playing with shadows

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czas mijał, a zapach bananów i brzoskwiń zdawał się ze słodkiej i delikatnej woni, przybierać postać ciężkiego i zgniłego odoru.


Monkey King zdawał się zapomnieć o słowach przyjaciela i niemej obietnicy złożonej między nimi. Zajmował się trenowaniem MK'a, który po paru tygodniach przestał dopytywać o to, jak jego mentor wydostał się z Cienistego wymiaru, spędzaniem czasu z małpkami, czy prokrastynacją w akompaniamencie, lecącego w tle serialu Monkey Cop.

Macaque więc powoli zaprzestał pojawiania się w jego cieniu. Nawet jeśli Wukong powiedział, że nie ma nic przeciwko, teraz zdawało mu się to strasznie niekomfortowe. Coraz więcej wątpliwości zatruwało jego umysł i postanowił się na trochę zdystansować. Z początku chcąc jedynie uporządkować własne myśli, ale kończąc z jeszcze większym zwątpieniem niż zaczął. Ostatecznie to nie tak, że ktoś zauważyłby, że zniknął na trochę dłużej niż zazwyczaj; że w ogóle zniknął.

Nurkował w nieskończonej pustce, zanurzając się w jej ciemnych i chłodnych głębinach. Pozwalał jej się pochłaniać i zatracał się w poczuciu tonięcia. Ciemność z kolei z wielką chęcią otulała go swoimi chłodnymi ramionami i sprowadzała błogi spokój na chaos w jego głowie. Pozwalała mu się całkowicie wyciszyć i chociaż na moment stłumić krzyki nękających go myśli. Zduszała wszelkie dźwięki, a on tracił poczucie czasu, kiedy po raz kolejny wsłuchiwał się w przeszły śmiech swojego Słońca.

Nie był pewien, kiedy dokładnie całkowicie zaprzestał spoglądania przez cień Wukonga. Może jeszcze z początku odliczał dni, ale z czasem straciło to sens. Pewnego dnia po prostu przestał. To nie tak, że którykolwiek z nich tego potrzebował. Wukong był ciągle czymś zajęty i zazwyczaj i tak nie zauważał obecności Sześciouchego, więc dla niego naprawdę nie mogło być różnicy. Nawet jeśli był świadom jego obecności, pozostawał na nią obojętny, nie odzywając się nawet słowem do własnego Cienia, w którym co jakiś czas błysnęła ciemnofioletowa iskierka.

Macaque z kolei tak naprawdę nigdy nie czuł się w ciemności samotny. Lub raczej, będąc bardziej rzeczowym, nigdy nie czuł potrzeby faktycznego przebywania w ogóle z kimkolwiek. Cisza i spokój odpowiadały mu w pełni, ostatecznie był raczej samotnikiem i nawet w przeszłości, te stulecia temu, preferował spotkania z samym Wukongiem, niżeli spotkania w pełnej grupie ich "przyjaciół". Kiedy zastanowił się nad tym, doszedł nawet do wniosku, że po prostu bardzo lubił towarzystwo Wukonga i to nie samotność pchała go w jego kierunku, a uczucia, jakie do niego żywił same w sobie.

Jednak chłodny uścisk Ciemności, która skutecznie wygłuszała cały świat, pozwalał mu na odprężenie się i zrzucenie z jego barków całego bólu, jak i zmartwień. Czas tak naprawdę upływał tam tak samo, ale w głębokiej ciszy ciemnego bezkresu całkowicie traciło się jego poczucie. Dla Macaque'a było to jak najbardziej na rękę, myśli o tym wszystkim jedynie sprowadzały na niego ból. Właściwie myśl o czymkolwiek teraz zdawała się w tym momencie rozrywać go od środka.

Przeszłość? Te wszystkie beztroskie lata; piękne, wesołe chwile? Przypomnienie o tym, co utracił i czego nigdy już nie odzyska. Każde wspomnienia radosnych śmiechów, zostawało prawie od razu zagłuszane chłodnymi słowami, jakie usłyszał jako ostatnie i jego agonalnym krzykiem. Nie był w stanie spojrzeć na to i cieszyć się tym, co mieli kiedyś, kiedy uderzała go świadomość okrutnej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której to wszystkie chwile zostały brutalnie zamordowane i pochowane razem z nim sześć metrów pod ziemią.

Teraźniejszość? Niezagojone rany i kolejna złamana obietnica. Myśl o tym, że Wukong w tej chwili robi cokolwiek nie poświęcając mu najmniejszej myśli, jedynie podnosiła mu ciśnienie i wyciągała wściekłe warknięcia z jego gardła. Jeśli była to zazdrość, nie zamierzał tego przyznawać.

Przyszłość? Bał się w nią wsłuchiwać, a na samą myśl o niej wręcz fizycznie odczuwał, jak czas ucieka mu przez palce. Pomimo, że teraz zarówno Wukong, jak i on byli nieśmiertelni, miał dziwne przeczucie, że czas nie jest ich sprzymierzeńcem i każda chwila zwlekania, jedynie powiększa ich już i tak cholernie głębokie rany. Myśląc o tym, co ma nadejść nie potrafił nie wyobrażać sobie punktu, w którym nie będzie już dla nich szans na poprawę. Punktu w którym staną się dla siebie całkiem obcy. Punktu, w którym Wukong zapomni kim jest, kim dla niego był, ile dla siebie znaczyli i... i cholera, to tak strasznie bolało. Bo wiedział, że on sam nigdy nie zapomni. Że jego uszy nie dadzą mu zapomnieć.

Tak więc coraz częściej, na coraz dłużej zanurzał się w Cienistym wymiarze. Pomimo swych sześciu uszu, głuchy na cichy głosik z tyłu głowy szepczący do niego, że może to on powinien zrobić pierwszy krok. Głuchy na myśli że może dla Wukong'a jest to równie trudne i czas wziąć sprawę we własne łapki.

Głuchy na ciche pukanie w drzwi wejściowe powracające sporadycznie.


☾ ☼ ☽


— Świetnie! — zawołał entuzjastycznie Wukong — Właśnie tak młody! — dodał z wyraźną dumą w głosie — Tym razem naprawdę ledwo tego uniknąłem! — wyciągnął dłoń do swojego następcy, machając wesoło, wysoko uniesionym ogonem.

— Naprawdę?! Ou yeah! — MK zawołał wesoło przyjmując pomocną dłoń i podnosząc się do pionu.

— Te sparingi z Mei naprawdę przynoszą efekty! — przyznał Wukong, kiedy młody złapał w pełni równowagę na nierównym terenie. Cóż ich niegdyś praktycznie równiusie pole do treningu, po takim czasie wyglądało jak prawdziwe pobojowisko. Zupełnie jakby ktoś je przeżuł i wypluł.

— Mówiłem Ci że jest świetna! — powiedział z wyraźnym zadowoleniem. Od pewnego czasu, raz w tygodniu na ich treningi przychodziła Mei i Wukong obserwował sparing ich obojga, by na koniec pochwalić ich i wtrącić parę uwag, co młodzi mogą jeszcze poprawić.

Kiedy się im tak przyglądał, czasem łapała go nostalgia na wspomnienie dawnych sparingów między nim, a Macaque'iem. W młodości byli bardziej niż chętni do wspólnych ćwiczeń i drobnych rywalizacji, zupełnie jak jego następca i smocza dziewczyna. Oboje tak skorzy do walki, ale zalewający się podczas niej masą komplementów i okrzyków zachęcających do mocniejszych ataków. Szczerze musiał przyznać przed samym sobą, jak cholernie mu tego teraz brakowało.

Łapał się nawet czasem na lekkiej iskierce zazdrości w środku, bo miał świadomość, że to co mają Mei i MK to coś co nigdy nie wróci do niego i Macaque'a. Takie niczym nie naruszone zaufanie, ta bezgraniczna wiara w drugie, że będą pilnować twoich pleców, a nie wbiją w nie noż...

— Wiem, wiem młody, miałeś rację. Jesteście świetnym duetem. — poczochrałem mu włosy z teatralnym westchnieniem.

— Oh, a jak już o duetach mowa. — chłopak wyraźnie właśnie przypomniał sobie o czymś i spojrzał na mentora dużymi oczyma — Wiesz już co z Macaque'iem? Podjeżdżam tam czasem z noodlami, ale wiecznie nie mogę na niego trafić. — zagadnął, obserwując uważnie wyraz twarzy rozmówcy.

— Nie przejmuj się nim, on czasem tak ma po prostu. Ciche dni i takie tam. — Monkey King machnął na jego słowa ręką.

— A ty skąd to wiesz? — MK zmrużył oczy podejrzliwie.

— Znałem gościa dość długo. Przecież już słyszałeś, że się kiedyś przyjaźniliśmy. — odparł, kładąc nacisk na 'kiedyś'.

— No niby tak, ale wiesz... ludzie się zmieniają. Mistycznych Małp się to chyba też tyczy. — skomentował, zmartwienie widocznie rosło na jego twarzy.

— Nie w tej kwestii. Macaque zawsze był, jest i będzie totalną Drama queen. To część jego natury. — skomentował, wymachując ręką w powietrzu, jakby próbował naśladować gestykulację czarnofutrzastego, kiedy ten zaczynał coś opowiadać.

— No niby jest dramatyczny, ale wciąż... Trzy miesiące to kawał czasu. Może zajrzyj kiedy do jego mieszkania. Martwię się, że coś się stało. — westchnął chłopak, spoglądając w kierunku miasta.

— Jasne. Ale tylko żebyś się już nie martwił. — położył mu dłoń na ramieniu w geście wsparcia i pociągnął go lekko w kierunku swojej chatki, by ten mógł zgarnąć swoje rzeczy.

Ukradkiem rzucił jeszcze spojrzenie w kierunku miasta, utrzymując niewzruszoną maskę na twarzy. Ostatecznie nie mógł pokazać, że martwi się równie mocno o Sześciouchego. To po prostu nie było w jego naturze. Nie mniej jednak, nie zamierzał pozostawić tej sytuacji samej sobie. Nie tym razem.


Nie kiedy chodziło o Macaque'a.


☾ ☼ ☽


Wiatr przeczesał kosmyki futra o rdzawym zabarwieniu, stojącego niczym kamień Monkey King'a, jak gdyby chciał popchnąć go do działania i wyrwać z głębokiej zadumy.

Wukong zaciskał szczękę, skupiając złote spojrzenie na ciemnej powierzchni drewnianych drzwi, stojących przed nim. Dlaczego z czasem, z każdą wizytą tutaj, to wszystko wydawało się coraz cięższe? On naprawdę chciał się zobaczyć z Macaque'iem. Chciał znów z nim rozmawiać, bez ciągłych wyzwisk i kłótni. Chciał ponownie móc walczyć u jego boku, odbudować to zaufanie między nimi. Chciał po prostu jeść z nim owoce, wylegując się w blasku słońca, a kiedy ono zniknie za horyzontem, słuchać jego historyjek układając się z nim do snu w magicznej aurze księżyca. Już na zawsze... Naprawdę, szczerze tęsknił za dawnym przyjacielem, za tym, co razem mieli i cholernie chciał to wszystko jakoś naprawić.

Wypuścił oddech, który od jakiegoś czasu ciążył mu na płucach. Zaraz po tym postąpił krok w przód i zapukał szybko, parę razy w drzwi.

Od razu po tym odsunął się nieco i poprawił, strzepując nieistniejący kurz ze swoich szat. Lekka nadzieja rozświetliła jego oczy, ale zniknęła równie szybko, co się pojawiła.

Znowu brak odpowiedzi...

W przeciągu ostatnich trzech miesięcy bywał tutaj coraz częściej, ale ani razu nie zastał Macaque'a w domu. Jak gdyby Sześciouchy rozpłynął się w powietrzu.

Wukong coraz częściej nawiedzały myśli, że Wojownik specjalnie nie odpowiada i jest to sygnał, że nie chce z nim rozmawiać, ale wtedy... Po co mówił te wszystkie rzeczy? Po co mówił, że tęskni? Po co patrzył na niego tak, jakby dalej mu zależało?

Może zrozumiał, że nie jest w stanie wybaczyć Wukongowi wszystkiego, co mu zrobiłem... Może powiedział to wszystko, jedynie pod wpływem chwili, może chciał go uspokoić żeby mieć go szybciej z głowy.

Tego typu myśli jedynie nasiliły się kiedy z jego cienia zniknęła ciemnofioletowa iskierka. Przeklinał się w myślach, że z początku nie zagadał do własnego cienia, kiedy zauważał ten błysk. Za każdym razem odejmowało mu mowę i kończył zajmując się wszystkim innym do czasu aż światełko zniknęło i było już za późno. Szczególnie za późno, kiedy ów iskierka przestała pojawiać się w ogóle... I o ironio, wtedy zaczął zagadywać do własnego cienia. Dopiero wtedy jego wywodom nie było końca, w głupiej nadziei, że ktoś w jego cieniu wciąż słucha.

Miał już zawracać. Czekał dobre parę minut i znów nie odpowiedziało mu nic. Poddańczo zwiesił głowę i odwrócił się do drzwi tyłem. Zacisnął pięści i zagryzł szczękę. "A jeśli on czeka na coś więcej? Może za mało się staram? Może on stresuje się bardziej niż ja? Może nie widzę wszystkich możliwości." warknął pod nosem wściekle z całej tej skumulowanej bezsilności "Chce chociaż wiedzieć czy on już mnie skreślił. Tylko tyle chcę wiedzieć. Czy mam o co walczyć. Bo jeśli jest chociaż najmniejszy cień szansy na odbudowę tej relacji nie ustąpię." postanowił sobie, marszcząc brwi i wracając przed drzwi. Spojrzał na nie wrogo, jak gdyby to one były winne temu wszystkiemu i jednym, pewnym szarpnięciem wyrwał je z zawiasów.

— Macaque! Hej, Kumplu, jesteś w, uhm...! — jego krzyk urwał się, kiedy dopadła go nie przyjemnie chłodna atmosfera bijąca ze środka i nienaturalnie głucha cisza.

Za drzwiami było ciemno. Karykaturalnie ciemno i chłodno. Zupełnie, jak gdyby cienie przybrały na gęstości i nasyceniu pożerając niewielkie mieszkanie. Przełknął w niepokoju ślinę i powoli wszedł do środka.

— Macaque? Jesteś w domu? — zapytał głośno, chodząc między niewieloma pokojami i szukając znajomej sylwetki.


Nic jednak nie zastał.


Ani żywej duszy.


Jedynie ciemne, chłodne cienie, na których widok przechodziły go ciarki.


— Macaque! — zawołał, jednak ponownie odpowiedziała mu cisza.


Zmarszczył brwi, ta sytuacja przywiała przed jego oczy wizję sytuacji sprzed trzech miesięcy. Nieprzyjemne dreszcze przebiegły po jego kręgosłupie na wspomnienie obrzydliwego uczucia tonięcia w głuchej pustce.

— Moonlight? — zabrzmiało bardziej niepewnie niż się spodziewał, na tyle, że przez chwilę sam nie rozpoznał własnego głosu.

Tym razem jednak i na to nie uzyskał odpowiedzi. Jego ogon zamachał w dyskomforcie, po czym zacisnął się wokół jego nogi ciasno. Ale hej, nie był już w Cienistym wymiarze, po prostu w mieszkaniu było ciemniej, ale to nie tak, że nie widział zupełnie nic. Przez światło wpadające przez wejście do mieszkania, nawet głębiej dostrzegał kontury mebli i akcesoriów, dzięki czemu jeszcze o nic się nie potknął.

Właśnie! Tu mógł swobodnie korzystać ze wszystkich swoich mocy. Tu nie był uwięziony, nie był bezbronny. Jak mógł o tym zapomnieć nawet na chwilę. Był tu w konkretnym celu i nie powinien się tak rozkojarzać! Jego ogon opadł luźno na ziemię, a on rozejrzał się, wracając do przeszukiwania mieszkania.

Macaque musiał gdzieś tu być, Wukong nie potrafił tego opisać, ale po prostu to czuł.

Złote oczu zaświeciły się rozpraszając zgęstniałą ciemność i odsłaniając przed Monkey Kingiem więcej, łamiąc cienie pod mocą jego Złotej Wizji. Tutaj nie mogły się obronić, jak w Cienistym wymiarze, tu były słabsze i teraz rdzawo futrzasta małpa widziała, jak to one uciekają przed nim.

I wszystkie uciekały w jednym kierunku. Wszystkie pędziły w jedno miejsce.


Sypialnia.


Zatem tam skrył się przed nim Księżyc.


Zawahał się jednak, kiedy jego dłoń spoczęła na klamce. Fala niepewności owiała go, szepcząc wątpliwości wprost do jego duszy i przyćmiewając jego wizję. Pokręcił głową odganiając je wszystkie i z impetem wkroczył do pomieszczenia.


Tam.


Od razu odnalazł wzrokiem ciemność niewzruszoną jego mocą. Cień przez, który nie mógł spojrzeć, do którego uciekły przed nim wszystkie inne.


— Moonlight..? — jego kroki były powolne, ostrożne, ale pewne.


I wtedy dostrzegł ciemnofioletową iskierkę.


Skryta w ciemności, mała i ledwo zauważalna, ale była tam.


I serce zdawało się Wukongowi robić fikołki w klatce piersiowej ze szczęścia.

Bez chwili zawahania; bez chwili zwątpienia sięgnął w ciemność po tę iskierkę. Kiedy jej dosięgnął, zacisnął dłoń i pociągnął ją wraz z jej właścicielem w swoje ramiona. Odrobinę przesadził z siłą i upadł na plecy kończąc z czarno futrzastą małpą w ramionach i szerokim uśmiechem na ustach.


Sunbeam¹...? — Macaque zdawał się być nieco otępiały. Podniósł się na Monkey King'u do siadu, chwytając się lekko za głowę i przecierając oczy, jak gdyby właśnie został wyciągnięty ze snu zimowego.


Wukong spojrzał na niego w szoku słysząc dawne przezwisko, a jego serce przyspieszyło, jak gdyby ktoś właśnie kopnął go prądem. Otrząsnął się jednak szybko widząc, jak cienie na około jedynie gęstnieją coraz mocniej.

— Macaque. Tyle się nie odzywałeś, że musiałem sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku. — rozejrzał się nieco sceptycznie po mieszkaniu i stanie w jakim było pod grubymi warstwami cienia. Zupełnie jakby nikt nie sprzątał tu od paru miesięcy — I chyba dobrze, że się zjawiłem. To nawet jak na ciebie nie wygląda nazbyt zdrowo. —

Dopiero teraz sytuacja zdawała się docierać do Macaque'a w pełni. Wukong przed nim był prawdziwy, był tam. Pod nim. Na jego podłodze. Taki... Ugh, zmartwienie w złotych oczach jedynie wzmogło wściekłość w jakiej tonął przez ostatnie miesiące.

Ty! — zawarczał, obnażając swoje kły w złości — To wszystko twoja wina! — wykrzyczał z trucizną kapiącą z jego języka.

— ...co? — Wukong zamrugał jedynie zbity z tropu tak nieprzyjaznym powitaniem. Może nie spodziewał się kwiatów, ale to było zupełnie co innego.

— Znowu mnie zostawiłeś! — złapał mocno za jego kołnierz — Złamałeś naszą obietnicę! Znowu mnie porzuciłeś! A ja głupi ci znów zaufałem! Głupi, głupi, głupi! — uderzał pięścią w jego tors, ale uderzenia te nie niosły za sobą za wiele siły. Na pewno nie takiej, by mógł wyrządzić faktyczną krzywdę drugiej małpie.

— Co?! Nieprawda! — oburzył się Wukong, łapiąc nadgarstki Sześciouchego w dłonie, pewnie, chociaż z niepodobną do niego delikatnością — Przychodziłem tu! Prawie codziennie po treningu przylatywałem i pukałem! To ciebie cały czas nie było w domu! — odwarczał drugiemu, zbulwersowany ów zarzutami.

— Nie kłam! Byłem tu cały czas! Usłyszałbym! — krzyknął czarnofutrzasty, wyrywając nadgarstki z uścisku i spoglądając w kierunku cienia, jak gdyby planując ucieczkę i ponowne zatonięcie w jego chłodnej głębinie.

— Dzisiaj też nie słyszałeś! A ja pukałem i wołałem! Nie słyszałeś jak wyważyłem drzwi?! Jeśli tak, to się nie dziwię, że byłeś też głuchy na moje pukanie! — ofuczał go bohater, machając ogonem w niezadowoleniu — Po co ci tyle tych uszu, jak mnie nie słyszysz?! — widząc gdzie ucieka spojrzenie Wojownika, podniósł się do siadu i złapał go mocno za ramiona.

— Ja- — Macaque patrzył na niego w szoku, nie wiedząc już sam, co powiedzieć. Budujący się w nim tyle czasu gniew nie potrafił umrzeć od tak, ale faktem było, że nie słyszał Wukonga w tym czasie.

Jego wzrok stał się nieznacznie nieobecny, a iluzje skrywające jego sześć uszu opadły, ukazując je w pełni okazałości. Złote oczy momentalnie powędrowały do trzech par kolorowych płatków, obserwując jak te lekko błyszczą i drżą, jakby szukając jakiegoś dźwięku. Aż zatrzymały się w jednej pozycji i trwały w niej niczym skamieniałe, kiedy na twarzy Macaque'a wymalowało się wyraźne przerażenie. Dotarło do niego, że naprawdę odciął się od świata i dopiero teraz, jakby opóźnione, jego uszu dobiegły wszystkie te puknięcia w drzwi jego mieszkania i wszystkie krzyki sprzed nich i huk i nieśmiałe "Moonlight", tak przyjemnie rozlewające ciepło po jego sercu.

— Hej, hej, spokojnie, uhm, to nie miało zabrzmieć jak zarzut. — powiedział prędko Wukong, kręcąc szybko głową na boki — Ja... Po prostu martwiłem się, okej? Myślałem, że ostatnio... No wiesz... Zakopaliśmy topór wojenny... — odwrócił wzrok speszony i podrapał się po karku, powoli wypowiadając ciążące na jego sercu słowa.

— Nie rozumiem. — widząc zalążki niezrozumienia w złotych oczach, sprecyzował — Dlaczego miałbyś się o mnie martwić? — Macaque zmarszczył brwi, przechylając lekko głowę na bok i spoglądając na rudą małpę sceptycznie. Wukong nie mógł się o niego faktycznie martwić, nie? To nie było możliwe. Nienawidził go. Tak długo byli na siebie wściekli. To nie jest coś co znika po jednej spokojniejszej rozmowie, zwłaszcza po tym do jakiego stanu go doprowadził.

Co? — Monkey King uniósł na niego wzrok. Oceany płynnego złota wypełnione niewypowiedzianymi emocjami — No chyba sobie teraz żartujesz! — teraz to on zmarszczył brwi, przybierając oburzoną postawę — Oczywiście, że się o ciebie martwię! Zgłupiałeś już do reszty w tych ciemnościach?! — fuczał Wukong, a jego ogon machał w niezadowoleniu z lewa na prawo.

Macaque patrzył na niego wielkimi oczyma. Jak Wukong to robił, że wszystko zaczynało brzmieć tak prosto? Tak łatwo. Jak sprawiał, że tak długo skamieniałe serce Sześciouchego zaczynało bić na nowo..? Wypowiadał słowa o tak wielkiej wadze z taką lekkością i przekonaniem, jak gdyby były to najoczywistrze prawdy, będące fundamentami ich niemającej nawet nazwy relacji.

— Nie. — wyrwało się wpierw słabo z jego ust — Nie, nie, nie, nie, nie. — poleciało szybciej w następnej kolejności — Nie wmówisz mi, że ci zależy! Nie wierzę w to! — uniósł dłonie do głowy i zasłonił nimi swoje uszy, które na słowa rozmówcy, zaczynały przywoływać wszystkie najpiękniejsze wspomnienia. Wszystkie słodkie słówka, czułe komplementy, nic nie znaczące obietnice i plany.


Paskudne, paskudne, paskudne kłamstwa.


Tak słodkie, tak mulące, duszące kłamstwa.


— Jeśli by ci zależało, powiedziałbyś wcześniej! Na początku na pewno tu nie przychodziłeś! Jestem pewien! Pewien! — zatrzymał ruchy i spojrzał w oczy pełne wstydu — Tyle razu byłem w twoi cieniu! Byłem tam, czekałem! Czekałem aż się odezwiesz! — Wukong odwrócił głowę, pod ciężarem ciemnofioletowego spojrzenia — Widziałeś mnie. Wiem, że mnie widziałeś! Jestem pewien, że mnie widziałeś! — ponownie obnażył przed drugim swoje kły, warcząc w jasnej groźbie.

Nastała między nimi chwila ciszy, kiedy pomieszczenie wypełniało jedynie zestresowane bicie serca małpiego króla i ciężki oddech wściekłego demona.

— Ja... — zaczął niepewnie Wukong, wciąż nie potrafiąc unieść wzroku na rozmówcę — Bałem się. — przyznał, czując jak wstyd maluje rumieńce na jego policzkach — I... nie byłem pewien, czy w ogóle będziesz chciał mnie widzieć... — wyznał, ku zaskoczeniu Sześciouchego — Wiem, że ostatnio rozmawialiśmy i... I było dobrze... ale nie potrafię po prostu nie myśleć o tym, że mogłeś być milszy tylko przez mój atak i... — objął się lekko jedną ręką, dłoń zaciskając na przeciwnym ramieniu, w zdenerwowaniu lekko wbijając pazury we własną skórę — i jestem cholernie wdzięczny, nie zrozum mnie źle. Po prostu nie byłem... nie jestem pewien, czy też chcesz się pogodzić. Czy w ogóle zasługuje na twoją przyjaźń ponownie. Czy ty w ogóle tego chcesz. Czy może to jedynie moje samolubne życzenie... — mówił, coraz większy i cięższy słowotok wypadający z jego ust. Wzrok utkwiony w ziemi, ale nie widzący właściwie nic.

— Zamknij się. — przerwał mu ostro i twardo — To tak głupie. — mruknął bardziej pod nosem, sam nie wiedząc czy było to faktycznie kierowane do Wukonga, czy może mamrotał do samego siebie.

— Huh? — złote oczy złapały kontakt z ciemnym fioletem.

— To głupie. — powtórzył już pewniej i przejechał dłonią po twarzy, jakby chciał w ten sposób ściągnąć z niej całe zmęczenie — Bo miałem dosłownie te same wątpliwości. Nie wiedziałem, czy chcesz tego, więc postanowiłem poczekać na twój ruch. Nie najodważniejsza postawa dla wojownika, wiem. Ale nie chciałem przekroczyć jakichś twoich granic, zwłaszcza że postawiłem cię ostatnio w już jednej... Stresującej sytuacji. — powiedział, odsuwając się nieco i tworząc odrobinę więcej przestrzeni między nimi — Ale cholernie chciałem- chcę, no wiesz... — nadął lekko policzki speszony. Nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, pokazał dłonią między nimi chcąc zobrazować jakoś to wszystko co było i czego brakowało w ich relacji.

Wukong spojrzał na jego dłoń, a potem wrócił do wpatrywania się w twarz dawnego przyjaciela. Nieśmiały uśmiech rozciągnął jego usta.

— Ja też chcę... nas. — powiedział łagodnie, próbując zignorować jak wesoło zaczął machać jego ogon.

Oboje jednak skończyli ze wzrokiem wbitym w to jak majta się energicznie, uniesiony wysoko. Chwilę później złapali kontakt wzrokowy, obserwując kto pierwszy pęknie.

Gromki śmiech wyrwał się z nich w tym samym momencie.

Oboje zaczęli się chichrać w akompaniamencie machającego wesoło rudego ogona i lekko drżących cieni, zupełnie jakby też śmiały się z nimi. Chwilę zajęło im uspokojenie się, i parę krótkich

— Więc...uhm... — zaczął Wukong niepewnie. Śmiech rozluźnił ich obojga nieznacznie, ale wciąż atmosfera pozostawała napięta. Monkey King chciał zacząć jakąś rozmowę, wypełnić czymś tę dzwoniącą mu w uszach ciszę, ale żadne słowa, jak na złość, nie przychodziły mu na myśl.

— Chodź, — podłapał to Macaque i postanowił przejąć kontrolę nad sytuacją — pokroisz owoce, a ja zrobię herbatę. — zarządził czarnofutrzasty i owinął ogon wokół nadgarstka rudego, ciągnąc go za sobą w kierunku kuchni.

Wukong rozluźnił się nieco bardziej, akcje były dla niego łatwiejsze niż słowa, więc perspektywa spędzenia chwili robiąc coś w ciszy u boku dawnego przyjaciela zdawała się być idealnym wyjściem. Wiedział oczywiście, że rozmowa nadejdzie i że tematy, przez które będą musieli przebrnąć nim ich relacja odżyje, będą burzliwe i niewdzięczne. Ten temat jednak mógł jeszcze trochę poczekać, oboje potrzebowali jeszcze chwili czasu nim go podejmą. Dlatego też potrzebowali czasu, by na nowo ich bliskość była komfortowa, by mogli w poczuciu bezpieczeństwa, otworzyć się przed sobą na nowo w pełni. Nawzajem leczyć swoje przegnite rany, które od wieków nie były w stanie zagoić się same z siebie. To był czasochłonny proces i cierpliwość zdecydowanie była tu niezbędna.

— Się robi! — powiedział, wesoło majtając ogonem z lewa na prawo i podążając za nim do kuchni.


☾ ☼ ☽


Oboje siedzieli już na kanapie. Dwie szare miski pełne pokrojonych owoców stały na stoliczku, a parujące kubki ciepłej herbaty spoczywały w ich łapkach. Wspólne gotowanie, jakkolwiek krótkie i banalne nie było, obojgu ich rozluźniło. Ta mechaniczna czynność w cichym towarzystwie ex przyjaciela okazała się być tym czego im było trzeba, by zebrali na spokojnie myśli, bez obawy, że drugi ucieknie od konfrontacji.

— Więc... chcę postawić sprawę jasno, żebyśmy nie mieli już więcej niedomówień. — pierwszy odezwał się Macaque, od razu łapiąc kontakt wzrokowy z drugą małpą — Wciąż całkiem ci nie wybaczyłem tego, co się między nami wydarzyło. Wiem, że ty mi również. — zaznaczył z zaskakującym spokojem — I chociaż pewnie zdrowiej byłoby, gdybyśmy poczekali i pozwolili dawnym ranom na zasklepienie się we własnym czasie... — westchnął cicho zbierając się na wypowiedzenie swoich obaw na głos — Nie wiem, jak ty, ale czuję, że w naszym przypadku takie ochłonięcie nie pozwoli nam na naprawianie czegokolwiek. — skrócił te wszystkie myśli i wątpliwości w jedno zdanie, mimo, że w jego głowie zdawało by się, że nie będzie w stanie zamknąć ich w jednej księdze.

— Co dokładnie sugerujesz? — dopytał Wukong, poruszają krótko uszami i przechylając głowę lekko na bok.

— Oboje jesteśmy w gorącej wodzie kąpani i mamy skłonność do paranoicznych myśli i zbytniego skłaniania się ku tym negatywnym. — zauważył i upił łyk gorącego wywaru ostrożnie — Więc może na koniec każdego spotkania, umawiajmy już termin kolejnego. — zaproponował rozwiązanie.

— Oh... Oh! — rudofutrzasty uniósł się lekko, nieco ożywiony w zaskoczeniu.

— Zdajesz się zaskoczony. — zaśmiał się lekko Macaque, widząc tę reakcję.

— Już myślałem, że zaproponujesz tłuczenie się do upadłego, jako formę upustu emocji. — zachichotał również Monkey King.

— Nie, nie, cenię sobie moje drugie oko, wiesz. — odparł sarkastycznie, po chwili jednak, widząc jak Wukong spina się nagle, dodał — Ale sparingi od czasu do czasu na pewno byłyby też dobre dla rozładowania emocji. Najpierw jednak powinniśmy chyba nauczyć się na nowo koegzystować w spokoju. — zasugerował nonszalancko, kątem oka obserwując reakcję Monkey Kinga.

— Mhm... — rudofutrzasty skinął głową krótko. Macaque zmrużył lekko oczy, Wukong miał zawinięty ogon wokół nogi w lekkim zacisku, a jego ramiona spięte i nienaturalnie blisko reszty ciała. Siedział widocznie sztywno i kurczył się w sobie. Uciekanie złotych oczu przed konfrontacją z nim i przygryzanie wargi nie umknęło również spojrzeniu Sześciouchego.

— Nie wydajesz się do tego nazbyt entuzjastycznie nastawiony. — skomentował z przekąsem, nie kryjąc swojego niezadowolenia z postawy rozmówcy.

— H-huh?! Nie, nie, to nie tak! — złote oczy momentalnie w panice powędrowały do drugich, o ton ciemniejszych przez warstwy na nowo zrobionego glamouru. Wukong zaczął energicznie gestykulować kontynuując — Cholernie chce się pogodzić, naprawdę! Odbudować to wszystko co mieliśmy! Ja- — zapewnił szybko nim zabrakło mu słów i ponownie spojrzał gdzieś w przestrzeń — ja naprawdę chcę... — wydusił, najszczersze słowa zdające się wypaść z jego ust od dawna — Po prostu... Boję się... — wyznał w końcu, czując narastający niepokój w środku. Uścisk jego ogona wzmocnił się, a jego wzrok poddańczo opadł na podłogę. Zacisnął szczękę w stresie, a jego uszy położył się do tyłu.

— Boisz? — Macaque uniósł brwi. Nie spodziewał się takich słów; nie od Wukonga. Może w przeszłości, ale nie teraz, kiedy byli... no właśnie, kim oni teraz dla siebie byli? — Ale czego? — odpuścił sobie sarkastyczny ton i dla odmiany jego spojrzenie wypełniło zmartwienie.

Minęło parę kolejnych minut nim Wukong zebrał się w sobie by kontynuować temat. Chociaż wycofanie się i zbycie tego jakimś żartem lub lekkim komentarzem, ewentualnie ucieczka, były cholernie kuszące. I pewnie jeszcze jakiś czas temu, tak właśnie by postąpił... Teraz, kiedy uniósł wzrok na rozmówcę, rozważając dogłębnie swoje karty, zrozumiał, że te już dawno zostały odkryte i utrzymywanie dalej tej pokerowej twarzy donikąd go nie zaprowadzi.

Macaque czekał cierpliwie, wiedząc doskonale, że postawienie się w tak bezbronnej pozycji było od zawsze niekomfortowe dla Wukonga. Bo pod tymi wszystkimi tytułami, za jego legendarnymi historiami i całą tą wielką mocą, była jedynie krucha, kamienna małpa, która bała się otworzyć przed kimkolwiek nawet trochę. Całe szczęście, że niegdyś wpuścił swój cień na tyle blisko, by ten teraz czytał go niczym otwartą książkę i wiedział, że czekanie aż ten kontynuuje w swoim tempie, będzie najlepszą opcją.

— Że znów coś popsuje... — padło w końcu, niczym kamień, który pociągnął za sobą lawinę — Że znów cię skrzywdzę. Że się pokłóciliśmy i już nie będzie powrotu... Że znów nie będę mógł nic zrobić. Że znów mnie znienawidzisz... i będziesz miał pełne prawo mnie nienawidzić... — dłonie lekko drżały mu, kiedy wypowiadane słowa dusiły go, desperacko próbując się schować i nigdy nie zostać wypowiedziane.

Sześciouchy zmierzył go sceptycznym wzrokiem, starając się zamaskować fakt, że miał dosłownie te same obawy i to one powstrzymały go od wykonania pierwszego kroku.

— Nie stanie się tak. — sam był zaskoczony tym, jak pewnie zabrzmiały jego słowa — Ani ty, ani ja nie jesteśmy już tymi samymi małpami, co wtedy. Teraz będzie tylko lepiej, bo nauczymy się być lepsi. — kontynuował, czarnym ogonem trącając ten rdzawy — Razem. —

Razem. — rdzawy ogon oplótł się wokół czarnego, a ten wzmocnił uścisk.

Wukong spojrzał na ich splecione ogony i lekko pogłaskał ogon Macaque'a. Pod opuszkami palców poczuł jednak na nim lekkie maty i posklejane kosmyki zmieszane z kurzem. Automatycznie wręcz zaczął rozplątywać niewielkie kłaczki do momentu, kiedy zorientował się co właśnie robi.

— Oh, uhm... masz coś przeciwko? — zapytał, wstrzymując swoje ruchy i unosząc złote spojrzenie ku górze.

— Tylko jeśli ty też nie masz nic przeciwko. — czarnofutrzasty odpowiedział spokojnie. Złote oczy zdawały się zabłysnąć wesoło, a rudy ogon uniósł się i zamachał energicznie w dziwnej ekscytacji.

— To chodź tu bliżej. — zarządził Monkey King i sam również przysunął się nieco i usadowił tak, by zarówno on miał dobry dostęp do czarnego futra, co Sześciouchy do jego. Oczywiście czarnofutrzastemu nie było trzeba powtarzać dwa razy i już po chwili oboje byli pochłonięci iskaniem się nawzajem.

— Dawno tego nie robiłem dla kogoś, więc mogłem nieco wyjść z wprawy. — powiedział, rozplątując w lekkim skupieniu większe supełki w rdzawym futrze.

— Mmm, nie przejmuj się, świetnie ci idzie. — odparł pogodnie, z satysfakcją przeczesując palcami kruczoczarne futro. Takie miękkie i miłe w dotyku. Odkąd sięgał pamięcią miał do niego słabość, było tak przyjemnie chłodne i delikatne, zupełnie jak wyobrażał sobie, że nocne niebo musi być w dotyku.


Macaque nie powiedział już nic, skupiając się na skubaniu rdzawego futra.


Wukong powoli uspokoił się. Bicie jego serca wróciło do naturalnego rytmu i rozluźnił się pod miły dotykiem ciemniejszych dłoni.


☾ ☼ ☽


— Wracaj tu! — krzyk echem niósł się między drzewami na Górze Kwiatów i Owoców — Zatrzymaj się! — Monkey King po raz kolejny zawołał, przeskakując szybko z gałęzi na gałąź w ponad dwugodzinnej już pogoni.

Odpowiedział mu chichot, dobiegający go z każdej strony, pomimo, że uciekającego jeszcze chwilę temu widział przed sobą.

— Ugh! Jak tylko cię dorwę, to pożałujesz! — pusta groźba wyrwała się z jego gardła, kiedy dostrzegł znikający między liśćmi czarny ogon.

— Mmm~ Tylko najpierw musisz mnie złapać~! — och Wukong był pewien, że na ustach Macaque'a widniał teraz ten cholerny, zadziorny uśmieszek.

Monkey King wskoczył na jedną z gałęzi, a jego oczy zaświeciły złotem, kiedy rozejrzał się naokoło poszukując demona, który skrył się w koronach drzew. Dostrzegł go parę gałęzi dalej, przykucającego tyłem do niego i chichrającego się pod nosem.

Uśmiechnął się szeroko i najciszej jak potrafił, zaczął zakradać się do czarnofutrzastego, uważnie obserwując jego uszy. Ostatecznie Sześciouchy, jeśli wsłuchał by się porządnie, byłby w stanie rozpoznać go po samym biciu serca, czy najcichszym oddechu.

— Mam cię! — zawołał, kiedy Sześciouchy był już na wyciągnięcie ręki, rzucając się na niego i łapiąc go w szczelnym uścisku.

Macaque jednak nie drgnął nawet odrobinę, niewzruszony parę sekund jeszcze patrzył przed siebie, by po chwili rozmyć się i zapaść w cień drzewa. Wukong zamrugał zaskoczony, patrząc na swoje dłonie, w których jeszcze chwilę temu miał swojego uciekiniera.

Kiedy przez moment był tak rozproszony, od tyłu, gdzieś z cienia szeleszczących cicho liści wskoczył na niego prawdziwy Sześciouchy demon z takim impetem, że wpierw spadli z drzewa z głośnym łoskotem, a następnie zaczęli turlać się w dół zbocza, coraz szybciej i szybciej.

Ostatecznie to Macaque wylądował na Wukongu, szybko orientując się w sytuacji i łapiąc nadgarstki rudego, przyciskając je do ziemi. Oboje ciężko dyszeli, czarnofutrzasty nachylał się na tyle, by ich oddechy mieszały się ze sobą. Złapał kontakt wzrokowy i świat na około zdawał się zamilknąć w sekundzie. Patrzyli sobie w oczy, jak zahipnotyzowani.


Dwa odcienie złota odbijały się w sobie nawzajem.


Nie minęło jednak długo, nim Macaque jako pierwszy oderwał wzrok od małpy pod nim, prostując się z zadziornym uśmieszkiem na ustach. Skrzyżował ręce na piersi, dumnie wypinając pierś do przodu.


— I kto tu kogo ma~? — zagadnął psotliwie.

— Oszukiwałeś! — zawetował Wukong.

— Nie mogłem oszukiwać, nie ustaliliśmy żadnych zasad~. — odgryzł się rozbawiony i pstryknął rozmówcę w nos.

— Ja nie używałem Nimbusa! — wypalił Monkey King.

— Nigdy nie powiedziałem, że nie możesz. — zauważył Macaque spokojnie, wciąż z typowym dla siebie, sarkastycznym uśmieszkiem na ustach.

— Ale- Ugh! Ale mieliśmy się gonić tylko po Górze Kwiatów i Owoców, nie w cieniach. — rudofutrzasty protestował dalej, machając końcówką ogona w niezadowoleniu.

— Wukong, cienie są na Górze. Dosłownie się z niej nie ruszyłem. — przewrócił oczyma, po woli poirytowany tym, jak uparcie jego dawny przyjaciel nie chce przyznać, że Sześciouchy wygrał.

— Nie prawda, cienisty wymiar to całkiem inne miejsce. — szedł w zaparte, krzyżując również ręce na piersi i nadymając jak dziecko policzki.


Macaque spojrzał na niego tym razem szczerze zaskoczony i przechylił głowę na bok.


— Wiesz, że nie za każdym razem, jak wskakuje w cień to tam trafiam, nie? — widząc jego zdziwienie kontynuował wyjaśnienia — Ehhh... Wyobraź to sobie tak. Cienisty wymiar, jest jak takie bezkresne i głębokie morze. Możesz wskoczyć w nie, zanurkować na same jego głębiny i przepłynąć przy dnie, ale możesz też podróżować na powierzchni. Dryfować po jego tafli, ledwo co się w nim zamaczając. — opowiedział, gestykulując chcąc lepiej przedstawić zagadnienie Wukongowi.

— Oh. Czyli nie za każdym razem... Jesteś tam w tej ciemności-ciemności? — dopytał, unosząc brwi w zaskoczeniu.

— Nie. — pokręcił głową i podniósł się z Monkey Kinga, tylko po to, by usiąść na trawie obok niego — Zazwyczaj po prostu wskakując już w ciemność mam przed sobą obraz miejsca, w którym chce z niego wyskoczyć. — kontynuował ten spontaniczny wykład.

— To brzmi strasznie skomplikowanie i jakby wymagało masy skupienia się na tym miejscu, w których chce się wylądować. — skrzywił się rudowłosy na myśl ile ów zdolność musi wymagać skupienia w pełni na jednej i tylko jednej czynności.

— Nie wiem co ci powiedzieć, to tylko brzmi tak skomplikowanie, ale w praktyce jest cholernie proste. — zaśmiał się krótko czarnofutrzasty, doskonale wiedząc, jak wygląda skupienie Wukonga w praktyce.

— Jak to? — dopytał, poprawiając się na trawie, wciąż jednak w pozycji leżącej.

— Cóż, jestem z cieniami związany, nie? — cienie na około zdały się zbliżać powoli i gęstnieć — One nie są dla mnie jedynie jakąś techniką, czy jedną ze sztuczek, której można się nauczyć. — wyciągnął dłoń w kierunku najbliższego cienia, który owinął się wokół niej niczym wąż — Cienie są częścią mnie, a ja jestem częścią nich. Są przedłużeniem mnie, tym co mnie wypełnia i otacza jednocześnie. Dlatego nie wymaga to ode mnie szczególnego skupienia, czy wizualizacji. Najważniejsza jest intencja, to że sam wiem, gdzie chce się znaleźć. — wyjaśnił , kiedy cień spełzł z niego łącząc się z pozostałymi na nowo.

— Woah, to brzmi właściwie intrygująco. — skomentował Monkey King poruszając uszami wesoło — Co jest jeszcze takiego innego w tych twoich cieniach? — Macaque lekko zarumienił się na kolejne pytanie, nie spodziewał się takie zainteresowania ze strony rozmówcy.

— Cóż. Z takich innych ciekawszych rzeczy to może to, kiedy jestem w tej Ciemności na samym dnie. Im głębiej zanurzam się, tym bardziej jestem jednością z wszelkimi cieniami. Wszędzie i dzięki moim uszom, także o każdym czasie. — pozwolił na moment opaść iluzjom, ukazując sześć kolorowych uszu i poruszył nimi lekko — Ale to nie o uszach, — zaśmiał się widząc już zbierające się na ustach rudego pytania i komentarze — wracając. Chodzi mi o to, że kiedy jestem naprawdę głęboko, to każdy cień to ja. Każdy cień drzewa, pomnika, osoby, zwierzęcia, czy budynku jest mną, a ja jestem nim. — dokończył swój wywód, z nadzieją, że chociaż trochę lepiej przybliżył sytuację swojemu rozmówcy.

— Czy to nie... dziwne? — mina Monkey King'a wyraźnie wyrażała niezrozumienie, Macaque westchnął cierpiętniczo i posłał mu pytające spojrzenie — Taka jedność ze wszystkim na około... —

— Trudno stwierdzić. Jest tak odkąd przybyłem na świat, więc dla mnie to od zawsze było coś naturalnego. — wzruszył lekko ramionami i poruszył uszami lekko.

— Huh. — zamyślił się na moment analizując wszystkie nowe informacje, spoglądając w niebo — Dlaczego wcześniej mi o tym nie opowiadałeś? No wiesz, jak mieliśmy zaledwie paręset lat i beztrosko ganialiśmy się z innymi małpkami? — zagadnął, ponownie przenosząc wzrok na rozmówcę. Wyraz twarzy Macaque'a nieznacznie spochmurniał, a jego ogon drgnął w dyskomforcie.

— Demony, które spotkałem przed tobą, nauczyły mnie, że jeśli się przed kimś otworzę, jeśli pokażę swoją prawdziwa naturę to... Albo zostanę wykorzystany, albo wyśmiany... — wyjaśnił, zaciskając lekko pięści i marszcząc nos — Więc wolałem nadto się nie rozwodzić o tym czym jestem i co potrafię. — dokończył, odwracając głowę speszony.

— ...hm, więc chyba nie różniłem się od nich zbyt wiele... patrząc na to, jak skończyliśmy? — skomentował Wukong, podkulając ogon i spuszczając wzrok. Przebłyski przeszłości odbijały się w jego głowie wywołując skurcz wszystkich mięśni, a obrazy przeszłości powoli przysłaniały złote spojrzenie. Sześciouchy momentalnie uniósł na niego spojrzenie, zszokowany ów wypowiedzią.

— O czym ty gadasz? Ty i oni to zupełnie inne historie. — obruszył się Macaque, biorąc jego policzki w dłonie — Przy tobie nigdy nie czułem potrzeby ukrywania kim jestem, chowania swoich zdolności, czy zachowań. — kontynuował — Nawet nie masz pojęcia, jak wolny czułem się przy tobie, jak bezpieczny. I- — zamilkł na moment, czując jak palą go policzki, kiedy zrozumiał w jakim kierunku zmierza jego wywód i jak bardzo rozmarzył się we wspomnieniach radosnej przeszłości. Odchrząknął nieco opanowując ton i mimikę — I uhm... To, co chcę przez to powiedzieć, to że nie opowiadałem o tym za wiele jedynie z przyzwyczajenia, a nasz rozpad miał totalnie inne podłoże i przyczyny. — sprostował.

Złote oczy Wukonga wpatrywały się w niego w szoku, wyznanie czarnofutrzastego szczerze go poruszyło. Sam pamiętał, jak dobrze czuł się w przeszłości przy nim i wiedza, że jego były przyjaciel podzielał to poczucie, naprawdę szczerze go ucieszyła. Sześciouchy pod ów wzrokiem na nowo nieznacznie się zarumienił, a następnie zamilkł nie wiedząc jak kontynuować. Monkey King zdawał się jednak nie zauważyć tego i postanowił kontynuować.

— Tooo, — zaczął przeciągając niewinnym tonem — może nadrobimy te nieopowiedziane historie? — zagadnął z iskierkami w oczach.

Macaque zamilkł na moment, lustrując rudofutrzastego badawczym spojrzeniem, rozważając coś widocznie. Wukong pod ciężarem ów brudno-złotych oczu poczuł jak przechodzą go ciarki, mając wrażenie, jakby jego towarzysz właśnie wpatrywał się w sam środek jego duszy.

— O-oczywiście jeśli chcesz! — dodał szybko, nieco speszony, mając wrażenie, jakby zdenerwował cienistą małpę. Wielkim zaskoczeniem więc było to co usłyszał od czarnofutrzastego następnie.

— Właściwie... może chciałbyś się nauczyć paru sztuczek? — padło, ciemne złoto wciąż lekko odległe w zamyśleniu.

Wukong zamrugał parokrotnie szybko w wyraźnym zaskoczeniu. Kiedy jednak słowa dotarły do niego w końcu w pełni, nieznacznie zmarszczył brwi w pewnym niezrozumieniu.

— A nie muszę być czasem cienistym demonem, żebym mógł jakkolwiek wejść w większe interakcje z ciemnością? Wiesz, nie chciałbym znowu utknąć tam bez drogi wyjścia. — posłał Sześciouchemu wyraźnie sceptyczne spojrzenie.

— Cieniste demony są właściwie w stanie podzielić się częścią własnego połączenia z wybraną osobą. — odpowiedział prędko, jakby spodziewał się takiej reakcji — Dzięki temu, jeśli kiedyś znów wpadłbyś w tarapaty nie musiałbyś mnie budzić, bym przybywał ci na ratunek~. — dodał z zaczepnym uśmieszkiem.

Rudofutrzasty zamilkł na moment powoli rozważając nowe informacje. Nieszczególnie miał ochotę ponownie wchodzić w jakiekolwiek kontakty z Ciemnością, na samo wspomnienie chłodu wpełzającego mu pod skórę, zaczynały trząść mu się dłonie. Z drugiej strony jednak, Macaque miał trochę racji. Zdolność przemieszczania się między cieniami, lub chociażby zdolność opuszczenia Cienistego Wymiaru, faktycznie mogła się kiedyś przydać, a przecież nie miał pewności, czy Sześciouchy będzie zawsze u jego boku; nawet jeśli cholernie miał nadzieję, że tak będzie...

— Okeeeej, ale gdzie tu jakiś haczyk? — zmrużył lekko oczy w przerysowanie podejrzliwym geście.

— Nie ma. — czarnofutrzasty wzruszył ramionami — Właściwie już stulecia temu chciałem ci to zaproponować, ale- — zamilkł, gryząc się w język i odwrócił wzrok — uhm, hah, sam nie wiem, czemu wtedy nie zarzuciłem tematu. — dodał prędko. Wukong zdawał się nie zauważyć jego zakłopotania, nazbyt głęboko we własnych przemyśleniach, nim ostatecznie podał twardą odpowiedź.

— Dobra. To co mam robić? Jak wygląda takie podzielenie się połączeniem? — postanowił twardym tonem.

— Cóż. Wymaga to jedynie niewielkiej ceremonii i będę mógł cię nauczyć paru podstawowych interakcji z Cienistym wymiarem. — powiedział spokojnie z lekkim zamyśleniem — Nie wydaje mi się byś mógł robić wszystko to co ja, ale na pewno wystarczająco, by być w cieniach gościem, a nie intruzem. — zapewnił poklepując go lekko po ramieniu. Wukong skinął głową.

Macaque zaraz po tym poderwał się na nogi i pociągnął Monkey Kinga do pionu za sobą. Wzrosła w nim nagle ekscytacja, która chociaż mogła być widziana jako dość martwiąca oznaka, Wukonga cholernie rozczuliła i uspokoiła. Ostatecznie jego skupienie padło na fakt, że dawno nie widział czarnofutrzastego tak wesołego i czymś podekscytowanego i to po prostu i w nim rozpaliło płomienie radości.

Przygotowania nie zajęły długo. Faktycznie zapowiadało się na jedynie skromną ceremonię, patrząc na to że Macaque zabrał ze sobą jedynie trzy świece w odpowiednio białym, czarnym i ciemnoniebieskim kolorze, jakąś mieszankę pyłu w niewielkim słoiczku oraz srebrny kielich z ornamentami w motywie księżyca.

Sama ceremonia przebiegła dość sprawnie. Wukong wypełniał wszystkie polecenia od nad wyraz skupionego Macaque'a najlepiej, jak potrafił. Sześciouchy dokładnie zapowiadał i wyjaśniał każdy swój kolejny ruch z zadziwiającą cierpliwością i precyzją. Całe przedsięwzięcie wydało się Kamiennej Małpie nad wyraz czarujące i w trakcie tego wszystkiego parokrotnie złapał się na po prostu cieszeniu się wspólnie spędzonym czasem, niż tym co w ogóle miało to wszystko na celu.

Macaque ubrał ich w odświętne szaty i w niewielkiej jaskini, gdzie cienie mogły zgęstnieć intensywniej niż zwykle, rozpraszane jedynie światłem trzech świec zapalonych między nimi, wyrecytował pewne słowa, w języku, którego Monkey King nie znał. Później rozciął swoją dłoń sztyletem, który utworzył z cieni na około, pozwalając dokładnie trzem kroplą krwi spać do stojącego między nimi pucharka z zawartością składającą się z przyniesionej mieszanki pyłów. Cienie po tym geście zawirowały i skondensowały się w dokładnie dwóch miejscach, odwzorowując kształt Sześciouchego i kształt kieliszka.

Cienisty demon uniósł naczynie i podał Wukongowi, który przyjął ów wywar i zlustrował go wzrokiem. Pył zdał się rozpuścić w teraz ciemnofioletowej mieszaninie i całość miała dość podejrzany zapach. Nie zły, ale na pewno nie znany Małpiemu Królowi. Uniósł na krótko złote oczy na kompana, jakby upewniając się, czy to jest faktycznie jakiś pradawny rytuał, czy może ten jedynie sobie z niego żartuje. Nie mogąc jednak odnaleźć w oczach czarno futrzastego nic poza powagą, przechylił kieliszek i wypił zawartość jednym haustem.

Smak nie należał do najlepszych, ale nie był też tak paskudny jak rudy się spodziewał. To co umknęło jego uwadze to fakt, że teraz cień który skupiał się za kieliszkiem teraz płynnym ruchem przelał się w niego i na kamiennej ścianie niewielkiej jaskini teraz odbijały się dwa cienie w kształcie małp.

Nie umknęło to jednak prowodyrowi tego zajścia, który uśmiechnął się zadowolony. Ów zmiana w cieniach na ścianie oznaczała, że rytuał zadziałał.

— Nie czuję się jakoś szczególnie... inaczej. — skomentował Wukong, przenosząc wzrok z dna pustego kieliszka na jego przeszłego przyjaciela.

— Spodziewałeś się fajerwerków? — czarnofutrzastego uniósł brew w wyraźnym rozbawieniu.

— No może nie fajerwerków, — przewrócił oczami — ale... no wiesz, — podrapał się po karku szukając właściwych słów.

— Dobra, zapewniam cię, że zadziałało. Więc chodź, czas na montaż treningowy, jakby to powiedziała ta smocza przyjaciółka MK'a~. — zakomendował Macaque, machając ogonem w radosny sposób.


Czarny ogon owinął się wokół rudego nadgarstka, ciągnąc go za sobą.


☾ ☼ ☽


Wukong ostatecznie skończył w towarzystwie Macaque'a już do końca dnia. Lub jakby rudofutrzasty to ujął "utknął z nim do końca dnia", jako że oczywiście nie mógł sobie odpuścić niewinnych przekomarzanek z byłym przyjacielem.

Dzień ten upłynął im obu na wspólnym treningu nowych mocy Wukonga i chociaż z początku szło mu to opornie, Macaque okazał się zaskakująco dobrym nauczycielem. Był cierpliwy i starał się znaleźć tłumaczenie, które najlepiej zobrazuje małpiemu królowi kolejne zadania. Motywował go, kiedy ten przez godziny nie był w stanie otworzyć najmniejszego portalu i powoli zaczynał myśleć, że coś nie poszło jak miało i cienie najzwyczajniej w świecie odrzuciły go. Zaczynał nazbyt myśleć nad tym wszystkim i wysuwać teorie o tym, jakoby ciebie pamiętały wszystkie krzywdy, które wyrządził ich bratu i teraz z uporem odmawiały współpracy z nim.

Kiedy jednak po raz pierwszy w miejscu, na którym się skupiał pojawił się niewielki cień, aż wstrzymał oddech. Uczucie radości w pierwszej chwili przysłonił stres i strach. Obawa, że nie utrzyma przejścia, że to zaraz się zamknie, kiedy tylko przestanie się skupiać oblały go zimnym potem. Trwało to jednak zaledwie parę sekund, bo kiedy tylko Macaque dostrzegł na kamieniu bezkształtny cień o złocistej obramówce aż zaćwierkał radośnie.

— Udało Ci się! — krzyknął, z ekscytacją rzucając się na Wukonga i powalając ich obu na ziemię. Złote oczy zlustrowały go w wyraźnym zaskoczeniu, ale entuzjazm Sześciouchego szybko i jemu się udzielił. Oboje zaczęli wesoło ćwierkać, machając wysoko uniesionymi ogonkami, a Macaque postanowił nieco dokarmić ego małpiego króla i zalał jego uszy potokiem pochwał i słów pełnych dumy. Czarnofutrzasty jednak nie zamierzał przerwać treningu na ten dzień z powodu małego zwycięstwa i po paru radosnych chwilach podniósł się do siadu, ciągnąc małpiego króla za sobą. Odchrząknął nieco się uspokajając, kryjąc za maską spokoju i warstwą glamuru swoje soczyste rumieńce — Raz się udało, dobrze. Teraz skoro już znalazłeś punkt skupienia, czas na praktykę. — zapowiedział i posłał mu wredny uśmiech — Otworzysz mi dzisiaj jeszcze, co najmniej tysiąc więcej portali. — padło, a Wukong poczuł jak cała nabudowana w nim pewność właśnie została rozbita w drobny mak.

— CO?! — spojrzał z niedowierzaniem na kompana, licząc że doszuka się w jego brudno złotych oczach jakiejś figlarnej iskierki, sugerującej że to jedynie kolejny żart. Oczy te jednak, jakkolwiek by nie były piękne, trwały twardo i bez litości przy swoim — Ale godziny zajęło mi otworzenie jednego! W dodatku takiego małego i krzywego! — kłócił się dalej; nie było szans, żeby podołał temu, w dodatku w tak krótkim czasie.

— Huuh, więc twierdzisz, że Pan Góry Kwiatów i Owoców, Sun Wukong, — zaczął Macaque, nachylając się do niego niebezpiecznie blisko z drapieżnym uśmieszkiem na ustach i przebiegłym spojrzeniem — Przystojny Monkey King, — kontynuował przybierając niski ton, wypowiadając słowa tuż przy uchu Wukonga. Oh. Oh, Wukong już wiedział dokąd to zmierza i co jego towarzysz z nim, totalne świadomie swoją drogą!, robił. Sam nie wiedział, czy dreszcz, który go przeszedł, to ekscytacja, czy strach. Ale cholera, działało — Wspaniały Mędrzec Równy Niebu~. — ich wzrok spotkał się i Sześciouchy z zadowoleniem obserwował, jak policzki rudego przybrały brzoskwiniowy kolor — Nie jest w stanie czegoś zrobić~? — zawisło w powietrzu i w Monkey Kingu aż zawrzało.

— Patrz uważnie, bo do końca dnia otworzę ci tych portali dwa tysiące! — wypalił nabuzowany, ignorując, z jak niekrytym zadowoleniem uśmiechnął się Macaque i że właśnie tańczył dokładnie, tak, jak Cień mu grał.

Wukong prędko zrozumiał, jak bardzo się swoją deklaracją wkopał, kiedy w ciągu następnej godziny udało mu się otworzyć zaledwie dziesięć portali, a dochodziło już południe. Jego portale wciąż pozostawały małe, krzywe i otwierały się na zaledwie parę sekund, co coraz bardziej zniechęcało go do ćwiczenia. Monkey King był jednak cholernie uparty i pomimo frustracji, kontynuował ku wielkiej uciesze Macaque'a, dla którego z kolei było to zdecydowanie zabawne przedstawienie.

Cienisty demon pomimo wszystkich zaczepek i nieco wrednych uwag po drodze, chciał by jego towarzysz faktycznie nauczył się korzystania z portali. Kiedy więc czas mijał, a Wukong dalej zdawał się nie czuć tego powiązania na tyle, by cienie porządnie się go słuchały, Sześciouchy postanowił mu dać nieco bardziej namacalne połączenie i sam otworzył portal. Taki porządny i stabilny.

Wukong uniósł jedną brew i już miał wtrącić jakąś wredną uwagę o szpanerstwie, kiedy został pociągnięty pewnie w kierunku ów przejścia. Wzdrygnąłem się wyraźnie, kiedy poczuł chłód bijący od cienistej tafli.

— Nie wiem, czy to- — zaczął, całym ciałem opierając się i broniąc przed podejściem nawet jeszcze o krok bliżej. Sześciouchy jednak prędko mu uciął.

— Tylko ręka. — powiedział, jak gdyby miał tę odpowiedź gotową już od jakiegoś czasu — Nie puszczę twojej dłoni. — zapewnił na tyle twardo ale i czule, że Monkey King po prostu nie mógł nie ulec jego tonowi. Przestał się zapierać i trzymana przez czarnofutrastego dłoń pozwoliła się prowadzić. Może gdyby nie był tak zestresowany, to by się na dodatek zarumienił, jednak tym razem nie było o tym mowa.

Skrzywił się wyraźnie, kiedy jego dłoń zniknęła w gęstej, ciemnej tafli i odwrócił wzrok, jak gdyby coś miało mu tę rękę co najmniej urwać. Poczucie ciemności pełzającej mu pod skórą powróciło do niego i zalała go fala obrzydzenia. Jego żołądek zrobił fikołka, a on usilnie walczył z rosnącą chęcią wyrwania ręki z Ciemności i zdarcia z niej skóry.

Wszystko to jednak ustało, kiedy Macaque zacisnął lekko swoją dłoń na jego, przypominając, że cały czas ją trzyma. Monkey King uniósł na niego złote oczy, dopiero teraz zauważając, że ten cały czas coś mówi. Poruszył uszami lekko, skupiając się na głosie towarzysza i cieple i stabilności, które dawała mu trzymana dłoń. Wedle jego instrukcji zamknął oczy i wziął kilka głębszych wdechów, skupiając się na tym co faktycznie teraz czuje, a nie co czuł ostatnio.

Z początku Wukong chciał się kłócić, że nie ma różnicy, ale kiedy ponownie skupił się na swojej ręce, faktycznie nie czuł już tego obrzydliwego poczucia, jakby coś poruszało się między jego skórą, a kośćmi. Zmarszczył lekko brwi, w cieniach wciąż pozostawało zimno, ale teraz był to raczej chłód lekkiej bryzy w upalny dzień. Taki przyjemny i orzeźwiający.

Uśmiechnął się lekko, czując, jak cienie poruszają się wokół jego ręki, otulając ją niczym jedwabny, delikatny materiał. To nie były już dławiące głębiny oceanu, a łagodne fale, muskające z czułością jego futro i skórę, jakby składały na nich lekkie pocałunki.

Woah... — to było jedyne, co był z siebie wydobyć, kiedy Macaque w końcu wyciągnął jego rękę z portalu i zamknął go. Spojrzał na Wojownika z nową ekscytacją w spojrzeniu i prędko wrócił do ćwiczeń.

Teraz, kiedy Wukongowi faktycznie zaczęło wychodzić otwieranie portali, chociaż ich kształt i wielkość wciąż pozostawiały wiele do życzenia, Macaque nie mógł już sobie po prostu odpuścić zaczepiania swego słonecznego towarzysza.

— Mac. — padło pierwsze ostrzegawcze warknięcie.

— Tak Wukong~? — niski pomruk, aż ociekający satysfakcją, rozbrzmiał koło ucha małpiego króla, kiedy dłonie czarnofutrzastego masowały kręgi na plecach, pomiędzy rudym futrem.

— Co ty wyprawiasz? — zapytał. Jego ucho drgnęło pod powiewem chłodnego powietrza.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz~. — odparł niewinnie Macaque, a jego uśmiech jedynie poszerzył się, kiedy kontynuował iskanie i masowanie kompana zaczepnie, co jakiś czas ciągnąc za rude futro nieco mocniej.

— Rozpraszasz mnie. — wysyczał, machając końcówką rudego ogona w niezadowoleniu.

— Ale, że ja~? — Sześciouchy w dramatycznym geście przyłożył sobie dłoń do klatki piersiowej — Jak cię rozpraszam~? — dopytał, ewidentnie napawając się udręką bohatera.

— Doskonale wiesz! —Wukong w końcu zaszczycił go spojrzeniem, brew drgnęła mu w irytacji.

— Ależ Wukong, oświeć mnie proszę~. — Macaque nie wypadał ze swojej roli.

— Uh! Macccc! — mruknął w niezadowoleniu, kiedy kolejny portal zapadł się w sobie. Teraz jego zadanie polegało na utrzymaniu paru portali otwartych na raz. Sześciouchy zaśmiał się, ale ostatecznie odsunął, unosząc ręce w poddańczym geście.

— No dobrze, już dobrze~. — zamruczał i już miał się oddalić na bardziej komfortową odległość, kiedy Wukong złapał skrawek jego szalika, zatrzymując go.

— Ej! — prychnął i unikając za wszelką cenę kontaktu wzrokowego — Ale nie powiedziałem, żebyś przestawał! — dodał, starając się brzmieć stanowczo, ale wyraz jego twarzy i lekko skulona postawa zdradzały, jak bardzo wrażliwy był w tym momencie i jak bardzo pragnął bliskości Księżyca.

Macaque uśmiechnął się nieznacznie rozczulony, widząc speszony wyraz twarzy rudej małpy i już miał rzucić jakimś zaczepnym komentarzem, kiedy z jednego z otwartych portali na suficie coś spadło.


Lub raczej ktoś.


Obie małpy szybko podniosły się i przybrały gotową do walki pozycję, kiedy spod warstw materiału sukni w końcu wyłoniła się głowa postaci.


— Niao?! —


☾ ☼ ☽


Niao nie odpowiedziała.


Rozglądała się jedynie na około, szeroko rozwartymi oczyma, dysząc ciężko i łapczywie wdychając powietrze. Zaczęła wymachiwać skrzydlatymi rękoma, macając swoje otoczenie zupełnie jakby nic nie widziała. Całe jej ciało przechodziły dreszcze, a puste spojrzenie było niekomfortowym do obserwowania kontrastem z resztą jej ciała, które wyraźnie sygnalizowało przerażenie i wyczerpanie.

Monkey King i Macaque spojrzeli po sobie z wyraźnym poruszeniem, po czym skinęli do siebie porozumiewawczo.

— Niao. — Macaque powoli przykucnął przed demonicą, starając się zachować łagodny ton.

Jeszcze parokrotnie musiał powtórzyć imię demonicy, nim ta faktycznie uniosła na niego oczy z nieco większą świadomością niż jeszcze chwilę temu.

— Monkey King...? — jej głos był cichy i zachrypnięty.

— Zawsze to samo... — czarnofutrzasty mruknął pod nosem z przekąsem — Macaque. Właściwie to Macaque Sześciouchy- — zaczął, ale widząc jedynie większą dezorientację w oczach Niao, urwał — Nie ważne. — machnął lekko ręką — Powiedz mi Niao, cały ten czas byłaś w Ciemności? — zapytał przechodząc w końcu do rzeczy. Demonica zmarszczyła brwi na moment milcząc, zupełnie jakby pytanie docierało do niej z prędkością kogoś przedzierającego się przez gęste bagno.

— Ja... — zaczęła, a jej wzrok powoli nabierał zrozumienia — Oh bogowie! Udało się! — wykrzyknęła nagle, ponownie rozglądając się naokoło z nieco większą żywotnością — W końcu się wydostałam! Ja- — entuzjazm powoli jednak przerodził się w kolejny atak paniki — Ja byłam tam-! Tam przez-! Nawet nie wiem jak długo! Ostatnie co pamiętam, to ucieczkę przed Monkey Kingiem i jego następcą i- I potem wskoczyłam w cienie, ale... — słowa lały się potokiem z jej dzioba — Ile ja tam byłam? — uniosła wzrok ponownie na Macaque'a z wyraźną obawą co do odpowiedzi.

— Wychodzi na to, że byłaś tam ponad pół roku... — odpowiedział jej Monkey King, postępując parę kroków w ich kierunku.

— Monkey King! — pióra aż zjeżyły się na jej skrzydłach i między jej włosami.

— Musisz być zdezorientowana... Zabierzemy cię do mnie i tam porozmawiamy, dobrze? — zaproponował, starając się zabrzmieć jak najłagodniej tylko potrafił, widząc wyraźnie jak zestresowana była kobieta. Mógł sobie jedynie wyobrażać, jak się czuła, kiedy on sam długo zbierał się już po o wiele krótszym pobycie w Ciemności. Tymczasem ona siedziała tam ponad pół roku...

Demonica jedynie skinęła głową, a Monkey King wziął ją na ręce ostrożnie. Ptaszyca wzdrygnęła się lekko na dotyk, ale zaraz po tym, chwyciła się jego tuniki mocno. Cała trójka udała się do niewielkiej chatki, w której mieszkał Wukong i tam też Niao została posadzona na ławce pomiędzy masą koców i poduszek, które nagromadził tu ostatnimi czasy Macaque.

— Pójdę zaparzyć tej ziołowej herbaty od Niebieskiego. — zaoferował Sześciouchy, znikając w cieniach pod swoimi stopami.

— Więc... naprawdę cały ten czas... byłaś tam? — zapytał małpi król. Demonica skinęła głową, otulając się w jeden z koców, za wszelką cenę szukając wszelkiego źródła ciepła.

— Kupiłam cienisty portal parę dni wcześniej... Nie wiedziałam, że to bilet w jedną stronę. — mruknęła, krzywiąc się lekko na wspomnienie durnego uśmieszku sprzedawcy, który na pewno wiedział, jak to się skończy.

— Ou... — Wukong podkulił ogon, szukając właściwych słów, ale nie znalazł nic brzmiącego dość miło w jego głowie, więc postanowił nieco zmienić tor konwersacji — Dlaczego zamiast tego nie stworzyłaś połączenia z ciemnością? To chyba bardziej praktyczne niż kupowanie pojedynczych portali. — zapytał, przechylając głowę lekko na bok.


Niao spojrzała na niego jak na idiotę


— No co? — obruszył się nieco widząc jej oceniające spojrzenie.

— Oh. Ty pytasz na poważnie. — demonica zaśmiała się krótko, ale uśmiech ten nie sięgał jej oczu — To nie takie proste znaleźć Cienistego demona, a co dopiero zbliżyć się do niego na tyle, by ten utworzył dla mnie połączenie. — wyjaśniła spokojnie, zakopując się głębiej między poduchami i kocami.

— Dlaczego? Na pewno jest jakiś, który za odpowiednią cenę by to załatwił. — upierał się rudofutrzasty, kompletnie nie rozumiejąc postępowania demonicy.

— Cenę?! — pióra aż jej ponownie się nastroszyły — Wiedziałam, że jesteś nierozgarnięty, ale żeby z taką lekkością i bezmyślnością mówić w tym temacie jest naprawdę nieodpowiednie. — demonica przybrała lekko karcący ton i posłała mu wzburzone spojrzenie.

— Chyba nie nadążam? — zmarszczył brwi, a ogon za nim majtał w wyraźnym niezadowoleniu.

— Połączenie z Ciemnością nie jest czymś, na co można nałożyć cenę. — kobieta westchnęła poprawiając się i gładząc pióra — Każdy cienisty demon może podzielić się swoim połączeniem jedynie z jedną osobą. To chyba oczywiste, że nie sprzedadzą czegoś tak intymnego ot tak. — wyjaśniła — Niektórzy nazywają to miłosnym podarkiem z ich strony, ostateczną oznaką zaufania i obietnicą wspólnej przyszłości. — dodała, obserwując w zdziwieniu, jak policzki małpiego króla przybierają brzoskwiniowy odcień.

— M-miłosnym?! — prawie zakrztusił się tym słowem, kiedy podskoczył na siedzeniu w szoku.

— Hm? No a to nie twój partner podzielił się czasem z tobą tym połączeniem? — uniosła brew sceptycznie ku górze i skinęła dyskretnie w kierunku kuchni, skąd dobiegały ich dźwięki gotującej się wody — Nie wspominał o tym, że to super ważna i bardzo intymna ceremonia? —

— T-to nie jest-! — Wukong chciał już zaprzeczać, ale z cienia pomiędzy nimi wyłonił się nie kto inny, jak właśnie Macaque.

— Herbata gotowa. — powiedział, stawiając filiżanki na stoliczku i nalewając do nich zaparzonego wywaru.


Wukong poczerwieniał bardziej, o ile było to w ogóle możliwe i zamilkł. Na jego szczęście Niao nie kontynuowała tematu i skupiła się na dopytaniu o ostatnie wydarzenia, które ominęły ją przez jej wymuszoną nieobecność.

Minęło parę godzin nim demonica w pełni wróciła do sił i poczuła się pewniej w otoczeniu. Wukong co prawda nalegał, by może jeszcze nieco została; tak dla pewności, że nie będzie miała kolejnego ataku, ale ona zapewniła ich, że poradzi sobie i jest ktoś, kto na pewno czeka na nią w domu i pewnie zamartwia się na śmierć. Macaque słysząc to, od razu uciszył swojego kompana w dalszych próbach zatrzymania Niao i pożegnał kobietę, życząc jej zdrowia i zapowiadając, że w perspektywie tygodnia mogą ją jeszcze nawiedzić opóźnione nudności, wywołane przeskokiem wymiarowym i że jest to totalnie naturalne.

Sześciouchy zebrał naczynia ze stoliczka i zaniósł je do zlewu spokojnie, pozostawiając Monkey King'a przy drzwiach. Rudofutrzasty chwilę jeszcze tak stał, nieco zagubiony we własnych myślach. Słowa Niao wzbudziły w nim wiele wątpliwości i zrodziły masę pytań. Nie ważne jednak ile by nad tym nie rozmyślał, jedynym sposobem, by poznać na nie odpowiedzi, było zapytanie bezpośrednio obiektu jego dogłębnych rozważań; Macaque'a.


— Moonlight. — zagadnął odwracając się do wnętrza i lekko podwijając ogon ze swojej nogi.


— Hm? — Wojownik wyłonił się z kuchni i powolnym krokiem skierował się w stronę rozmówcy — Coś się stało? Wyglądasz... blado. — zapytał, w jego brudno złotych oczach odbijało się zmartwienie.

— Nie, nie, po prostu... — złapał jego dłonie w swoje, kiedy ten znalazł się przed nim — Czy ty- Uhm... — patrzył wszędzie po pomieszczeniu, jakby szukając właściwych słów.

— Wukong. — Macaque trącił go nosem w policzek, zwracając jego uwagę na siebie — Głęboki wdech i zbierz myśli bo mamrotasz i nic z tego nie rozumiem. — powiedział spokojnie, oferując mu lekkie ściśnięcie dłoni dla niemego zapewnienia, że jest tu z nim — Na spokojnie, możesz mi powiedzieć o wszystkim. Nigdzie się nie wybieram. — zapewnił jeszcze słownie, wiedząc jak czasem nierozgarnięty i nieintuicyjny może być Wukong w kwestii posyłanych mu sygnałów.

Monkey King zamknął na chwilę oczy i wziął parę głębszych wdechów, uspokajając się nieco. Kiedy złote oczy otworzyły się ponownie napotkały obraz spokojnej twarzy Sześciouchego, który cierpliwie czekał na cokolwiek siedziało teraz w głowie małpiego króla. I nagle wszystko było takie proste.

— Dziękuję. — powiedział, a w sześciu uszach rozbrzmiało o szczerzej niż wszystko inne co Macaque wcześniej słyszał. Jego uszy drgnęły lekko, a ich właściciel przekrzywił głowę lekko na bok w niemym pytaniu 'za co' — Za to, że zaufałeś mi znowu. I za to połączenie I- — zaczął z przejęciem, ale zostało mu przerwane.

— Ah, to nic wielkiego, po prostu- — czarnofutrzasty machnął na niego ręką i chciał zbyć ten temat, ale tym razem Słońce nie ustąpiło sceny Księżycowi.

— Nie prawda. — wypalił prędko i chociaż na jego policzkach wykwitł soczysty, brzoskwiniowy rumieniec, to kontynuował ze stałą pewnością — Niao uświadomiła mi, co to dla ciebie znaczyło i jak ważne to jest i... i zastanawiałem się... dlaczego mi nie powiedziałeś? — spojrzał na Macaque'a wielkimi oczyma, szukając w jego ekspresji odpowiedzi.

— Niao nie wie o czym gada. — odburknął jedynie, z uporem unikając kontaktu wzrokowego. Jego uszy położyły się w tył, a ogon owinął wokół jego nogi — To nic wielkiego. —

— Widzę przecież, że kłamiesz. — małpi król nie zamierzał ustąpić.


Sześciouchy skrzywił się nieznacznie, końcówka jego ogona majtała się w irytacji, ale ciągnięcie tej farsy nie miało sensu. Był świadom, że nie uda mu się z tego już wybrnąć, więc westchnął ciężko i zacisnął dłoń na swoim ramieniu.

— Chciałem ci to zaproponować już wieki temu... — powiedział nagle, przechodząc się do okna — Masz rację, to jest coś... ważnego i specjalnego. — przyznał w końcu, na co rudofutrzasty poruszył uszami w zainteresowaniu, podążając za nim złotym spojrzeniem.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — ponowił pytanie już pewniej i wyraźniej, podążając za Sześciouchym.

— Wtedy... nie chciałem stracić swojej unikalności. Przestać być użyteczny dla ciebie. Po co ci broń, jeśli jesteś w stanie zrobić to samo bez niej. — mruknął, i uniósł ogon do ust Wukonga, słysząc jak ten otwiera usta by mu przerwać — A teraz... Chyba po prostu nie chciałem cię stresować. Chciałem po prostu żeby sytuacja sprzed tych... uhm czterech? Nie, trzech, miesięcy się nie powtórzyła. I samo połączenie zdawało cię już stresować... To nie tak że dla ciebie to było coś więcej niż nauka kolejnej sztuczki. — skrzywił się lekko na własne słowa.

— Moon... — zatrzymał się w pół słowa i stanął przed Sześciouchym, kiedy wziął jego dłonie w swoje i uniósł je lekko — Macaque, posłuchaj, nigdy, ale to nigdy, nie myślałem o tobie jako o broni. Przepraszam, naprawdę przepraszam, że sprawiłem swoim zachowaniem, że tak myślałeś. Ale naprawdę, ceniłem cię jako przyjaciela, nie broń. — zapełnił, a uszy Macaque'a stały skierowane w jego stronę czujnie, kiedy brudne złoto utkwione pozostawało w ich splecionych dłoniach — A teraz. — wyswobodził jedną z dłoni i przeniósł ją na lewy policzek czarnofutrzstego, by delikatnie unieść jego wzrok ku niemu — Czuję się zaszczycony tym połączeniem. Nie z powodu jakichś paru nowych sztuczek, jak to określiłeś. A dlatego, że teraz czuję się teraz bliżej ciebie. I nie masz nawet pojęcia, jak cieszy mnie ta bliskość i zaufanie, którymi mnie obdarzyłeś. A to co powiedziała Niao jedynie utwierdziło mnie w specjalności tego wszystkiego i naprawdę cieszę się i doceniam to. — mówił pewnie, kiedy delikatnie musnął palcami ucho Macaque'a. Na ten gest spod glamuru wyłoniły się pozostałe i poruszyły się wesoło, kiedy ich właściciel przestał się opierać i złapał kontakt wzrokowy z rozmówcą.

Ich ogony splotły się same, a Sześciouchy uśmiechnął się pod nosem, kiedy w końcu pewnie spojrzał na Wukonga.

— Od kiedy jesteś tak dobry w słowach? — zaśmiał się, a kiedy rudofutrzasty odpowiedział mu słonecznym chichotem i dodał.

— Od zawsze byłeś mi bliski Macaque. — powiedział z głosem ciepłym niczym słoneczny brzask. Soczysty, czerwony rumieniec oblał czarnofutrzastego.

— Jak... przyjaciel? — słowo zabrzmiało gorzko i równie paskudnie smakowało w jego ustach, w tamtym momencie. Dłoń Wukonga która wciąż pozostawała na jego policzku, ponownie nakierowała jego twarz tak by ich spojrzenia się spotkały. Łagodne i ciepłe oczy Wukonga zdawały się spoglądać w jego duszę.

— Nie Macaque. Kogoś więcej. — powiedział, sam nie wiedząc do końca skąd wzięło się w nim tyle pewności — Wtedy zrozumiałem to za późno... Więcej nie popełnię tego błędu. — dodał, kciukiem gładząc zaczerwienione policzki.

— ...więcej? — powtórzył cicho Sześciouchy, smakując ów słów, wciąż oniemiały i niepewny, czy dobrze rozumie co Słońce pragnie mu przekazać. Kiedy jednak Wukong zaczął się do niego powoli przysuwać, zrozumiał i odkąd powrócił zza grobu, jego serce nigdy nie biło żywiej.


Przymknął więc oczy i pierwszy, żywo wpił się w usta swojego Słońca.


Księżyc całował z pasją i czułością, którą znają jedynie kochankowie, w sekrecie składający pocałunki pod osłoną nocy. Zarezerwowane jedynie dla ich dwojga, takie, które wspomina się jeszcze wiele kolejnych poranków. Słońce z kolei całowało żarliwie i łapczywie, jakby chcąc pochłonąć słodkie usta i spalić je w swoim gorącym uczuciu. Te pocałunki rozpalają głód serca, rosnące pragnienie i wieczorami smakują najlepiej.


Zapach bananów i brzoskwiń był niczym w porównaniu do ich smaku.

☾ ☼ ☽


FH:

//Yeah, napisał_m część 2 bo mogę.

//ten ich rytuał to dosłownie case z mema, gdzie mąż pozwala swojej goth-witchy żonce robić z nim totalnie, co chce.


Sunbeam¹ - (z ang.) 'promyczek słońca' - zdrobniałe przezwisko dla Wukonga


kolejna historia, że tak zapowiem jedynie, to będzie angst, ale jeszcze waham się między one-shotem na ok 3k słów, a parunasto-rozdziałowym fikiem 🙈✨


Tak czy inaczej, Wukong angst nadchodzi!


Do następnego

=)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro