2. nimm deine Medikamente, Liebes

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Znalezienie odpowiedniego pomieszczenia zajęło mu więcej niż przewidywał, ale wreszcie udało mu się dojść do odpowiedniej sypialni, wykorzystać słusznie wodę z pozostawionej w tych celach balii (było jej zdecydowanie za mało, ale przynajmniej cuchnął trochę mniej), a potem zmienić ubranie na inny, świeższy zestaw ponadczasowych pasków. Te zostały w miarę dopasowane, spodnie wreszcie sięgały mu do kostek, a buty nie uwierały w mały palec. Do tego w pomieszczeniu znajdował się koc, porządny i gruby, więc w porównaniu do tego, co znał, zaliczył wielką gradację.

Geiser przybyła mniej więcej wtedy, gdy dopinał ostatni guzik w koszuli i zastanawiał się, czy jest możliwość upchnięcia pod nią koca, jak jakiegoś dziwacznego swetra. A mówiąc przybyła, miał na myśli weszła bez pukania, przyprawiając go o dreszcz, zaiste męskie piśnięcie i podskoczenie w miejscu. Zanim zdążył rzucić coś o braku prywatności i obrażeniu, kobieta raczyła się odezwać, wyraźnie zadowolona z jego reakcji:

— Jak ci się podoba twoje nowe lokum, 213769? — Usiadła na skraju łóżka stanowiącego jedyny mebel w niewielkim pomieszczeniu. — Widok ładny? — Gestem wskazała na niewielkie okienko znajdujące się zaraz pod sufitem, byle jakieś światło wpadało i dawało się sporadycznie wywietrzyć.

— Niezwykle zabawne — prychnął, nadal niezręcznie stojąc. Nie chciał usiąść na podłodze, a zajęcie miejsca obok Geiser, na materacu, wydawało się w jakiś sposób niewłaściwe.

— Załatwimy to, co musimy i przestanę raczyć cię moim doskonałym poczuciem humoru, zapewniam. — Zygmunt spojrzał na nią pytająco, na co kobieta podniosła się, stanęła naprzeciwko niego na palcach i, wbrew jego nader optymistycznym oczekiwaniom, wyrwała mu włos z czubka głowy. — Świetnie, jedno już mamy — wymamrotała, chowając go do jednej z przeźroczystych fiolek wyciągniętych zza pasa.

Prawdopodobnie jego wcześniejsze przeznaczenie było zupełnie inne, gdyż blondyn wyraźnie widział dodatkowe, nierówne szwy między kolejnymi fiolkami, stanowiące czyjś autorski wymysł.

Szwabka podała mu tymczasem drugą fiolkę, jak z bliska dostrzegł, opatrzoną jego numerem.

— Napluj tu — poleciła, a gdy przez kolejny moment stał, nie do końca rozumiejąc, po co ma to zrobić, pokręciła głową z politowaniem. — Potrzebuję próbek z różnych części twojego ciała, żeby porównać je osobno do odpowiadających aryjczykom. Przydałaby się jeszcze skóra i jakaś jeszcze rzecz z wewnątrz ciebie, żeby mieć porównanie.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale nie będę dociekał. — Mlasnął dwa razy, po czym, korzystając z okazji, rzucił niewinnie: — Mam sucho w ustach, muszę się napić. — W tym nowym lokum niestety nie ma dostępu do wszechobecnego śniegu, stanowiącego najpopularniejszego drinka na terenie całej Brzezinki, a nie wiadomo, kiedy następnym razem uda mu się zdobyć okazję na szklankę wody.

— Wysil się trochę, a obiecuję, że dostaniesz potem odpowiednią strawę. — Zniecierpliwiona położyła dłonie na biodrach, nieustannie świdrując go wzrokiem. Dlaczego Niemcy muszą być tacy uparci! — Musisz to zrobić bez przyjmowania czegokolwiek od ośmiu godzin, a zaraz potem wypijesz sobie co będziesz chciał.

— Nawet alkohol?

— No nie, alkoholu nie, bo to procenty.

— A kawę?

— W małej ilości, bo kofeina też może wpłynąć na wyniki...

— A...

— W porządku, będziesz mógł wypić dowolną ilość wody, herbaty i soków, cholera, nie wiem czego jeszcze.

— Herbatę? — Cóż, za tym napojem również szczególnie tęsknił. — A jakie macie rodzaje? Cejlońską, białą, owocową? Oddałbym prawą rękę za filiżankę takiej zwykłej, z cytryną!

— Jeśli przestaniesz się miotać i oddasz wreszcie... — zaczęła, w momencie gdy blondyn zmobilizował się i wypluł do fiolki faktycznie gęstą z niedopojenia wydzielinę. Wcisnął ją kobiecie do rąk i popatrzył na nią z wyczekiwaniem godnym siedmiolatka czekającego na prezent gwiazdkowy.

— Już, proszę, a teraz chcę herbatę — zażądał, równocześnie stanowczo i błagalnie. — I coś do jedzenia, umieram z głodu, a z martwego pożytku nie będzie.

— Właściwie to by był, ale na krótko — skwitowała Geiser, jednak podeszła do drzwi, wychylnęła za nie i zamachała parę razy ramionami, nim wróciła do środka. — Rodion przyniesie ci herbatę z cytryną, trochę chleba i jakiś dodatek, pozwoliłam mu na dowolność. — Zygmunt usiadł na łóżku, przypominającym właściwie raczej wojskową pryczę niż legowisko z prawdziwego wrażenia, lecz w porównaniu z deskami dzielonymi z czterema innymi facetami, zdawało się wręcz królewskie. — Zanim jednak zjesz, weźmiesz kilka leków, które muszę na kimś wypróbować.

— Zgaduję, że ryzyko z tym związane jest duże?

Mimo to nie był szczególnie zaniepokojony; całą jego uwagę pochłonęła myśl o czymś ciepłym w żołądku i uzupełnieniem niezbędnej dawki kalorii. Nie liczył na nic wielkiego, ale sama możliwość posiłku w cywilizowanej atmosferze, bez ludzi łypających na niego spod byka i szukających rozpaczliwej okazji na wyrwanie mu kawałka pieczywa sprzed nosa graniczyło z cudem.

— Prawidłowo. — Nie dodała, czy chodzi o jego przypuszczenia czy o sam fakt dużego ryzyka dla podobnych jemu osobników, lecz złożyła mu w dłoniach niewielką, białą kapsułkę. — To prototyp leku na astmę. Weź ją i połknij albo pogryź, powinna działać pod obiema postaciami.

— A jeśli bym tak ją teraz wyrzucił i zdeptał? — Raczej nie widział powodu, by to zrobić, ale z pewnością reakcja szwabki byłaby zabawna.

— Odwołałabym Rodiona i powiedziała, że może zjeść przydział za siebie i za ciebie — odparła kobieta, niemal wyzywająco spoglądając w błękitne oczy towarzysza, powoli tracącego pewność siebie i butę. Ale tylko chwilowo. — Na pewno by się ucieszył.

Zygmunt, chcąc nie chcąc, przyjrzał się pastylce; wyglądała całkiem w porządku, jak zwyczajny lek na ból głowy czy inną taką głupotę. Z wahaniem położył ją sobie na języku, a nie mogąc zdobyć się na odpowiednią ilość śliny, faktycznie wciągnął głębiej i rozgryzł.

Wszystko to, oczywiście, pod zbyt czujnym jak na jego gust spojrzeniem Geiser.

— I jak? — zapytała wreszcie, widząc, jak mężczyzna ściąga wargi z niesmakiem.

— Smakuje ohydnie, twarda jak diabli, ale na razie nie umarłem, więc chyba w porządku — ocenił, usiłując pozbyć się fatalnego smaku z jamy ustnej.

— Czyli nie miałeś problemu z przyswojeniem samej w sobie? — Z osobliwego paska wyciągnęła notes i długopis, najbardziej splugawione narzędzie pisarskie. — Dodać coś na zmiękczenie czy da się wytrzymać?

— Nie no, wytrzymać się da — odparł zakłopotany blondyn, ponownie wściekle drapiąc się po głowie. Przydałby się mu jakiś porządny szampon, a najlepiej środek na robactwo. Zwykła woda nie wyrzuci z niego całego gniazda nieokreślonego szajsu, który wejdzie wszędzie i jest niezniszczalny jak jakiś Kmicic czy ktoś. — A właśnie, jak z moim papierem? Do komunikacji z Rodionem, rzecz jasna.

Kobieta ze zniecierpliwieniem wyrwała kilka kartek ze swojego zeszyciku i rzuciła mu je, wraz z jakimś długopisem, prawdopodobnie jej zapasowym. Blondyn złapał je w locie. Nie jest to może pióro z prawdziwego zdarzenia, ale wystarczy na kilka krótkich wierszy, ma drobne pismo, bez problemu.

— Jakby ci się skończyły, poproś go o więcej,

— A zna normalne literki? — Na to pytanie kobieta podniosła brew, więc poprawił pospiesznie: — Polskie, w sensie? Nie cyrlicę?

— Tak, zna polski, spokojnie. — Geiser odgarnęła kilka loków za ucho, ściągnąwszy usta z mieszaniną pobłażenia i rozbawienia. — Naprawdę jesteś ograniczony, wiesz? Granice twojego języka są granicami twojego świata, 213769.

— Wypraszam sobie! — oburzył się mężczyzna, odruchowo wstając z miejsca. — Znam pięć języków, w tym rosyjski, jednakowoż uważam za ujmę w moim rodowodzie uczyć się kretyńskiego, sztywnego, szwabskiego, więc jeśli...

W tym momencie tego jakże pouczającego wywodu Niemka chwyciła go za kark (nie miał pojęcia jak dokonała tego ze sztywną niemiecką manierą i krótkimi rączkami niskiej persony) i jednym ruchem wykręcając jego względnie silne ciało, położyła go na pryczy twarzą do materaca, zapewne aby skutecznie zatkać jego usta czymkolwiek pod ręką. Zamiotał się parę razy, zamachał nogami, acz z drugiej strony miał świadomość, czym może skończyć się trwałe uszkodzenie kręgosłupa i że ma do czynienia z lekarką.

Wreszcie, gdy rozluźnił mięśnie, uspokoił oddech, dość utrudniony przez tkaninę materac zakrywający dostęp do powietrza, poczuł, jak ręka kobiety odchodzi od tego jakże wrażliwego elementu ciała. Odwrócił się na plecy i zaczerpnął parę długich, ciężkich oddechów. Przy tym odkrył, że łóżko jest ciut za krótkie i jego nogi zawsze będą lekko zwisać z jego końca.

— Liczę na niepowtarzalność podobnych sytuacji. — oznajmiła Geiser. — Masz dużo szczęścia, skoro się tu znalazłeś, a takie szczęście należy traktować z rozsądną wdzięcznością.

— Chryste, ja się tutaj nie prosiłem. 

Choć w teorii to Chrystus nie był żadnym ważnym gościem w jego religii, przejął to zawołanie od swojego znajomego ze studiów, Feliksa, który jako cudowny katolik zapewne robi teraz karierę na jakimś uniwerku, założył rodzinę i jest na dobrej drodze do zdobycia dowolnej prestiżowej nagrody z dziedziny matematyki teoretycznej. Cóż, zdecydowanie łatwiej jest się uczyć czegokolwiek bez świadomości, że przed wejściem na uczelnie masz gwarantowaną potyczkę bynajmniej nie słowną z lokalnym klubem faszystowskich gnojków.

— A ja nie prosiłam, żeby przywlekli tu akurat ciebie — odrzekła Geiser, tym razem sprawdzając, czy jej drogocenny pasek po tym ekscesie nie został przypadkiem odpięty. — Jesteś okropnie irytujący i przebywanie z tobą wystawia na próbę moją cierpliwość, a wiedz, że to się rzadko zdarza.

Na dźwięk miarowego pukania jednym ruchem ściągneła związanie włosów, po czym skierowała się do drzwi. Wyszła, zaś drogę zostawiła otwartą dla Rodiona, niosącego tackę z blaszanym kubkiem wypełnionym czymś parującym i cudownie pachnącym, oraz dwie pajdy chleba i jabłko.

Mniej więcej w tamtym momencie Zygmunt przestał przejmować się wszystkim, co powiedziała Geiser, a jego myśli odleciały w nowym kierunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro