① Epilog wczorajszego dnia [SW: Parszywa Zgraja]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na gwiezdny myśliwiec padły promienie czwartego słońca nieznanej ogółowi dotąd planety. Tylko ono - spośród swoich pozostałych siedmiu braci - rzucało jasne smugi, które można było w porywach nazwać ciepłymi. Świeże blizny Marudera wyłaniały się jedna po drugiej, ukazując w blasku wielkich gwiazd.

Hunter przetarł po jednej z takich "ran". Ta, do której przykładał teraz dłoń, stanowiła najmniej zauważalne draśnięć ze wszystkiego, co maszyna przeszła niedawno na Kamino. Klon jednak nie martwił się o te blizny. Zresztą, gdy Echo i Tech skończą naprawę, nie pozostanie po nich nawet ślad.

Przywódca Parszywej Zgrai rzadko kiedy wgłębiał się w stan techniczny statku. Martwiło go za to położenie jego drużyny. Sytuacje, na które zostali ostatnio narażeni... nie wyróżniały się niczym spośród tego, co zdarza się w czasie wojny na setkach innych planet. Tyle że wojna powinna się już skończyć, a mimo tego oni wciąż zmagali się z nowymi przeciwnościami i starymi wrogami.

Hunter od dawna nie pozwolił sobie na taką chwilę refleksji. Teraz jednak, gdy stanowił swoje jedyne towarzystwo, nadarzyła się tak długo odsuwana okazja. Jego wycieczka zaczęła się w kokpicie. Kiedyś dwa miejsca z przodu należały tylko do Techa i Wreckera, natomiast on sam został kopnięty przez chwalebny zaszczyt obserwowania Crosshair'a, którego podczas lotu zawsze miał po prawej stronie.

Z początku udawał, że nie interesuje go nic poza celem misji, na którym jako kapitan musiał skupić całą swoją uwagę. Nie mógł się jednak powstrzymać od zerkania na Crosshair'a w chwilach jego nieuwagi. Albo nasłuchiwania czy zaśmieje się pod nosem przy rutynowych sprzeczkach Techa i Wreckera, czy też puści je mimo uszu.

- Na co się tak gapisz? - zagadnął pewnego razu strzelec, gdy Hunter zapomniał się i zawiesił na nim wzrok dłużej niż trzy sekundy.

- Obserwuję - odpowiedział, nie wysilając się na zbytnią twórczość. I na tym ich rozmowa się skończyła.

No tak, z początku Hunterowi nie wychodziło ani dyskretne przyglądanie się towarzyszowi, ani tym bardziej odgadywanie jego myśli. Kiedy jednak przyszedł taki czas, że doszedł w tym już do pewnej wprawy, on ich zdradził.

Nie zdradziłem was. To wy mnie tam zostawiliście - powiedział im podczas ostatniego spotkania.

Hunter nie mógł się z tym zgodzić, czego nie omieszkał wyrazić przy samym adresancie tych słów.

Przecież gdybyś wrócił, to byśmy cię przyjęli - oznajmił chwilę później Wrecker, wyrażając myśli całej drużyny.

Czy nie było tak, że spędzili większość swojego życia - jedząc, śpiąc i walcząc - razem? Hunter był pewien, że może powierzyć życie każdemu z członków swojej drużyny. Musiał być. A i on bronił każdego z nich niejeden raz. Nawet Techowi nie starczyłoby pamięci, by zliczać takie długi.

- Patrzcie, chłopcy! - Usłyszał pewnego razu Hunter wśród zgiełku, jaki zwykle panował w kantynie na Kamino. - Ktoś tu się zapomniał i chciał usiąść z normalnymi klonami - padło kolejne zdanie, oczywiście z wyraźnym podkreśleniem słowa "normalnymi".

- Może się przesiądziesz, zanim nas czymś zarazisz? - zaśmiał się inny adept.

Hunter westchnął, będąc w podziwie, że podobne komentarze, których często sam był odbiorcą, jakimś cudem nigdy się nie kończyły. Kiedy odebrał swoją tacę z jedzeniem, odwrócił się w stronę małego zamieszania. Oczywiście dzięki nadnaturalnemu słuchowi wykrył je bez trudu.

- A może to wy się przesiądziecie, chłopcy, zanim wydarzy się coś niedobrego? - zaproponował, stając tuż za plecami jednego z nadawców głupkowatych uwag. - Słyszałem - Zniżył głos do poufałego szeptu - że po kontakcie z nami wsadzają na tydzień do kwarantanny.

Chwilę po wyjawieniu tego "sekretu", jego oczom ukazał się oczekiwany efekt: troje debiutantów zrobiło wielkie oczy, i nie chcąc ryzykować poświadczenia tego na własnej skórze, szybko zawinęła się do innego stolika. Z tej okazji skorzystał sam Hunter, który nie tracąc czasu na pytanie o zgodę, dosiadł się do milczącego jak dotąd Crosshair'a.

- Na swoją drużynę to umiesz naszczekać, a na tych gości nie? - rzucił, spoglądając na drugiego klona znad swojego posiłku.

Crosshair przez chwilę wyglądał na takiego, co to zignoruje swojego wybawcę i będzie wciąż uporczywie dźgał widelcem dziwną breję z talerza. W końcu zdobył się jednak na niezwykle konstruktywną odpowiedź:

- Nie prosiłem cię o pomoc.

- I coś czuję, że zbyt szybko to się nie zdarzy - mruknął Hunter, a jego komentarz rozpłynął się w powietrzu tak, jakby rozmówca w ogóle go nie usłyszał.

Później oczywiście wszystko się zmieniło - Crosshair znalazł język w gębie i nikomu nigdy nie dał już sobie podskoczyć. No a jeszcze później Kamino, wraz z całą historią produkcji klonów oraz ich procesem "dorastania" i uspołeczniania, zostało zniszczone.

Hunter przeszedł wolnym krokiem na dalszą część pokładu. Wyraźnie słyszał, że po drugiej stronie tej samej ściany, o którą się niemal opierał, praca wre. Statek powinien znów niedługo nadawać się do lotu. Omega i Wrecker powinni za chwilę wrócić z nową porcją zapasów, a wtedy cała piątka ustawi odpowiedni kurs do Cit, i prześpi się wreszcie, jak ludzie.

Kapitan spojrzał z sentymentem na wgniecenie w metalowej powłoce.

- Nie! To ja ich załatwiłem więcej! - zagorzale wykłócał się Wrecker po jednej z rutynowych walk z oddziałem droidów, a raczej "blaszaków", jak to je zwykle wszyscy nazywali.

- Chyba śnisz. - Crosshair tylko tyle rzucił na swoją obronę, ale Hunter widział, że zależy mu na tym, by udowodnić, jak wielką część sił wroga pokonał, no i że była ona niezaprzeczalnie większa od tej, którą miał na swoim koncie jego rywal.

- Hunter, powiedz mu! - zażądał błagalnie wielkolud, wymachując przy tym rękami.

Kapitan pokręcił tylko głową, tłumiąc przy tym uśmiech rozbawienia.

- Wygląda na to, że będziecie musieli rozstrzygnąć ten spór następnym razem. - Wzruszył ramionami, kierując się w stronę Techa, do którego miał kilka pytań przed lądowaniem.

- Ha! Słyszałeś? Znowu będę mógł cię pokonać! - zawołał radośnie Wrecker, uderzając pięścią o pięść, jakby już miażdżył jakiegoś droida.

- Hm. Tym razem licz uważnie - warknął Crosshair, wkładając do ust swój zwyczajowy patyczek.

Przychodziły takie chwile, że Hunter zastanawiał się, ile tak naprawdę wie o swojej drużynie. Podczas takich rozważań przychodziło mu do głowy wiele faktów, które o poszczególnych jej członkach mógł podać tylko on. Pojawiała się jednak również masa szczegółów, których nie potrafiłby doprecyzować.

Zdrada Crosshair'a okazała się jednym z tych "szczegółów", których Hunter - ani nikt z oddziału 99 - nie dopuszczał do siebie aż do ostatniej chwili. No chyba, że poza samym Crosshair'em. Kto wie, co i przez jaki czas siedziało mu w głowie?

- Chciałam wierzyć, że to wina chipu, ale... pomyliłam się. - Hunter dosłyszał te słowa Omegi, mimo że teoretycznie był poza ich bezpośrednim zasięgiem.

On sam też miał nadzieję... Nie. On był pewien, że wszystkie te krzywdy, które spotkały ich z rąk dawnego kompana, były winą tego małego, głupiego urządzenia, które od dnia narodzin tkwiło w ich głowach. Ale gdy usłyszał od samego Crosshair'a, że jego chip został usunięty, i zobaczył tamtą bliznę na jego głowie... zastanawiało go tylko, ile zła wyrządził im z zupełnie własnej woli.

- A czy to ma jakieś znaczenie? - westchnął strzelec, na co usłyszał zdecydowaną, wręcz kategoryczną odpowiedź Huntera.

Przekreśliliście to wszystko, przez co razem przeszliśmy - zarzucił im jeszcze prosto w oczy, bez żadnych wyrzutów sumienia.

Ale to nie oni go przekreślili. Hunter dokładnie pamiętał ten dzień, kiedy wszyscy razem wrócili na Kamino po Omegę, zaraz po "nieudanej" misji wyeliminowania Saw Gerrery i jego oddziału. W więzieniu żołnierze Imperium chcieli zabrać Crosshair'a, i mimo że Hunter nadstawił karku, rzeczywiście to zrobili. Gdy drużyna uciekła i dostała się do hangaru, mieli go odbić, uratować.

Ale wyglądało na to, że Crosshair uratował się sam. Sam również pchnął się w bezlitosne łapy Imperium i stał przeciwnikiem własnej drużyny. A może i... rodziny? Przecież byli braćmi, prawda? W każdym tego słowa znaczeniu. Czy to nic dla niego nie znaczyło?

Przecież Crosshair miał serce. Hunter o tym wiedział. Przynajmniej takie spojrzenie miał na tę sprawę, gdy wspominał to, co kiedyś razem przeżyli.

- Chcesz zapytać czy jakoś się trzymam, czy przyszedłeś się ze mnie ponabijać? - zażartował Hunter, widząc, jak przez drzwi pomieszczenia robiącego chwilowo za pokój medyczny wszedł Crosshair.

Ten jednak nie odpowiedział. Wyjął tylko patyczek z ust, przyglądając się Hunterowi, jakby oceniał, czy ten jeszcze kiedykolwiek nada się do walki.

Rzeczywiście ta misja nie odbiła się najlepiej na zdrowiu ich przywódcy, ale póki nie miał w klatce piersiowej dziury na wylot, Hunter uważał, że jest z nim całkiem nie najgorzej. Niestety nie można było powiedzieć tego samego o statku, którym na moment zawładnął potężny wstrząs.

- Mają nas na widelcu! - Z kokpitu dobiegł krzyk Echo, a tuż za nim rozległ się doping Wreckera brzmiący zupełnie jak przestroga o przedwczesnej śmierci w razie nieodpowiedniego pilotażu przez Techa.

Hunter i Crosshair spojrzeli po sobie, wiedząc, że w tej chwili potrzebują szybkich i zdecydowanych działań.

- Załatwię kilku w twoim imieniu - obiecał strzelec, kierując się prosto do wieżyczki.

Hunter wiedział, że w wypadku Crosshair'a takie słowa grały niemal za odpowiednik wyrażający braterstwo, a może i nawet współczucie. No dobra, nie przesadzajmy. Tak czy siak tamta chwila znaczyła dużo, jeśli chodziło o relacje tej dwójki. Do czasu.

Dowódca Zgrai przeszedł dalej, w stronę wieżyczki, w której Wrecker urządził prowizoryczną sypialnię dla Omegi. Odkąd ta dziewczynka dołączyła do ich zespołu, wiele się zmieniło. W każdym z nich. Mimo że była dzieckiem, zawsze okazywała maksimum empatii i współczucia, które mogły albo przysporzyć jej przyjaciół, albo ją zgubić. Niedawno okazało się jednak, że ten sposób bycia ujął nawet Crosshair'a, który odwdzięczył - czy jak to określił - zrewanżował się, ratując jej droida.

Hunter nie mógł powiedzieć, że rozstali się w nieprzyjaznej atmosferze. Miał nadzieję, że strzelec nie poczuł, że został zastąpiony, jakby wyparty przez Omegę. Nikt nie przyznawał tego głośno, ale luka, która powstała w wyniku odejścia strzelca, nie mogła zostać wypełniona przez kogoś innego, niż on sam.

Może i walczymy po przeciwnych stronach, ale nie musimy być wrogami - oznajmił Hunter, gdy Oddział 99 opuszczał zgliszcza Kamino, a wraz z nimi Crosshair'a. Ponownie.

I znów wyszło na to, że Hunter musiał pozostać w sferze domysłów co do myśli i zapatrywań dawnego kompana. Czy przynależność do sił Imperium rzeczywiście miała dla niego tak wielkie znaczenie? Czy odnajdywał się tam lepiej niż wśród własnych braci? Czy to, że wczoraj kilkukrotnie uratowali mu życie, mimo przeciwnych stron, zmieniało cokolwiek w ich relacji?

- Hunter! - Usłyszał donośne wołanie. Odwrócił się więc, żeby rzucić okiem na towarzyszy, którzy właśnie wchodzili do środka. - Wróciliśmy.

- Tak, i mamy tyle jedzenia, że starczy nam na... na długo - dodał od siebie Wrecker, stawiając wielką skrzynię z owocami tam, gdzie akurat było miejsce.

- Biorąc pod uwagę twój spust, to raczej nie na długo - sprecyzował Tech, który razem z Echo wszedł tuż za nimi.

Hunter rzucił spojrzeniem na ekipę, która znów zebrała się we wnętrzu Marudera.

- A więc gotowi do drogi?

Wolał się upewnić, że statek jest gotowy do lotu i że dziwnie wyglądające, plamiste owoce nie będą musiały stanowić ostatniego posiłku załogi.

- Jeśli chcesz wiedzieć, czy dolecimy do Cid, to tak - potwierdził Tech.

- Ale niewiele dalej.

Uzupełnienie Echo zabrzmiało dla Huntera jak całkiem istotny fakt.

- Biorąc pod uwagę brak kilku części zamiennych i wyciek paliwa po drodze... - wymieniał Tech, co na jego standardy stanowiło tylko zdawkowe wyjaśnienie. Przerwał jednak, rozumiejąc, że dalsza wyliczanka nie ma sensu.

Hunter zerknął na Omegę, która klęczała przy wciąż niesprawnym AZIM

- Co by nie mówić, nie mamy wyboru - podsumował Echo. - Na tej planecie i tak nic więcej nie zdziałamy. Musimy wrócić do bazy, zanim statek całkiem się rozleci.

Tech skinął głową na potwierdzenie. Kiedy tych dwóch zgadzało się w sprawie Marudera, a raczej jego naprawdę licznych dysfunkcji... cóż, nie napawało to optymizmem. Hunter nie przypuszczał, że z ich maszyną jest aż tak źle.

- Czyli - podjął przywódca Zgrai - lecimy z minimalną ilością paliwa, zdani na łaskę opatrzności, która nigdy - podkreślił to słowo - nie wchodzi nam w drogę?

- Dzień jak codzień - zaśmiała się Omega, a reszta zawtórowała, wyrażając głośną aprobatę.

Po chwili wszyscy zajęli swoje miejsca, będąc gotowi na wszystko, co mogła przynieść im najbliższa przyszłość.

A kiedy wszystkich siedem słońc pokazało się na horyzoncie, a Maruder stał się tylko niewielką, ciemną plamką na ich tle, można było uznać, że oto wstał zupełnie nowy dzień - dla rządnego władzy Imperium i dla działających gdzieś po zewnętrznych rubieżach resztek Republiki. I dla Parszywej Zgrai.

✸ ✸ ✸

I tak oto przedstawia się pierwszy one-shot w tej książce! Co o nim myślicie? Podoba się wam mój styl pisania czy jeszcze nie jesteście przekonani?

A tak o samej fabule, dzieje się oczywiście tuż po zakończeniu pierwszego sezonu i wprowadza trochę moich przemyśleń o tej całej sprawie z odejściem Crosshair'a. Żeby nie było, ja gościa nie hejtuję; jest jedną z moich ulubionych postaci. Po prostu postanowiłam trochę porozwodzić się nad tym, jak mogli to odebrać inni członkowie ekipy (w tym wypadku Hunter) i wrzucić kilka wymyślonych scenek z przeszłości.

Na razie mam fazę na to uniwersum, więc trochę shotów jeszcze z niego wpadnie.
A wy znacie tą bajkę czy jeszcze nie natrafiliście na nią w odmętach Internetu? Dajcie znać!

A tak w ogóle to jeśli ktoś dotarł do końca tej notki, w opisie książki będę wrzucała streszczenie ostatniego napisanego rozdziału. Chyba zrobię nawet listę wszystkich shotów i będę zbierać te opisy, tak dla rozeznania, jak już będzie ich więcej.

No to do następnego!

(01.08.2022)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro