15. magst du keine schönen Autos?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chwilę później przejeżdżali już w stronę bramy prowadzącej na zewnątrz obozu. Może i semita nigdy wcześniej nie prowadził takiego pojazdu, a konkretnie takim pojazdem jeszcze nigdy się nie przemieszczał, jednak był na jakieś dziewięćdziesiąt procent pewien, że Geiser powinna zwolnić, widząc opuszczone szlabany, natomiast kobieta po prostu utrzymywała stałą, kontrolowaną prędkość, co na dłuższą metę było bardziej stresujące niż jakieś raptowne przyspieszanie.

Zajęty wlepianiem wzroku w zbliżającą się zaporę, nie zauważył, że opuściła szybę w swoim oknie, jednak nagle smagające go zimne powietrze naprowadziła go na taką wersję wydarzeń. Nadal jednak nie odwrócił spojrzenia od drogi przed nimi, więc umknęło mu to, że wystawiła uniesioną rękę poza pojazd, co nie należało może do najrozważniejszych posunięć, jednak skłoniło szwabów w budce do natychmiastowego otworzenia szlabanu, co oszczędziło im wgnieconej karoserii i prawdopodobnie paru nieprzyjemnych obrażeń.

Chyba już się domyślał, dlaczego Geiser tak bardzo się cieszyła na perspektywę tego spaceru. Z tego, co wiedział, po prostu lubiła sprawiać, że Żydek naje się strachu, przynajmniej w jej mniemaniu. Istna sadystka.

— Dobrze się sprawuję, nie? — zapytał, starając się nie przejmować tym, że Niemka naprawdę ostro ścięła zakręt, jakby spieszyła się na jakąś wyborną randkę czy coś podobnie motywującego do działania.

Kobieta spojrzała na niego badawczo, jednocześnie zmieniając bieg na ten najbardziej wysunięty w prawo, tak, że przy okazji tej czynności przesunęła też brzegiem dłoni po jego udzie. Chyba to nie on zasługiwał dzisiaj na tytuł okropnego prowokatora.

— Dobrze, istotnie. Dlaczego pytasz, Żydku?

— To skoro jestem taki grzeczny, to nie trzeba mnie będzie wiązać na ten spacer? Skoro się słucham, to bez sznurka. Tylko obciera, a to nikomu nie jest potrzebne.

— Otwórz schowek, ten przed tobą.

— Ale jaki to ma związek ze sznurkiem? — zamarudził, odrobinę się relaksując. Po kilku minutach w tym aucie zaczął się chyba przyzwyczajać do tego stylu jazdy. — Tam go trzymasz i jeszcze pewnie sam mam się związać?

— Sznurek mam bezpiecznie schowany w kieszeni, nie ryzykuję. Otwieraj schowek i nie marudź.

Tutaj zwyciężyła jego ciekawość i, chcąc nie chcąc, złapał za mały uchwyt, otwierając rzeczoną skrytkę i ze zdziwieniem odkrywając w środku parę rękawiczek, skórzanych, acz na pewno większych niż te malutkie, należące do Geiser. Pod nimi leżał zwinięty, szaro–czerwono–czarny materiał, chyba szalik i o ile dobrze widział, jakaś czapka.

Wciągnął powietrze nosem z istnym zdumieniem, rozwierając szerzej błękitne patrzałki, a szwabka uśmiechnęła się pod nosem z politowaniem.

— Formalnie tego nie dostaniesz, to zbytek łaski, ale wiem że inaczej zapewne znowu coś złapiesz, a ja nie potrzebuję kolejnej tury skakania nad Żydem. Zdejmiesz to jak tylko wrócimy do auta ze spaceru i z powrotem to tutaj schowasz, jasne?

— Dziękuję — mruknął, znowu czując ten onieśmielający idiotycznie dreszcz i przerażającą eksplozję ciepła w środku torsu.

Dlaczego jego organizm tak na to wszystko reagował? Szwabka nie była najidealniejszą osobą, z którą mógł spędzać czas. Ugryzła go ostatnio w szyję, a to na pewno nie było miłe ani uprzejme, mimo tego, jak się po tym czuł.

Była okropną, plugawą szwabką i na pewno miała jakiś podły interes w tym, że bezinteresownie i najwyraźniej nielegalnie dała mu cieplejsze ubrania przed wyjściem na spacer. Nie ma sensu nakręcać się na coś więcej.

A mimo to czuł się dobrze, jakby już dostał od niej coś więcej. Fenomenalnie dziwne uczucie.

Lisa nawet nie obejrzała się na jego niecodzienną reakcję, skupiając się najwyraźniej na drodze i zamieniając własną twarz w nieruchomą maskę, jak u porcelanowej lalki, jakie Zygmunt widywał kiedyś na sklepowych wystawach jeszcze w Warszawie. Brała subtelnie głębsze oddechy, ale można było to zauważyć chyba tylko przy wyjątkowo wnikliwej obserwacji.

Cudownie posągową ekspresję ożywiła dopiero po kolejnych paru minutach, zatrzymując auto istotnie przy jakiejś wąskiej ścieżce, dziwacznie majstrując coś przy skrzyni biegów (wrzucając luz, jak nazwałaby to samemu) i zaciągając hamulec ręczny. Wyłączyła silnik i dopiero wtedy raczyła zaszczycić mężczyznę spojrzeniem, stopniowo wracającym do zwyczajowej wyższości i pewności siebie. Rozczulający widok.

Nie, wcale nie. Nie mogła być rozczulająca, była szwabką, a szwabki nie bywają rozczulające. Dokładnie tak się to prezentowało.

— Du bist sehr gefügig heute, mein Jude, was ist los? — wymamrotała pod nosem tak, że Zygmunt ledwie wyłapał pojedyncze słowa, o zrozumieniu czegoś poza tą dziwną obelgą już nie mówiąc. — Autorefleksja — dodała już głośniej, łapiąc za klamkę od swoich drzwi. — Wysiadaj, nie chcę musieć cię wywlekać za włosy.

Wyszła z pojazdu, a widząc, że Żyd nie zamierzał chyba uczynić tego samego, bez większych ceregieli otworzyła drzwi od strony pasażera.

Oplotła część jego szyi niezasłoniętą szalikiem swoimi chudymi palcami i faktycznie wywlokła go z auta, na szczęście nie uderzając jego głową w żaden z elementów nadwozia.

— Ostrzegałam cię.

— Taa — przyznał jej, kiedy zakluczała drzwi mercedesa i chowała kluczyk do kieszeni. — Myślałem, że po prostu musisz psioczyć na Żydów i robisz to odruchowo, jakoś nieświadomie czy coś, szczerze mówiąc.

— Powiedziałam ci już dzisiaj coś o obietnicach Niemców, 213769. A teraz, będziesz grzeczny?

Wyciągnęła z tej samej kieszeni stosunkowo niewielką pętlę konopnego sznurka i demonstracyjnie zamachała nią niemal przed samą twarzą semity. Zygmunt przewrócił oczami, jednak wyjątkowo postanowił raz odpuścić, żeby już mieć z głowy to preludium i iść na spacer.

Las wyglądał zachęcająco, pokryty stosunkowo cienką warstewką śniegu kontrastującego z wiecznie zielonymi drzewami iglastymi, a on naprawdę dawno nie miał okazji oddychać takim powietrzem; zimnym, swoiście suchym i momentami lepiącym się pewnie od żywicy.

— Przecież zawsze jestem — prychnął urażony, ale niestety nie przywołał na twarz adekwatnej surowości.

W akcie wybitnej dobroci założył ręce za plecami, gotowe do skrępowania paskudnym sznurkiem, jednak nie poczuł niczego takiego. Zamiast tego, dotarło do niego poprawienie wiązania jego szalika i to, że kobieta chwyciła go pod rękę, jakby wybierali się na spacer w zupełnie normalnych warunkach.

Faktem było, co prawda, że lekko zacisnęła dłoń na części jego przedramienia, jakby dla przytrzymania Żyda przy sobie i pod kontrolą, ale przez płaszcz nie czuł chyba tego tak bardzo, jak działoby się to w zwykłej, cienkiej koszuli.

Geiser schowała sznurek do kieszeni, rzucając mu kontrolne spojrzenie.

— Oby, 213769. A teraz chodź, skoro tak się nakręciłeś na ten spacer.

Gdyby nie znaczące pociągnięcie jego ręki do przodu, chyba nie ruszyłby się z miejsca. Cholerna szwabka.

Mimo Niemki przylepionej do ramienia, spacer z minuty na minutę okazywał się przyjemniejszy. Zygmunt dawno nie miał okazji pooddychać świeżym, nieskażonym dymem wiadomego pochodzenia, powietrzem, nie wspominając już o fakcie zamknięcia w ciasnej klitce na ostatnie kilka tygodni.

Odżywiał się dobrze, nie chorował, miał mnóstwo energii i najchętniej przebiegłby parę kółek naokoło lasu, nie bacząc na astmę. Co chwila wychylał głowę w stronę co ciekawszego drzewa albo wiewiórki przeskakującej gdzieś w gałęziach, zwalniał kroku, zauroczony zimowym obrazem lasu, lecz zaraz przyspieszał, gdy czuł, jak paskudna szwabka ciągnie go przed siebie i puścić nie zamierza. Ale narzekanie w takiej sytuacji to szczyt niewdzięczności tak czy inaczej.

— Dokąd właściwie zmierzamy? — mruknął, po kolejnym szarpnięciu, gdy zauroczyły go przebijające się przez cienką warstwę białego puchu, wyjątkowo wcześnie pojawiające się przebiśniegi. — Znaczy, mamy jakiś cel czy tak o krążymy?

— Planowałam przejść z tobą do granicy miasta i z powrotem, razem wyjdzie coś około trzech kilometrów — wyjaśniła Geiser, nawet na niego nie spoglądając, choć nadal zaciskając dłoń naokoło jego przedramienia. — Może następnym razem zajrzymy do jakiejś kawiarni czy gdziekolwiek, o ile pokażesz dzisiaj, jak ładnie umiesz się zachowywać.

— Do kawiarni?

Jego usta na moment pozostały otwarte w idiotycznym wyrazie, zaraz zamykając się, gdy doszło do niego, jakie specjały można w takim przybytku zamówić. Nie dość, że prawdziwa kawa zamiast tego czarnego syfu z obozu, to jeszcze różne herbaty, przekąski, a może i kawałek ciasta? Sernik, jabłecznik, kremówka?

Na samą myśl jama ustna nabiegła mu śliną, od razu przełkniętą, by sprawnie zapytać:

— I będę mógł coś sobie wybrać? Tak co zechcę?

— Jeśli nie będzie to całe menu, to tak — odparła, zaś Zygmuntowi wydawało się, jakoby uśmiechnęła się pod nosem. — Ale tylko, jeśli będziesz słuchał moich poleceń, wtedy znajdę czas i siłę na kolejną przepustkę, żeby trzymać taką zakałę cywilizacji nie pod kluczem.

— A niby kiedy słuchałem się ostatnio twoich poleceń? — Dotychczas starał się robić wszystko, byle tego unikać i wręcz przeciwnie, robić kobiecie na złość. — Poza dzisiaj, a to tylko dlatego, że chciałem wyjść.

— No właśnie. — Wydawała się coraz bardziej z siebie zadowolona, co źle wróżyło mężczyźnie. — Chyba jakimś cudem znalazłam sposób na utrzymanie byle Żydka tam, gdzie być powinien, bez użycia większej przemocy.

— Bogowie, nie zaczynaj z tą swoją nacjonalistyczną paplaniną, bo sam sobie wstrzyknę ten twój fele–lele.

Przewrócił oczyma, czując, jak uścisk Geiser nieco się poluźnia, dając mu większą swobodę manewrowania, a nawet pozwalając na chwilę zatrzymać się przy pięknym, pokrytym śniegiem jesionie i popodziwiać jego sęki i zmarszczki na korze.

— Kusisz, ale jeszcze nie teraz — oznajmiła uparcie, sama przystając przy drzewku, choć przyglądając się mu z mniejszym zainteresowaniem. Pewnie miała gabinet z widokiem na park albo inną zieleń. — Stanowisz bezbłędny obiekt badań, 213769.

— I pobijam rekordy przeżywalności w całej Brzezince — dodał. Zaraz uzupełnił, po namyśle: — Nie tylko Żydów, w sumie, bo patrząc na to, ile wasz naród je, to połowie z tych Strumfrajerów cholesterol strzeli przed czterdziestką. Serio, jak zwierzęta jesteście, totalnie.

Pozwoliła mu dokończyć, lecz kiedy umilkł, chwyciła jego brodę i delikatnie przesunęła przed siebie, tak, by dobrze widział jej arystokratyczną twarz z błękitnymi oczyma bacznie w niego wpatrzonymi.

— Uważasz, że coś jest nie tak z Niemcami?

— Sporo rzeczy — przyznał, już przygotowując w głowie listę, od ludobójstw, po straszenie dzieci na ulicach łapankami. — Wymienić?

— A uważasz, że ze mną jest coś nie tak?

— Z tobą akurat nie — przyznał, czując dreszcz przechodzący przez ramiona na samą manierę wypowiedzi kobiety, jej ton, sposób wypowiedzi, przeszywający wzrok. — Ty akurat jesteś całkiem w porządku szwabką.

— Czy w twoim życiu są jacyś inni Niemcy?

— Poza tymi, których czasem widzę gdy mnie gdzieś prowadzisz, to raczej nie. — Głos lekko mu zadrżał, gdy przesunęła dłoń z brody na szyję, palcami zajeżdżając pod szalik, drażniąc kości obojczyka. — Ale...

— Więc skoro jestem jedyną Niemką w twoim życiu i nie masz do mnie żadnych obiekcji, po co zaczynasz temat?

— No bo teoretycznie znam innych Nie... 

Urwał w pół zdania, przez samo jej spojrzenie.

Nie podziałałoby na niego nic innego, tylko piorunujące przeszycie wzrokiem, karcące, a jednocześnie łagodne i pewne siebie, świadome własnej mocy.

— Jestem jedyną Niemką w twoim życiu, tak? — powtórzyła z uporem, zaciskając palce u nasady jego szyi. — Jedyną aryjką, a więc i jedyną osobą, jedyną kobietą i prawdziwym człowiekiem, więc nie masz możliwości oceniać mojej wybitnej rasy pod kątem innym niż moja osoba, verstanden?

— Verstanden — powtórzył, czując nieznośną potrzebę do przełknięcia śliny znowu, tym razem nieposobnie głośno.

— Was hast du verstanden, 213769?

Przyciągnęła go do siebie, korzystając z pomocy kolorowego szala.

— Jesteś jedyną kobietą w moim życiu. — Nie miał pojęcia skąd to nagłe poruszenie, ciepło w jego ciele ani chęć wyklarowania jej, jak cudownie wygląda z bliska i jak ślicznie widać jej rzęsy ze szczegółami z tej perspektywy. — I jedyną osobą też, cokolwiek.

— I żeby tak zostało, Żydku.

Pozwoliła mu się wyprostować, a gdy tego nie zrobił, sama odtrąciła go nieco w tył. Oprzytomniał i stanął sztywno, nieco zakłopotany. Poprzednie stwierdzenie zabrzmiało nadto szczerze, a szczere wcale nie było.

Powiedział to, by mieć spokój ze szwabką i jej dziwnymi potrzebami, nic poza tym. Nie zgadzał się z nim absolutnie.

— A skoro jesteś taki ułożony, może masz ochotę dzisiaj iść na tą kawę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro