③ Łódź koszmarów [Falcon i Zimowy Żołnierz]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słońce chowało się za horyzontem, i to wcale nie powoli, jak to zwykle bywa w takich opowiadaniach. Ani mu się śniło, żeby opadać jak płatek śniegu na lekkim wietrze, czyniąc niebo różowym, potem przechodzącym w lekki pomarańcz, by na koniec mienić się fioletem i czerwienią. O nie!

Najpierw nieboskłon był - jak to sama nazwa mówi - niebieski, a w następnej chwili czarny. Przynajmniej tak właśnie zdawało się mieszkańcom pracującym tego dnia na łodzi Wilsonów.

Wśród tej zmęczonej, chociaż radosnej i usatysfakcjonowanej gromady znajdował się wspówłaściciel statku oraz jego... kolega po fachu. Jako że ten drugi nie miał chwilowo gdzie się podziać, Sam razem z siostrą postanowił, że nie będzie żadnego problemu, jeśli przyjmą go na kwaterę. Przecież to tylko kilka dni, prawda? Zresztą Bucky odpłacał się ciężką pracą jak nikt inny. Zasługiwał więc na to, by - jak to stwierdziła Sara - stać się honorowym członkiem rodziny.
Dla Sama te słowa nie brzmiały najlepiej, ale co zrobić - jak siostra każe, to każe. W końcu to był bardziej jej dom, więc miała prawo podejmować takie, a nie inne decyzje.

- Wyśpij się. Jutro czeka nas kolejny ciężki dzień - rzucił Sam, stojąc w progu prowizorycznej sypialni Jamesa.

- Też miło się z tobą pracuje - odpowiedział Backy ze swoim zwyczajowym grymasem imitującym uśmiech.

I choć tony ich głosów nie brzmiały jak wyrazy przyjaźni, to po tej dziwnej, bardzo męskiej wersji obustronnego "dobranoc", obaj mogli z czystym sumieniem położyć się do swoich łóżek.

Kiedy James został sam, niewiele rozmyślał nad sensem życia, przerwanym pościgiem za Carlie, pysznym obiadem, który ugotowała Sara ani nawet nad tym, jak Sam uderzył się dzisiaj młotkiem w duży palec u stopy. Był zmęczony - przyjemnie zmęczony. Wreszcie czuł, że się do czegoś przydaje, że coś znaczy.

Od dawna nie brał udziału w akcji, która niosłaby tyle dobrego. Lanie złych gości po gębach nie zaliczało się do takiej roboty. To raczej... jego powinność, którą starał się ograniczać. Natomiast praca jak zwyczajny gość (z wyjątkiem tego, kiedy dokręcał rury metalową ręką albo przybijał nią gwoździe, bo zabrakło mu zwykłych narzędzi) było tym, do czego od dawna zachęcała go ulubiona pani psycholog.

Tak, dzisiaj był pewien, że ta noc obdarzy go krótkim, ale zupełnie błogim odpoczynkiem...

Pomylił się. Ta noc okazała się zupełnie taka sama, jak wiele innych, przez które musiał cierpieć zarówno podczas snu, jak i długo po przebudzeniu się z tego koszmaru...

✥ ✥ ✥

- Aaaaaaaa!

Kolejny krzyk wydobył się z gardła mężczyzny, którego kolejny dzień pozbawiano zmysłów. Nie był nawet w połowie do trzydziestki, a mimo to musiał szybko dorosnąć do realiów otaczającej go zewsząd wojny. Przyszło mu zapłacić za to cenę, której nie oddawały żadne słowa ani też krzyki, dzień i noc rozrywające jego płonącą krtań.

W tym okresie tak zwanego "życia" Bucky krążył gdzieś poza swoją świadomością, lecz teraz, gdy przeżywał je na nowo, czuł wszystko - każdy detal, każdy oddech stojącego przed nim agenta HYDRY, każdy szmer dobywający się z wilgotnych, zimnych ścian.

Przez chwilę wpatrywał się w obraz naprzeciw siebie - chłodne, pozbawione wyrazu oczy - by w następnej chwili zdobyć się na wycedzenie jedynych słów, które z trudem przychodziły mu do głowy:

- Ty psie! - warknął do naukowca, rzucając się na stole, do którego został przykuty.

Tamten nawet nie drgnął, tylko pokręcił lekceważąco głową.

- To ty niedługo będziesz naszym psem - odparł spokojnie, kierując się do stojącej kilka kroków dalej maszyny.

Z początku Bucky nie zrozumiał tego ostrzeżenia. Jego umysł kierował się tylko ku jednemu - niepohamowanej ochocie rzucenia się na tego... tego "człowieka". Wiedział, że nie da rady zerwać żelaznych więzów, a mimo to szarpał je z całych sił. Rzucał się we wszystkie strony, na wszelkie sposoby, a po jego twarzy spływały krople gorącego potu zmieszane ze łzami.

Wiedział, że jeśli nie opuści tego miejsca, czekają go straszne rzeczy. Przeczuwał to. Pamiętał, że już tu był, i tak samo jak wtedy, tak i teraz ogarniały go jakby nierozerwalne z tą rzeczywistością bezsilność i gniew.
Łańcuchy wbijały się w jego klatkę piersiową, unieruchamiały każdą kończynę. Mimo to Bucky naprężał mięśnie. Wprawiał je w niewyobrażalny ból. Walczył, dopóki nie zabrakło mu tchu do tego stopnia, że zaczął tracić przytomność.

I wtedy, gdy łapczywie nabierał haust kłującego, drażniącego płuca powietrza, zwolennik Hydry pociągnął za dźwignię, a z gardła więźnia wydobył się kolejny krzyk.

Kiedy oczy James'a spowił mrok, on sam był pewny, że to koniec jego tortur - czegokolwiek miałby on nie oznaczać. Omdlenia. Przebudzenia. Śmierci.
Ale los nie był tak okrutny i pozwolił mu dalej żyć.

Tym razem nie czuł, że odbierano mu życie. To on miał odbierać życie innym, i nie czuć przy tym zupełnie nic. Tak było.... kiedyś.

Rozejrzał się dokoła, chociaż tego nie chciał. To było jakieś randomowe miasto na Węgrzech. Kraj słynął z licznych muzeów oraz pięknego, inspirującego Dunaju, ale on poznał to miejsce od innej strony, tej samej co wszystkie pozostałe kraje, do których posyłała go Hydra - od swoich przyszłych ofiar.

Do tej pory Zimowy Żołnierz nie miał pojęcia, kim jest Imra Olah. Wiedział o nim tylko tyle, że za parę minut usunie go ze świata żywych.

Przez chwilę - naprawdę krótką, rozpaczliwą chwilę - Bucky oprzytomniał. Poczuł deja vu. Pamiętał, co miało się za chwilę stać i za wszelką cenę chciał powstrzymać bieg wydarzeń. Był pewien, że tym razem zapobiegnie tragedii.
Ale jego nadzieje spłonęły z chwilą, gdy uświadomił sobie, że nie ma kontroli nad ciałem, w którym się znajduje. Próbował użyć wszelkich sił, zmusić się na jakikolwiek znany ludzkości sposób, ale metalowa dłoń i tak sięgnęła do klamki. Drzwi mieszkanka otworzyły się.

Bucky krzyczał w myślach. Chciał ostrzec Olaha, żeby uciekał. Zaklinał los, by ofiary Zimowego Żołnierza nie było tym razem w mieszkaniu.
A jednak wszystko potoczyło się zgodnie ze scenariuszem, który kiedyś napisało jego dawne życie.

- Imre Olah? - Z ust Zimowego Żołnierza dobył się niski, chropowaty głos, zniekształcony przez maskę, którą miał na twarzy.

Młody chłopak odwrócił się, wbijając w niego zbite z tropu spojrzenie.
Po dwóch sekundach zmieniło się ono w czysty strach.
Po następnych dziesięciu - w błaganie.

Po niecałej minucie nie było już żadnych spojrzeń.

Bucky nienawidził tego ciała, tego naczynia, w którym przyszło mu spędzać prawie każdą noc. I nienawidził również siebie za to, że on był tym bezdusznym czymś.

Gdy oczy Zimowego Żołnierza się zamknęły, Bucky nie liczył już na koniec swoich katuszy. Pragnął, by za to, co przed chwilą zrobił, a może czego był najbliższym świadkiem, spotkała go kara. Ale nie takiego wymiaru sprawiedliwości się spodziewał.

Myślał, że może obudzi się, klęcząc nad grobami zabitych. Czasem przychodził w takie miejsca bez celu, żeby się pozadręczać. Uważał, że na to zasługuje. Ale na pewno nie na to, co okazało się dalszą częścią jego koszmaru.

- Dlaczego zostawiłeś świadka! - wrzasnął jeden z generałów HYDRY.

Bucky był pewien, że zna jego imię, nazwisko a nawet stopień, choć w chwili obecnej mężczyzna był dla niego jednym z wielu... po prostu wrogiem.

- Jest nieskuteczny. Trzeba to naprawić. - Usłyszał kolejne zdanie.

Dopiero teraz zrozumiał, że znów leży na tym samym stole, co poprzednio, z tą różnicą, że teraz nie zdążył nawet rzucić nienawistnego spojrzenia w stronę swoich oprawców.
W jego mózg wbiły się tysiąc szpilek, dotarły do niego dziesiątki sygnałów. Wścibskie fale i dźwięki wdzierające się prosto do jego synaps, kształtowały się w znajome słowa, zmuszające go do bezsilności, pozbawiające myśli, ciała i serca.

- Dooooość!

✥ ✥ ✥

Pov. Sam

Stanąłem w progu bez słowa, patrząc jak James siedzi bez ruchu i wpatruje w coś, czego ja najwidoczniej nie mogłem zobaczyć. Przez chwilę myślałem, że albo się na mnie rzuci, albo wyskoczy przez okno. Trudno było mi przewidzieć, co naprawdę zrobi. Wcześniej słyszałem o jego koszmarach, ale nigdy nie widziałem ich skutków na żywo.

"Oby tylko dzieciaki się nie pobudziły, bo nie wiem, kto im to wytłumaczy".

Wzdrygnąłem się, gdy James wstał jak oparzony i ruszył do wyjścia. Zdążyłem zatrzymać go, zanim przeszedł obok mnie prawie jak burza, i chyba udało mi się to tylko dlatego, że ciągle trwał w jakimś dziwnym zaćmieniu.

- Nie chcę być dla was problemem. W ogóle nie powinno mnie tu być.

Nie bylem przygotowany na takie oświadczenie, przez co prawie dałem mu się wyminąć. Zdążyłem jednak pozbierać myśli i z powrotem zagrodzić mu przejście.

- Ej, ej! Nie zamierzasz chyba teraz wyjść tak, jak stoisz? - palnąłem pierwsze, co mi przyszło do głowy.

Być może to nie było najlepsze rozwiązanie, ale wyobraźcie sobie, że w środku nocy budzi was krzyk kumpla, który zachowuje się, jakby przed chwilą wrócił z tortur, a potem mówi, że się wyprowadza z mieszkania, w którym formalnie nawet nie mieszka!

Chyba tylko mnie się to zdarza o trzeciej w nocy.

- Dlaczego tak uważasz? - spytałem, w dalszym ciągu blokując mu drogę.

Bucky z każdą chwilą odzyskiwał rezon, więc miałem nadzieję, że uda mi się coś z niego wyciągnąć, zanim go nie wkurzę, a on nie rzuci mną o kanapę.

- Myślisz, że lepiej będzie jak
wrócisz do spania na
podłodze?

Dobrze pamiętałem, jak po pierwszym dniu, kiedy James przyszedł pomóc nam w naprawie łodzi, Sara znalazła go śpiącego na gołej ziemi. Już wcześniej znałem go z różnych, dziwnych wybryków, ale ona długo nie mogła tego zrozumieć.

- Ja.. nieważne. Po prostu zostaw mnie w spokoju. To głupi sen i tyle - burknął.

Uznałem to za niezły początek.

- Nie, nie zostawię tak tego - zaprotestowałem - i ciebie też nie.

Bucky spojrzał mi w oczy. Nie umiałem analizować ludzi jak Natasha ani wyczytać emocji ze spojrzenia jak Steve.
Jedyne, co mogłem w tej chwili zrobić, to z nim porozmawiać.

- O co chodzi? Nie chcesz tu być, czy uważasz, że nie powinieneś?

- Sam mówię serio, zostaw to.. - powiedział lekko zirytowany i naprawdę zmęczony.

Brzmiał, jakby przed chwilą walczył z tuzinem przeciwników w zbrojach Hulkbuster. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby był tak zmarnowany. Nigdy się tak przede mną nie odsłonił.

- Słuchaj Buck, nie wiem co jest grane, ale i tak się dowiem, więc..

- Nie chcę cię skrzywdzić! - wybuchnął, czego obaj się zlękliśmy. Ja, bo się tego nie spodziewałem, a on, bo tym razem nie chciał się na mnie wyżywać. - Dobrze wiesz, że mogę - dopowiedział ciszej, jakby naprawdę przeczuwał, że coś takiego wydarzy się prędzej czy później.

Pokręciłem głową.

- Bucky...

- Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś wam się stało, rozumiesz? I ty też byś mi nie wybaczył - powiedział z przekonaniem, choć bylem pewien, że w tym stanie nie zaatakowałby nawet muchy. - Jestem zagrożeniem.

Przez dłuższą chwilę zawiesił na mnie spojrzenie. Myślałem nad tym, co powiedział i co już się wydarzyło - kiedy widziałem, jak działa nie on, ale Zimowy Żołnierz. Nigdy nie zastanawiałem się, co by się stało, gdyby ten koszmar stał się żywy. Widocznie w jego umyśle wciąż był.

"Rany, zaczynam gadać jak Steve..."

Zaabsorbowałem się tymi myślami tak bardzo, że nawet nie zaoponowałem, kiedy James odepchnął mnie od drzwi i udał się nie wiadomo gdzie ani w jakim celu.

Westchnąłem. Miał rację - nie wybaczyłbym mu, gdyby skrzywdził moją rodzinę, ale...

"Przez kilka dni będzie honorowym członkiem rodziny. Przeżyjesz to jakoś?" - zaśmiała się Sara, tuż zanim przyjęliśmy go do siebie.

Zerwałem się z miejsca, uświadamiając sobie, że jeśli będę zwlekał zbyt długo, to potem mogę go już nie znaleźć.

- James! - krzyknąłem za nim, ale on zachowywał się, jakby w ogóle mnie nie usłyszał.

Gdybym nie wiedział, że ma dzisiaj doła, pomyślałbym, że robi to ze zwyczajnej złośliwości.

Udało mi się go zatrzymać dopiero obok postoju taksówek. Na szczęście żaden normalny kierowca nie czekał tam o tej porze.

- Masz rację, jesteś zagrożeniem - odezwałem się ponownie, dysząc z powodu przebytego dystansu.

- I przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby mi to powtórzyć?

- Nie przerywaj - zagroziłem, stając tuż przed nim. - W tej chwili krzywdzisz tylko siebie. Jeśli teraz odejdziesz, wcale nie będzie ci lepiej.

- A będzie gorzej? - zapytał.

Widziałem, że jest gotowy znowu mnie wyminąć i - jeśli to potrzebne - z buta iść do swojego mieszkanka oddalonego o dziesiątki kilometrów stąd.

Nie bylem pewien, jakie argumenty mogły do niego trafić. Miałem się powołać na Sarę? Na dzieciaki? Na naszą misję?
Jedna myśl uderzyła mnie jak Mjolnir w głowę.

- Potrzebuję kogoś, kto nauczy mnie, jak jej używać.

Wiedziałem, że tym razem nie znajdzie żadnych argumentów. Ani jednego. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Bucky był jedyną osobą, która widziała i mogła mi pokazać, jak Steve używał swojej tarczy, zanim przekazał ją... mnie.

Dobrze wiedzieliśmy, że nie ma wyboru, ale James i tak wyglądał, jakby zaraz miał powtarzać to samo, co przez resztę nocy, odwrócić się na pięcie i odejść.

- Niech będzie. Ale robię to dla Steve'a - podkreślił.

"Tak jakbym spodziewał się czegoś innego" - pomyślałem.

- Tyle wystarczy - powiedziałem na głos, obejmując go ramieniem i kierując z powrotem w stronę łodzi, która, dopóki utrzymywała się na wodzie, była naszym domem.

Tym razem obaj szliśmy we względnym milczeniu, tylko od czasu do czasu rzucając jakieś niejasne komentarze, których nie warto cytować.
Musiałem też ograniczyć się do trzymania rąk w kieszeniach, bo Buck przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał przetestować na mnie lekcję samoobrony z wykorzystaniem ulicznej studzienki w praktyce. Widocznie nie rozumie, czym są przyjacielskie intencje.

Tak czy siak - udało się. Znowu siedzimy we wspólnym bagnie. Sara mnie nie zabije. No a od jutra... zacznie się ciężki trening.

O ile James nie postanowi mnie wykiwać i nawiać przez okno, jak zakładałem.

✥ ✥ ✥

Tak jak to pisałam zaledwie przedwczoraj - kolejny (czyli dzisiejszy) shot pochodzi z uniwersum Marvela i jest osadzony w czasie serialu Falcon i Zimowy Żołnierz. Chyba dobrze się wpasowało.

Mam nadzieję, że wywiązałam się z zadania od jula5541 która zresztą napisała część dialogów do tego shota.

Czuliście powagę sytuacji mimo "lekko" jajcarskiego stylu Sama? Nie mogłam powstrzymać się od tych wszystkich ironicznych uwag ;D

No cóż, śpijcie dobrze i nie miewajcie takich koszmarów jak opisane powyżej!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro