46. was für eine Strafe!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*nota autora; jako, że rozdział z perspektywy Geiser w dużej części, w nawiasach kwadratowych dodam tłumaczenia dialogów

Jedna z nielicznych blokowych pielęgniarek, ta z cienkimi, słomkowymi włosami ściągniętymi na karku w schludny nordycki węzeł, nieśmiało wsunęła się do niewielkiej sali, uprzednio stukając knykciami w powierzchnię uchylonych drzwi. Wedle wszelkich znaków na ziemi, niebie i uprzednio ustalonym planie najważniejszych obowiązków, doktor Geiser powinna znajdować się obecnie właśnie tutaj i dokonywać ostatnich poprawek przy drenach i wszelkich narzędziach przygotowanych na jutrzejszą transfuzję między dwoma obiektami.

Po tym, jak udało jej się przetoczyć dobre dwa litry z jednego ciała do drugiego, z drugiego na bieżąco upuszczając krew, nie zamierzała najwyraźniej poprzestawać, w wybornym humorze i cała unurzana w czerwonym płynie ustrojowym.

Tym bardziej, że obiekt będący biorcą przeżył procedurę, bo po zobaczeniu nad sobą olimpijsko spokojnej Niemki w fartuchu doszczętnie czerwonym od krwi (cholerny dren na koniec zaczął przeciekać, może wina przyspieszającego nagle tętna obiektu–dawcy, a może wina sprzętu, tym razem sprawdzi narzędzia dokładniej) zbladł, zaczerwienił się i zaczął hiperwentylować, jednak po małym uspokajaczu wprowadzonym w żyły na powrót wrócił do nienagannego stanu.

Od kilku dni trzymał się stabilnie, co pielęgniarka sprawdziła raz jeszcze niecały kwadrans temu i wprowadziła do dzisiejszego raportu, aczkolwiek teraz przychodziła do przełożonej ze zgoła mniej optymistyczną wiadomością.

— Frau Geiser? — zagaiła, widząc jak druga kobieta czujnie unosi wzrok znad kilku strzykawek, zapewne na ewentualny fenol. — Eines der Arsenobjekte ist tot. Soll ich Standard–Autopsie und Sonderkommando anordnen oder wollen Sie noch etwas tun? [Pani Geiser? Jeden z obiektów arszenikowych jest martwy. Dać polecenia do standardowej sekcji i wezwać Sonderkommando czy chciałaby pani coś jeszcze zrobić?]

— Standard. Dann fragen Sie Doktor Mengele, ob er einen Körper haben möchte, um seine chemischen Verbindungen für Einäscherungen auszuprobieren, er ist seit einigen Tagen begeistert davon. Oder hatte er es vielleicht schon ausprobiert? — zastanowiła się na głos, obracając strzykawkę w chudych palcach. — Stellen Sie sicher, wie die Situation ist. Sonst noch etwas zu den Objekten? [Standardowo. Potem proszę zapytać doktora Mengele, czy chciałby wziąć zwłoki do prób na jego odczynnikach chemicznych do kremacji, ekscytował się tym od paru dni. Albo już je wypróbował? Proszę się zorientować, jak wygląda sytuacja. Coś jeszcze odnośnie obiektów?]

— Nein, Frau Geiser. Der von der Transfusion und derjenige, der eine Schabe als Haustier hält, sind stabil, Asthmatiker fühlen sich etwas besser, der Rest ohne signifikante Veränderungen. Wir haben kein Morphium mehr, aber ich habe schon nachbestellt. [Nie, pani Geiser. Ten od transfuzji i ten, który trzyma karalucha jako pupila, są stabilni, astmatycy mają się lepiej, reszta bez znaczących zmian. Nie mamy już morfiny, ale złożyłam już zamówienie.]

— Sehr gut. Danke, Sie können jetzt gehen. [Bardzo dobrze. Dziękuję, może pani już iść.]

Blondynka zawahała się chwilę, zaciskając palce na framudze, po czym ściągnęła usta i ponownie odezwała się do Geiser:

— Ich ging zum zweiten Büro, um Papier zu holen, und da war... Sie haben der Mann als Ersatz für 420486? [Byłam w drugim gabinecie, po papier, i tam był... Zatrudniła pani tego mężczyznę w zastępstwie za 420486?]

— Ja, warum fragen Sie? Hat er sich falsch verhalten? Ich dachte, ich hätte ihm bereits seinen Platz beigebracht. [Tak, dlaczego pani pyta? Zrobił coś źle? Myślałam, że pokazałam mu już jego miejsce.]

— Nein, nein. Er war sehr konzentriert auf die Arbeit, fast fertig mit einigen Dokumenten, glaube ich. Kommt er aus Polen oder so? Ich habe ihn begrüßt und er hat auf Deutsch geantwortet, aber er hat einen leichten Akzent. — Twarz jej przełożonej wyraziła umiarkowane skofundowanie, więc postanowiła sklaryfikować. — Oder ist es ein Dialekt? Ich habe ihn nie gesehen, also bin ich ziemlich neugierig. [Nie, nie. Był bardzo skoncentrowany na pracy, chyba z jakimiś dokumentami, tak sądzę. Jest z Polski? Przywitałam się z nim i odpowiedział po niemiecku, ale ma lekki akcent. Albo to dialekt? Nigdy go nie widziałam, więc jestem całkiem ciekawa.]

Geiser uśmiechnęła się z satysfakcją. Po tym pospiesznie sformułowanym wyjaśnieniu i ucieczce oczu w bok widać było, że jej nowa prawa ręka robi odpowiednio aryjskie wrażenie.

Faktem było, że z reguły nie dopuszczała do badań nad 213769 zbyt wielu osób, jak dotąd była tylko ona, Mengele i sporadycznie Rodion, który i tak odpowiadał tylko za przynoszenie dawnych leków na astmę, pomiary ciśnienia czy cokolwiek, ale nie spodziewała się, że pracownik KL zupełnie nie skojarzy Żyda przebywającego na oddziale od dobrych paru miesięcy. Cóż, to chyba świadczyło o tym, że nieźle dbała o swojego chłopca.

— Ach, er ist Jude. 213769, Sie müssen seine Dokumente gesehen haben. [Ach, to Żyd. 213769, musiała pani widzieć jego akta.]

— Der Arier des Schrödingers? Ich konnte keinen Unterschied zwischen ihm und einem Menschen feststellen! Wie haben Sie es geschafft, ihn so... zu machen? [Aryjczyk Schrodingera? Nie zauważyłabym różnicy między nim a człowiekiem! Jak udało się pani tak... go zrobić?]

— Zu meinen Beobachtungen und zu meinem eigenen Vergnügen, wenn Sie fragen. Und was sein Deutsch betrifft, er spricht noch nicht fließend, aber er lernt immer noch, wie man die richtige Sprache verwendet. Ein süßer Untermensch, nicht wahr? [Dla moich badań i mojej przyjemności, skoro pani pyta. A co do jego niemieckiego, nie mówi jeszcze płynnie, ale wciąż uczy się poprawnego języka. Słodki podczłowiek, nieprawdaż?]

— Gewiss, Frau Geiser. Ein erstaunliches Experiment. [Pewnie, pani Geiser. Niezwykły eksperyment.]

— Und nur meins — zaznaczyła, przybierając nieco bardziej stanowczą barwę głosu mimo woli. — Also zurück zu unseren Pflichten, ja? [I tylko mój. Wracamy do naszych obowiązków, tak?]

Pielęgniarka jakby otrząsnęła się z chwilowego zamyślenia, poprawiła kosmyk włosów i faktycznie odeszła z powrotem do swoich codziennych zajęć, przy tym rzucając bez przekonania jakieś formalne słowo czy dwa. Doktor niezbyt się na nich skupiła, wyłapując bardziej barwę głosu niż właściwą treść, zamiast tego koncentrując uwagę na narzędziach chirurgicznych starannie ułożonych w rzędzie.

Nazajutrz miała zamiar powtórzyć ostatni wyczyn, tyle że z dwojgiem innych obiektów. Gdyby udało jej się w pełni opanować sztukę przetaczania krwi bez zakażeń czy innych skutków ubocznych, zapewne zapisałaby dosyć niezły paragraf w wielkiej księdze osiągnięć medycznych.

Czego innego mógł chcieć od życia lekarz, jak tylko znalezienia nowego sposobu na przedłużenie życia ludzkiego i polepszenia jego standardu?

Ułożyła ostatnią strzykawkę w rzędzie na jednym ze stolików sali służącej za zabiegową i jeszcze raz przeskanowała wszystko wzrokiem. Po tak gruntownej inwentaryzacji sprzętu i sprawdzeniu jego jakości jedynym, co mogło zawieść, były czynniki ludzkie. Błąd lekarza, ewentualnie pech obiektu.

Jutro wypadała transfuzja, a kiedy ona też się uda, planowała porozmawiać z Mengele i resztą lekarzy o hipotetycznych przeszczepach fragmentów naczyń krwionośnych, może i całych serc w warunkach obozowych, czyli niemal polowych, jeżeli odpowiednio się wprawią? Cudowna perspektywa, aż ręce same zaczynały splatać się w sobie tylko znanych konfiguracjach, a noga pod stołem drżeć bez woli jej właścicielki. Mało było rzeczy bardziej fascynujących niż układy krwionośne, może i sprawi sobie własny ludzki okaz? Jak dotąd, półki w jej domowym gabinecie zdobiły wyłącznie takie zwierzęce. Uznała, że pożyje, zobaczy.

Mogłaby wypreparować nawet cały układ krwionośny i ułożyć starannie tą plątaninę w schludnej gablocie, z sercem na odpowiednio estetycznym podwyższeniu. To dopiero byłoby niezłe, nic więc dziwnego, że wyodrębnienie tego pomysłu z reszty myśli od razu wprawiło ją w lepszy nastrój.

Odpięła od swojego wielofunkcyjnego paska kółko z kilkoma kluczami, zgasiła światło i zamknęła za sobą drzwi, dokumentnie je ryglując.

Już po chwili kroki pantofli na eleganckim obcasie rezonowały w szarym korytarzu, zmierzając nieubłaganie ku tymczasowemu miejscu pracy Zygmunta. Była ciekawa, czy faktycznie zajął się pracą tak, jak powinien to zrobić.

Poprawiła pasek i wkroczyła do środka, z zadowoleniem zauważając mężczyznę siedzącego przy biurku i uważnie wertującego plik dokumentów, prawdopodobnie dla sprawdzenia, czy aby na pewno ułożył tą partię alfabetycznie.

— Skończyłeś już z papierami? — Oparła się biodrem o jedną z szafek, dla zabicia nudy poprawiając stojące na niej narzędzia chirurgiczne. — Zostaw je na biurku, jutro masz cały dzień na poprzenoszenie ich do archiwum i włożenie do szuflad z tego kwartału, bo właśnie załatwiłeś podsumowanie. Skoro ułożyłeś je tutaj, tam nie będzie ich trzeba sortować.

— Tak, tak. I wszystko podpisałem, tak jak kazałaś. Była tu jakaś inna lekarka, znaczy chyba, ale tylko odpowiedziałem jej na to wasze przywitanie. Guten Abend.

— Wiem, słyszałam już od niej. Dobrze, tak powinieneś się komunikować z resztą ludzi na bloku.

Błękitne oczy zabłysnęły nieśmiało, kiedy Żydek podniósł na nią wzrok z jakąś nową energią. Nie do wiary, co mogło zrobić z nim jedno dobre słowo, nawet, jeżeli w pełni szczere i wygłoszone z nieznacznym uśmiechem.

— Czyli dobrze się sprawowałem? — spytał ją z czymś w rodzaju nadziei na pochwałę, na co nie mogła zareagować inaczej jak tylko podejściem do jego krzesła i zatopieniem dłoni w jego zaskakująco ułożonej po całym dniu czuprynie.

— Sprawowałeś jak na dobrego chłopca przystało, 213769. Inna sprawa, że najpierw trzeba było cię postawić do pionu.

— Kiedy to nawet nie była moja wina, sam do mnie zagadał! — wyrzucił jej z pretensją, zapewne mając na myśli Mengele. — No i zrobiłem wszystko, czego dzisiaj ode mnie chciałaś, herbatę i papiery.

— Herbatę poszedłeś robić dobrą godzinę za wcześnie, a i tak się z nią spóźniłeś. Jeżeli chcesz utrzymać tą uprzywilejowaną posadę, radzę na przyszłość skrupulatniej planować kolejne obowiązki i wykonywać je bez szemrań. A do Josefa może odzywaj się, jak trochę podszkolisz się w języku, hmm? Nieźle namieszałeś w przekazach, z tego, co zasłyszałam z korytarza. Chyba muszę cię zacząć uczyć niemieckiego.

— Yhm, tak. Albo daj mi słownik, mam smykałkę do języków.

— Prawda, z mojego skromnego doświadczenia wynika, że faktycznie językiem potrafisz się nieźle posługiwać — zachichotała szwabka, niby od niechcenia opadając na kolana Zygmunta. Cholera. — Pomyślimy. Do dziesiątej zostały jeszcze około dwie godziny, maleńki, więc dobrze się składa, bo możesz wrócić do siebie albo najpierw zjeść coś na kolację.

— Możemy tu zostać jeszcze przez moment w takim razie, pani Geiser? — zasugerował z lubością, a dwie wypielęgnowane dłonie przygarnęły złotowłosą głowę do kobiecej piersi.

Zamruczał niemal jak kot, czując jak wpasowuje się pomiędzy dwie nieznaczne wypukłości. Przebrzydła paskuda próbowała go chyba nauczyć wykonywania obowiązków przez budowanie pozytywnych skojarzeń, czy cokolwiek. Wiedział, że zaoponuje w swoim czasie, niech się Niemra łudzi, że miała na niego jakikolwiek wpływ.

Bo nie miała. Żadnego.

— Właściwie taki miałam zamiar, Kätzchen, ale może niekoniecznie w takiej pozycji. — Już przeczuwając cisnące się na usta Żyda pytania, dodała szybko: — Widzisz, jako mój wybitny obiekt badawczy musisz być poddawany cyklicznym obserwacjom. Wstanę teraz, przejdziesz na tamtą kozetkę i grzecznie położysz się na wznak, a ja wezmę wszystko, co potrzebne.

W trakcie dyrygowania tej specyficznej instrukcji, doktor Geiser istotnie wstała z jego kolan, przelotnie gładząc dłonią policzek Platsteina, po czym zaczęła wyplątywać zza swojego nieodzownego paska stetoskop.

Dzisiaj miała za nim jakby mniej przedmiotów, to jest tylko wspomniany przyrząd, długopis z notesem, pętlę konopnego sznurka i klucze na drucianym kółku. Mężczyzna rzucił okiem na ten proces, ale wzruszył ramionami i udał się na wskazany mu mebel. Tuż przy wezgłowiu znajdował się ten dziwny fotel, jak u dentysty, acz obity zdecydowanie wysłużoną skórą i z rdzewiejącymi lekko metalowymi rurkami konstrukcji, które chyba były przytwierdzone na stałe do podłogi.

Usiadł na kozetce i jeszcze przez moment z zaciekawieniem spojrzał na swoją protektorkę, obecnie łapiącą za zeszycik za paskiem, po czym faktycznie położył się na wznak, tak, że widział tylko szarawy sufit. Grunt, że nie było tu żadnego grzyba ani wilgoci.

Lekkie, równe kroki kobiety zbliżyły się w jego stronę, a on sam przymknął oczy z zadowoleniem. Jeżeli to miał być pretekst do jakiegoś wynagrodzenia za dobre wykonanie powierzonego mu zadania, nie protestował. Jeżeli zaś miała go tylko osłuchać czy coś, to po tym pewnie uda mu się ją przekonać do jakiegoś wynagrodzenia, może i spytać, czy Lisa nie wypiłaby z nim wieczornej herbaty, bo widział, że miała tu parę niezłych rodzajów.

Ta z dzikiej róży mogłaby być całkiem w porządku, pasowałaby do różanych usteczek Geiser (kolorem tudzież tym, że chciał do nich zbliżyć własne wargi).

Smukła, chłodna dłoń spoczęła mniej więcej na jego mostku, konsekwentnie zsuwając się w dół torsu, zbaczając z jego osi symetrii i filuternie obrysowując palcami jedną z kości biodrowych. Zadrżał, nawet przez materiał czując wyraźną różnicę między opuszkami a twardymi płytkami paznokci, na co kobieta parsknęła krótko z rozczuleniem i na powrót przeniosła się z ręką nad samo jego serce, tym razem wyrysowując na nim jakieś szlaczki czubkami palców.

Wnikając w szczegóły i w durną biologię, zapewne rozpoznałby zarys, ale że był dumnym absolwentem studiów matematycznych, pasjonatem historii absolutnie pragnącym skupić się w tej chwili na przedstawicielce płci pięknej, to cóż. W żadnym wypadku nie zamierzał marudzić, a przynajmniej nie teraz.

— Hande hoch, Liebenswert. Muszę sprawdzić, jak przedstawia się napięcie mięśniowe w obrębie tułowiowym, dobrze? Tylko podwiń rękawy tak do łokci, później zerknę na ręce — wyjaśniła mu słodkim tonem głosu, tym perswazyjnym, że ani się obejrzał, a już wykonywał polecenie małej Niemki. — Sehr gut. Przytrzymaj je tak przez momencik, dobrze?

Wbrew swoim oczekiwaniom poczuł jej drobne palce na nadgarstkach, zamiast na torsie, ale nadal nie rozchylił powiek, licząc na to, że dobrym sprawowaniem się zjedna sobie kobietę bez reszty. Geiser musnęła ustami paskudny tatuaż na jego ręce i, o dziwo, w mgnieniu oka oplatając część przedramion tym głupim sznurkiem.

Na to już musiał rozkleić oczy, mimowolnie unosząc głowę i wbijając wzrok w szwabkę, żeby zapytać z istną pretensją:

— Ale co ty robisz? Byłem grzeczny, a uciekać nie zamierzam w ogóle, po co znowu ten durny sznurek? — zamarudził; tak czy siak długo wytrzymał. — Pani Geiser, no! Źle coś ułożyłem w tych papierach, czy co?

Uśmiechnęła się do niego, marszcząc nosek, po czym rozburzyła mu kosmyki włosów.

— Obiecałam Josefowi, że wyciągnę adekwatne konsekwencje za te twoje zaczepki do niego z dzisiaj, więc właśnie to zrobię, a badanie będzie przy okazji, chociaż pod nieco bardziej... behawioralnym kątem.

— Czyli to nie będzie nic nieprzyjemnego?

— Nic, czego sam byś nie chciał, zgaduję.

Zaczęła sprawnie rozpinać guziki jego koszuli, torując sobie drogę aż do krawędzi spodni i uśmiechając się przy tym półgębkiem. Rozchyliła poły ubrania na boki, przysiadając na brzegu kozetki i pochylając się nad mężczyzną, któremu na twarz znów wpływał błogi wyraz.

Lisa mrugnęła do niego jednym z morskich oczu, a Zygmunt poczerwieniał.

— Jest tylko jeden mały szkopuł, mein Prinz, i to właśnie stanowi konsekwencję, o której była mowa.

— Potem będę musiał ci się jakoś odwdzięczyć, moja Frau? — palnął, licząc na to, że flirt okaże się skuteczny, a ten pokaz śmiałości jakoś zmiecie z jego policzków te okropne rumieńce.

Niedoczekanie jego. Doktor zbliżyła się do niego jeszcze bardziej, właściwie kładąc swoją klatkę piersiową na tej należącej do Platsteina i z jeszcze bardziej łobuzerskim niż wcześniej uśmieszkiem pocałowała go w usta, krótko i przygryzając przy tym jego górną wargę.

— Cholerny z ciebie prowokator, Zygmuncie, ale nie dam się rozproszyć i powiem, że szkopułem będzie mała wytyczna, na pewno sobie z nią poradzisz, hmm? Zamierzam lekko cię nagrodzić za dzisiaj, ale musisz pozostać idealnie cichutko w trakcie.

— A co, jeżeli nie?

— Moi koledzy powinni się kręcić w okolicach tego gabinetu, pięknisiu, a chyba nie chcemy ich niepokoić jakimiś nieprzystającymi do badań naukowych odgłosami, prawda? Ani mru–mru, albo natychmiast przerwę. Zrozumiał chłopiec? — Pokiwał głową, onieśmielony już samym tonem głosu, mruczanymi zdaniami budowanymi szorstkim akcentem, intensywnym spojrzeniem migoczących tęczówek. — Mądrze. W takim razie, zobaczymy jak ci to wyjdzie, hmm?

Już na początku, kiedy motyle całusy zaczęły zdobić jego szyję, a zimne ręce badać wszelkie części odsłoniętego torsu, nie było mu łatwo powstrzymywać westchnięć i im pokrewnych, jakimś cudem ograniczając się jedynie do cięższego, rozdygotanego oddechu.

Kiedy jednak Geiser przeniosła się z ustami pod obojczyki, tam, gdzie skóra kryła się zazwyczaj na dobre pod miękkim materiałem koszuli i zaczęła ozdabiać tułów Zygmunta kolejnymi stonowanymi ukąszeniami, wsuwając dłonie na boki jego torsu i smagając opuszkami wyginające się w łuk plecy mężczyzny... Robiło się coraz trudniej.

Ze szczególną uwagą traktowała jego nieco wystające dolne żebra, a kiedy swoim patologicznie ostrym kłem zagryzła miejsce tuż pod mostkiem, gdzie niemal widać było przyspieszające serce i z pewnością zostawiła tam wyraźny, malinowy ślad swojej obecności, nie wytrzymał i pozwolił gardłu na uwolnienie drobnego jęku, nie głośniejszego niż jego zupełnie rozchwiany już oddech.

To jednak musiało, po prostu musiało zwrócić uwagę szwabki, która w okrutnie powolnym tempie podniosła się znad jego klatki piersiowej i na krótko zagryzła własną dolną wargę, jakby chcąc z niej uwolnić jak najkrwistszą barwę.

— Stille, 213769. Sofort.

Pokiwał głową bezwiednie, oczom pozwalając na odpłynięcie gdzieś w głąb czaszki i czując, jak cały drży od ponownie drażniących jego tors warg i zębów, schodzących skrupulatnie przez kolejne zarysowane pod skórą mięśnie, pozostawiających za sobą cudowne gorąco i szczypanie, a w sensie bardziej widocznym zapewne ścieżkę kwitnących różem, czerwienią i pokrewnymi im odcieniami.

Zimne, nieustępliwe dłonie zaczęły drażnić jego lędźwia, wyrzucając jego biodra w przód tak, że musiał w dziwny sposób ugiąć nogi i zaprzeć się lekko o kozetkę, żeby tylko nie musieć oddalać się od Niemki w jakikolwiek sposób.

Prawie pisnął w protestującej manierze, kiedy ręce kobiety zniknęły z tamtego obszaru jego ciała, jednak powstrzymał się z dwóch względów. Po pierwsze, naprawdę nie chciał tego tak szybko przerywać, nawet jeżeli nie miał zielonego pojęcia, ile czasu właściwie mu minęło na tej przyjemności; szczęśliwi czasu nie liczą, być może dlatego że muszą skupiać się na innych, rozkosznych bodźcach niż byle widok zegarka. A po drugie dlatego, że ręce po prostu przeniosły się na górna krawędzi jego spodni, jakby od niechcenia przesuwając się wzdłuż niej.

Geiser złożyła krótki, acz zadziwiająco elektryzujący pocałunek nieznacznie nad jego kością biodrową (trafiła w wybitnie unerwiony obszar, dobrze dla obu stron), po czym zahaczyła palcem o szlufkę spodni i delikatnie pociągnęła ją w dół, tak, że sam materiał drażnił skórę mężczyzny doznaniami.

I jeszcze gdyby tego było mało, drugą dłoń ułożyła po drugiej stronie jego ciała, acz w analogicznym miejscu, przesuwając opuszkami w górę i w dół po alabastrowej skórze.

Na urwane wpół westchnięcie Platsteina, kobieta skubnęła zębami tą przeklętą kość biodrową i znów ułożyła na niej usta, akurat wtedy kiedy zaczynała specyficznie mrowieć po ugryzieniu. Przesunęła zaskakująco zimnym czubkiem nosa tuż obok nowo powstałej malinki, wypuszczając nieco ciepłego powietrza na skórę i znowu trafiając w jakiś nerw czy inne biologiczne diabelstwo, przez co najwyraźniej samokontrola mężczyzny w tej materii odpuściła sobie nierówną walkę.

Jęknął cicho, coś bliżej nieokreślonego, acz gdyby się uprzeć, możnaby doszukać się tam dwóch słów, w tym jednego aryjskiego nazwiska.

Szwabka zachichotała cicho i uniosła się nieco, opierając się na dłoniach wciąż rozkosznie przylegających do bioder Zygmunta.

— W ramach represji i konsekwencji musimy skończyć na dziś, ale tak czy tak długo wytrzymałeś, mój cichutki książę. Wciąż masz sporo czasu, więc idź na kolację i wróć do trzysta piątki. Ja muszę jeszcze szybko przejść się na wieczorny obchód, czysta formalność, ale obiecuję, że o dziesiątej przyjdę sprawdzić, czy aby na pewno szykujesz się do spania, bo jutro też wyciągam cię z łóżka wcześniej, zapowiada się pracowity dzień.

— Jesteś za dobra — wyrwało mu się, prawdopodobnie przez przebodźcowanie sprzed chwili i wynikające z niego onieśmielenie samą osobą Niemki w pobliżu.

Ta jednak nie potraktowała tego w żaden sposób negatywnie; o dziwo, zamrugała oczami w bezbrzeżnym zdziwieniu, jednak po sekundzie odzyskała zwyczajowe opanowanie i posłała mężczyźnie ciepłe spojrzenie.

— Racja, żaden Żydek nie zasługuje na takie szczęście. Aczkolwiek wiesz, że jesteś moim wyjątkiem?

Serce znowu załupało mu gdzieś pod żebrami, jakby chciało się zbuntować i wylecieć z torsu. Podążył wzrokiem za wstającą z gracją Geiser, która wyprostowała się w jakiś koci sposób i wprawnie rozwiązała jego nadgarski, zwijając sznurek z powrotem w schludną pętelkę.

— Tak, pani Geiser.

— Cudownie, cudzie. A teraz zróbmy, co mamy do zrobienia, w porządku? — Już odwróciła się do drzwi i miała zamiar wychodzić, kiedy zastygła w pół ruchu, jakby przypominając sobie o jakiejś ważnej rzeczy. Obróciła się na pięcie, przelotnie cmoknęła Zygmunta w czoło i przybrała najbardziej drwiący ze swoich uśmieszków. — Tylko tym razem bądź grzeczny w tej kuchni. — Zasalutowała mu i na odchodne rzuciła ze śmiechem: — Ordnung muss sein!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro