I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pamiętam, jak zapachowa choinka kołysała się pod działaniem najmniejszych drgań, kiedy samochód z przepisową prędkością parł naprzód. Mogę nawet przywołać w nozdrzach unoszącą się w powietrzu woń wanilii, partnerującą tej pozostałości przeszłości, która jest mi tak niepomiernie droga. Niewykluczone, że to właśnie stąd miewam słabość do tego aromatu. Zatem, jeśli tylko ktoś posiadałby pragnienie zaciągnięcia mnie do zasadzki, mógłby uczynić użytek właśnie z tego zapachu, a ja pokornie udałbym się za nim. Chociaż, jak doskonale wiesz, życie porządziło się według własnego upodobania i nie ma sposobności, aby tak się wydarzyło. Wystarczy mi, że mieszczę się już w jednej pułapce, z której wyjście bez szwanku graniczyłoby z cudem. Pułapki, do jakiej, można by rzec, przytargali mnie za pomocą przymusu, a nie za użyciem aromatycznej wanilii. W każdym razie, po głębszej analizie zdałem sobie sprawę, że dobrze się złożyło. Żywiłbym mocniejszą nienawiść skierowaną w ich stronę, gdyby roznieśli w pył moje wspomnienia. Jedyne co mi pozostało w walce o tak zwaną normalność.

      A więc, na czym skończyłem? Ach tak, na tym, że znajdowałem się w samochodzie. Mama bębniła wskazującymi palcami o kierownicę w rytm piosenki płynącej z radia ,,You're the one that I want''. Znasz ją może? Pochodzi z pewnego musicalu, którym mama pastwiła mnie od czasu do czasu, abym równie z nią posiadał bzika na punkcie Travolty. Zanim ułożysz w głowie pytanie, to nie, nie udało jej się, lecz swą miłość do Johna Travolty zdołała przelać na Harriet i z tego względu wspólnie z nią były jego wielkimi fankami. Mogę silić hipotezy, że stąd przyszło rodzicom nadanie mi imienia. Wyraźnie widzę oczami wyobraźni, jak mama z niestrudzonym uporem wykłóca się z tatą, aby ich pierworodnego syna uhonorować imieniem aktora. Jednakże jak napisałem, to zaledwie domysły. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zasypać pytaniami o to mamę. Dlatego zabawne jest, że w momencie, gdy okazja przepada, wówczas nasz mózg wyzwala cykl pytań, na które finalnie nie pozyska się wyczerpujących odpowiedzi, prawda?

      Moja siostra, kiedy piosenka dobrnęła do fazy refrenu, zaczęła śpiewać, a właściwie, adekwatniejszym zwrotem byłoby, że wydzierała się jak obszarpywany ze skóry kot. Zasłoniłem uszy i przystawiłem czoło o szybę, modląc się w duszy, aby te męki się prędko zakończyły. Nie podejmowałem prób z przemówieniem Harry, żeby zastopowała, ponieważ, jeśli chodziło o Travoltę, to nie posiadałem wsparcia u mamy, której nie wadziły przyśpiewki córki. Cóż mógł więc zrobić jeden nastolatek, przeciwko obiema kobietami, gdy sprawa toczyła się wokół ich idola? Na tamten moment nie pozostał mi żaden as w rękawie, którym mógłbym się posłużyć niż badanie wzrokiem przesuwającego się pejzażu za oknem, co podziałało na mnie z początku relaksująco. Kiedy tak dłużej kontynuowałem obserwowanie słonecznej polany, poczułem inwazję niecierpiącej zwłoki ochoty wyskoczenia z auta. Szalone, prawda? Kto normalny wyskakiwałby z poruszającego się samochodu? Ale nie obchodziło mnie, że uzyskałbym potencjalne zadraśnięcia, albo ciemnofioletowe stłuczenia, ozdabiające moje ciało. Zależało mi na zsunięciu ze stóp wysłużonych trampek i na pędzeniu co tchu po mięciutkiej trawie gołymi stopami. Rozłożeniu rąk, krzyczeniu beztrosko, obracaniu się naokoło własnej osi, póki nie dosięgnęłyby mnie zawroty głowy i nie opadłbym na ziemię, doświadczając poczucia bezkresnej wolności, która od dzieciństwa ciągnęła mnie na miarę muchy w stronę miodu. Czyżbym wówczas instynktownie domyślał się swojego finiszu? Kto wie, ale za późno na spekulacje, nieprawdaż?

      A teraz, jeżeli napiszę, że kiedy rodzinny jeep wkroczył na wyboisty kurs obłożony asfaltem, który na końcu alejki skrywał imponująco wyglądającą ceglastą posiadłość, to czy rozszyfrujesz, jakie wspomnienie mam na myśli? Nierozsądnie pytam. Naturalnie, że wiesz. Od urodzenia byłem kiepski w pseudo zagadkach, więc dla genialnego umysłu takiego jak twój są one niezasługujące na miano łamigłówki. No dobrze, raz jeszcze powracając do meritum, dla trzynastolatka takiego jak ja, który uchował się w karłowatym mieszkanku na przedmieściach, uczynił olbrzymie wrażenie wizerunek twojego domowego ogniska. Dla nastolatka, który nie zaznał życia na uboczu, cholernie przypadł do gustu taki ustronny dom, gdzie nie tylko posiada się do dyspozycji większą ilość pokoi, ale i rozciągającą się dolinę, która odcinała od zaludnionej metropolii. Gdy zerknąłem na Harry domyśliłem się, że równie oddziaływało na nią to miejsce, bo poza rozchyleniem warg, stanęła jak wryta i z owego odrętwienia musiała otrząsnąć ją mama, z rozdrażnieniem przywołując ją do porządku. Dosłownie w momencie, kiedy frontowe drzwi mieszkania się otworzyły i ujawniła się jedna średniej wielkości sylwetka, a druga wyższej, należące do twoich rodziców. Musisz wiedzieć, że nie bacząc na to, jakie masz o nich przekonanie, to ja będę nieznużenie stać za nimi murem. Wiesz dlaczego? Ponieważ natychmiast pojąłem, że są niewymuszeni w swoim sposobie bycia, co przyswoiłem z wdzięcznością, gdy nas ugościli. Byli naprawdę radzi, że ktoś do nich przyjechał, na przekór temu, że owi goście zjawili się w interesach, lecz oni biegle pozorowali, że nie mają o tym pojęcia. Traktowali nas troje jak rzeczywistych przyjaciół rodziny, kiedy poprowadzili nas ku altance i na stoliku wyłożyli poczęstunek składający się z borówkowego placka. Kosztowało mnie wiele, żeby nie wylizać talerzyka po pochłonięciu deseru, gdy dostrzegłem na nich pozostałości z masy. Uwierz, że ciągnęło mnie do tego, jak diabli i pozostałościami sił przyszło mi odmówienie kolejnego kawałka, ponieważ nie chciałem zakrawać o łakomczucha, a jeśli nawet bym się zgodził, to zetknąłbym się z rozjuszoną tyradą mamy w samochodzie. Jej polecenie przed wyruszeniem w drogę było względnie jasne: nie zakłócać dorosłym. Nie było sensu tłumaczyć mamie, że razem z Harriet jesteśmy na tyle duzi, że pojmujemy wagę sytuacji, ale ona popadała w nieustępliwość. Znojne przypominała nam o tych ,,dorosłych sprawach" w sposób tak uogólniany, jakby obcowała z czterolatkami. Z biegiem czasu począłem jednak rozumieć jej zachowanie. Moja mama nie potrafiła ścierpieć, że są szturmem rekwirowane młode lata jej dzieci. Żyło jej się spokojniej w nieautentycznej otoczce, gdzie ja z Harry nie nadążaliśmy dojrzeć przekształcających się sytuacji w kraju. Tak mocno żałuję, że nie podołałem w czasie i jej za to nie podziękowałem, kiedy ona nie szczędziła wysiłków, żeby uchronić naszą rodzinę przed klęską. Żałuję, że kiedy szła za twoją mamą w kierunku domu, to zdobyłem się na grymas, ponieważ nie spodobało mi się, że wymownym ruchem głowy wskazała na mnie oraz Harry. Mnie przecież także zależało na bycie świadkiem ich rozmowy, lecz nie. Mama przywiodła nas tu, żeby wywołać w twoich rodzicach litość, aby prościej jej było dopiąć swego. Mniejsza jednak o uczucia młodszej wersji mnie, dotyczące tej sytuacji. Pozostawmy je daleko w tyle.

      Może się mylę, jednakże twój tata czuł się nie do końca spełnionym rodzicem dwójki synów. Zakładam, że tu cię zaskoczyłem, bo nie miałeś o tym pojęcia. A może miałeś? Miałeś? No cóż... nie jest dane mi o tym się dowiedzieć. Wracając, moje rozumowanie było bardzo proste. Ot tak wyciągnąłem ów wniosek, jako że swoją atencję pan Holmes nagromadził wobec Harriet, a nie na mnie. Z pasją dawał wyraz opowieściom, które odwoływały się pokrętnie dla mnie o mrówkojadach i śmietanie (chyba że błędnie zinterpretowałem jego słowa, albo symbolika tej anegdoty jest dla mnie niezmiennie za błyskotliwa). Harry namacalnie była rozpromieniona jego opowiastkami i w optymalnych odstępach czasowych nawet chichotała, ukrywając twarz w dłoniach, co uskrzydlało twojego tatę jeszcze żarliwiej do kontynuacji (syndrom braku córki?). Ja przestałem dla nich egzystować. Mogłem się unieść, wpierw cofając wiklinowe krzesło od stołu i odejść, gdzie dusza zapragnie, a oni nawet by tego nie przyuważyli. Praktycznie rzecz biorąc, właśnie tak postąpiłem, uprzednio zawiadamiając ich o swoich planach, żeby nie wydać się niekulturalnym bucem. Co prawda stawiałbym pod znakiem zapytania, czy do nich dotarło, że opuściłem swoje miejsce, lecz bądź co bądź postanowiłem wytrwale iść przed siebie. Słońce przyjemnie grzało mnie przez granatową koszulkę z wizerunkiem buldoga, która jak niewiele moich rzeczy relatywnie się trzymała. Spojrzałem po paru minutach zza ramienia, przyglądając się redukującemu się w wielkości domu. To jest głupie, wiem, ale w tamtej chwili fantazjowałem o tym, że to wcale nie jest twój dom, ale mój. Te cztery kąty, od jakich pragnę zbiegnąć. Od mamy, siostry, ojca, znajomych, nadchodzącego fatum, które następowało etapowo, żeby odebrać nam niezależność. Doznałem wtedy palącego napadu wzburzenia w trzewiach.

      Zacząłem biec. Gałązki drzew tłukły mnie po twarzy, którą z opóźnieniem wszcząłem zabezpieczać rękami, gdy dostałem się do zagajnika. Tu i ówdzie czułem pieczenie na skórze w kontakcie z nimi i byłem przeświadczony, że pozostawią zadrapania, które moja mama zgromi wzrokiem, kiedy postanowię wrócić. Teraz się to nie liczyło. Liczył się jedynie mój gniew w odniesieniu do wszelakiej istoty kroczącej po tej planecie. Raptownie przyhamowałem i poderwałem głowę, aby się wydrzeć, dopóty nie wyczerpię zapasu powietrza w płucach. Spłoszone ptaki wzbiły się w niebo, a ja chwilę później z łoskotem uderzyłem plecami o stwardniałą ziemię. Ujmowałem ustami błyskawicznie spłycone hausty powietrza i spod zmrużonych powiek obserwowałem jak ptaki, wyglądające niczym czarne punkciki giną mi z oczu. W tamtej chwili nie przeszło mi przez głowę, że mój głos mógł odbić się echem i dotrzeć do uszu siedzących w altance Harriet oraz twojego taty. Nie daj Boże, rozważyliby prawdopodobieństwo, że coś mi się stało i zaalarmowaliby mamę. A nie chciałem jej denerwować, bo jako to starsze dziecko powinienem świecić przykładem dla siostry, która nie zawsze sprawowała się jak urokliwy aniołek. Jej zachowanie nie było tak mocno bezpodstawne. Bunt Harry charakteryzował się brakiem ojca, który jedynie na święta dołączał do rodziny i zasiadał do wigilijnego stołu. Dlatego z taką fascynacją moja siostra chłonęła historyjki twojego rodzica, jako że czuła niepowstrzymany pościg za czymś, czego nie dostała od swojego ojca, chociaż ten od ponad miesiąca wrócił ze służby, ale ani razu nie pokwapił się nami zainteresować. Nie inaczej stąd będę zaciekle bronić twoich rodziców, którzy obdarzyli cię mnóstwem miłości. A ja wiem, że w głębi serca jesteś im za to wdzięczny, zważywszy na to, że własną manierą wyedukowali w tobie, jak wypada troszczyć się o drugiego człowieka. Stopniowo wyhodowali ten rdzenny pierwiastek, bez którego nie byłbyś tym, kim jesteś — tak niesamowicie godną podziwu osobą. Nie zapominaj proszę o tym i nie wypieraj się tego, gdyż ja będę upierać się przy swoim bez względu na wszystko. I wiesz co? Od samego początku byłem tego zdania. Jednak wytrwale walczyłem, by udaremnić prześwietlenie twemu rentgenowskiemu spojrzeniu moich najskrytszych uczuć powiązanych z tobą. Poniekąd i dla mnie są one zmorą, jaka wędruje ze mną od dnia moich narodzin. Z tego powodu nigdy nikomu nie odważyłabym się otwarcie przyznać o drzemiących we mnie emocjach, kiedy tkwiłbym jako łatwy łup dla drugiego człowieka. W rezultacie prościej mi o nich pisać, ponieważ jestem tu tylko ja, ściskający w palcach długopis, którym przesuwam z koncentracją po kartce. Prościej, ponieważ nie wprawiają mnie w zakłopotanie te szafirowe oczy, które dojrzałem z opóźnieniem pomiędzy konarami drzew po raz pierwszy.

      Nie stroję żartów. Mówię poważnie. Kiedy spostrzegłem, że ktoś bacznie mnie śledzi, samoczynnie przemieniłem się w słup soli, a moja twarz musiała przybrać buraczkowego odcienia, bo gwałtownie napadło mnie na nią uderzenie gorąca. Nie mam pojęcia, jak wyglądało to z twojej perspektywy, ale z mojej właśnie w ten sposób. Nie przesadzę, że ogarnął mnie przytłaczający wstyd, że ktoś był świadkiem mojego wybuchu, w trakcie którego musiałem wyglądać jak ktoś niespełna rozumu. Nie przyjmowałem do wiadomości, że tego szczupłego i o głowę mniejszego chłopczyka, który dzierżył w dłoniach książkę, przy łucie szczęścia przyjdzie mi zobaczyć po raz jedyny w swoim życiu, skoro dzieli nas tak wiele kilometrów — a przynajmniej byłem takiego zdania.

      W końcu udźwignąłem się na galaretowatych nogach i z pozostałościami godności, która we mnie się ustała, zacząłem otrzepywać skrupulatnie odzież z ziemi. Nieważne jak mocno bym się nie starał, nadal czułem na wskroś twoje gryzące spojrzenie, które utkwione było we mnie, jakbym był egzotycznym okazem, jaki zjawił się w tych okolicach. Powodowało ono, że atmosfera pomiędzy nami stawała się bardziej żenująca, niż gdybyś otworzył usta i wybuchnął śmiechem. Zaraz po koszulce przeniosłem się do strzepnięcia spodenek i równocześnie w duszy przeklinałem, że tak reaguję w stosunku do jakiegoś dzieciaka, który musi być ode mnie trzy czy cztery lata młodszy (tak, wiem, dokładniej pięć).

      — Na co się tak gapisz? — wymamrotałem ozięble w duecie z surową miną, które zazwyczaj działały na młokosów.

      Powinienem jednak już wtedy zdać sobie sprawę, że nie jesteś jak twoi rówieśnicy. Z chwilą, kiedy przemknął po mnie strumień głębszego skonsternowania, kiedy nie uzyskałem od ciebie żadnej reakcji. Stałeś tam wciąż nieruchomo i bez emocjonalnie mnie lustrowałeś, ale już nie jak na interesujący eksponat, lecz na karalucha. Zwykłego karalucha, który napatoczył się na twoje terytorium. To mną wzburzyło. W normalnych okolicznościach machnąłbym ręką i odszedł, ale nie sprostałem przebolenia tego, że ujrzałeś coś personalnego, o czym nie była świadoma nawet moja rodzina. Dlatego ruszyłem do ciebie z nawałem myśli, jakie bombardowały moje wnętrze. Nie nosiłem się z uderzeniem cię. Spokojnie. Zasadniczo nic nie planowałem w tamtej chwili. Jedynie wnioskowałem, że gdy się zbliżę, to nabierzesz pokory, a ja doznam powierzchniowego zaspokojenia.

      Udaremnił mi to jednak krzepki chwyt na moim ramieniu, który wstrzymał mnie przed uczynieniem następnego kroku. Raptownie stłumiłem w sobie ochotę zaczerpnięcia oddechu. Z przestrachem zawadziłem wzrokiem za siebie, przygotowując się mentalnie, że ujrzę ciętą jak osa mamę, ale byłem w błędzie. Zobaczyłem za to srogo patrzącą się na mnie twarz kilka lat starszego ode mnie chłopaka z sępim nosem. Bezrefleksyjnie skuliłem się w sobie i poczułem jeszcze bardziej drobny od tego wyrośniętego wyrostka, którym był twój brat. Nie ma to, jak przyjemne powitanie, prawda? Powiedz tylko jedno, bo nie daje mi to spokoju od tamtego dnia. Czy Mycroft zaczął nienawidzić mnie, bo znajduję się niżej w ,,hierarchii" wspólnie z rodziną według rządu, czy ma to związek z tobą? Ja nie mogę stwierdzić, co jest bliższe prawdy. Podobnie jak i nie potrafię ustalić, jakie siły poradziły sobie z wyciągnięciem mnie z zagajnika pod nadzorem twojego brata wprost do trzymającej się na pograniczu spokoju mamy.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro