29. sind Bücher besser als Jungen?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie, żeby spodziewał się, że Geiser będzie na niego czekała z utęsknieniem godnym mitycznej kochanki, której luby wyruszył na wielce niebezpieczną wyprawę, wiecznie wiernej Penelopy wyglądającej swojego Odysa, jednak wciąż byłoby miło.

Tymczasem kiedy wślizgnął się przez drzwi frontowe i zsunął z nóg buty, pierwszym co go powitało był Bismarck podbiegający do niego z wielkim entuzjazmem i nagle odskakujący, jakby w ostatniej chwili wycofał się z wielkiego polowania na nogi Zygmunta. Pognał na górę, widocznie w jakimś hiperaktywnym kocim epizodzie, a po chwili dało się słyszeć jakiś szorstki, drapiący odgłos.

Dobrze dla szwabki byłoby, gdyby było to wywołane zabawą jakimś przystosowanym drapakiem, a nie na przykład jednym z eleganckich drewnianych mebli.

Wkroczył do salonu, ze szczerą nadzieją na to, że być może po prostu skoczyła po prostu po szklankę wody z cytryną dla odświeżenia, a tak poza tym to całą uwagę poświęciła oczekiwaniu na swojego gościa, którego przecież sama tutaj zawlokła. W takim wypadku powinna mu przecież poświęcić należną uwagę! Ale nie, żeby mu na niej zależało, był niezależny od wrednej szwabki i jej sztuczek, po prostu uważał, że to byłoby w porządku, obiektywnie patrząc.

— Już wróciłeś, 213769?

Tymczasem okazało się, że siedziała na kanapie, z nogami wygodnie wyciągniętymi wzdłuż mebla, acz wciąż okrytymi eleganckim materiałem sukienki tam, gdzie wymagała tego klasyczna przyzwoitość. W jednej dłoni trzymała jakąś książkę, może trzystustronicową z niemieckim tytułem wytłoczonym złotą czcionką, a drugą rękę umiejscowiła na grzbiecie leżącego obok Bełta, drapiąc go od niechcenia za uszami. Buty pedantycznie odstawiła tuż obok mebla.

W chwili, w której mężczyzna wkroczył do pomieszczenia uniosła wzrok znad literek zlepiających się w nieprzyjemne i bezsensowne dla niego słowa i skupiła się na jego sylwetce, jednak na razie bez żadnej gwałtowniejszej emocji. Chociaż tyle.

— Yhm — mruknął, marszcząc lekko brwi. — Mówiłaś, że masz plany na wieczór. I że dostanę uwagę.

— Mówiłam, fakt. — Poprawiła starannie ułożone loki, odłożyła lekturę na pobliski stolik kawowy, uprzednio zaznaczając stronę tą specyficzną przymocowaną do okładki zakładką ze wstążki. — A co powiesz o panu Sobieskim? To Polak, z krwi i kości zresztą, więc chyba się dogadaliście?

— Wy z kolei chyba się nie dogadujecie, szwabko.

— Łagodnie mówiąc. Co, ile nowych słów poznałeś, pięknisiu? — Uśmiechnęła się do niego przekornie, jakby dyskusja dotyczyła obelg na naród żydowski, a nie na nią samą. Osobliwe. — No i wiesz już chyba, co cię czeka w tym domu i do kogo właściwie trafiłeś, hm?

— Taa, nawet gdyby wpadł tu jakiś głupi fagas, to nie ma problemu, bo wtedy po prostu zrobisz z niego karmę dla kotków i wrócisz do dawania mi uwagi, bo podobno tak właśnie robisz z tymi swoimi aryjczykami. Mniej więcej. Dlatego nie wytrzymują dłużej niż miesiąc?

— No proszę, jaki mądry Żydek. 

Spodziewał się prędzej, że Geiser się poddenerwuje, strzeli jakiegoś lekkiego focha, a nie tego, że zmarszczy nos i przesunie dłonią wzdłuż całego grzbietu kocura, jakby delektując się perspektywą ćwiartowania i bezczeszczenia zwłok losowych aryjskich adoratorów. 

Nie wiedział, czy powinno go to cieszyć czy martwić, jako że sam był rzekomo jakimś tam aryjczykiem Schrödingera czy innego szwaba. Sama doktor go tak kiedyś określiła. 

— I pewnie powiesz, że chcesz tej swojej uwagi teraz?

— Nie muszę, bo to ta wasza niemiecka obietnica. Podobno ich dotrzymujecie, szwabko?

Powoli rozciągnął usta w pełnym wyczekiwania uśmiechu, widząc, jak w oczach Geiser zaczyna migotać pewne zainteresowanie, a sama figurka kobiety podnosi się powoli do pozycji półsiedzącej. Bełt przeciągnął się i fuknął z istną wzgardą, kiedy przestała go głaskać na rzecz podparcia się ręką synchronicznie z powolnym opuszczeniem nóg w kierunku porzuconych wcześniej obcasów. W końcu!

— Dotrzymujemy, a i owszem. I skoro na razie nie pyskowałeś i ładnie się mnie słuchasz, to wręcz wypadałoby spełnić taką obietnicę, prawda, mój Żydku? — Z niemal teatralnym wyćwiczeniem wsunęła stopy w swoje buty, wstała z zaskakującą gracją jak na takie obuwie. — Ale wiesz chyba, że najpierw obowiązek, a później przyjemność, prawda?

— Niby tak, ale co to ma do twojej obietnicy?

— Ta twoja żydowska kolacja była niezgorsza, jednak jest z nią jeden główny mankament, poza semicką genezą. Wciąż wypada po niej posprzątać.

Machnęła ręką w stronę, gdzie za ścianą prawdopodobnie znajdował się stół, zapewne wciąż zastawiony pozostałymi po posiłku naczyniami. Spojrzał na nią z niedowierzaniem, mając nadzieję, że chociaż to odpuści i przejdzie w końcu do tego przeklętego planu na wieczór.

Czy naprawdę musiał się aż tak poniżać przez zwyczajną, wredną Niemkę?

— A że planuję się położyć spać o konkretnej godzinie, to twój czas na uwagę przelatuje ci obok nosa kiedy się tak wahasz, czy zrobić poprawnie i posłuchać, czy jednak się buntować. To jak, Schatz?

Prychnął pod nosem z nieopisanym wyrzutem, a widząc rozbawienie na twarzy kobiety, wyprostował się jak struna i splótł ramiona na piersi. To, co do niego mówiła, nie było ani miłe, ani dobre. Szwabka teoretycznie też nie była, ale zwykle była jakaś znośniejsza, kiedy spełniał jej losowe kaprysy.

— To nie jest w porządku — burknął, demonstracyjnie odwracając się do niej profilem. — Mówiłaś, że sama pomyślisz nad zmywaniem!

— Mówiłam, że się zastanowię i po zastanowieniu dotarło do mnie, że równie dobrze ty możesz to zrobić, to raptem dwa nakrycia. To trzecie, dla mojego męża — zachichotała mówiąc to, wyraźnie kpiąc z wcześniejszych logicznych podejrzeń Żyda — już odłożyłam, gdzie trzeba, i tak było czyste.

— Ale pani Geiser!

— Słucham, pięknisiu? Będziemy się tak przerzucać argumentami czy szybciutko się uwiniesz, ja dokończę rozdział i zajmiemy się czymś przyjemnym, jak wolisz zrobić? Wybór należy do ciebie, ja zastosuję się do decyzji.

Zadrżał, czując jak wypielęgnowana dłoń łapie go w pasie, wyjątkową uwagę poświęcając jego lewej kości biodrowej. W akompaniamencie stuknięć obcasów o parkiet przeszła za niego, palcami przebiegając w mocno frywolnej manierze przez jego podbrzusze do drugiej z wystających kości miednicy. Nieznacznie wbiła w nią paznokcie, przysunęła się bliżej i oparła głowę na jego obojczyku, drugie ramię bezpardonowo owijając wokół torsu Zygmunta.

Ustami musnęła jego żuchwę tuż pod uchem, a przez oddech muskający skórę zdawało mu się, jakby włoski zarostu w tym obszarze stawały na baczność, nie chcąc sprawiać wrażenia ignorancji. Nie chcąc poddać się do reszty, zerknął przed siebie, na przeciwległą ścianę i ze zdziwieniem zanotował zawieszone na niej lustro oprawione w prostą, gustowną ramę.

Ni mniej, ni więcej, jak ozdoba wnętrza, jednak w tej chwili przyciągnęła uwagę wybitniej, niż zawalony starymi książkami regał niedaleko czy eleganckie, empirowe meble.

Widzial w nim swoją własną sylwetkę, zadziwiająco zdrową i nabierającą adekwatnego dla człowieka wyglądu, tym bardziej w tych nowych, czystych ubraniach, zupełnie różnych od pasiaka odłożonego w łazience Geiser. Widział ręce częściowo zakryte czerwonymi rękawami sukienki i oplatające go w pasie jak wyjątkowo przebiegłe pnącze trującego bluszczu; niby nie powinno tak być, jednak godził się na to zaskakująco łatwo. Drobna, kobieca główka majaczyła obok jego szyi, otoczona lokami w nieokreślonym odcieniu brązu, podczas gdy sama kobieta z wyraźną lubością utrzymywała twarz w zgięciu jego szyi.

Czując jego poruszenie się, właśnie w celu spojrzenia w lustrzaną taflę, sama zwróciła spojrzenie niebieskich tęczówek w tym samym kierunku, charakterystycznie unosząc kącik ust, jakby z triumfem. Zacieśniła uścisk i wyszczerzyła się z radością na widok tego, jak szybko udał, że wcale a wcale nie napawał się tym widokiem.

Rozwydrzył się na tyle, że nawet nie poluzował własnych rąk, wciąż złożonych w geście wybornego oporu!

— A jak nie pójdę do kuchni, to zostanę tak tutaj?

— Tylko beze mnie, bo wtedy pójdę sobie z powrotem do czytania. Może pójdę na górę, powinnam mieć hipertroficzne serce do ostatecznego spreparowania i wysłania do muzeum w Niemczech. Lubią takie rzeczy, a że Josef czasem odstąpi mi autopsję czy dwie i coś się trafi, to korzyść dla obu stron.

— A jak pójdę za tobą i przekieruję uwagę na coś ciekawszego niż jakieś tam flaki?

Nie miał zielonego pojęcia, skąd u niego ta nagła śmiałość, aczkolwiek biorąc pod uwagę to, jak tragiczną czerwienią powlokła się jego twarz, można było przypuszczać, że mimo wszystko Zygmunt nie stał się jednostką do końca dominującą.

Dlatego, że już wcześniej nią był, żeby nie było. Inaczej nie pozwalałby szwabce na takie ekscesy.

— Co wtedy? — zapytał i tknięty impulsem, położył rękę na jej zaskakująco drobnej dłoni, wciąż ułożonej na jego biodrze, nieznacznie wpasowując jej palce między swoje własne.

— Du wurdest wahnsinnig selbstbewusst, nicht wahr? Wtedy będę chyba zmuszona przytrzymać cię jakoś z dala ode mnie, dopóki nie zmienisz podejścia, maleńki.

— A jak to zrobisz, moja Frau?

Czuł, jak cały sztywnieje, kiedy Geiser najwyraźniej wyprostowała własną postawę i wplotła palce w jego kosmyki, odginając jego głowę do tyłu tak, że to jemu było teraz bliżej do opierania się o obojczyk drugiej osoby.

I zupełnie nie jak Żyd, nad którym przewagę zdobyła brutalna i względnie niebezpieczna Niemka, westchnął na to działanie ciężko, przymykając powieki.

— Niestety, pod sufitem cię tu nie podwieszę, ale na którymś krześle można cię będzie adekwatnie unieruchomić i zostawić na całą noc, z wszelkimi światłami wokół zapalonymi, żebyś przypadkiem mi nie zasnął. Ah, i żebyś nie myślał, że przyjdę na twoje zawołanie, Żydku, gdzieś powinnam mieć knebel z Auschwitz, taki nieprany i po kilku użyciach jeszcze w tym tygodniu. Już i tak za długo pozwalam ci się ze mną wykłócać na takie banalne tematy, więc póki jestem w humorze, idź ładnie pozmywaj i adekwatnie się tobą zajmę, dobrze, cudzie?

— Cudzie?

Tutaj jego pewność siebie najwyraźniej się skończyła, nogi zadrżały, a głos zawyżył o oktawę, zapewne dla zrównoważenia tego, że ten Geiser gładko się obniżył.

— Cudzie. Cudem jest to, że nadal żyjesz, będąc tak pyskatym semitkiem. — Bez grama delikatności przekręciła jego głowę na bok i z identycznym podejściem zabrała się ustami za jego własne, z zawziętością antycznej władczyni oznaczającej nowo podbite tereny przygryzając wargi, pozwalając sobie na pofolgowanie językiem tak zuchwale, jakby była jego wieloletnią kochanką. — Do kuchni, 213769. Sofort.

Skapitulował. Kiwnął głową niepewnie, bez świadomości wplatając palce pomiędzy te należące do Geiser. Jego kroki same skierowały się w stronę wspomnianego pomieszczenia i mimo że wiedział, że Niemka raczej nie pójdzie tam razem z nim, odwrócił się do niej zaskoczony, kiedy puściła jego dłoń i odsunęła się na dobre od jego bioder.

Przez krótki moment po prostu chłonął jej cudowny wyraz twarzy, przymrużone oczy otoczone wachlarzami rzęs, usteczka wygięte w triumfalny łuk, policzki zaróżowione tak delikatnie jak u porcelanowej laleczki, jej intensywne spojrzenie zmuszające go do robienia tak wielu rzeczy, których robić nie chciał, a jednak pod naciskiem tego podłego stworzenia w czerwonej sukience wciąż je robił, jakby na przekór samemu sobie.

— Zaraz będę. 

Nie wiedział, po co jej to mówił, po prostu poczuł, że tak należy.

— Wiem.

Odprowadziła go wzrokiem, kiedy znów obrócił się na pięcie i faktycznie udał się do kuchni, żeby zrobić to, o co prosiła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro