19. weitere Verse blühen

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pani, jak z mroku nocnego stworzona istoto,

Co nie ma litości śmiertelnym pod sobą

Może tak w końcu przejrzyj na oczy, choć po to

By...

Coś mu nie pasowało w tej zwrotce, mimo że zwykle po prostu poddawał się improwizacji twórczej, nie roztrząsając kwestii stylistyki, problematyki czy szlag wie, czego jeszcze. Zagryzł lekko paznokieć kciuka, odkładając na moment mały notes, formalnie służący do komunikacji z Rodionem i ściągnął brwi.

Może to kwestia tego, że pisał coś takiego ledwie kilkanaście dni po tym, jak szwabka dosyć nieprzyjemnie dała mu do zrozumienia, kto w ich dwójce jest (niedoczekanie, pff!) górą i że wie o jego twórczości? Albo tego, że mimo wszystko próbował stworzyć coś o niej, nawet jeżeli nie miało być utrzymane w manierze gorączkowych majaków i głupot.

Zygmuntowi Platsteinowi po prostu cholernie nudziło się w pokoju trzysta pięć, bez perspektyw chociażby na lichy spacer wokół rozpadających się baraków. Znaczy, ostatnio był nawet w kawiarni, ale na pytania o powtórzenie takiej wyprawy jego protektorka jedynie rzucała filuternym zaprzeczeniem.

Ze względu na to, do czego doszło na tamtym zapleczu, samemu wolał nie poruszać tematu zbyt często, bo na samo wspomnienie policzki powlekała mu doprawdy okropna czerwień, niesprzyjająca wizerunkowi niezłomnego buntownika. W dodatku na dworze musiało być paskudnie zimno, bo od lichego okienka chłód ciągnął na tyle, że nawet w skarpetach, wysokich buciorach i golfie na pasiaku czuł się na tyle nieprzyjemnie, że aż musiał owinąć się kocem jak nieudolny podróżnik peleryną.

Siedział na pryczy z nogami ugiętymi i opartymi na części krzesła, na której mógł sobie pozwolić na odrobinę ewentualnego brudu; bądź co bądź, ostatnio służyło mu za stół jadalny, siedzenie i diabli wiedzą, co jeszcze wymyśli. Może biurko, jak będzie zdesperowany.

Rodion paręnaście minut temu wyszedł z resztką wystygłej herbaty, było jeszcze grubo przed śniadaniem, a Geiser prawdopodobnie miała się pojawić się u niego dopiero jutro, z pigułkami. Znów był zdany na siebie, a co było lepszym zabijaczem czasu niż pisanie?

Postukał paskudnym długopisem kulkowym we wciąż białą część strony, znowu złapał za zeszycik. Za którąś ze ścian, albo może w najbliższym pokoju po drugiej stronie korytarza, ktoś wrzasnął z bólu, na co ogarnięty znieczulicą Żyd nawet nie uniósł wzroku znad kartki. Grunt, że to nie na niego trafiło tym razem. Poza tym ostatnio bywał tu ten świr, Mengele, a przy nim ludzie mieli zapewne gorzej niż przy względnie opanowanej, delikatnej Geiser. Swoje o nim słyszał.

Może tak w końcu przejrzyj na oczy, choć po to

By...

Wena twórcza jakoś nie chciała się do niego przypałętać z powrotem, niby kapryśny kocur. Niby wiedział, co mógłby napisać, ale po prostu nie miał pomysłu na słowa. Ostatni raz coś takiego dopadło go jeszcze przy pisaniu którejś części „Ad septimam stellam", paskudna sprawa, ale przejdzie przez to i w końcu dopnie swego, kończąc co trzeba i robiąc to profesjonalnie.

By się nie zabawiać jak byle ozdobą

Ludzkim istnieniem, o pani okrutna! Nie widzisz

Jak szwab stworzeniem plugawym, gdy swe poglądy

Wszem deklaruje, wobec wywrzeszczy...

Szło mu nieźle, kiedy skoncentrował się na samej istocie pracy. Dobry pisarz nie wychodzi z formy przez byle obóz fitness, rzekł sobie w myślach między drugim a trzecim wersem, mentalnie kiwając głową z aprobatą. Jednak kiedy zajmował się ostatnim wersem, klamka nagle się poruszyła, po czym do środka bezpardonowo wparowała niska, zaskakująco tryskająca wigorem sylwetka.

— Erhebe dich und strahle, Jude! — niemal zanuciła Geiser, parskając śmiechem na widok jego spazmatycznego podskoczenia i miernej próby szybkiego ukrycia notesu pod kocem. — Tym razem nie przyszłam po te twoje pisadła, spokojnie.

Uniosła dłonie, okryte skórzanymi rękawiczkami. Miała na sobie, jak zwykle, żakiet, dopasowane kolorystycznie spodnie, śnieżnobiałą koszulę. Na nogach tkwiły jej zapewne ciepłe oficerki, a w biurze zapewne miała grzejnik, czy coś, więc rękawiczki musiały jej służyć tylko do przejścia do nieco zimniejszej kwatery byle Żydka.

A jemu to nic nie dała poza glanami, mimo że taki to niby był z niego wybitny, mądry obiekt i ostatnio przyznał jej jakąś nacjonalistyczną durnotę? Istna paskuda.

— Żadne pisadła, to tylko notes do rozmów z komuchem — burknął, dyskretnie przesuwając go pod płaską poduszkę i dogłębniej otulając się kocem.

— Znaczy, rozmawiacie o demonie bez koźlich rogów zamienionym w kobietę tak przy herbacie rano, rozumiem, obozowy żargonik. Nie kłopocz się takim chowaniem tego, doprawdy, zwykle mam na głowie sprawy ważniejsze niż zanurzanie się w tych twoich żydowskich tworach. A jak będę miała na to ochotę, to i tak je znajdę, mało masz tu potencjalnych kryjówek.

— To brak poszanowania mojej przestrzeni artystycznej.

— Zapominasz, czyim obiektem badawczym jesteś, 213769? Równie dobrze mogę nazwać trzysta piątkę przestrzenią mojej obserwacji, a ten notes będzie jej elementem.

Prychnął kpiąco, dla samego oprotestowania głupich założeń szwabki, po czym skrzyżował ramiona na piersi. Kobieta natomiast zbliżyła się do jego pryczy, opierając się o nią lekko bokiem nogi i nieznacznie pochylając nad lokatorem wątpliwie przytulnej trzysta piątki.

Złapała za sam czubek jego podbródka, oprószonego obecnie szorstkimi blond włoskami zarostu i uniosła nieco całą jego twarz tak, żeby musiał spoglądać odrobinę w górę, prosto na nią.

Zaczynał podejrzewać, że Geiser ma jakiś kompleks w kwestii wzrostu i dlatego tak lubi, kiedy patrzy się na nią z dołu. Albo to w jakiś sposób powiązane z tą niby filozofią, nadludzie i tak dalej. Obie hipotezy były w gruncie rzeczy prawdopodobne.

— Nie przyszłam tu tylko dla takiej zabawy, w każdym razie — podjęła, zgrabnie obniżając ton głosu na odrobinę mniej przekorny. — Wstawaj, pójdziesz ze mną, ale najpierw zdejmuj golf.

— Na dworze musi być lodowato, a ja nie mam zamiaru się pochorować po raz kolejny. Poza tym, tobie też się chyba wtedy nie podobało, że coś złapałem, szwabko?

— Skąd od razu pomysł, że tak beztrosko wypuszczę cię z budynku? Już raz pokazałeś, jak to pięknie mi pyskujesz na spacerach. Ci Żydzi, za feninga zdrowego rozsądku.

— Za grosz — podsunął uprzejmie, szczerząc się tak przymilnie, jak tylko mógł. — Mówi się za grosz, a nie za feninga. Brakuje wam sposobów na germanizację i uciekacie się do frazeologizmów?

— Nie ma potrzeby do niczego się uciekać, jakby ci umknęło, to już poradziliśmy sobie z waszym śmiesznym kraikiem. Będę mówić, jak mi się rzewnie zachce.

— Jak wolisz. To znaczy, że w końcu dostanę ten pokój z widokiem na park, hmm? Przydałoby się jakieś biurko albo stolik, prawdę mówiąc, o prywatnej łazience nie ośmielę się wspomnieć.

Niemka przewróciła patrzałkami z niejakim znużeniem, po czym podciągnęła jego głowę jeszcze wyżej, tak, że musiał lekko unieść ciało nad pryczą, asekuracyjnie opierając się o zimną ścianę za nim. Jakby tego było jej mało, drugą dłonią odpięła suwak jego golfu i niefrasobliwie przeciągnęła palcami po boku jego torsu, aż po kość biodrową.

To działanie, zdecydowanie nieprzystające oziębłej pani nazistce, uciszyło Żyda przynajmniej na chwilę, dodatkowo przyprawiając go o osobliwy dreszcz w całym ciele. Ale, hej, kto mógłby się oprzeć tej manierze? Nie Zygmunt, zdecydowanie nie teraz.

— Doprawdy, rozwydrzyłeś się przez to wyjście do kawiarni, maleńki. Mniej śmigania językiem, więcej wykonywania moich poleceń, verstanden? — Mimo lichej siły kobiety, udało jej się podciągnąć go do pozycji względnie stojącej, głównie dzięki osobliwemu ustawieniu jego ciała. — A teraz zdejmij golf, te buty wyjątkowo możesz sobie zostawić.

— A powiesz, gdzie w ogóle idziemy, pani Geiser?

— Zdejmuj golf. Dobrze słyszeć, że stanowcze podejście ściąga cię do pionu, 213769 i jestem z tego niezwykle zadowolona, ale wciąż musisz zrobić to, o co uprzejmie proszę. Mógłbyś, hmm?

Przesunęła kciukiem po jego dolnej wardze, aż ta mimowolnie mu zadrżała, po czym postąpiła krok w tył, faktycznie dając Żydowi przestrzeń na działanie. Ten spojrzał demonstracyjnie w sufit, przezornie odłożył okulary na krzesło (gdyby spadły i się zbiły, zapewne nie pozwoliłaby mu na nowe) i złapał za dolną krawędź ciepłego swetra. Ściągnął go przez głowę, czując jak chłodne powietrze nieprzyjemnie muska odsłoniętą przez podwijającą się koszulę od pasiaka skórę.

Już miał zdjąć golf do reszty, gdyż ten pozostał zamotany wokół jego przedramion, kiedy Geiser niespodziewanie i szybko zbliżyła się do niego. Z czystej złośliwości chyba przesunęła czubkami paznokci po jego wystających dolnych żebrach i uśmiechnęła się kocio na cichy jęk opuszczający gardło mężczyzny.

Natychmiast zarzuciła mu ręce na szyję, zbliżając własną twarz do tej jego i, chcąc nie chcąc, unieruchomiając jego ręce naporem swojego torsu. Nie wiedział, czy SS–manni mają szkolenia również na takie warianty pacyfikacji podludzi, ale musiał przyznać, że to całkiem skuteczne. Szczególnie ze słabym zapachem kwiatów i wanilii bijącym z drobnej figurki.

— Dort, brav Jude. I nie dało się tak od razu? Musisz się zawsze tak brzydko buntować? — Pokiwał głową z najbardziej butnym wyrazem twarzy, na jaki było go stać. — No proszę, proszę. Istny temperament.

— Gdzie pójdziemy? — zapytał znowu, nie chcąc dać się rozproszyć byle szwabce i jej kobiecym sztuczkom.

— Nie możesz teraz zbytnio ruszać rękoma i nic mi nie zrobisz, prawda, Żydku?

— No, niezbyt.

— Pamiętasz też, co powinnam mieć w kieszeni i co może ci w razie czego przestrzelić na przykład którąś z tych ślicznych nóg, zgadza się? I że w okolicy kręcą się moi uzbrojeni koledzy?

Przekręciła głowę przewrotnie, szczerząc się do niego jak złośliwa boginka z dawnych legend. Zygmunt westchnął ze znużeniem, starając się brzmieć nonszalancko. Efekt jednak został nieco popsuty przez unoszące się w nadziei na coś brwi i drżący jak w febrze głos. Pierś Niemki znalazła się niepokojąco blisko jej męskiego odpowiednika u Żyda.

— Gnata, yhm, pani Geiser. Ale po co w ogóle o to pytasz? Na tyle często mówisz o tym wszystkim, że to sobie zakodowałem, bez problemu.

— Kannst du mir versprechen, dass du dich gut benehmen wirst, Klugscheißer? — wymruczała, jeszcze o nieznośną odrobinę zmniejszając dystans między ich twarzami.

— Nie mówię po szwabsku, ale zgaduję że tak, jestem świadom jak rasa niemiecka może mi próbować dokopać. — Chyba tylko cudem powstrzymał cienkie piśnięcie zaskoczenia, kiedy szczupłe palce przejechały po tyle jego szyi, zaraz przechodząc na wrażliwszy obszar tuż za uchem. — Jak to jakieś konstruktywne pytanie, to musiałabyś mi je przetłumaczyć na ludzki, żebyśmy się dogadali. Albo zadaj je po angielsku, japońsku czy tam rosyjsku.

— Zrobię to z bólem serca, myślałam że chociaż trochę osłuchałeś się z językiem prawdziwych ludzi. Albo że pewien stricte aryjski język miał kontakt z twoim i to cośkolwiek pomoże, ale wiesz, to nasz mały szczegół. Pytam, czy będziesz grzecznym chłopcem.

Zanim zdążył sformułować jakąś asertywną odpowiedź, jego ciało samo przejęło inicjatywę, uwalniając bezmyślne kiwnięcie głową. Geiser mruknęła na to z kocim zadowoleniem, lekko przesuwając palcami przez złote kosmyki odrastających włosów i łapiąc twarz Zygmunta w swoje drobne dłonie.

Szybko złożyła krótki, ciepły pocałunek tuż przy kąciku jego ust, boleśnie blisko, ale jednak o ten cal za mało, po czym nagle odsunęła się do tyłu, na odległość zdecydowanie bardziej przystającą pracownikowi KL w kontakcie z więźniem. W oczach zatańczyły jej istnie zaczepne refleksy światła z szarej żarówki pod sufitem.

— To nadal bądź grzeczny, jak będziemy iść bez sznurka do innego gabinetu. Normalnie wiesz chyba, gdzie był mój, ale okno się brzydko rozszczelniło i nie idzie tam wytrzymać. Już, zdejmij golf do końca, wkładaj okulary i bez żadnych sztuczek, rozumiemy się?

— Czyli to jakieś nowe badania? — zapytał, starając się skupić na czymkolwiek poza tym, jak miło byłoby wrócić do stanu sprzed chwili. Zzuł do końca sweter, wcisnął na nos wysłużone szkiełka i odrzucił miękki, granatowy materiał z powrotem na krzesło.

— No, powiedzmy. Więcej ci wyjaśnię, jak już przejdziemy, gdzie trzeba, w porządku?

— W porządku, w porządku. — Przewrócił oczami.

— Nie będę cię wlec za rękę, włosy, koszulę, cokolwiek innego, jesteś już duży i samemu pójdziesz obok mnie. Jak się na kogoś natkniemy, to po prostu daj mi to załatwić i postaraj się nie pluć w niemieckie twarze. A, i wchodzimy na piętro. To chyba będzie dla ciebie nowość?

— Tu jednak jest piętro?

— Ano jest — przytaknęła, nieznacznie rozbawiona pytaniem. — Chodź już, tutaj u ciebie też nie jest za ciepło.

Demonstracyjnie pociągnęła za rękaw pasiaka, po czym otworzyła drzwi i wyszła na korytarz, rzucając swojemu towarzyszowi znaczące spojrzenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro