20. süß, nicht wahr, Süße?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zygmunt wyszedł na korytarz (który, dzięki bogom, okazał się pusty) rozglądając się asekuracyjnie na boki. Geiser zamknęła za nim drzwi i bez słowa udała się w prawo, zmierzając do rozwidlenia korytarzy. Żyd podreptał za nią, stopniowo coraz bardziej się rozluźniając i z ciekawością zerkając na numery na kolejnych drzwiach.

Minęli te z tabliczką informującą, że za nimi znajduje się gabinet, który objęła w posiadanie niejaka DR LISA GEISER, GENETIKERIN. Pamiętał, że to tutaj przywlekli go na samym początku, ale na wypadek gdyby gdzieś za rogiem czaił się jakiś strumfrajer, postanowił nie rzucać tym spostrzeżeniem na głos i po polsku. Niby z panią Geiser nic mu nie groziło, ale szwabi po prostu go drażnili. Tyle.

Jak na złość, kiedy już skręcili i mógł zobaczyć klatkę schodową na końcu tamtego fragmentu korytarza, zza kolejnego załomu muru wyłonił się jakiś postawny facet w mundurze i z całkiem sporym karabinem przewieszonym przez ramię. Po topniejącym śniegu na czapce i płaszczu można było się domyślić, że to jakiś wartownik, który chce czegoś od któregoś z obozowych lekarzy.

Facet i Geiser wymienili te swoje heil Hitlery i zdawkowe machnięcia dłoni. Zygmunt miał nadzieję, że na tym poprzestaną, ale niestety się przeliczył, bo szwab zaczął gadać w tym ich ostrym, nieprzyjemnym języku:

— Und was macht der Jude hier? Sollte er nicht gefesselt sein? Wird er nicht entkommen?

— Bitte machen Sie sich darüber keine Sorgen. 213769 weiß, wie man sich verhält, da ich weiß, wie man ihm Befehle erteilt.

— Einer Ihrer Tests, nicht wahr, Frau Geiser?

Poprawił kolbę broni, jednak nic nie wskazywało na to, że zamierzał postrzelić jedynego Żyda w zasięgu wzroku. To dobry znak.

— Exakt. Technisch gesehen habe ich ihm einige Freiheiten gelassen, aber er entscheidet sich dafür, mir zuzuhören und gehorsam zu sein, wie es ein guter Jude tun sollte — stwierdziła nie bez dozy samozadowolenia, niby od niechcenia mierzwiąc złotą czuprynę Zygmunta. — Sind die aus München schon hier?

— Ich habe gehört, dass sie wegen des Wetters einige Probleme hatten, aber sie werden bald eintreffen.

— Pani Geiseeer... — zaczął Platstein półgłosem zdradzającym wyraźne oznaki znudzenia.

Skoro Niemiec nie chciał mu nic zrobić, raczej nie musiał się obawiać odezwania się, bo tamci dwoje raczej po prostu urządzali sobie pogawędkę na środku korytarza. Geiser zapewne też była podobnego zdania, bo nie strzeliła mu wyprostowaną dłonią prosto w policzek, jedynie przewróciła oczyma z pobłażaniem i posłała mu znaczące spojrzenie.

— Moment — rzekła, niby to ze szwabskim akcentem, ale Zygmunt zrozumiał przekaz bez problemu. Potem z powrotem zwróciła się do swojego pobratyńca: — Scheint, als wäre er viel zu aufgeregt für heute. Was ist sonst noch mit unseren Gästen?

— Ich bin nur hierher gekommen, um Sie darüber zu informieren — przyznał tamten, kiwając głową. — Höß wird Sie anrufen, wenn Sie erscheinen.

— Oh, danke. Wir sollten jetzt gehen.

— Ja, ich auch. Auf Wiedersehen, Frau Geiser.

Znów uniósł rękę, jednak obrócił się na pięcie i z powrotem skierował się do wyjścia.

— Bis demnächst — rzuciła za nim Niemka, chyba po to, żeby nie wyjść na mrukliwą, bo zrobiła to dosyć machinalnie. — Viel Glück dabei, den untermenschlichen Abschaum draußen zu zügeln, aber ich denke, dass sie in der eisigen Kälte erträglicher sein werden.

— Ich stimme zu. Verdammter Schnee.

Obowiązkowo zaśmiała się lekko na coś, co chyba było tanim żartem Niemca. Słaby był, Zygmunta nie rozbawił.

Gdzieś w głębi budynku trzasnęły drzwi i znowu zapanowała martwa cisza. Mengele pokrzykiwał gdzieś za drzwiami; najwyraźniej prowadził jakąś operację, a losowy zgarnięty spośród więźniów lekarz jeszcze nie wiedział, co się dzieje podczas takowych.

Podobno strasznie źle reagowali na niektóre części procedur, jak Josef czasem żalił się w blokowej kuchni przy kubku względnie dobrej kawy. Przynajmniej kawy niebędącej obozową lurą i przeznaczoną dla wiernych pracowników zamiast dla miernych podludzi.

— Zdaje mi się, czy ktoś tu zaczyna się ładnie zachowywać? — szepnęła do niego, kiedy wspinali się po schodach. Nie zareagował niczym innym, jak tylko wielce urażonym hmpf. — Brawo, maleńki. Chyba zasłużyłeś sobie na nagrodę.

— Nagrodę? Dostanę nagrodę? — ożywił się, z roztargnienia przeskakując dwa stopnie naraz.

Geiser zareagowała tajemniczym uśmiechem i muśnięciem jego dłoni, jakby chciała go zatrzymać. Nachyliła się nad jego ramieniem, kiedy znów weszli na płaską część trasy po budynku.

— Ruhig, Schmusebacke, ich glaube, wir sind noch nicht im Büro.

No takim cichym tonem głosu równie dobrze mogła mu powiedzieć coś po polsku! Teraz był prawie pewny, że szwabka jest dziś w wybornym humorze i dlatego zabrała się za swoje ulubione męczenie biednego Żyda.

Znowu przeszli korytarzem, długim i szarym, ale tym razem nie musieli kluczyć przez kolejne zakręty i im podobne. Niemka zatrzymała się przed drzwiami, na których nie było żadnego numeru, po czym nacisnęła klamkę i weszła do środka. Zygmunt poszedł za nią i pierwszym, na co zwrócił uwagę, był niepomiernie przyjemny zapach.

Umeblowanie było dosyć skromne; ewidentnie był to gabinet typu zapasowego. Żadnych dyplomów i bibelotów, nawet lustra nie było. Jedno okno przysłonięte firanką, biurko, za nim wygodne krzesło obite czerwonym materiałem. Pod jedną ze ścian i przed biurkiem stały cztery inne, nieco skromniejsze, ale wciąż z podłokietnikami i ładnym obiciem w nieco jaśniejszym odcieniu. Przy drugiej ścianie stała szafka na akta, narzędzia, diabli wiedzą, co jeszcze, na której stał czarny telefon i walało się parę strzykawek z mętnym płynem. Chociaż tyle, że ich igły były względnie zabezpieczone.

Na blacie biurka natomiast leżało to, czego obecność powinno się zaznaczyć wytłuszczoną czcionką albo chociaż skromnym podkreśleniem słów. Ładnie, skromnie ozdobiony talerz, obok niego srebrny widelczyk, niedbale oparty o bok naczynia, a na rzeczonym naczyniu całkiem szczodrze ukrojony kawałek czegoś czekoladowego i obłędnie pachnącego.

Czuł głównie kakao i jakieś owoce, brzoskwinie albo morele. Obok stała filiżanka z herbatą malinową, zapewne z tego samego serwisu co talerz.

Coś przewróciło mu się w żołądku. Może i nie był na tak głodowych racjach, jak reszta obozu, ale wciąż nieco brakowało mu do pełnej sytości. O przekąskach dla fanaberii już nie wspominając.

Geiser, jakby odczytując jego myśli, zamknęła drzwi i niefrasobliwie usiadła na najładniejszym krześle, tym za biurkiem, po czym spojrzała na niego spod rzęs.

— Na co tak czekasz, 213769? Mamy trochę nadprogramowego czasu, prawda, ale wciąż, nie wiem czy zdążysz to zjeść. Jeden z lekarzy ostatnio gościł brata, cukiernika z Wiednia i zostało mu trochę Sachertorte, a że akurat mieliśmy małe zebranie, to tak wyszło. Nie dotykaj jak jesteś uczulony na morele, wtedy zostań przy herbacie, nie chce mi się reagować na anafilaksję.

W teorii, jako Żyd, rezydent KL, w tej sytuacji powiniem z przestrachem dziękować kobiecie łamanym niemieckim, może się skłonić, po czym nieśmiało i ostrożnie zabrać się za jedzenie i dopiero, kiedy okaże się, że na pewno jest dla niego i nie ma posmaku trucizny, skłonić się do przełknięcia przysmaku.

Teoria nigdy nie była dla Zygmunta.

Wyszczerzył się z radością jak dziecko, które dostało pod choinkę szczeniaczka, po czym niemal w następnej sekundzie zabrał się za deser, o dziwo nie roniąc ani okruszka na sterylny blat.

Pochłonął całość w czasie, który spokojnie starczył Niemce na nieznacznie wytrzeszczenie oczu i rzucenie pod nosem jakiegoś komentarza, który nie doszedł do jego uszu i w sumie nie dbał o to aż tak, bo pewnie i tak był po szwabsku, znając życie.

Zachowywała się, jakby nie zdążyła już zauważyć, jak reagował na możliwość zjedzenia czegoś pożywniejszego od zwyczajowej porcji węglowodanów, ewentualnie i sporadycznie mocno uboższej wersji jedzenia dla pracowników, bo doktor Geiser mimo wszystko nie chciała niepotrzebnej awitaminozy na oddziale. Układ pokarmowy, póki nie był powiązany z truciznami, raczej ją nużył.

Kiedy uporał się z tym tortem, cudownie słodkim i cukrowym, acz z miłą owocową nutą w postaci dżemowego nadzienia, pieczołowicie zeskrobał widelczykiem resztki polewy czekoladowej z talerza i oblizał wargi, chcąc zachować jak najwięcej smaku.

Dopiero wtedy zerknął na swoją towarzyszkę, której osłupienie chyba przeszło w tą zabawną odmianę miękkiego pobłażania. Odpowiedział jej uśmiechem, tylko nieco przepraszającym.

— Niepotrzebnie się martwiłam. Herbata jest przestudzona, ale wrzątek też byś chyba wypił, zgaduję.

— Akurat na poparzenie języka nie mam aż takiej ochoty — odrzekł z godnością, prostując się na krześle z prawdziwą hebrajską dumą. — A, pani Geiser? Do czego mamy czas? Znaczy, chcesz mnie badać o jakiejś tam danej godzinie?

— Muszę cię naprawdę zacząć uczyć niemieckiego — zawyrokowała bez związku z jego pytaniem, załamując ręce. — Będę miała gości z półświatka uniwersytetu monachijskiego, ostatnio luźno współpracujemy.

— W porządku? Ale co mi do tego?

— A to, 213769, że uparli się, żeby zobaczyć przykład aryjskiej morfologii u hebrajczyka, obiekt testowy od tabletek na astmę i mojego należycie ułożonego Żydka przed tym, jak wpadną do Josefa oceniać jego obiekty od nomy, to jest raka wodnego. Paskudna rzecz i osiągana na razie tylko w warunkach laboratoryjnych, ale ostatnio mają paranoję, że na froncie się pojawi.

— Chcesz się mną chwalić przed jakimiś frajerami od głupiej biologii? — Zmarszczył brwi, biorąc łyk herbaty i od razu czując na sobie nieco bardziej karcące spojrzenie szwabki. Machinalnie odłożył filiżankę dalej od siebie. — A nie mogłaś im powiedzieć, że, nie wiem, masz coś do pracy?

Mina nieco się jej skwasiła, jak u małej dziewczynki kosztującej cytrynę, acz chcącej trzymać fason z wcale niezłym powodzeniem. Mężczyzna przekrzywił głowę, nie do końca rozumiejąc co chciała przekazać niewerbalnie. Dotąd zdawała się raczej niemożebnie zadowolona z takich nobilitacji, więc dlaczego dzisiaj było inaczej?

— Powiedzmy, że robią to dla kaprysu, a ja dodatkowo kontaktuję się z nimi z niemiłej konieczności, są zafiksowani na genitalia w sposób gorszy niż niektórzy koledzy z branży. — Na wyważone niezrozumienie na twarzy Zygmunta, dodała: — Wiesz, kobieta jako samo narzędzie reprodukcji. Niby nie powinni nic zrobić na oficjalnej wizycie, teoretycznie szanują moje badania, ale wciąż mam jakieś niemiłe przeczucie.

— To nie tak, że cała wasza filozofia taka jest?

— Nie aż tak, wyobraź sobie. Kobieta pracująca na rzecz Rzeszy również jest ważną figurą w społeczeństwie, myślisz że jak inaczej daliby mi nadzór nad blokiem, hm?

— Urok osobisty? — podsunął, mrugając okiem.

A nuż szwabka będzie skłonna jakoś przyjemnie na to zareagować? Może kontynuacją flirtu? Skoro już do czegoś między nimi dochodziło, dlaczego nie spróbować z czymś więcej, oczywiście nie w niesmacznie natarczywy sposób?

— Społeczeństwo żydowskie jest jednak okrutnie zdegenerowane, skoro tak wybieracie ludzi na stanowiska. — Zamiast tego wbiła mu nacjonalistyczną szpilę. Niemiło.

— Próbowałem być miły! — żachnął się, tym razem niemal ordynarnie sięgając po filiżankę i pociągając łyk napoju, po czym odkładając ją na jej poprzednie miejsce. — Bla, bla, bla, jestem Frau Geiser i Trzecia Rzesza nie jest w ogóle lamerska.

Przekręciła głowę i uniosła brwi, po czym zgrabnie podniosła się z miejsca. Okrążyła biurko z tą swoją niewzruszoną manierą, stanęła nad Zygmuntem i, pomógłszy sobie szarpnięciem za blond włosy, odgięła głowę Żyda do tyłu.

Pochyliła się nad nim tak, że wyraźnie czuł cichy, stonowany podmuch oddechu na własnych ustach, a waniliowe perfumy wydały się nagle bardziej intensywne. Wysunął twarz nieco do przodu, przymknął oczy. Już prawie czuł gadzie wargi na własnych ustach.

— Próbowałeś być miły, hm?

— Yhm — jęknął, próbując jeszcze zmniejszyć dystans między nimi i czując jak zadbane paznokcie lekko drapią jego skalp. — Miałem być grzeczny, prawda, pani Geiser?

— Będziesz. Nie masz wyboru, 213769. I będziesz taki, kiedy z grzeczności pobędziemy chwilę z tymi nudziarzami z Monachium. Verstanden?

— Verstanden.

— Jaki będziesz, hm?

— Będę grzeczny, pani Geiser.

Zgadywał, że uśmiechnęła się z zadowoleniem. Nie mógł jednak tego stuprocentowo potwierdzić, bo w końcu zminimalizowała odległość swoich warg od tych jego, na nieszczęście pozostając tam nie więcej niż dwie, trzy sekundy. Mruknęła z aprobatą na jego błagalne westchnienie i pociągnęła za jego włosy, żeby był zmuszony do kolejnego uwłaczającego odgłosu. Chyba jej się to podobało.

— Doskonale. Po namyśle, odniosę naczynia do kuchni i wrócę już z tamtymi. A jeżeli zachowasz się, jak trzeba, może znajdę dla ciebie jeszcze chwilę, zaręczam że przyjemną. Zastosujesz się do tego, skarbie?

Coś rozlało mu się przyjemnym ciepłem w okolicy serca, nagle przyspieszającego.

— Zastosuję.

— Sehr gut.

Poczochrała pieszczotliwie złote kosmyki i ani się obejrzał, kiedy zniknęła mu z pola widzenia, zamykając za sobą drzwi. Zapadł się głębiej na krześle, czując jak nieprzyzwoitą czerwienią zalewa mu się twarz. Zapewne nie tylko ona, ale o tym nie chciał wspominać, żeby bardziej nie nakręcić tej atawistycznej reakcji na piękną kobietę.

Dopiero po chwili zorientował się, że zabrała ze sobą jego filiżankę herbaty, jeszcze w ponad połowie pełną i zapewne siorbała ją teraz z tą germańską wyższością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro