32. die Abende

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Właściwie to nie do końca potrafiła przetworzyć w umyśle to, co właśnie zaszło, co miało miejsce w jej domu, jej łazience i właściwie trochę w jej wannie. Z jednej strony, zdecydowanie nie znajdowało się na tym poziomie, co jej ekscesy z Żydkiem ledwie godzinę, może dwie temu, ale prawdą było również, że to miało zdecydowanie inny wymiar.

Choćby dlatego, że padła namiastka rozmowy, a przynajmniej więcej komunikacji werbalnej, niż kiedy po prostu posuwała się do pogłębionej fizyczności. Z całym jej szacunkiem do własnych umiejętności polemicznych, uważała, że ta pozornie prosta wymiana słów i zdań była w pewnym stopniu dobrym wyzwaniem.

I wywołała znacznie więcej pozytywnego ciepła w środku jej trzewi, niż zwykło się to dziać przy zwyczajnym pokazywaniu Żydowi jego miejsca w hierarchii, obozowej czy nie, aż myślała teraz nad dobraniem adekwatnej konsekwencji o wiele dłużej niż powinna.

W teorii, mogła przywiązać go do krzesła i zostawić na noc, jednak w praktyce jakoś nie miała na to ochoty. Chyba.

Zygmunt jak najbardziej zasłużył na represje za brak szacunku do wielkiego narodu niemieckiego, a jednocześnie było jej niezmiernie miło, że stanowiła jedyny wyjątek, jedyną komplementowaną i lubianą przez niego aryjkę. Gdyby, dajmy na to, do Josefa też się tak zwracał i słuchał, pewnie czułaby się inaczej, mniej wyjątkowo.

Aż wstyd przyznać, ale najwyraźniej wcale nie chciała, żeby tak naprawdę zaczął się słuchać wszystkich jej pobratyńców tak w każdym wypadku, a już na pewno żeby myślał o nich tak, jak najwidoczniej myślał o niej. Taką zdecydowanie mniej buntowniczą odmianę pyskatego Żydka chciała zatrzymać tylko dla siebie, jak fenomenalny naszyjnik z pereł, pierścionek z brylantem czy inny szeroko pojęty skarb.

Prawie skończyła monotonne rozczesywanie wilgotnych, pociemniałych od wody włosów. Szczotka przesuwała się pomiędzy kosmykami raz po razie, w wyuczonej manierze, żeby kudełkom nie przyszło czasem na myśl powywijać się później w nieprzewidziane i mało estetyczne strony. Raz jeszcze przesuszyła je ręcznikiem i spięła we względnie niedbały węzeł, tyle tylko żeby o poranku dało się je jakoś znośnie ogarnąć.

Przeszła do sypialni, zrzuciła szlafrok i przebrała w piżamę, niewyróżniający się niebieski komplet. Rzuciła kontrolne spojrzenie na drzwi, jakby spodziewała się, że mężczyzna wcale nie poszedł do salonu, żeby przygotować sobie legowisko, tylko został na górze, jedynie czekając na odpowiedni moment, żeby zaskoczyć ją jakąś swoją żydowską sztuczką (istna głupota, wnosząc po tym, że w tej samej chwili z dołu dobiegło wyraźnie sfrustrowane "zostawże ten cholerny koc, szwabski kocie!").

Otworzyła szufladę w jednej z komód i nadzwyczaj ostrożnie wyjęła z niej książkę w czarnej, prostej oprawie z tytułem wypisanym białymi literami. Nie mogła przecież trzymać "Ante septimam stellam" Zygmunta Platsteina ot tak na widoku, kiedy rzeczony Zygmunt Platstein gościł w jej domu, nawet jeżeli tymczasowo.

Następnie spomiędzy własnych ubrań wyciągnęła czarno–czerwony, w miarę ciepły flanelowy materiał. Konkretnie, piżamę. Męską piżamę.

Do teraz ubolewała, że w żadnym sklepie nie udało jej się znaleźć ani adekwatnie przypominającego pasiak kompletu, ani nawet odpowiedniego materiału, ale to widocznie stanowiłoby zbyt cudną ironię, nawiązanie, przypomnienie, jak zwał tak zwał. Kolory kojarzące się bezpośrednio z tymi stanowiącymi flagę Trzeciej Rzeszy też się nadawały, nawet jeżeli było to znacznie subtelniejsze niż biało–niebieskie pionowe paski.

Odłożyła książkę z powrotem do szuflady i skrzętnie ją domknęła, jakby tomik miał z niej uciec, jakimś cudem i wyłącznie na złość Niemce. Z przewieszoną przez rękę piżamą wróciła jeszcze na moment do łazienki, żeby wziąć ze sobą dwa kubki — swój pusty i ten Żyda, nadal w połowie pełen herbaty —, po czym skierowała się na dół.

Zygmunt zdążył się już całkiem nieźle urządzić, patrząc na to, że jej kanapa chyba nigdy nie wyglądała tak przytulnie. Dwa czy trzy pledy, poduszki przerzucone na jedną stronę, widocznie mającą robić za wezgłowie i siedzący na niej sam Zygmunt, aktualnie wyjątkowo wymownie spoglądający na Bełta, który miał czelność zająć dla siebie dolną połowę skromnego posłania. Bismarck został chyba przymusowo eksmitowany z najbardziej puchatego koca, patrząc na parę nitek porzuconych na dywanie i samego kocurka, zupełnie pochłoniętego atakowaniem tych smętnych resztek.

— Zeigst du dem Juden seinen Platz, kleine Kobolde? Niedlich — zachichotała, odkładając kubki na najbliższy wolny parapet. Mając na uwadze wyjątkowo łowne usposobienie mniejszego z jej pupili, samemu podeszła do kanapy, przysiadła na podłokietniku, teraz zapewne mającym służyć za podgłówek i podała mężczyźnie koszulę i spodnie. — Przebierz się w to, normalne ubrania radzę ci odłożyć na tamtą szafkę, na podłodze nic nie uchroni się przed tym diablęciem. Szkoda byłoby takich ładnych szelek.

— To piżama? — asumował, dosyć zdziwiony, mimo tego przyjmując ubranie. — Nie miało być jakichś konsekwencji za obrażenie szwabów? Znaczy, nie żebym narzekał, po prostu myślałam, że jakoś za to oberwę.

— Oh, konsekwencje będą. Nie zdradzę ci po prostu jakie i kiedy, już sama niepewność będzie dla ciebie chyba wystarczająco dręcząca.

Roztrzepała mu włosy, zadowolona ze swojego wyjaśnienia na które wpadła, bądź co bądź, spontanicznie. Istny geniusz, nie ma co. Semita wydawał się jednak nieszczególnie przejmować taką grozą nagle zawisłą nad jego karkiem, niby germańską wersją miecza Damoklesa, bo kocio przymknął oczy, wyginając szyję jeszcze bardziej w jej stronę, jak przyciągany jej dotykiem.

— Tak, pani Geiser.

— Pójdę nakarmić te dwa pomioty piekielne, lepiej dla ciebie, żebyś przebrał się w piżamę w tym czasie.

Wstała, ku zawiedzonemu jęknięciu swojego towarzysza i złapała za kubek, kierując się powoli w stronę kuchni.

Bełt i Bismarck najwyraźniej orientowali się doskonale, co znaczy ten kierunek obrany przez ich panią i z zadziwiającym, przynajmniej jak na większego z nich, wigorem pospieszyli za nią, z ogonami dumnie zadartymi ku górze. Może to jakiś koci odpowiednik merdania ogonem u psów, kto wie.

— Tylko bez zbędnego pośpiechu, 213769.

Ze złośliwym niemal uśmieszkiem zmarszczyła nos, zaraz znikając za framugą razem z kotami. Słysząc, jak Geiser szczebiocze coś do zwierząt i chyba wsypuje do ich misek jakieś jedzenie, postanowił nie zwlekać, zaraz zdejmując szelki, spodnie i w miarę szybko zmieniając je na parę flanelowych.

Z koszulą poszło mu nieco wolniej, z elementarnych powodów; odpięcie drobnych, niebieskawych guzików trochę czasu mu zajęło, a kiedy złapał za czarno–czerwoną koszulę, jego uwagę na moment zaabsorbowało to, że tak samo jak większość elementów tego wnętrza, była przesiąknięta waniliowym, słodkim zapachem szwabki, jednak nawet wyraźniej, jakby co najmniej stanowiła piżamę czy wygodne odzienie kobiety na co dzień, jeszcze na długo przed pojawieniem się Żyda w jej domu.

Osobliwe. Jakaś część umysłu racjonalnie sugerowała mu, że to pewnie tylko efekt bycia przechowywanym w tym domu, może komodzie, przez jakiś czas, jednak dla samego siebie postanowił uznać, że jedynie pożyczał tą koszulę.

Na moment schował twarz w materiale, otaczając się cudownym aromatem, poprzednią koszulę odłożywszy razem z resztą ubrań dziennych na wskazaną mu wcześniej przez Niemkę komodę.

Kiedy do jego uszu dotarł specyficzny dźwięk kubka odstawionego do zlewu, dotarło do niego, co miał właściwie zrobić i machinalnie przerwał tą cudowną utopię, wciągając najpierw jeden, potem drugi rękaw na siebie. W samą porę mu się to udało, bo kiedy akurat zaczynał poszukiwanie najniżej położonej szczeliny na guzik, do salonu wróciła aryjka, z niesłabnącym zadowoleniem wypisanym na twarzyczce.

— Dobrze zrobiłeś, czekając na mnie z dokończeniem wkładania tej koszuli, skarbie — mruknęła, bezwstydnie zawieszając wzrok na jego wciąż odsłoniętej klatce piersiowej, ze śladami jej dzisiejszych ugryzień powoli przechodzących z malinowego w odcienie fioletu i podchodząc do zastygłego w pół ruchu mężczyzny. — Tak myślę i nie ma lepszego sposobu na oznaczenie cię jako mojego, nawet wypalenie ci moich inicjałów na ramieniu nie robiłoby takiego efektu. Powiedz, przypadły ci do gustu? — zapytała, niby to niewinnie przeciągając opuszkami palców po najbardziej krwistych malinkach. — Mnie samej niezwykle podobasz się w takiej odsłonie.

Jej druga dłoń niepostrzeżenie wślizgnęła się pod materiał, zatrzymując się na boku Zygmunta, w połowie drogi między dolnymi żebrami a biodrem, po czym przesunęła się na jego plecy, wywołując zabawny dreszcz lędźwi. Skinął głową, nie zrywając kontaktu wzrokowego, mimo tego, że czuł, jak czerwienieje. To zawsze progres.

— Mi też się podobają.

Rozluźnił się nieco, a nogi niemal się pod nim ugięły, kiedy poczuł delikatne usta na, jak mu się wydawało, samym środku mostka.

— Bardzo dobrze, bo jeszcze nie raz okażę tak, do kogo należysz. Aż mnie korciło, żeby zorganizować wtedy jakiś pokaz twojej wyleczonej astmy dla wszystkich lekarzy i innych ważniejszych person w KL, najlepiej z osłuchiwaniem, ale po analizie i uwzględnieniu faktu, że wtedy nie tylko ja będę tak badać twoje śliczne ciało, chyba sobie odpuszczę. Uraczę ich samym raportem.

— Moment, wyleczonej? — zdziwił się, mrugając parę razy patrzałkami. — Że paskudne pigułki działają?

— A myślałeś, że dlaczego częściej cię osłuchiwałam, parę razy kazałam ci wykonać konkretne ćwiczenia przy których zachowałeś wydolność i w końcu odstawiliśmy tabletki?

Uśmiechnęła się z czymś w rodzaju pobłażania, niezwykle płynnie przechodząc dłońmi do guzików koszuli i poczynając je zapinać od dołu, jeden po drugim, precyzyjnie i sprawnie.

Faktycznie, dawno nie miał napadu kaszlu, duszności i ogólnie czuł się dużo sprawniej niż przedtem. Zrzucił to na karb odpowiedniej diety i dbałości doktor Geiser o jego skromną osobę, jednak w istocie mogło być to powiązane z jego astmą. 

Czy raczej teraz jej brakiem.

— Nadal są w fazie testowej, ale po zwiększeniu dawki substancji czynnej zabiły mi cztery obiekty testowe, więc zostanę przy pierwotnej wersji, ewentualnie dopracuję ten smak jak okaże się, że na pewno jest skuteczny. Zostawiłam Josefowi trzydziestu astmatyków, ma im podać kolejną dawkę kiedy mnie nie będzie i sprawdzać postępy. Jak u wszystkich wyjdzie, to chyba będzie można wprowadzić lek do obiegu, ale na razie jesteś moim pionierskim sukcesem, maleńki.

— Dlaczego wciąż tak się o mnie troszczysz, skoro już mnie nie badasz?

Może i nie powinien o to pytać, patrząc na to, że mógł zabrzmieć, jakby robił jej wyrzuty czy coś takiego, ale nie mógł się powstrzymać, po prostu. Z tego, co zdążył zaobserwować, obiekty badań takiego Mengele były mu potrzebne tylko do sprawdzenia jakiejś rzeczy, a poza swoimi eksperymentami niezbyt się nimi przejmował.

Nie, żeby uważał lekarzy za bezduszne bestie, ale ci w Auschwitz akurat do najprzyjaźniejszych nie należeli. Na oddziale czasem rozlegały się strzały, zdecydowanie w środku budynku, a kiedy urzędował tutaj też Mengele, regularnie trafiały się jakieś krzyki, kiedy kneble najwyraźniej zawodziły w swojej roli.

Rodion też nieraz przekazywał mu coś względnie ciekawego, szczególnie co do działań tego popaprańca robiącego do sowiety maślane oczy. Oczywiście do przewidzenia było, że do Żyda wariat się tak nie mizdrzył, raczej traktował go czysto przedmiotowo i badawczo. Te szwabskie uprzedzenia rasowe serio były kretyńskie.

Geiser zapięła ostatni guzik w jego koszuli, przekręciła głowę lekko w bok i uniosła brwi z wyraźnym rozczuleniem, odwodząc go od rozmyślania, dlaczegóż to Anioł Śmierci ma aż taką słabość do głuchego komucha.

— Jesteś fascynujący, wiesz? — O dziwo, nie dodała nic o nauce, medycynie czy innych bredniach. To akurat coś nowego. — Dokończ herbatę, skoro już taki ładny kubek sobie na nią wybrałeś i kładź się powoli spać, rytmu dobowego nie wolno rozchwiać.

Podała mu wspomniane naczynie i z jakimś dziwnym błyskiem w oczach obserwowała, jak bierze kolejne łyki ciepłego, słodkiego napoju; taki smak był kolejną odmianą od norm obozowych. Kiedy skończył, wzięła od niego naczynie, na moment pozwalając ich palcom zetknąć się tuż przy wciąż rozgrzanej porcelanie i odłożyła je na stolik kawowy, podczas gdy Żyd usiadł na kanapie i odrzucił jeden z koców na bok, widocznie po to, żeby zrobić sobie miejsce i później się nim przykryć.

Korzystając z tego, że jeszcze się nie położył, stanęła tuż przed nim i pogładziła po policzku, jakby delektując się połączeniem aksamitnej cery i szorstkości zarostu.

— Też już idę się kłaść, wezmę Bełta i Bismarcka, żeby im do głów nie przyszło bratać się z semitą, czy cokolwiek.

— Dziękuję, moja Frau — wymamrotał, po czym, żeby zniwelować wrażenie onieśmielenia, przylepił się do jej tułowia, głowę mając tuż pod tymi przeklętymi kobiecymi piersiami.

Czuł wyraźnie jej ciepło, pozostałe po kąpieli, spotęgowane przez przyjemny materiał piżamy i znowu uderzyła go ta specyficzna fala komfortu i ulgi. Mimo wszystko zdziwiła go myśl, że nie obraziłby się, mając tak na co dzień.

— No, już. Całkiem miło mieć cię takiego pod ręką, grzecznego i ułożonego. — Pogłaskała go delikatnie po głowie, ramionach, po czym lekko, acz stanowczo odsunęła go od siebie, jednocześnie sięgając po pled i demonstracyjnie okrywając nim mężczyznę. — Ale teraz sio, spać! Dużo miałeś dzisiaj emocji i wypada się położyć, tak?

— Dużo emocji. Prawda — przytaknął, zdejmując okulary, kładąc je obok kubka i faktycznie wypełniając jej polecenie co do udania się na spoczynek. Rozkoszny widok, mogłaby takiego doświadczać znacznie częściej. — 'Branoc, szwabko.

Uśmiechnęła się do niego z czymś dziwnym, miękkim. Gdyby był fanem robienia sobie wielkich nadziei, może próbowałby to jakoś określić.

— Dobranoc, Zygmuncie.

Kiedy patrzył, jak idzie po te swoje koty i na górę, być może spróbował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro