49. ein Zeitsprung? natürlich

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stary kirkut nie był najoczywistszym wyborem, patrząc na to, że planował się po prostu wybrać na spacer dla zdrowia. Astmy co prawda nie miał już od paru ładnych lat, wykurowany z niej w szemranym niemieckim sanatorium, gdyby się uparł, być może stwierdziłby, że głowa zaczyna go pobolewać przez zmianę pogody, jednak wciąż nie czuł się jakoś szczególnie wybitnie.

Tak czy tak siedział w niewielkim mieszkanku niedaleko Nalewek o wiele za długo, gapiąc się w pustą stronę papieru wsadzonego w maszynę. Potrzebował przerwy, żeby zabrać się z powrotem do pracy. Groźby wydawcy nie motywowały jakoś szczególnie, a właściwie to nie robiły na nim żadnego wrażenia.

Nic dziwnego. W obozie pieklili się o wiele bardziej i za o wiele mniejsze przewinienia niż niedostarczenie opowiadania na czas.

Dzięki pikantnej wzmiance biograficznej o pobycie w tym wspaniałym miejscu udało mu się trafić do szerszej publiczności ze swoimi pracami. Chociaż tyle dobrego. Nie odnosił się jednak do niej szczególnie we własnej twórczości, tak jak na przykład ten Borowski obok którego ostatnio go drukowali.

Szczerze mówiąc, nie wspominał Oświęcimia tak strasznie negatywnie, jak powinien. Nie czuł szczególnego przerażenia na samą myśl o pasiakach i drucie kolczastym, co najwyżej mógł stwierdzić, że wolałby kontynuować egzystencję jako wolny człowiek, nie więzień, bo całkiem lubił swobody obywatelskie, wolność słowa, poglądów i tak dalej. Jasne, wiedział że całe mnóstwo ludzi przeszło tam istne piekło na ziemi. Nie, nie zamierzał umniejszać skali tego całego projektu i negować traumy ocalałych czy nielicznych uciekinierów. Tak, wiedział że ma szczęście, że udało mu się tak długo przetrwać na oddziale pseudomedycznym samej Krwawej Geiser, obecnie ściganej listem gończym i poszukiwanej w całej Europie tak, jak zaskakująco sporo jej kolegów po fachu, choćby Mengele (notabene, z Aniołem Śmierci też miał wątpliwą przyjemność obcować).

Nie znaczyło to jednak, że nagle miał bazować na tym całą swoją twórczość i równocześnie robić z tego wielkie tabu. Poza tym, oprócz nielicznych wierszy z tego okresu które jakimś cudem udało mu się zachować, nie do końca wiedział, o czym miałby pisać w kontekście Brzezinki.

Bądź co bądź, istniało ryzyko, że opisze bycie obiektem badań brutalnej lekarki jako coś zdecydowanie przyjemnego. A mając świadomość, jak jego ówczesna protektorka jest postrzegana przez całkiem sporo organów prawa i im pokrewnych, na razie wolał nie ryzykować linczem, czy cokolwiek mogłoby go spotkać ze strony krytyków. Może po prostu uznaliby, że opisuje swoje pragnienia, podczas gdy w rzeczywistości Geiser traktowała go tak, jak pozostałych i po prostu udało mu się trafiać na badania, które pozostawiły go przy życiu.

Nie widział jej od tamtego dnia, na niecały tydzień przed wyzwoleniem całego obozu. Kazała mu na siebie uważać i nie zdradziła ani słowem, co zamierza zrobić, jednak domyślił się, że raczej nie była chętna czekać tutaj, aż alianci pojawią się i uświadomią sobie, co właściwie miało miejsce w tym fenomenalnym obozie pracy.

Patrząc na to, że już jakiś czas temu czytał w gazecie o tym, jak tego durnowatego Hößa w końcu powiesili, nie miał większych wątpliwości co do tego, że szwabka musiała zaszyć się w jakimś bezpiecznym miejscu, tak samo zresztą jak jej kolega, lekarz od siedmiu boleści. Ale Mengele chyba zabrał ze sobą Rodiona. Patrząc na obecną sytuację polityczną, komuch nie powinien się obawiać czegokolwiek, a biorąc pod uwagę ich wcale niezłą znajomość, to raczej ot tak nie unikałby spotkania.

Dlaczego w takim razie Lisa nie chciała go wziąć ze sobą?

Gdyby ją o to spytał, usłyszałby albo jej cyniczne, nacjonalistyczne marudzenie o tym, że Żydom się nie należy, albo jakiś logiczny i precyzyjny argument podszyty czystą strategią i pedanterią. Rozumiał sytuację, ale skoro chciała się schować przed konkretnymi ludźmi, dlaczego nie podjęła choćby próby kontaktu? Liścik, telefon, cokolwiek! A tak nie wiedział nawet, czy nadal żyła.

Zapewne tak, szwabka była mądra i jednak potrafiła ułożyć sobie strategię działania, ale wciąż trochę się o nią martwił. Doprawdy, osobliwe uczucie względem nazistowskiej oprawczyni, ale co poradzić? Tęsknił. To normalne i ludzkie, dowodzi tego, że doświadczenia z Brzezinki nie pozbawiły go człowieczeństwa do reszty, a to dobrze.

Jesień powoli powlekała świat cieplejszymi kolorami i zmusiła go do ubrania płaszcza przed wyjściem. Teraz, na ścieżce powoli wchodzącej w dobrze znany mu lasek, uważnie ściągał z niego zabłąkaną nitkę babiego lata, strzepując ją na bok. Nie przejmował się zbytnio tym, że bez odpowiedniego skupienia mógł nie trafić na miejsce docelowe przechadzki; na tym konkretnym, zapuszczonym i opuszczonym przez żywych kirkucie bywał całkiem regularnie, szczególnie kiedy potrzebował chwili w samotności w adekwatnie historycznym otoczeniu. Do czasu zabierał ze sobą tutaj też Kota, ale niedawno zwierzak dosyć poważnie się pochorował, chyba z racji wieku.

Szkoda, bo był dla niego jedynie właściwym towarzyszem, który przeżył wojnę chociaż częściowo razem z nim i nadal był obok. No i był dobrym psem.

Większość grobów pochodziła z pierwszej połowy ubiegłego stulecia, w głębi było też kilka jeszcze starszych, pokrytych zatartymi inskrypcjami i otoczonych specyficznymi zardzewiałymi płotkami. Wysokie pomniki miały swój specyficzny urok i czasami zdarzało mu się przysiąść przy którymś z nich na moment.

Nie zdziwił się więc szczególnie, kiedy jakby ocknął się z tego całego obozowo–wspomnieniowego zamyślenia już na miejscu nekropolii, między kolejnymi rzędami pomników prawie tak wysokich jak on sam. Większość powlekały bliżej nieokreślone porosty, nieco rzadziej mech i jakieś pnące chaszcze. Tu i ówdzie rosły kępy barwinku, obecnie powoli marniejącego.

Poprawił nitkę swobodnie zwisającą z końca jednego z rękawów płaszcza oraz eleganckie, ciemne oprawki okularów na nosie; musiał je wymienić po powrocie do standardowego życia, ale stare szkiełka wciąż trzymał gdzieś w sekretarzyku, obok jedynego zdjęcia Geiser, z brzydkim zgięciem biegnącym przez środek, ale wciąż niezmiernie cennego. Gdzieś w głębi lasu odezwało się kilka ptaków, kiedy wchodził w samo centrum cmentarza i przysiadał na jednym z murków, oparłszy się bokiem ramienia o najwyższy pomnik.

Personalia nieboszczyka lub nieboszczki zatarły się z biegiem czasu, a jedynym widocznym grawerunkiem pozostała gwiazda Dawida. Jaka szkoda, że przez ponowne zanurzenie się w strumieniu własnych myśli nie usłyszał nieznacznego szelestu liści, który być może różnił się od tego wywołanego zwyczajnym wiatrem.

Mogła upłynąć zarówno minuta, jak i godzina, kiedy w końcu znalazł się bodziec zdolny wyrwać go z własnego umysłu.

— Hast du mich vermisst, mein Schatz?*

[*Stęskniłeś się za mną, skarbie?]

Słodki głos, zdający się do niego przylepiać jak świeża żywica, dopiero co wysączająca się ze złamanej gałązki, ciepły i przyciągający uwagę jak najwybitniejszy magnes świata. Nie słyszał go od tak dawna, a jego właścicielkę ostatnio widział na zdjęciu w gazecie, standardowo podpisanym jako zbrodniarza wojennego i opatrzonym pytaniem o to, czy ktokolwiek wie, gdzie się ta gadzina ukrywa.

Serce podjechało mu niemal do gardła, kiedy poderwał się na równe nogi i przeskanował wzrokiem najbliższy teren, byle tylko trafić na znajome, miedziane loki i cudownie bladą cerę. Nic z tego. Głos musiał być jego absurdalnie realistycznym urojeniem, albo Geiser potrafiła się naprawdę nieźle ukryć, nawet w bezpośrednim otoczeniu szukającego.

— Pani Geiser? — zapytał na głos, wciąż omiatając spojrzeniem każdy możliwy fragment nekropolii w zasięgu.

Miał wrażenie, że od takiego kręcenia głową ta zaraz mu odpadnie, albo co gorsza, zesztywnieje idiotycznie wygięta w bok.

Usłyszał krótki śmiech.

— Pamiętasz mnie jeszcze? To urocze, cudzie.

— Pamiętam! — Pokiwał głową skwapliwie, licząc na to, że szwabka go obserwuje i dobrym sprawowaniem się skłoni ją do wyjścia z kryjówki, gdziekolwiek się ona znajdowała. Było już po wojnie, nie musiał cały czas pokazywać oporu wobec okupanta, więc nie wyszedł na byle przerażonego obecnością Niemca młokosa. Czy raczej obecnością Niemki, ale założenie było to samo. — Gdzie jesteś?

— Czyżby ktoś tu chciał się ze mną zobaczyć? Jak to tak, 213769? Nie trafiałeś na moje zdjęcia w gazetach i innych takich?

To cudowne, ironiczne zmartwienie w głosie. Jeżeli był halucynacją, był doprawdy niezwykle realistyczny, nawet w efektach, jakie wywoływał u słuchającego Platsteina.

— To nie to samo, pani Geiser. Stęskniłem się.

— Jesteś przeuroczy, skarbie — mruknął głos, nagle tuż zza jego pleców.

Czuł, jak cały drętwieje, kiedy para chudych, drobnych dłoni spoczywa nagle na jego ramionach, po czym przesuwa się wzdłuż rąk aż do przedramion. Bezwiednie jej to ułatwił, wyginając obie kończyny w tył, po czym ze zdziwieniem zarejestrował, że ruchy rąk ma teraz nieznacznie ograniczone.

Nie trzeba było wielkiej intuicji, żeby domyślić się, że kobieta zrobiła prowizoryczny użytek z luźnej nitki jego płaszcza i guzików na boku drugiego rękawa, które razem mogły stanowić niezły (w przypadku więźniów oszołomionych i chętnych na kontakt z brutalnym oprawcą) sposób na utrzymanie go w ryzach. Mężczyznę przeszedł dreszcz, kiedy dłonie przeniosły się niefrasobliwie na jego kości biodrowe.

— Wybacz mi to, ale zdążyłam nabrać niezłej paranoi, a w takich warunkach tak czy tak możemy kontynuować nasze małe spotkanie towarzyskie. Nie przeszkadza ci to jakoś bardzo, hmm? — Geiser pocałowała go w kark, tuż pod linią włosów, na co nieopatrznie cicho jęknął. — Wciąż jesteś tak samo wspaniały jak przedtem, pięknisiu.

— Mogę cię zobaczyć? — dopytał, próbując równocześnie utrzymać się w obecnej, przyjemnej pozycji i wykręcić głowę tak, żeby udało mu się zobaczyć chociaż kawałek drobnej figurki Frau Geiser. — Proszę, proszę, proszę! — Niby niecierpliwy dzieciak czekający, aż rodzic kupi mu wymarzoną zabawkę, przytulankę czy cokolwiek.

Na ciele Zygmunta ponownie zagościła pustka, jednak miała w sobie więcej z oczekiwania niż osamotnienia. Jak przez mgłę słyszał delikatnie, wyważone kroki tuż obok siebie, zataczające swobodny łuk i nie mógł się powstrzymać od spojrzenia w bok, kiedy tylko dotarło do niego, że kobieta znalazła się w zasięgu jego wzroku, tak samo stęsknionego za żywą panią Geiser jak on sam.

Na bladej twarzy pojawiło się parę nowych piegów, pod oczami zagościły nieznaczne fioletowawe kręgi, a włosy, mimo że spięte w praktyczny kok na karku, wydawały się nieco krótsze niż poprzednio. Na sobie miała zbyt dużą jak na siebie wojskową kurtkę poplamioną czymś bordowym, należącą wcześniej prawdopodobnie do jakiegoś ruskiego, jak wnosił po jej wyglądzie, przetarte nieco spodnie i wysokie, czarne buty sznurowane zwyczajnym konopnym sznurkiem. To wyjaśniało poniekąd, dlaczego wolała uciec się do użycia dostępnych elementów jego płaszcza.

Poruszała się z podobną manierą, co w obozie, gdzie jednak znajdowała się w zupełnie innej konfiguracji społecznej niż obecnie. Niemal intrygujące.

Niemka oparła dłonie na biodrach i zlustrowała go wzrokiem pełnym charakterystycznej posesywności i pewnego triumfu. Wyglądała jak odkrywca wreszcie docierający do Eldorado, artysta tasakujący spojrzeniem własne, doskonałe dzieło czy przywódca poważnego narodu bezpardonowo wchodzący na podbite przez swoje wojska ziemie. Fizycznie nie wyglądała może na swoją szczytową formę, jednak można było być pewnym, że przymusowe trzymanie się na samiutkim marginesie nie zrobiło z niej kogoś zupełnie innego, litościwie pozostawiając w kobiecie tą specyficzną iskierkę buty, w razie potrzeby gotową spalić cokolwiek, co weszłoby jej w drogę.

Żyd poczuł, jak wraca do niego zaskakująco wiele emocji, które po raz ostatni odczuwał z taką intensywnością jeszcze w Brzezince, w znoszonym pasiaku, zamknięty w pokoju trzysta pięć i z numerem zamiast formalnego imienia czy nazwiska.

Tak, zdecydowanie nie powinien dogłębnie tego opisywać i publikować, nieważne jak prawdziwe by to nie było.

— Dobrze wiedzieć, że o siebie zadbałeś tak, jak o to prosiłam.

— A ty?

Musiał ją o to zapytać; a nuż szwabka czegoś potrzebowała i być może mógłby jej pomóc? Jakby na to nie patrzeć, pomogła mu przetrwać obóz w zaskakująco dobrym stanie, dawała mu się najeść i pozwalała na sporadyczne przywileje, które zapewne nie były szczególnie mile widziane przez jej przełożonych.

Jeżeli nawet nie czułby tego, co prawdopodobnie czuje obecnie, to zwyczajna ludzka przyzwoitość nie pozwoliłaby mu na zostawienie Geiser samej sobie.

— Wszystko z tobą w porządku? Potrzebujesz może czegoś?

— Radzę sobie, już o to się nie martw, maleńki. Ci alianccy kretyni prędzej czy później się znudzą. Skazali już paru urzędasów, Kaltenbrunnera, Brandta, ostatnio też Hößa, więc powinni się trochę stonować. Nie dziwię się, że Josef wolał wyjechać. Podobno jeszcze żona się z nim rozwiodła.

— Wciąż mówią o procesach lekarzy i o tym, że was dwóch nie można znaleźć.

— I zapewne nie będzie można już na dobre. Możesz czuć się wyróżniony, widząc mnie teraz, Żydku. Albo zagrożony. Jestem gotowa założyć się o głowę, że w promieniu przynajmniej czterech, pięciu kilometrów nie ma nikogo, kto mógłby cię usłyszeć, a jeżeli spróbujesz się rozwiązać, to uda ci się dopiero po chwili, a wtedy ja zdążę zniknąć z zasięgu. Przyprowadzenie tu jakiegokolwiek ruskiego, polskiego czy pseudoniemieckiego frajera też nic nie da. Uwierz, że odrobiłam lekcje i przygotowałam się do naszej pogawędki jak należy.

Postąpiła krok naprzód, z realną rozkoszą łapiąc w dłonie jego twarz i przez chwilę wpatrując się w nią z iście naukową fascynacją. Na moment zawiesiła wzrok na ustach Platsteina, nagle wydających się mu niezwykle suchymi i osamotnionymi, po czym przejechała po nich kciukiem.

Zadowolony z własnego refleksu, zdążył go delikatnie ucałować, na co Geiser poszerzyła swój wyszczerz i sprawnym ruchem skłoniła go do przejścia nieco w bok, tak, że stanął na stosunkowo krótkiej w porównaniu z katolickimi płycie nagrobnej i oparł się plecami o wysoki pomnik.

O ile dobrze pamiętał, powinien mieć teraz gwiazdę Dawida na wysokości klatki piersiowej. Co za wybitna symbolika.

— Pani Geiser? Nie, żeby mi się nie podobało nasze spotkanie czy twój dotyk czy jeszcze coś, tylko że... — Zawahał się przez moment, kalkulując to, co właściwie zamierzał jej powiedzieć. Co poradzić, jednak wciąż tkwiła w nim ta cząstka porządnego Żyda przywiązanego do tradycji. — Jesteśmy na kirkucie — wyrzucił wreszcie. — To cmentarz.

— Wiem. Czyżby nie pasowało ci takie otoczenie, skarbie?

— W sensie, to trochę profanacja. Stoimy na nagrobku.

— Ty stoisz — poprawiła go przemądrzałym tonem głosu, ewidentnie zaczynając typową dla siebie kpinę. — Przynajmniej na razie. Nie moja wina, że wy swoich chowacie na siedząco i macie krótkie groby. A profanować można chyba tylko cmentarze dla prawdziwych ludzi, nie mylę się?

— Dlatego ten cmentarz też da się sprofanować.

— Kusząca propozycja, mein Jude.

Znów położyła mu ręce na ramionach, z zadziwiającą krzepą pozwalając mu upaść na kolana i odsuwając go po tym nieco do tyłu tak, że znowu dotykał plecami pionowej, omszałej części pomnika, jednak tym razem siedząc na płycie poziomej, ze szwabką usadowioną dokładnie między jego nogami.

Geiser z wyraźnym zadowoleniem pochyliła się do przodu, jedną rękę opierając niewinnie o jego udo, zdecydowanie górną jego połowę, a drugą przytrzymując jego brodę wedle własnej fanaberii, unosząc podbródek i zmuszając do utrzymania kontaktu wzrokowego.

— Jednakowoż patrząc na to, jakie brednie opowiadasz o pospolitych Żydach, chyba muszę troszeczkę odwlec właściwą część tego, do czego chyba zmierzamy. Schade, mein Schatz, Schade.

Cały czas odginając głowę mężczyzny nieznacznie w tył, przebiegła palcami po wewnętrznej stronie jego nogi, nie powstrzymując nawet uśmiechu na widok tego, jak zadrżał na to działanie. Szybko zacisnęła palce na jego kolanie i zanim zdążył przywyknąć, przeniosła się nimi na szyję towarzysza, kreśląc na niej malutkie okręgi, stopniowo przechodzące w większe spirale, drażniąc skórę wierzchem chłodnych paznokci na zmianę z delikatnymi opuszkami. Zaplotła dłonie na jego karku i zmrużyła oczy, jak przymierzający się do skoku kot.

Zanim zdążył zareagować, wplątała palce w jego włosy i wygięła tym jego głowę do tyłu. Poczuł jaszczurcze usta na boku szyi, przesuwające się powoli i nieustępliwie, jednak nieposuwające się do niczego poza delikatnym całusem.

Zygmunt nie powiedziałby, że nie było mu przyjemnie, ale po dłuższej chwili łagodne pieszczoty stały się nie do zniesienia, mdląco słodkie jak zbyt duża ilość waty cukrowej wciśnięta w siebie na festynie. Fizycznie potrzebował czegoś mocniejszego, coś, co umocniłoby go w przekonaniu, że Geiser faktycznie z nim była, że to wszystko nie jest jakimś pokręconym snem i że nie obudzi się za chwilę samotnie, w łóżku z rozkopaną kołdrą i księżycem świecącym mu prosto w twarz.

Westchnął, zbierając odpowiednie słowa.

— Pani Geiser...

Nie zdążył jednak kontynuować wypowiedzi, wszystkie niesamowicie elokwentne słowa rozmyły się jak tusz na pozostawionym na deszczu liście i gładko przeszły w urwany jęk, kiedy szwabka na ostatnią sylabę swojego nazwiska wgryzła się w jedno z eksponowanych nagle miejsc jego szyi. Nie wiedział, jakim cudem, ale ugryzienia jego szwabki zawsze zdawały się przyciągać do siebie krew i mrowienie z całej reszty ciała.

Teraz był już pewny, że naprawdę tutaj była i chyba faktycznie nadal go lubiła w jakiś swój dziwaczny sposób. Gdyby tak nie było, przecież nie przychodziłaby tu specjalnie dla niego; zapewne na codzień przebywała w jakimś logicznie urządzonym miejscu, a przynajmniej nie w środku lasu, na zapuszczonym, żydowskim cmentarzu.

Nagle poczuł się bezpieczny, absurdalnie bezpiecznie wręcz, jak na kogoś, kto został osaczony przez poszukiwanego zbrodniarza wojennego w miejscu, w którym dosłownie nikt nie mógł mu pomóc.

— Oj, Zygmuncie. Instynkt przetrwania ani trochę ci się nie rozwinął? — zachichotała, łaskocząc jego szyję własnym oddechem. — Już powinieneś uciekać w popłochu i po drodze wołać na pomoc tych waszych aliantów, żeby szykowali powtórkę z Norymbergi, bo znalazłeś Krwawą Geiser na kirkucie. Przy odrobinie szczęścia wsypie Anioła Śmierci, więc dlaczego nie zrobić czegoś zgodnego z tymi waszymi zasadami? Czy to nie tak, że trafiłeś na swoją zmorę?

— Nie chcę zabrzmieć jak idiota, ale miałem nadzieję, że w końcu trafię.

Szwabka podniosła głowę, zaplatając dłonie na jego szyi, jakby chciała udusić go za najdrobniejsze przewinienie. Kciuk umieściła bezpośrednio na jego grdyce, tak, że kiedy przełknął ślinę, poczuł jego wyraźny nacisk. Miał teraz podbródek tuż przy jej obojczykach, pachnących wanilią słabiej niż za czasów obozowych, jednak wciąż dających się skojarzyć z tą słodką, rozkoszną wonią.

Ledwo rejestrując to świadomością, wygiął kręgosłup w łuk, chcąc znaleźć się jeszcze bliżej kobiety.

— Mój sentymentalista, co? Przyznam, że jestem zadowolona z tego, jak ślicznie mnie przywitałeś. Grzeczny chłopiec, zasłużyłeś na to, żebym w końcu jakoś cię nagrodziła, prawda?

Tak, tak, tak, prawda, tak dawno go nie nagradzała i zawsze nagradzała go tak dobrze, zdecydowanie zasługiwał, w końcu wrócił do swojej pani, a jego pani wróciła do niego, nagroda była na miejscu, był grzecznym chłopcem, tylko dla pani Geiser był taki grzeczny i tylko od niej chciał to słyszeć, tak bardzo się za nią stęsknił, nie chciał jej już nigdy wypuścić, nawet jeżeli wciąż trzymał ręce za plecami, a nie wokół jej talii, było mu z nią tak dobrze i tak bardzo nie chciał, żeby to kiedykolwiek się kończyło, chciał ją zabrać do mieszkania, oddać jej swoją koszulę, dopóki nie zorganizuje jakiejś lepszej piżamy, przygotować kąpiel, koniecznie z multum zapachowych olejków i siedzieć obok wanny, żeby po prostu cieszyć się obecnością pani Geiser, jego, jego, jego Frau Geiser, ślicznej, waniliowej pani, a wszyscy, którzy spróbowali by mu ją odebrać, nieważne czy to jakiś tępawy amant, czy rząd dowolnego państwa europejskiego chcącego przykładnie ukarać kolejnego spektakularnie pojmanego zbrodniarza wojennego, nawet jeżeli zbrodniarz wojenny chyba tak do końca nie był zły, chciałby im wręcz wyłożyć, że jego pani Geiser jest jak najbardziej w porządku i pozwolić jej na powrót do świata kin, wieczorów z książką przy kominku i być może z nim samym u boku, tym razem legalnie w każdym calu, bez żadnych kretyńskich przeszkód ani ze strony aliantów, ani ze strony III Rzeszy.

Cóż, powiedziałby jej pewnie coś w ten deseń, gdyby nie to, że niemal natychmiast po skończeniu swojej wypowiedzi przytknęła usta do jego ust, zaczynając powolny taniec, walca warg, zębów i języków dyktowanego dwojgiem metronomów w dwóch klatkach piersiowych. Smakowała nieznacznie miętowo; zapewne robiła sobie napary mające zastąpić jej klasyczne herbaty, a może po prostu zżuła kilka listków dla odświeżenia?

Nie zorientował się nawet do końca, że zaczęła go nieznacznie podduszać, a kiedy już miała zacisnąć palce z siłą, której użycie mogło zaowocować powstaniem jakichkolwiek wyraźnych śladów, sama się zreflektowała i zmieniła pozycję rąk, owijając je luźno wokół szyi Zygmunta, błądząc palcami w jego włosach i nie odrywając się od niego ani na chwilę.

Nogi umiejscowiła po dwóch stronach tych należących do niego, nieświadomie zaciskając uda na bokach miednicy mężczyzny, swoje biodra wypychając odrobinę do przodu z każdym bardziej znaczącym poruszeniem ust.

Gdyby tylko nie był tak oszołomiony tymi wszystkimi bodźcami, znajomymi i rozkosznie kojarzącymi się z, o dziwo, dobrym czasem w jego życiu, zapewne przerwałby prowizoryczne więzy powstałe z marnej nitki i wziął swoją towarzyszkę w ramionach, pogłaskał ją po włosach, przyciągnął do siebie na długo. Nawet wiedza o tym, że mniej niż metr pod nimi rozkosznie gniją blisko stuletnie resztki ciała nieznanego Żyda lub Żydówki wydawała się spływać na dalszy plan, jak gęsta piana spływająca do odpływu wanny.

Przez tą szwabską cholerę i jej plugawe, niemieckie sztuczki rozpraszające niewinnych semitów nawet profanacja cmentarza nie wydawała się czymś szczególnie niecodziennym, przysłonięta malinowymi usteczkami przywodzącymi na myśl jaszczurkę, lokami w ładnym, ciemnym odcieniu miedzi czy dowolnym innym atrybutem szanownej Frau Geiser.

Nie był w stanie myśleć o nikim innym, niczym innym, chciał po prostu zostać z Niemką choćby i tutaj, z rękoma i plecami przyciśniętymi do starego pomnika, wśród zapuszczonych grobów. Wieczność tutaj nie wydawała się mu taka znowu zła.

— Tęskniłam za tobą. — Oderwała się od niego, ustami muskając jego łuk brwiowy, opierając brodę na czubku jego głowy i przytrzymując go przy swoim wyraźnie bijącym szybciej niż wcześniej sercu. — Wciąż jesteś moim Żydkiem, wiesz o tym? Gdyby nie to, że Twoje zniknięcie wzbudziłoby pewne podejrzenia, mój pisarzu, nie wypuściłabym cię w ogóle. A prowadzanie się ze zbrodniarzami wojennymi chyba też nie wypada najlepiej w środowisku. Nie chciałabym, żeby oskarżono cię o kolaborację czy cokolwiek.

— Nie zostawiaj mnie znowu. — Zacisnął powieki, wtulając twarz w zgięcie jej szyi. — Jesteś moją panią, nie chcę znowu być bez ciebie, brakowało mi cię, pani Geiser, nie każ mi znowu obywać się tyle bez chociaż jakiejś wiadomości... — mamrotał, łapczywie wdychając jakby przybierający na sile zapach wanilii i kwiatów bijący z jej bladej skóry i czując, jak jest przyciągany bliżej do piersi kobiety, jego kobiety.

Geiser milczała zaskakująco długą chwilę, zastygnąwszy w miejscu z ustami na skalpie Platsteina.

— Kochanie? — zaczęła w końcu, z dziwnie miękką manierą głosu. Uniósł delikatnie głowę, żeby spojrzeć na jej zaróżowioną twarzyczkę i okazać, że słucha jej uważnie, tak uważnie, jak nie mógłby nikt inny. Wzięła jego twarz w dłonie. — Obiecuję, że coś poradzę. Nie możesz się czuć tak bezpiecznie cały czas, w końcu podobno doświadczenia z obozu ciągną się za ludźmi jak dym za nałogowym palaczem, nie sądzisz?

— Czyli znowu będziesz ze mną? — Czuł, jakby zaraz miał się rozpłakać z nadmiaru pozytywnych emocji, w napadzie ulgi, ciepła i paradoksalnie także bezpieczeństwa. — Już tak na dobre?

— Myślę, że tak.

Uśmiechnęła się do niego w ten swój niesamowity, cudowny sposób i, ku jego protestującemu jęknięciu, wstała na równe nogi, po drodze głaszcząc go jeszcze po włosach, subtelnie, pieszczotliwie.

— I wrócisz ze mną do domu?

— W swoim czasie, muszę jeszcze wymyślić, jak na dobre wywiodę tych durnych aliantów w pole, żeby nie przeszkadzali mi w nękaniu cię. Ale z tym sobie poradzę, już o to się nie martw, maleńki. Twoje dobre dni niedługo się skończą. Ah, i możesz mi obiecać jedną sprawę? — Skinął głową skwapliwie, zaczynając poluzowywać wiązanie na rękawie jego płaszcza. — Bądź gotowy dzisiaj na godzinę przed północą u siebie w mieszkaniu. Może znowu uda ci się wywinąć bez większych szkód ze spotkania z Krwawą Geiser.

Mrugęła do niego jednym okiem i zniknęła z jego pola widzenia tak niespodziewanie, że wydało mu się to jakąś kuglarską sztuczką. Oswobodził szybko ręce i poderwał się do pozycji stojącej, do reszty tracąc speszenie otoczeniem sakralnym. Na próżno szukał kobiety wzrokiem wśród starych nagrobków, krzewów i drzew.

No tak, gdyby nie potrafiła się schować skutecznie, zapewne już skończyłaby na stryczku. Przyszło mu do głowy także to, że mógł sobie to wszystko uroić, co prawda z najdrobniejszymi szczegółami i przerażająco realistycznie, ale zresztą kto wie, co może się przydarzyć tęskniącemu człowiekowi?

Na szczęście hipotezę tę mógł wykluczyć w domu, w łazienkowym lustrze widząc jak najbardziej prawdziwy i krwisty ślad po ugryzienia Geiser. Pozostawało mu więc tylko czekać na wspomnianą jedenastą wieczorem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro