4. Poesie? welche Poesie?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wyglądało na to, żeby Frau Geiser była szczególnie zadowolona z zuchwałych poczynań Zygmunta; ba, od incydentu z kwestią noszenia broni palnej w kieszeni zjawiała się podobnie regularnie jak Rodion, jednak nie przynosiła mu bynajmniej ciepłego posiłku i nie wychodziła z kilkoma zapisanymi kartami w dłoniach. Zamiast tego, podawała mu te swoje pigułki mające rzekomo zrobić coś z jego astmą, zadawała suche pytania mające stanowić chyba namiastkę wywiadu lekarskiego, czasem znowu pobierała od niego ślinę i włosy, trzy razy wzięła też nieco krwi, ale nią wydawała się nieco mniej zainteresowana.

Widać było też, że powoli zaczyna panować nad irytacją, która pojawiała się u niej za bezpośrednią sprawą blondyna, wydawałoby się, niezwykle zadowolonego z samego faktu zdenerwowania plugawej szwabki. Parę wyjątkowo dotkliwych razy przypłacił to racją żywności, oddawaną właśnie znajomemu komuchowi (który najwidoczniej ani myślał się nią podzielić, a przecież Zygmunt pozwalał mu czytać swoje wiersze, no co za tupet!), jednak poza tym Niemka wydawała się przyzwyczajać do wyjątkowo pyskatego usposobienia Żyda.

Z jednej strony, nie musiał się już obawiać, że kolejny kubek z wodą wyląduje na podłodze, acz z drugiej, nieznaczne denerwowanie Frau Geiser przy okazji ich spotkań stanowiło jednak formę rozrywki, tak niezbędnej w jego małej, zamkniętej przestrzeni. Jedyną w sumie, poza liczeniem cegieł i pisaniem sporadycznych wierszy po to, by dać je do przeczytania Rodionowi, a potem ukryć je skrzętnie pod materacem. Chyba z powrotem zaczynał się w to wczuwać, bo szło mu coraz płynniej, a i same twory nabierały pewnej jakości.

Jedyny mankament tej doskonałej formy spędzania czasu stanowiła konieczność ukrywania tej aktywności przed szwabką; kto wie, czy nie wykorzystałaby takiej fenomenalnej okazji do wprowadzenia kolejnych represji w celu zaznaczenia, kto tu jest górą?

Oczywistym było, że Zygmunt, nieugięty i niepodlizujący się szwabce tak, jak zrobiłaby to przeciętna zastraszona jednostka przebywająca w tym obozie. Nie było co do tego wątpliwości. Tego dnia jednak, nieco ponad dwa tygodnie od przymusowej eksmisji mężczyzny do tej luksusowej w porównaniu z barakami celi, światopogląd ten miał ulec nieznacznemu — tylko nieznacznemu — zachwianiu.

Równy stukot obcasów eleganckich butów Geiser rezonował w pustawym korytarzu, a sama szwabka wyglądała na podejrzanie niemal zadowoloną. U ludzi tego pokroju, Niemców, takie zadowolenie bez większej kpiny wypływające na oblicze nie mogło znaczyć niczego dobrego w sensie moralnym i etycznym, co do tego nie było wątpliwości. Idącego z przeciwnej strony znajomego jej sowieckiego przestępcę politycznego pozdrowiła nieznacznym skinieniem głowy i uniesieniem jednego kącika warg trochę wyżej.

Rodion, notabene wynoszący wtedy od Zygmunta blaszane naczynia pozostałe po obiedzie Żyda i porcję nowych wierszy ukrytych skrupulatnie pod koszulą, z dozą zdziwienia również odpowiedział jej uprzejmym kiwnięciem głowy. Geiser nie była, co prawda, aż tak przeczulona na punkcie sztywnej etykiety co reszta znanych mu Niemców, ale aż tak swobodny nastrój i aż takie zadowolenie?

Chyba musiała skazać kogoś na wyjątkowo paskudne tortury, ten cały Mengele zaproponował jej jakąś ciekawą sekcję do zrobienia, ewentualnie odkryła coś niesamowitego w genach badanego przez siebie semity.

Albo Zygmunt miał dzisiaj skończyć dzień z solidną dawką fenolu w krwioobiegu. Cholera zresztą szwabkę wie, zobaczy po prostu, czy nie każe mu nagle zaprzestać dostarczania posiłków i herbaty z cytryną do pokoju trzysta pięć.

— Jak tam samopoczucie, 213769? — Zwyczajowo weszła bez pukania, do czego i sam Zygmunt się już przyzwyczaił. A szkoda, element zaskoczenia na samych początkach całkiem przypadł jej do gustu, zawsze zabawnie było poczuć się względnie groźniejszą niż stworzenie przerastające cię niemal o głowę. — Nihil novi po wczorajszej dawce leku? Żadnych zmian chorobowych ani bólów somatycznych?

— Pytasz o to zawsze i zawsze mówię, że nic mnie nie boli przez te tableteczki — obruszył się Żyd, podnosząc się odruchowo z pryczy i wbrew wszystkim zasadom panującym w tym fenomenalnym ośrodku, spoglądając na Niemkę z góry. Dosłownie z góry. — To robi się nudne, wiesz?

— Chyba lepsza taka nuda niż nowa dolegliwość codziennie. Jeżeli do tej pory nie umarłeś, to znaczy że lek prawdopodobnie działa, albo że jest nieszkodliwy i mogę swobodnie z nim pofoglować, załatwić lepszą substancję czynną, et cetera.

Żadnego ochrzanu za impertynenckie i butne odzywki było tym, co wzbudziło podejrzenia Zygmunta w pierwszej kolejności.

Drugim czynnikiem był bynajmniej nie złośliwy uśmiech, zdający się plątać po zadbanych, acz nieco spękanych od wszechobecnego chłodu ustach. Wyglądały przez to niemal gadzio, co w sumie samo z siebie tworzyło całkiem zgrabną metaforę odnośnie narodu szwabskiego.

— Wiesz chyba, co teraz nastąpi. — Jak zwykle, wyrwała mu jeden z cienkich kosmyków, żeby umieścić go w wyciągniętej zza pasa fiolce, potem kazała mu napluć do innej, co o dziwo nie wywołało jego protestu i zaowocowało utrzymaniem się tego dziwnego uśmieszku na ustach kobiety. — Wyjątkowo grzecznie się dzisiaj zachowujesz, wiesz? Dobrze. Możesz zdjąć koszulę.

W pierwszej chwili, umysł Zygmunta nie do końca połączył wszystkie fakty ze sobą i dopasował wypowiedź Frau Geiser do zgoła innego kontekstu sytuacyjnego, co zaowocowało zabawnym dreszczem przechodzącym po kręgosłupie i ciepłem powoli zalegającym we wnętrzu torsu.

Ostudził go nieco fakt, że szybko zorientował się, co tak naprawdę się dzieje, głównie przez stetoskop wyciągany przez kobietę zza paska i uświadomienie sobie, że czasem wypadało osłuchiwać pacjenta, bądź co bądź mającego pewną dolegliwość związaną z płucami.

Ale wciąż, było całkiem przyjemnie chociaż przez moment. Może kiedyś.

Może.

Doktor Geiser osłuchała go wnikliwie, skupiając się na tej czynności i później zapisując coś w swoim małym notesiku. Z chłodną, naukowo–szwabską uwagą obserwowała, jak wciąż widoczne żebra krzywią się w kolejnych oddechach i nie zorientowała się najwyraźniej, że Zygmunt próbuje dociec, co spowodowało u niej taki nastrój i ze zgrozą dochodzi do jednego wniosku. Nie było przecież niczego, co mogłoby jej dać znaczącą przewagę, poza tymi cholernymi wierszami.

Nie przedstawiało się to wesoło, acz postanowił rozsądnie poczekać, aż sama poruszy temat. Na razie postanowił się nie zdradzać i utrzymać nonszalancję. To był jedyny sposób na przetrwanie — i, jak na razie, sprawdzał się fenomenalnie.

— Dzisiaj też mam wziąć cud pigułki, które jeszcze mnie nie zabiły?

— Nie, dzisiaj nie. Dostajesz je regularnie, co trzy dni, jakbyś się nie zorientował — odparła lekko, klikając długopisem i zatykając go z powrotem za swój pasek. Przedziwne, ile rzeczy mogła tam zmieścić. — Nie powiesz, że się nie zorientowałeś.

— Jakbyś ty się nie zorientowała, przez to pseudookienko praktycznie nic nie wpada, już ta szwabska żaróweczka jaśniej świeci. — Pstryknął palcami, widocznie wpadając na jakiś cudowny pomysł. — To może, skoro jestem taki grzeczny, dostanę w końcu ten pokój z widokiem na park? Może na piętrze?

— Wykluczone.

— Ale dlaczego? — zaciągnął ostatnią głoskę jękliwie, odginając głowę do tyłu, po czym zaczął na powrót wkładać koszulę w ponadczasowe pasy.

— Bo ja tak mówię, Jude. Musisz znajdować się we w miarę stałych warunkach, a to i tak luksusy, jak na semitę. Mam nadzieję, że już to doceniasz, choćby ten koc.

— Ten wasz język ani trochę nie uprzyjemnił przekazu. Nie znasz niczego przyjemniejszego dla ucha? Poza polskim, rzecz jasna.

— Non so, ebreo. Cosa, non parli italiano? Neanche un po'? — Usiadła na skraju pryczy, zakładając nogę na nogę, wyraźnie dumna ze swojego popisu.

— To włoski?

— Oviammente, sì. Zgaduję, że jednak zostaniemy przy tym twoim polskim i odrobinie niemieckiego?

— Mówisz w językach krajów faszystowskich i jeszcze uczysz się polskiego? Dziwny dobór, ale nie będę oceniał. — Uniósł dłonie pojednawczo, już w porządnie zapiętej koszuli. — O, a skoro Japonia teoretycznie przyłączyła się do tej waszej strony, to japońskiego też się uczysz?

Zmarszczyła nos, jakby nie była pewna, czy powinna się zaśmiać na ten żart, czy obrazić się na taką generalizację, tupet i takie tam. Mężczyzna z wyczekiwaniem postukał o siebie knykciami palców, nie okazując tym bynajmniej zirytowania, raczej zaintrygowanie.

Nie dość, że szwabka jeszcze go jakoś porządnie nie opieprzyła, to w dodatku znowu, po raz drugi w ciągu całej tej ich znajomości zaczęła jawić się mu w ten ludzki, dziwnie–pociągająco–ludzki sposób. Coś musiało być nie tak. Albo jego dystynkcja i seksapil zaczęły na nią działać ze znacznym opóźnieniem, albo stanowiło to jakiś podstęp, pewnie mający na celu skłonienie go do kolaboracji z Niemcami czy czegoś podobnego.

Nie ukrywał, że wolałby opcję numer jeden.

— Próbowałam podstaw, ale ostatnio mam za dużo pracy na naukę więcej niż trzech języków w zadowalającym stopniu.

— Naprawdę? — Otworzył szerzej błękitne, niby aryjskie oczy, nie spodziewając się przedtem ani poważnej odpowiedzi na swoje pytanie, ani tym bardziej, że kobieta chciała nauczyć się mówić w jednym z jego ulubionych języków obcych. Gramatyka była, co prawda, jak najgorsza głębia Szeolu, ale jednak ezgotyczny język miał w sobie coś, co sprawiało, że Zygmunt wciąż chciał się go uczyć i uczył systematycznie, przynajmniej dopóki nie wysłano go na przymusowy obóz przetrwania. Czyli już nieco czasu minęło. — Ja też się uczę japońskiego! Znaczy, uczyłem, ale umiem nadal. — Po chwili, acz bez większego namysłu, dodał również: — Jak chcesz, mogę ci wyłożyć trochę gramatyki, czy tam na czym się skupiałaś. Jakie pismo już znasz?

— Dość, 213769. — Oho, chyba wracała stara, dobra szwabka. — Powiedziałam, że nie mam czasu, ale jeżeli zechcę, samemu opanuję ten język. To prędzej ciebie powinno się podszkolić z niemieckiego, przydałoby ci się to — skwitowała, widocznie z powrotem w formie.

Znów sztywne opanowanie przeplatane sporadyczną kpiną, żadnego zmieszania czy podobnych jemu emocji. Z jednej strony fascynujące, ale z drugiej zdecydowanie wolał, kiedy drobna osoba Frau Geiser zachowywała się w sposób przystający takim maleńkim istotkom. Nie, żeby zupełnie nie lubił kobiet profesjonalnych w każdym calu, po prostu wtedy dało się jako tako porozmawiać, a to stanowiło miłą odmianę od głuchego komucha i od trzysta pięciu cegiełek budujących jego cudowne lokum.

— Po moim trupie!

— Masz niesamowite szczęście, że Niemcy nie muszą słuchać się byle Żyda. Albo jesteś niesamowicie głupi, skoro prowokujesz Niemkę w taki sposób.

— Albo inteligentny, skoro wiem, że po takiej odzywce i tak nic mi nie zrobisz, bo wtedy wyszłabyś na słuchającą semity szwabkę. To też jest możliwe, ślicznotko.

Chyba właśnie nadszedł moment, w którym niezłomny Żyd w końcu dopełnił swego i wyczerpał, zdawałoby się mylnie, nieskończone pokłady cierpliwości kobiety. Taki błyskotliwy wniosek mógł wysnuć bardzo szybko, bo jeszcze w trakcie wypowiadania mimo wszystko pasującego do niej określenia, rzeczona ślicznotka poderwała się na równe nogi ze średnio wygodnego materaca i w mgnieniu oka znalazła się tuż przed nim.

Dłonie o zimnych, kościstych palcach wczepiły się w materiał wokół kołnierza koszuli i przyciągnęły go do siebie, aż poczuł płótno, czy co to tam było, wpijające mu się w skórę karku. Tym, co jeszcze poczuł, było nagłe uderzenie krwi do bardzo konkretnego obszaru ciała i bynajmniej nie była to twarz.

Jak zostało to wspomniane, Zygmunt doceniał naturalne estetyczne walory Niemki, ale mógłby chyba jakoś powściągnąć te pierwotne instynkty. Jednak obecnie, kiedy praktycznie czuł oddech Geiser na twarzy, na wargach, wyglądało to na trudniejsze zadanie niż wszystkie prace Herkulesa razem wzięte. Cóż, sam się w to wkopał, prawda?

Czy kobiety, czy ta konkretna kobieta, musiała pryskać się do pracy jakimiś kwiatowymi, przyjemnymi perfumami? Na pewno nikomu niczego tym nie ułatwia, powinna przestać. Zdecydowanie. Wszystkim byłoby łatwiej.

— Posłuchaj no, Żydku. Dużo razy to powtarzałam, ale widzę, że do ograniczonych semitów przekaz dociera powolutku, więc powtórzę raz jeszcze, rozumiesz? Jesteś czymś niższego rzędu od prawdziwych aryjczyków i tak też powinieneś się zachowywać. Z należnym szacunkiem dla nich, czyli dla mnie, gdybyś się nie domyślił. A to znaczy również, że nazywasz mnie per „pani Geiser", „Frau Geiser", albo „doktor Geiser". Tym razem oszczędzę ci buźki wciskanej w pryczę, ale zaręczam, że bez konsekwencji również nie wyjdziesz. Oczekuję przestrzegania prostych reguł i jestem pewna, że nawet twój umysł potrafi takowe przyjąć do wiadomości.

Puściła pasiastą koszulę, jednak zanim Zygmunt zdążył to w pełni zarejestrować, uświadomił sobie, że został spoliczkowany z manierą przystającą Geiser.

To jest, że nie zostanie po tym prawdopodobnie żaden większy ślad. Nie znaczyło to jednak, że nie użyła do tego pewnej siły.

— Hast du verstanden? — Zygmunt nie odpowiedział, więc ponowiła uderzenie, tym razem nawet nieco przekrzywiając mu popękane szkiełka na nosie. — Pytam, czy zrozumiałeś, 213769.

— Zrozumiałem, ale po co ci był ten drugi raz? — zbulwersował się mężczyzna. — Chciałaś poprawić pierwszy? Były podobnie delikatne, następnym razem się tak nie fatyguj, więcej zachodu niż to warte.

No tak. Chyba znowu przesadził, przynajmniej w oczach Niemki, bo uderzył plecami o twardą, zimną ścianę. Na własne szczęście zdążył zgiąć głowę tak, żeby nie trafić jedną z wystających cegieł w potylicę, inaczej niechybnie byłby właśnie szykowany do ekspresowego wyjścia z obozu przez komin, a biedna Frau Geiser niechybnie lamentowałaby nad zmarnowaniem tylu całkiem zdatnych i w miarę niezabójczych tabletek. Zdecydowanie byłaby to wielka porażka dla całej Rzeszy, aż szkoda myśleć.

Geiser złapała go za szyję jedną ze swoich paskudnie zimnych, aczkolwiek przyjemnie suchych dłoni, natomiast palce drugiej skierowała zapewne w pobliże własnej kieszeni, tej, w której trzymała broń, a przynajmniej tak Zygmunt przypuszczał, bo znowu czuł na wargach i w ich okolicy czyjś oddech i nie był to jakiś śpiący w pobliżu współwięzień, ale drobna, ładna kobieta prawdopodobnie w jego wieku, pachnąca tak przeraźliwie kwiatowo, co dodatkowo podkreślił zwykle nie najatrakcyjniejszy zapach całego otoczenia obozu.

Kobieta z, cóż, kobiecą figurą podkreśloną dodatkowo przez białą, starannie wyprasowaną koszulę. Z ową figurą aktualnie całkiem blisko jego własnej klatki piersiowej, jeszcze trochę i mógłby poczuć bicie serca, o ile podła szwabka coś takiego mogła posiadać.

Spróbował przełknąć ślinę, ale wszystko więzło mu w gardle. Może i nie miała siły, ale przez takie duszenie faktycznie wywołała u niego kłopot z poprawnym braniem oddechów. I to zdecydowanie nie astma.

— Tracę do ciebie cierpliwość. Byłam we względnie akceptowalnym nastroju, więc wygląda na to, że samemu szykujesz sobie strzykawkę z fenolem.

— Fe... nolem? — wykrztusił, zupełnie nie będąc w stanie zebrać myśli.

Może cała krew potrzebna do myślenia, o ile taka była, przeniosła się na dolne piętra? Oby nie. Mimo wszystko, nie chciał się do reszty pogrążać.

— Tak, 213769, fenolem. Związek toksyczny, generalnie niszczy drogi oddechowe i śluzówkę, a jak się go wstrzyknie w serce, to już zupełnie po sprawie. Ostatnio wysłałam na taką kurację jedną denerwującą panienkę ode mnie z oddziału, cały czas oddychała przez usta i tak samo jak ty nie respektowała tego, jak powinno się do mnie zwracać, chociaż w nieco inny sposób. Twoją jedyną przewagą na razie jest to, że oddychasz poprawnie mimo astmy. Nie zamierzasz mnie chyba przekonać, że sam dysrespekt zasad wystarczy, co?

Może i chciał w tej chwili rzucić czymś brawurowym, w rodzaju „za bardzo cię kręcę, żeby mnie zabijać, maleńka, przyznaj to" albo „błagam, duś mnie częściej", jednak to dziwne osłupienie wzięło górę i prawdopodobnie ocaliło mu życie.

Wlepiał jedynie otumanione spojrzenie w morskie, aktualnie niemal ciskające pioruny tęczówki Geiser i czuł, jak zaczyna dostawać gęsiej skórki poniekąd przez temperaturę ściany i dłoni kobiety, a poniekąd przez sam kontekst sytuacyjny. Po dobrych dwóch minutach uznała chyba, że wystarczy, bo puściła jego szyję i cofnęła się o krok, żeby Żyd mógł odejść od ściany.

— Chyba troszkę zmądrzałeś przez moją skromną demonstrację. Coś tam rozsądku chyba ci zostało.

— Też tak sądzę. — Również postąpił krok naprzód, wciąż dochodząc do siebie po tym niecodziennym ekscesie. Po chwilowej analizie wysnuł również wniosek, że wyjątkowo pohamuje się z kolejnymi wypaleniami, które mogłyby dodatkowo rozjuszyć Niemkę. Aż tak mu na szwabskiej irytacji nie zależało.

— Jednak kupiłeś sobie dalszą egzystencję, brawo, Żydku. — Klasnęła w ręce i oparła dłonie na biodrach, wracając do równowagi. — Dla formalności sprawdzę ci odruchy źrenic i możemy na dzisiaj...

— Frau Geiser? — Zza drzwi dobiegł dosyć mocno przytłumiony, męski głos.

Zygmunt nie był pewien, czy aby wróżyło to dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro