Dzień trzydziesty pierwszy/drugi ^

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


PRZEPRASZAM WSZYSTKICH ZA TAK DŁUGI CZAS OCZEKIWANIA NA ROZDZIAŁ. PO PROSTU JAKOŚ NIE MAM WENY.

Słów: 3451

Pięć lat wcześniej. To był jego trzeci czy czwarty dzień na stażu. Pierwszego mógł powierzchownie obejrzeć mapę budynku i został oprowadzony po biurach i zapoznany z nowymi szefami, wyposażeniem i częścią pracowniczą. Drugiego natomiast miał szanse na żywo obejrzeć wszystko prócz wnętrza cel z obstawą. W późniejszych dniach mieli dostać nowego skazańca, a on miał przy tym być i obejrzeć cały proces. Czuł ekscytacje z tego, że będzie mógł zobaczyć prawdziwego przestępcę z bliska i obejrzeć część z rozbieraniem go, odebraniem jego rzeczy osobistych, skuwaniem, i zamykania w celi. Tym bardziej, że nosił miano bardzo groźnego i seryjnego mordercy który zabił nie tyle swoje siostry ale też wiele innych osób i kobiet i mężczyzn. Nie miał do czynienia jeszcze z kimś takim ponieważ był młody i zazwyczaj oglądał na komisariacie przesłuchania niezbyt dobrych oszustów czy pijaków którzy zakłócają spokój na spokojnych osiedlach. Nigdy tak poważnych bandytów i na dodatek od chwili ich zamykania w celi.

Okazało się, że ich osobą będącą seryjnym mordercą jest niezbyt wysoki szatyn, jeszcze młody chłopak który tak na prawdę wyglądał dosyć pokornie i na pewno nie tak groźnie jak napisane miał w papierach. Co prawda nie był jakoś szczególnie mizerny jeśli chodzi o budowę, ale był młody, cichy i nie wyglądał na takiego który miałby zamiar się na nich rzucić i wszystkich powybijać jak kaczki.
Strażnicy klepali go jako młodzika i stażystę po ramieniu i przechwalali się, że maja w więzieniu niejednego seryjnego zabójcę i on młodziak ma szczęście, żeby zobaczyć jak się nim zajmują bo są w tym wprawieni.
Nazywali go chuchrem ponieważ nie przypomniał wyglądem prawdziwego bandziora wyjętego niczym z zielonej mili. Byli bardzo pewni siebie.
Kiedy rozbierali go do naga wyjmując wszystkie osobiste rzeczy bardzo dobrze się bawili. Popychali go na wszystkie strony, wyśmiewali, wyzywali, podarli nawet na strzępy fotografie dwóch młodych kobiet którą trzymał w kieszonce na piersi i w skrócie traktowali jak śmiecia. Czuli się nietykalni i w pełni panujący nad sytuacją. W końcu było ich czterech, a ten młody zabójca nie mógł im przecież podskoczyć bo był w kajdankach.
On oczywiście tylko patrzał nie mogąc uwierzyć, że taki groźny przestępca jest tak traktowany. Było to dla niego nie do pojęcia ponieważ myślał, że strażnicy nie chcą sobie grabić u morderców i robią tylko to co do nich należy postępując zgodnie z procedurami bezpieczeństwa. Zachowują się przyzwoicie resocjalizując morderce. A tymczasem oni krzyczeli na niego, że jest tchórzem i pazerną szmatą za to, że zabijał kobiety i na dodatek psycholem bo zrobił to nawet własnej rodzinie.
W końcu jak byli już w celi przydzielonej dla owego mordercy zaczęli mu pluć prosto w twarz. Nadal pamięta te słowa strażników, że się nim brzydzą i że teraz go wychowają jak im się podoba. Że będzie tańczył i skakał na ich zawołanie, i dopilnują, żeby źle mu się żyło i żeby inni skazańcy wzięli go sobie do zabawy.
Obserwował twarz więźnia który wciąż był skupiony i poważny oraz nie reagował na zaczepki i poniżanie. Stał godnie mimo, że dostawał obelgami był bity, popychany i opluwany.
Wszystko działo się do czasu. Byli w zamkniętej celi gdzie strażnicy upokarzali morderce. Jednym razem jeden ze strażników leżał. Stało się to niewiarygodnie szybko. Nawet on cały czas obserwując więźnia nie był wstanie zarejestrować jak to wszystko się zaczęło.Tak. Niewiadomo jak i skąd strażnik stojący najbliżej mordercy dostał nożem prosto w bok i już po chwili padł próbując powstrzymać krwotok. Przecież więzień był przeszukany i dogłębnie sprawdzony. To nie mieściło się w głowie. Strażnik na ziemi jęczał jak świnia, a nie pełen godności dręczyciel.
On sam mrugał z niedowierzania na początku myśląc, że to wszystko jest ustawione i to jakiś nieśmieszny żart. Że chcą go sprawdzić i to jakaś zabawa.
Morderca obrócił się i wbił nóż w kolejnego strażnika który chyba wciąż był w szoku i amoku, że jego poprzednik leży na ziemi i się wykrwawia. Pozostałych dwóch ogarniając, że na prawdę więzień rzuca się na nich z nożem próbowali go powstrzymać. Ale to było śmieszne i zupełnie nieporadne. Tomlinson nawet nie miał już na dłoniach kajdanek. A oni nie mieli żadnej broni jedynie pałki które już po chwili wyrwał im w szaleńczym amoku więzień odrzucając je na ziemie. Nie było drogi ucieczki. Żeby otworzyć kraty i stalową ścianę trzeba było wpisać specjalny szyfr, a oni nie mieli na to czasu mimo, że morderca był jeden a ich razem z nim pięciu. Więzień po kolei wbijał w nich wszystkich ten sam nóż pozbawiając ich życia jakby to tego przywykł i cięcia nie sprawiły mu trudności, a tamci jakby przestali umieć się bronić mimo wyszkolenia jeden po drugim padali na ziemie. On sam stał przy ścianie głośno oddychając. Jego klatka poruszała się nie spokojnie. Był pewien, że zaraz zginie z rąk rozwścieczonego mordercy który zadźgał już czterech pozostałych strażników. Jeszcze chwile temu wszyscy się śmieli i rzucali wyzwiskami na morderce który teraz ich zadźgał nożem. To było nie do pojęcia.
Jak morderca skończył spojrzał na niego. On stał przy ścianie niespokojnie i ze strachem. Zginąć z rąk mordercy nawet kiedy jeszcze nie zaczął oficjalnie tu pracować. Jego życie było śmieszne.
Jeszcze śmieszniejsze było to, że morderca tuż po tym zaczął obracać w ręce swój nóż i położył się na dolnym posłaniu. Jak gdyby nigdy nic się na niego patrzył zadomowiając się w swoim nowym lokum. Wciąż miał poważną skupioną twarz. Jakby nic się nie stało. Na prawdę.
On jeszcze kilka minut stał bez ruchu nie mogąc uwierzyć, że morderca zostawił go w spokoju. Cztery zakrwawione ciała leżały na ziemi. Na pewno tamci już nie żyli. Nie słyszał już ich oddechu ani jęków bólu. Powoli pod bacznym wzrokiem mordercy wyjął ze spodni pagera.
– Poproszę o wsparcie. Czterech rannych w celi 311. – mówił z drgającym głosem. Więzień wciąż trzymał swój nóż i leżał na materacu nie reagując na jego słowa. Jakby go tu nie było. Jakby mu odpuścił. Powoli podchodzi do strażników sprawdzając im puls ale tak jak myślał nic z tego. Wszyscy leżeli w kałuży krwi i nie wyczuwał od nich tętna.
Wtedy zrozumiał czemu wciąż żyje.
I jest tam do teraz, a tę historię znają nie liczni.

Z zamyślenia wyrwał go wydźwięk pagera w jego kieszeni. Uprzednio stał w części balkonowej prosty jak struna, sztywno trzymając broń opierającą się płasko o jego pierś gotową na ewentualne zamieszki.
Pojedyncze walki więźniów między sobą, gwałty czy próby zaatakowania personelu stołówki były dla niego codziennością. Musiał mieć oczy i umysł szeroko otwarty by móc przewidzieć który z tych gagatków bez wyobraźni postanowi zrobić jakieś głupstwo.

Był strażnikiem z powołania. Jako chłopiec chciał być kimś kto wsadza złych ludzi do więzienia. Randomowa powtarzalna historia. Nie miał ani żony, ani dzieci, a z rodziną nie był specjalnie związany także nie miał do czego wracać. Nie wie kiedy uzależnił się tak bardzo od tego świata. Chyba właśnie już wtedy kiedy jego koledzy zginęli z rąk Tomlinsona bo zachowywali się nieprzyzwoicie i nieprofesjonalnie. On sam dąży do sprawiedliwości i próby resocjalizowania przestępców. By bardziej się z nimi przyjaźnić niż być ich wrogiem.

Na sobie miał niewdzięczny strój moro oraz przeróżne kamizelki i kask chroniący przed nożownikami. Dla więźniów byli prawie nietykalni. Ich zabezpieczenie z roku na rok ciagle się poprawiało i miało straszyć więźniów by nawet nie myśleli ich atakować:
Strasznie się pocił. To był minus. Czuł jak jego włosy lepią się pod nakryciem głowy ale już potrafił zapanować nad chęcią zaczerpania świeżego powietrza i podrapania swędzącej skory. Kwestia przyzwyczajenia. Teraz powietrze nabiera mocno i nozdrzami czując woń wilgoci i stęchlizny. To od szczurów. W więzieniu było ich pełno. Nawet jeśli stać ich było na deratyzację to było to zbyt niebezpieczne. Wyprowadzanie i wywożenie tych wszystkich więźniów poza mury było ryzykowne. A gdyby tutaj zostali otruliby się i padli razem z tymi szkodnikami.

– Łazienka 4f. Nieprzytomny więzień. Najparwdopodobniej naćpany.

– Zaraz tam będę – mówi w skrócie opuszczając swój blok.

Po chwili jest już na końcu długiego korytarza prowadzącego do łaźni więźniów. Stoi tam już kilkoro strażników gdzie on natychmiast wtapia się w tłum. Stoi na straży nie będąc zbytnio zainteresowany zajściem. W końcu jest już tam medyk zajmujący się ćpunem który z tego co usłyszał nabawił się jakiegoś wstrząsu po za dużej dawce heroiny.

Po chwili widzi jak kilku strażników chwyta za ręce i nogi więźnia i zaczynają go wynosić zapewne do więziennego szpitalika. Kiedy zerka na wynoszonego robi mu się sucho w ustach. To był Malik. Przyjaciel Tomlinsona. Wszędzie rozpozna te kruczoczarne włosy i wątłą sylwetkę. Jego wzrok kieruje się za strażnikami którzy go niosą. Zaciska zęby stojąc w dalszym ciągu prosto by się uspokoić. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ten chłopak nie ćpał już od conajmniej pół roku.
Wciąż pamięta jego stany odstawiania dragów, wymiotowanie, zasłabnięcia oraz terapię na którą sam się zgłosił co jest w takim środowisku rzadkością. Lecz on wiedział, że to w większości nie z własnej woli i potrzeby serca tylko ze względu na swojego przyjaciela który gardził dragami. Łączyło ich coś dziwnego i on w dalszym ciągu choć chciał nie mógł tego zrozumieć.

Sam dostał polecenie stania na zewnątrz drzwi pomieszczenia z pacjentami więziennego lekarza i stał wraz z innym strażnikiem. Byli ustawieni po przeciwnych stronach drzwi. Widział jak jego kolega popala fajkę choć w teorii jest to zabronione ale sam stał wyprostowany i nieco spięty zastanawiając się dlaczego Malik miałby porzucić bycie na odwyku. Z tego co wiedział dobrze mu szło w pozostawaniu czystym, a ostatnio gdy rozmawiali nie było po nim jakiegokolwiek śladu po tym, że tęskni za dawnymi nawykami. Mimo, że Malik nie był do niego tak przychylnie nastawiony jak Tomlinson to on widział i głęboko wierzył w to, że mulat jest dobrym człowiekiem i zasługuje mimo bycia więźniem na szanse i dobre życie.

Drzwi się otwierają i wychodzi z nich doktor.
On unosi brew w zapytaniu ponieważ aż go korci by zbyt emocjonalnie zapytać co jest grane i czy wszystko z nim w porządku. Niby musza wiedzieć by przekazać to przełożonemu tym bardziej, że on tego zależy czy wciąż mają tu stać i pilnować więźnia czy dostaną zupełnie inne rozkazy ale nie powinien być tak oczywisty wiec milczy.

– Jego organizm na szczęście jeszcze całkowicie nie odzwyczaił się od narkotyków i na tak potężną dawkę nie zareagował śpiączką czy zapaścią tylko lekkim wstrząsem i zatruciem organizmu – zaczął samowolnie lekarz poprawiając swoje okulary. On na jego słowa w głębi duszy westchnął z ulgą i pierwszy raz przyznał, że Malik ma szczęście, że miał doświadczenie w braniu narkotyków bo inaczej pewnie by go to zabiło. – Teraz zrobiłem mu tylko płukanie żołądka, podłączyłem kroplówkę i być może jutro będzie mógł już z powrotem wrócić do celi. Tak wiec pilnować go będzie trzeba przez noc – dokańcza – To wszystko z mojej strony. Wieczorem przyjdę wymienić kroplówkę.

On kiwa do strażnika po drugiej stronie by ten poszedł odprowadzić medyka ponieważ osoby bez przepustki udowadniającej wyszkolenie i bez broni nie mogły same chodzić korytarzami więziennymi i sam mocno zaciągnął się powietrzem przez nozdrza i popchnął lekko drzwi od pokoiku szpitalnego cicho tam wchodząc. To pomieszczenie było dla niego dziwnie nie znajome ponieważ zazwyczaj nie lubił i wymigiwał się by tutaj wchodzić ponieważ aż pachniało tu śmiercią i zwłokami. Trafiło tu już tyle zadźganych czy uduszonych więźniów, że aż czuć było ten smród. Nieprzyjemności dodawało to, że pokój ten był jak twierdza i sala tortur. Bez okien, a nawet krat, a chorzy byli przywiązywani za kostki i nadgarstki pasami do łóżka.

Malik również. Leżał z przymkniętymi powiekami na wąskim szpitalnym łóżku, a jego nogi i ręce były skrępowane. Głowa również była unieruchomiona, a wszystkie przyrządy i medykamenty były oddalone i zamknięte w odpowiedniej odległości by zachować całkowitą ostrożność. Jego twarz wyglądała bardzo młodo i zmęczenie. Miał worki pod oczami i na prawdę było mu go żal. Wydawał się taki niewinny i obolały. Pewnie choć śpi to cierpi, a jak się obudzi będzie tylko gorzej.

Stanął w odpowiedniej odległości i oparł się wyprostowany o ścianę by trzymać warte i pilnować więźnia. Korciło go by się przybliżyć i zobaczyć z bliska twarz młodego mężczyzny ale nie miał odwagi tym bardziej, że ten jakby się ocknął pewnie by nie był zadowolony bo w jakiś sposób go nie lubił. Miał wrażenie, że ten był negatywnie nastawiony do całego personelu więzienia i wszystkich wrzucił do jednego worka co było smutne, a z nim dał się wciągnąć w kilkuzdaniową pogawędkę tylko ze względu na Louisa który oszczędził mu przed pięcioma laty życie.

~*~

– Daj mi wody – słyszy i się wzdryga. Próbuje ukryć swoją zniewieściałość i zaskoczenie ponieważ pomimo tego, że stał tu już na straży kilka godzin, a mężczyzna był przywiązany powinien wciąż być skupiony i nie dawać się zaskoczyć. Marszczy czoło i zerka na więźnia który chyba dopiero co się obudził ponieważ jeszcze mruga szybko oczami chcąc je przyzwyczaić do tego, że są otwarte i do światła wydobywającego się z lampki tuż nad nim by był widoczny. Pewnie teraz bardzo było to drażniące.

– Nareszcie wśród żywych – rzuca suchym żartem podchodząc do kranu i nalewając do stojącego w pobliżu kubka wodę. Podchodzi i przystawia go do spierzchniętych ust mulata. Ten patrzy na niego obojętnie próbując nieco unieść głowę ale jest unieruchomiony wiec jest zmuszony by pić na leżąco.

– Jak długo tu jestem? – pyta ciemnowłosy skanując szybko i pobieżnie pomieszczenie po czym bierze kilka spragnionych łyków wody. Ta leci ciurkiem mu w kącikach i on musi z trudem odeprzeć chęć wytarcia mu tego.

– Kilka godzin.

– Spoko.

– Nie zapytasz jak tu się znalazłeś? – pyta maskując ciekawość. Czyli ten był świadomy co robi skoro nie pyta. Wciąż nie może zrozumieć dlaczego wstrzyknął sobie taką dawkę heroiny. Przecież nie był niedoświadczonym przygłupem. Co go do tego skłoniło? I skąd niby to wziął. Musiał być na prawdę spragniony i zdecydowany, że znalazł sobie dilera za plecami Tomlinsona wiedząc jak ten ich nie trawi.

– Wiem, jak tu się znalazłem – mówi z lekką dozą ironii i kpiny. – Możesz już odejść.

– Tomlinson nie będzie zadowolony gdy się dowie – mówi zaciskając zęby ponieważ kolejny raz Zayn pokazuje swoje niesympatyczne nastawienie. Nawet nie próbuje ukryć, że ma go w dupie tylko patrzy się na niego mówiąc jakby oczami „spierdalaj"

– Nie twój interes stary.

On tylko marszczy czoło i bierze kubek odstawiając do z powrotem na umywalkę. Nie może zrozumieć logiki tego faceta. Przecież zazwyczaj więźniowie dają się wciągnąć w krótkie pogadanki i nie traktują go z taką rezerwą jak mulat. Nawet jeśli nie maja czystych intencji. A ten to robi zawsze.
Ale w porządku. Nie będzie się naprzykrzał. Są w relacji więzień strażnik wiec nie muszą ze sobą rozmawiać

Niemal cały wieczór stoi z bronią przy piersi gapiąc się w ścianę na przeciwko. Kilkakrotnie czuje palący wzrok więźnia który najwyraźniej jest znudzony ale on właśnie jest wyszkolony na takiego by moc stać nawet i dobę i nie wydawać się tym poruszony ani wykończony.
W końcu chyba coś w mulacie pęka bo kolejny raz obraca w jego stronę wzrok i mówi

– Kiedy wrócę do celi?

On milczy i czuje satysfakcję. Nawet nie drga na spokojny głos ciemnoskórego który wzdycha i najwyraźniej się wkurza.

– Jest tu niewygodnie. To ma być kurewski szpital? Chcecie mnie doprowadzić do szaleństwa? Czuje się już dobrze do cholery – mówi ze złością i wciąż na niego patrzy – Jak możesz tak stać i się gapić cały dzień w ten szary brudny mur. Jesteś jakiś popierdolony?
A Louis mówił, że jesteś w porządku. Mówiłem, że nie. Nawet nic nie mówisz – próbuje się wiercić i jest na prawdę wkurzony, a on czuje jak drga mu kącik ponieważ to jest zabawne. Jak ten się wkurza chociaż on mu nic nie zrobił.

– Uspokój się.

– Umiesz mówić. Brawo – mówi widocznie obrażony i zły – Dla twojej wiadomości nie chciałem brać tych przeklętych dragów. Tylko ten pieprzony skurwiel sam mi je dał. Do ręki. Nie potrafiłem kurwa odmówić. I wszystko poszło się jebać. Nie mogę nawet teraz myśleć. Nawet nie myśle o tym, że Tomlinson będzie zły. Ja się tylko zastanawiam gdzie jest Matthew i czy ma dla mnie kolejna porcje. Też myśle o tym czym mam mu zapłacić. O niczym innym nie potrafię myśleć.

– Matthew? Collins? On diluje tak? – pyta mrużąc powieki. Od zawsze strażnicy toczyli śledztwa by znaleźć jak największą liczbę dilerów i ich odciąć od tego co robią oraz znaleźć ich różne wtyki oraz strażników ułatwiających im zarobek. Wiadomo, że zawsze w więzieniu ktoś będzie to robił i za dużo jest nieuczciwych ludzi w tym wszystkim by udawało się dilerkę całkowicie zlikwidować. Ale priorytetem i tak było łapanie tych których się da złapać i zmniejszać to jak najbardziej się da.

– Nie jestem kablem ty pieprzony psie – Zayn prawie pluje ze złością ale on podchodzi i próbuje go uspokoić

– Nie jestem psem. Pracuje tylko w zakładzie karnym. Chcesz na prawdę, żeby twój przyjaciel dowiedział się pierwszy i go zabił? I tak już sobie dużo nagrabił i za kolejne wybryki będzie dużo bardziej srogo karany. Zrób to dla niego i nie dawaj mu kolejnego pretekstu do mordowania. My się nim zajmiemy i odciągniemy ze złej drogi.

– Wy nigdy nic nie robicie. Nie znasz Louisa. I tak to zrobi – Zayna oczy teraz się mienią dziwnymi iskierkami szczęścia – On wybije wszystkich złych ludzi. Nikt go nie powstrzyma. Podobno sam to widziałeś. I podobno jesteś po naszej stronie

– Oczywiście, że w jakiś sposób jestem po waszej stronie – mówi lekko się krzywiąc ponieważ Malik patrzy na niego jakby właśnie przyłapał go na jakiejś zdradzie – Ale nigdy nie będę popierać mordowania ludzi

– Wiec nigdy nie będziesz po naszej stronie Liam – mówi Zayn tym razem spokojnie i z lekkim uśmiechem w kącikach mówiąc wyraźnie jego imię. Pierwszy raz słyszy by ten go użył na głos i aż go na kilka sekund sparaliżowało. Kiedy chce odpowiedzieć słyszy, że drzwi się otwierają i mocno ściska w ręku broń odwracając się w kierunku drzwi. Był to tylko lekarz z małą walizką za pewne chcąc zmienić pacjentowi kroplówkę. Kiwnął do niego głową, a on to odwzajemnił natychmiast się bardziej prostując i stając bliżej ściany.
Jednak słowa Zayna i tak mocno w nim utkwiły i czuł jak jego serce niespokojnie bije.

~*~

Był ranek, a jego serce kurczyło się kiedy młody Rodriguez tuż po tym jak wraz z nim odpiął pasy pacjentowi chwycił go za kark i dość brutalnie przyszpilił Malika brzuchem do ściany. Był stażystą dokładnie takim jak on pięć lat temu. Jako dwudziesto siedmiolatek również chwytał ich mocno i boleśnie tak jak uczyli ich na szkoleniach by ci nie myśleli sobie, że mogą strażnikom podskoczyć.
Ale w tej konkretnej sytuacji oglądał to z bólem ponieważ policzek Malika był przyłożony do zimnej ściany i Malik uśmiechał się do niego chytrze z przegryzioną wargą jakby sam Liam by to robił, jakby to była jego wina. Kiwa głową do pytającego spojrzeniem Rodrigueza czy właśnie tak ma być i każe mu założyć więźniowi kajdanki. Zazwyczaj lubił tygodniowe przeszkalanie nowych bo mógł uczyć ich większej pokory i mniej siłowych niepotrzebnych rozwiązań ale akurat w tej sytuacji gdy Malik patrzał na niego jak na zdrajcę ta cała praca była szczególnie ciężka.

Szli za więźniem który miał ręce z tylu w kajdankach i szedł powolnym krokiem po znajomej trasie.

– Ruchy – popycha Malika lekko w przód młody Rodriguez, a on nic nie mówi. Jak zwykle idą w asyście. Co pięćdziesiąt metrów stoi jakiś ich człowiek i nie pozwala by szło coś nie tak przy odprowadzaniu lub wyprowadzaniu jakiegokolwiek więźnia.

– Taki młody, a tak się rządzi – prycha Zayn, a Rodriguez się czerwieni i znowu go popycha. Payne lekka go szturcha by dał spokój ponieważ wie, że Malik to robi tylko po to by wytracić go z równowagi. Wiele więźniów tak robiło, ale mulat jakoś szczególnie lubił go wnerwiać. Nie miał pojęcia, dlaczego ten tak bardzo miał do niego dystans. Albo tak bardzo nie lubił strażników albo myślał, że on jest fałszywy. Cokolwiek.

Specjalnym szyfrem otwiera żelazną ścianę która otwiera się w górę. Stażysta jest pod wrażeniem takiego zabezpieczenia i wciąż trzyma mocno Zayna. Wtedy widać już kraty i blond włosego Irlandczyka wewnątrz który jak na zawołanie wstaje i się szeroko uśmiecha.

– O matko stary. Gdzieś ty był? Całą noc czekałem na to aż wrócisz – podchodzi a wręcz przylega do krat patrząc na Zayna. Jego błękitne duże oczy zmieniają się w spodki kiedy mulat spogląda w dół nie chcąc by ten wyczytał z nich prawdę – Nie mów, że to jest to o czym myśle. Liam? Co on zrobił?

On się lekko uśmiecha znacząco by ten zrozumiał, że chętnie mu powie ale nie teraz i na pewno by się wdał w małą konwersacje w Irlandczykiem ale młody Rodriguez wydaje się onieśmielony tym, że ten się zwraca do strażnika po imieniu wiec on tylko każe Niallowi oddalić się od krat i odwrócić plecami.

Ten posłusznie to robi rozumiejąc, a on pozwala otworzyć strażyście kluczami kraty i wepchnąć do nich Malika. Wtedy już tylko ciemnoskóry przybliża się tyłem i zadowolony Rodriguez odpina więźniowi kajdanki i zaczepia je z powrotem sobie na pasku.

WIEM, ŻE KILKA OSÓB CZEKAŁO NA ZIAMA I POWOLI ZACZYNA SIĘ ZIAM.
Rozdziały z „^" oznaczają perspektywę Liama.
Uznałam, że będę pisać w dwóch perspektywach. Harry'ego i Liama.
Tak będzie chyba najprościej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro