręcz awykonalne.

I próbuj tu zrozumieć kobiety!

— Może — mruknął powściągliwie. — Obrażasz mnie i mój naród tak często, że po prostu zgaduję.

— Zgadujesz poprawnie. I jeszcze nie zapytałeś mnie, co ciekawego ci dzisiaj przyniosłam, no proszę! Ktoś tu się uczy, żeby nie zadawać mi zbędnych pytań, bardzo ładnie — mruknęła, w tak samo perfidnej manierze jak wtedy, kiedy nabrała go na swój banalny podstęp (dał się nabrać tylko dlatego, że była Chanuka, a on w akcie świątecznej dobroci chciał sprawić przyjemność obiektywnie ładnej kobiecie, nie ma za tym innej filozofii). — A teraz powiedz mi szczerze, Żydku, domyślasz się, co to i do czego nam się przyda?

Zygmunt przewrócił oczami. Dlaczego jak na złość dzisiaj chciała, żeby się odzywał i zapewne pyskował przy tej okazji? Coś musiało być na rzeczy.

— To mój nowy koc, który będzie mnie chłodził zamiast grzać, bo przecież Żydzi już i tak dostają za wiele? — sarknął, a Geiser zachichotała pod nosem i znowu postąpiła krok naprzód, co w połączeniu z niewielkim metrażem jego lokum zaowocowało tym, że znajdowała się tuż przed nim, na wyciągnięcie ręki, tak, że mógł spokojnie wyczuć jej zapach. Cholercia.

— Doskonały pomysł, rozważę go później. — Sięgnęła dłonią ku jego twarzy, pedantycznym gestem poprawiła nieco obsunięte na nosie oprawki okularów i pogłaskała go krótko po policzku, na co przeszedł go nieadekwatny i upojny dreszcz. — Grzeczny chłopiec. Zdałeś test, możesz to założyć. — Wcisnęła mu w ręce skórzaną chyba–płachtę. — No, już! Nie musisz się do tego specjalnie rozbierać, to coś na wierzch.

Niepewnie rozwinął materiał, który po tym działaniu prawie natychmiast plasnął o podłogę z tym specyficznym, skórzanym oddźwiękiem. Wyglądało na to, że dostał mu się jakiś długi płaszcz, zapewne po jakimś szwabie, jednak z odprutymi odznaczeniami tych ich śmiesznych służb.

Był nieznacznie poprzecierany, ale w gruncie rzeczy porządny, podobnie jak glany, wciąż stojące pod pryczą, na wypadek gdyby Frau Geiser przypadkiem znowu zechciała go wpędzić w gorączkę i majaczenia przez ciąganie go po zimnym dworze.

Wciągnął na siebie ubranie, z zaskoczeniem notując, że rękawy całkiem pasują długością do jego rąk, a samo odzienie całkiem nieźle izoluje od chłodu, a przynajmniej tego, który panował w jego pokoiku. Szwabka przyglądała mu się z czymś w rodzaju wyczekiwania, więc rzucił tym, co akurat przyszło mu do głowy:

— I po co mi to? Znaczy, jest ciepły w miarę i w ogóle, ale mam w razie czego golf i kołdrę.

— Nie zamierzam wlec ze sobą na spacer wielkiego rulonu pierzyny, to wyglądałoby kretyńsko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro