Rozdział 1 - Bez celu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Salerno, Włochy

Gdy wybiegał z domu słyszał za sobą głośny krzyk Nicoletty. Ze śmiechem wskoczył do auta, w którym czekały na niego Amanda i Dora.

— Luca! — krzyczała za nim ciotka. — Zaczekaj, ty nicponiu!

Przewrócił oczyma zniecierpliwiony. Cała ta scena wyglądała dość zabawnie, chociaż po części go irytowała. Nicoletta czasami traktowała go jak nastolatka, co niezbyt mu pasowało. Z drugiej jednak strony uwielbiał tę kobietę.

— Wracaj, bo poskarżę się dziadkowi. Jutro ma przyjechać Rain. Luca! Jak nie wrócisz, to...

— Rain? Co za Rain? — zapytała Amanda.

Luca nigdy nie rozkładał na czynniki pierwsze, jakie tak naprawdę pokrewieństwo łączy go z dziećmi Marthy, która teoretycznie była jego ciotką. Ale nie była rodzoną córką Diego. Natomiast Franco, jego ojciec, był synem Diego. Jednakże poślubił jego matkę i adoptował go, gdy miał cztery lata, więc w praktyce nie był jego ojcem tylko ojczymem. Diego zawsze traktował zarówno jego, jak i dzieci Marthy, jak swoje wnuki. Choć tak naprawdę nie byli nawet rodziną i nie wychowywali się razem, ponieważ Martha bardzo szybko wyprowadziła się z mężem i dziećmi do Stanów.

Widywali się przeważnie raz w roku, na corocznej imprezie dziadka. Podczas innych wizyt raczej się rozmijali, a po śmierci rodziców rodzeństwo ograniczyło kontakty. Miał wrażenie, że głównym powodem był stosunek Ethana do rodziny, a w szczególności do niego. Od zawsze był między nimi jakiś konflikt. Najczęściej przyjeżdżał Ryan, z którym Luca miał bardzo dobre stosunki. Natomiast Rain, ona była dla niego jak enigma. Nieodgadniona. Zawsze przed jej wizytą czuł się niepewnie, co skutecznie maskował.

— Rain to moja kuzynka — powiedział po namyśle.

— Jest ładna? — drążyła Dora.

— Nawet bardzo. — Luca roześmiał się. — Jest najładniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem — dodał jakoś tak odruchowo. — Ale jest tak koszmarnie nudna, że nie sposób z nią wytrzymać. I gdybym miał do wyboru, spędzić z nią jeden dzień, albo umówić się na randkę z młodszą siostrą Artura, to wybrałbym siostrę Artura — sprostował.

— Ale siostra Artura jest modelką i nie jest wcale brzydka.

Nie lubił głupich dziewczyn, wolał te bardziej skomplikowane, które stanowiły dla niego jakieś wyzwanie, ale dziś chciał się po prostu zabawić i zrelaksować.

— Masz rację, kochanie. I wyobraź sobie, że właśnie dlatego wybrałbym ją. A teraz, moje drogie panie, skończmy nudne tematy i powiedzcie mi gdzie chcecie żebym was zabrał?

— Jedzmy do Monte Carlo — wykrzyknęły, a on uniósł brew. Im dalej od domu i Rain, tym lepiej — pomyślał.

— Wasze życzenie, jest dla mnie rozkazem. — Uśmiechnął się i wyciągnął telefon żeby zadzwonić na lotnisko. — Załatwione — powiedział po chwili rozmowy. Dwadzieścia minut później byli na miejscu, a prywatny samolot już na nich czekał.

Kasyna, nocne kluby i cała noc szaleństwa, a na koniec hotel i seks z dwoma pięknymi dziewczynami. To było jego życie. To był jego żywioł. To było coś, na co poniekąd nie miał wpływu, a może po prostu nie chciał mieć? Życie bez celu, z dnia na dzień. Starał się o tym nie myśleć, choć wiedział, że na dłuższą metę może się w którymś momencie wykoleić i stoczyć w dół, przekonany, że to właściwe. Miał świadomość, że brawurę od głupoty dzieli naprawdę niewielka granica. Nie zamierzał jej przekroczyć.

W zasadzie miał wszystko. Pieniądze dziadka ułatwiały mu życie. To było oczywiste. Nie musiał pracować. Chociaż przez jakiś czas próbował w coś się zaangażować, głównie z powodu tego, że chciał być bliżej ojca, który był wiecznie nieobecny. Lecz z jakiegoś powodu zarówno Franco jak i dziadek starali się trzymać go z daleka od swoich spraw, czego nie przyjął zbyt dobrze. Poczuł się odrzucony, a to nie było miłe. Niczego jednak nie negował, po prostu to przyjął. Od tego momentu cały swój wolny czas trwonił na zabawę.

Oczywiście przy dziadku starał się zachować pozory, jednak starzec po prostu przymykał na wszystko oko i wyciągał go z kolejnych kłopotów, w które nieustannie się pakował. Podejrzewał, że brawurowe, dość hałaśliwe zachowanie wnuka jest poniekąd próbą zwrócenia uwagi jego ojca, lecz nie miał na to wpływu. Chłopak nigdy nie mógł poznać prawdy. Nie miał pojęcia jak naprawdę wygląda sytuacja i jak bardzo kocha go ojciec, a jedyny powód tego, że trzymał go na dystans to fakt, że za wszelką cenę chciał trzymać go z daleka od mrocznej strony ich życia.

Diego i Franco robili wszystko, aby Rain i Luca nigdy nie poznali ich tajemnicy. Chcieli, aby ta dwójka miała po prostu zwyczajne, dobre życie. Postanowili, że nigdy nie zostaną Wtajemniczonymi. Szczególnie Rain, której utrzymanie z dala od tego mrocznego świata było priorytetem, ze względu na to, co mogło się w niej obudzić.

Luca miał dwadzieścia siedem lat. Był przystojny, co ułatwiało mu zdobycie każdej kobiety, której tylko zapragnął. Ciemna karnacja i półdługie, lekko pofalowane, czarne włosy swymi końcami dotykały ramion. Miał hipnotyzujące oczy, w kolorze niespotykanego błękitu. Dobrze zbudowany, dynamiczny, zuchwały i bardzo pewny siebie. Nie oparła mu się żadna kobieta, a gdy jakaś próbowała, miał na to swoje sposoby i opory nie trwały długo. Były dla niego wyzwaniem.

Brawurowy, nieokrzesany, odważny, kochał adrenalinę. Lubił oscylować na granicy ryzyka, kochał te emocje, które odczuwał, wiedząc, że za chwilę może być już za późno na krok w tył. Bardzo często narażał życie. Szukał na siłę przygód i kochał niebezpieczeństwo. Dlaczego to robił? Nie zadawał sobie tego pytania nigdy, gnając bezmyślnie przed siebie, ale jasne było, że głównym powodem był Franco i wątpliwości, dlaczego tak się dzieje. Nigdy sobie tego nie wyjaśnili, a Luca nie był pewny czy przypadkiem nie chodziło o to, że został adoptowany, czy może taki już był jego ojczym.

Było jeszcze coś. A właściwie ktoś. I rzecz, która nigdy się nie stała, czego pragnął bezwarunkowo, chociaż wmawiał sobie, że tak nie jest.

Często wsiadał na motocykl i gnał przed siebie przekraczając dozwoloną prędkość, łamiąc każdy z możliwych zakazów. Bo przecież mógł, dziadek wszystko załatwiał jednym telefonem. A on potrzebował choćby namiastki poczucia, że gdy będzie tak gnał, to ucieknie od wszystkich wątpliwości, dotrze gdzieś, gdzie wszystkie jego głęboko skrywane troski się rozwieją. A w jego głowie wreszcie zapanuje upragniony spokój.

Spontaniczne podróże, nielegalne wyścigi, piękne kobiety. Ryzyko, brawura, zuchwałość. Z jego temperamentem doskonale się w tym odnajdował. Jednak bardzo głęboko w sobie ukrywał również wrażliwość i oddanie.

Pędził przez życie bez kierunku, nie mając absolutnie żadnego celu, a tego najbardziej potrzebował. Czegoś, co zatrzyma go w miejscu. I nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że już niedługo ten cel odnajdzie.

Następnego dnia w południe obudził go telefon. Dzwoniła Rain. Przez chwilę wahał się czy nie odebrać, jednak w efekcie odrzucił połączenie. Wpatrywał się w telefon nieodgadnionym wzrokiem. Przyjazdy Rain zawsze wyprowadzały go z równowagi. Postanowił, że jednak nie posłucha dziadka i tym razem tego uniknie. Nie chciał znowu oglądać tej dziewczyny, która chowała się po kątach ze wzrokiem wypłoszonego kociaka. Oj tak, była kociakiem, i chyba to bolało go najbardziej. Śliczna, apetyczna i niedostępna.

Zamierzał zignorować prośbę dziadka i zniknąć na kilka dni zanim oni nie wrócą. Później coś wymyśli. Przecież był w tym dobry, wiele razy zdarzało mu się wymigać ze zobowiązań. Teraz będzie trudniej, ponieważ Rain była oczkiem w głowie Diego. Ale tydzień , a być może nawet dwa, ze zdziczałą kuzynką, którą miałby dwadzieścia cztery godziny na dobę przez dwa tygodnie, to zdecydowanie zbyt wiele. Jeszcze ta cholerna Nicoletta, która za każdym razem wprost piała z zachwytu nad nieskalaną Rain i nieustannie poddawała mu ją za przykład. Nie, zdecydowanie nie chciał brać w tym udziału.

— Musimy się zbierać — powiedział do śpiących dziewczyn i udał się do łazienki.

Gdy wrócił nadal spały. Śliczne i głupiutkie. W ich przypadku zawsze trzeba był stawiać sprawę jasno. Może tak było lepiej. Ubrał się i wyszedł. Na dole uregulował rachunek, a później pojechał od razu na lotnisko. Po trzech godzinach był na miejscu. Gdy dojeżdżał do domu zadzwoniła Amanda.

— Gdzie jesteś? — krzyknęła, a on westchnął zniecierpliwiony. Chyba nie sądziły, że będą kontynuowali zabawę. Jasno dał im do zrozumienia, że to jednorazowy wypad, czego poprzedniej nocy nie negowały.

— Niestety musiałem pilnie wracać — powiedział. W tle słyszał głos Dory.

— Ale co my mamy teraz zrobić?

— Wszystko to, na co macie ochotę. — Zaśmiał się.

— Ale przecież...

— Anno, muszę już kończyć — przerwał. Nie chciał dłużej z nimi dyskutować. Miał teraz coś innego do zrobienia.

— Ale ja mam na imię Amanda. — stwierdziła niemal płaczliwie.

— No tak, Amanda. Więc jak już wspomniałem, muszę kończyć — powiedział zniecierpliwiony. — Zadzwonię później.

Rozłączył się, ale za moment telefon ponownie zadzwonił.

— Cholera — mruknął i odrzucił połączenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro