II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ekipa Marcel's opuściła swoje miejsce pracy kilka minut przed osiemnastą. Liam doszedł do wniosku, że to jeden z ich ostatnich wolnych wieczorów przed otwarciem i szaleństwem byłoby niewykorzystanie tej okazji do integracji. Zadzwonił więc do znajomego, który niedawno otworzył bar z karaoke i zarezerwował stoliki dla piętnastu osób. Na miejscu dołączyć miał do nich wspólnik Liama, którego imię do tej pory owiane było tajemnicą. Louis wiedział tylko tyle, że był wnukiem założyciela Marcel's. Na samą myśl o śpiewaniu i robieniu z siebie durnia przed nowo poznanymi ludźmi robiło mu się słabo i czuł niepokój.

- Lewis, widzę, że się stresujesz. Wyluzuj! - Niall, jeden z kucharzy, postanowił przełamać lody i objął przyjacielsko zdenerwowanego dwudziestoczterolatka.

- Łatwo powiedzieć, Neil. Znamy się dopiero od kilku godzin, powiedzmy, że poznawanie nowych ludzi przychodzi mi z trudem. - miał nadzieję, że jego sarkazm nie uraził Nialla. Jego obawy były zbędne.

- Już Cię lubię, LOUIS. - blondyn szeroko się uśmiechnął i klepnął go po plecach.

Reszta drogi do Roztańczonych Parasolek minęła w miłym nastroju. Dziewczyny śmiały się i odpowiadały na zaczepki chłopaków, przede wszystkim Nialla. Już z daleka migotały kolorowe neonowe parasolki, a miejsce od razu spodobało się Louisowi. Z baru dochodziły stłumione takty 'Shot At The Night' The Killers, jednej z ulubionych kapel dwudziestoczterolatka. W środku panował gwar, ale nie było źle. Liam przywitał się z barmanem, który wskazał im miejsca, trzy duże stoliki w drugiej części lokalu. Louis usiadł razem z Liamem, Niallem i Grace. Ze swojego miejsca miał widok na scenę i sprzęt do karaoke, przy którym majstrował wysoki chłopak z lokami. Gdy nawiązali kontakt wzrokowy szybko opuścił głowę i zaczął bawić się palcami. Lubił śpiewać, ale bez publiczności. Miał nadzieję, że nikt go nie zmusi do śpiewania, chociażby 'Itsy Bitsy Spider'. Krzesło pomiędzy nim, a Liamem pozostało puste, czekali tylko na jedną osobę.

- Zamawiamy czy czekamy? - Niall zwrócił się do swojego przyjaciela, który zmarszczył czoło.

- H powinien już tu być... - zaczął rozglądać się wokół z roztargnieniem, a gdy jego wzrok spoczął na chłopaku przy karaoke, wyraźnie się rozluźnił. - Neil, czyń honory. Pierwsze trzy kolejki na mnie, niech będzie. - podał blondynowi kilka banknotów, po czym zwrócił się w stronę sceny i złożył dłonie wokół ust i ile sił w płucach zawołał: - Dajesz Haroldzie!!!

Louis niemal natychmiast spojrzał w tę samą stronę, a z głośników popłynęły znane mu takty. Uważnie przyglądał się mężczyźnie, który chyba urodził się, aby być na scenie. Miał naturalną charyzmę i Louis naprawdę nie dziwił się piskom dziewcząt, które oszalały i były gotowe nawet do rzucenia stanikami. Wsłuchał się w melodyjny głos, który niemal natychmiast wywołał u niego ciarki.

Walking up and down the hall
Frankie and his favorite lover
Speaking all the words she wants to hear
But that don't mean forever

Yeah
You say you need someone to love you
But it ain't me

Yeah
You say you need someone to love you
But it ain't me

Gość był znakomity. Jego ruchy na scenie przypominały trochę ruchy młodego Jaggera. Widać było, że znakomicie czuje się z mikrofonem w ręce. A więc to był Harold. Jego drugi szef, a raczej ten najważniejszy. Przez moment miał wrażenie, że patrzy na niego, ale szybko odrzucił tę myśl. Chwycił kufel z zimnym piwem i łyknął zdrowo. Niall mrugnął do niego porozumiewawczo, a Louis udał, że nie wie o co chodzi. Harold był już na finiszu piosenki, a bar ogarnął istny szał.

Yeah
I forgive and forget you
You say you need someone to love you
But it ain't me
Yeah
So I forgive and forget you
You say you need someone to love you
But it ain't meeeee!*

Harold ukłonił się publiczności i zszedł ze sceny z szerokim uśmiechem. Nieco zdyszany, ale nie było w tym nic dziwnego. Powoli szedł w ich stronę, Louis miał kilka chwil na to, aby się uspokoić i nie ośmieszyć. Nie wiedział czemu, ale nie chciał wyjść przed nim na kretyna.

- Wolne? - usłyszał i zwrócił się w stronę Harolda. Najpierw zobaczył jego różową koszulę w kwiaty, potem jego szeroki uśmiech i dołeczki. Na sam koniec spojrzał w jego oczy. Nigdy nie widział takiej zieleni. Poczuł jak jego poliki robią się czerwone. Co się do diabła ze mną dzieje? Dzięki Bogu, wtrącił się Liam, a on zajął się zawartością swojego kufla.

- Siadaj, oczywiście, że to miejsce dla Ciebie! Piwo także. - poklepał siedzenie pomiędzy nim, a Louisem.

- Wolałbym pinacoladę... - mruknął Harold, ale widząc wzrok swojego przyjaciela podniósł dłonie do góry w geście poddania. - Ale piwo też jest spoko! Doskonale oczyszcza nerki...

Louis żałował, że podniósł kufel do ust. Parsknął i zaczął się krztusić, wylał na siebie prawie połowę piwa i niemal wypuścił naczynie z dłoni. Styles, będący najbliżej Tomlinsona, zaczął klepać go po plecach wyraźnie zmartwiony. No to klapa z nierobienia z siebie kretyna przed szefem. Oczy mu łzawiły, w gardle uczucie jakby połknął żyletkę. Niall, Grace i Liam prawie płakali ze śmiechu. Pora na ewakuację. Wstał i bez słowa ruszył w stronę łazienki, z której właśnie wychodziła Fiona. Posłała mu pytające spojrzenie, ale zignorował to. Wpadł do męskiej łazienki i szybko podszedł do umywalki, odkręcił zimną wodę i umył czerwoną od wysiłku twarz. Spojrzał w lustro i wytarł ją papierowym ręcznikiem. Czemu ja zawsze muszę robić z siebie idiotę przed ludźmi? Gdy uspokoił się na tyle, że przestały trząść mu się dłonie, zebrał się w sobie i wrócił do stolika, przy którym siedzieli tylko Liam i Harold. Niall i Grace dosiedli się do stolika reszty załogi.

- Za chwilę do nas wrócą, nie martw się. - Payne uśmiechnął się przyjaźnie i odpowiedział na nieme pytanie Tomlinsona. - Pozwól, że oficjalnie przedstawię Ci mojego wspólnika i Twojego drugiego szefa - Harry Styles. Harry, to jest Louis Tomlinson, nasz nowy nabytek.

- Miło mi poznać. Przepraszam za wcześniejszą sytuację. Zwykle nie jestem taki... niezdarny. - powiedział cicho, ale Harry machnął tylko ręką. Zanim zdążył odpowiedzieć głos znów zabrał Liam.

- Louis, to przecież nie Twoja wina. - Payne posłał mu oczko - Żarty Harry'ego są ostre jak brzytwa brodatego, w sumie jesteś pierwszą osobą, która zareagowała w taki sposób... - roześmiał się, a jego przyjaciel w odpowiedzi pacnął go z otwartej dłoni w tył głowy. Kiedyś on i Zayn też się tak zachowywali. Zanim dopadła ich szara rzeczywistość.

- Liam powiedział mi, że masz talent do szybkiego zmywania naczyń... - zaczął Harry i chyba chciał kontynuować, ale zamilkł. Tomlinson nie bardzo wiedział co ma odpowiedzieć, więc wspomniał o swojej roli w utrzymaniu poobiedniej czystości w rodzinnym domu.

- Cóż, moja matka wiedziała co robi wyznaczając mi stałe dyżury przy zmywaku. Urodziłem się po to, aby zmywać gary w Marcel's. - zaśmiał się Louis. Czy ja naprawdę powiedziałem to na głos?

- W to nie wątpię... - zaczął Harry, ale z głośników popłynął dziarski głos. Louis spojrzał w stronę sceny, na której pojawił się barman, z którym Liam wcześniej rozmawiał. Styles westchnął i zrobił to samo, co jego rozmówca.

- Witajcie w Roztańczonych Parasolkach! Jestem James i chciałbym oficjalnie rozpocząć nasz cotygodniowy konkurs karaoke. Są jacyś ochotnicy? - spod sceny wyskoczyła podpita brunetka, która machała rękoma i krzyczała 'ja chcę, ja chcę!' - Cudownie. Zapraszam na scenę...

*

Dochodziła dwudziesta, kiedy lista ochotników się skończyła. Niektórzy byli całkiem nieźli, spora część okropnie fałszowała. Wyglądało na to, że Jamesowi było jednak mało, przyniósł z zaplecza latarkę i zaczął losować ofiary. Louis był tak zajęty medytacją nad wypełnionym do połowy kuflem, że dopiero szturchnięcie Nialla sprawiło, że oprzytomniał. Natychmiast tego pożałował, blask latarki prawie go oślepił. Czuł na sobie wzrok wszystkich. Nie lubił być w centrum uwagi tak dużej liczby osób. Nie ma bata. Nie zaśpiewam.

- Lou, no dalej. - usłyszał nieco podpitego Nialla, który pomógł mu stanąć na nogi. Spojrzał na swoich współtowarzyszy. Sam, Brody i Adam unieśli kciuki do góry, Mel i Sarah pokazywały na migi, że ma dać czadu. On czuł, że raczej zemdleje. Ale dzielnie szedł w stronę sceny. Starał się uspokoić oddech i uspokoić się. To nic wielkiego. To tylko występ karaoke przed pięćdziesięcioma osobami. Spokojnie. Gdy podszedł do Jamesa, ten z szerokim uśmiechem uścisnął jego dłoń.

- Spokojnie chłopcze. Jak masz na imię?

- Louis.

- Wielkie brawa dla Louisa! Powodzenia! - to rzekłszy wepchnął Tomlinsonowi mikrofon do ręki i zszedł ze sceny. Sekundy, które nastąpiły zanim rozbrzmiała muzyka trwały za długo. Dasz radę, Louis, to tylko karaoke. Bez nerwów, zaśpiewasz i zejdziesz ze sceny. Ostatni raz spojrzał w stronę swojego stolika, Liam, Niall i Harry uśmiechali się przyjaźnie, i podobnie jak chłopaki wcześniej, unieśli kciuki do góry. Poczuł się lepiej, gdy z głośników popłynęła tak dobrze znana mu melodia. Odchrząknął i rozluźnił się, na początku zaczął niepewnie, ale z każdym kolejnym wersem było lepiej. Nie miał głosu Liama Gallaghera, no ale kto powiedział, że musi.

Maybe I don't really wanna know
How your garden grows cos I just want to fly
Lately, did you ever feel the pain?
In the morning rain as it soaks you to the bone

Maybe I just want to fly I want to live I don't want to die
Maybe I just want to breathe maybe I just don't believe
Maybe you're the same as me we see things they'll never see you and I
We're gonna live forever

I said maybe I don't really wanna know
How your garden grows cos I just want to fly
Lately, did you ever feel the pain?
In the morning rain as it soaks you to the bone

Maybe I will never be all the things that I want to be
But now is not the time to cry now's the time to find out why
I think you're the same as me we see things they'll never see you and I
We're gonna live forever

Ujrzał przed sobą tłum szalejący do solówki Noela Gallaghera. Rozejrzał się po sali, nikt nie wskazywał na niego palcem i nie śmiał się z jego głosu. Ponownie spojrzał w stronę swoich kolegów i koleżanek, bawili się przednio. Z jednym wyjątkiem, Harry siedział z zamkniętymi oczami i wybijał palcami rytm. Louis poczuł się pewny siebie bardziej niż kiedykolwiek. A pal licho! - I wszyscy raz, dwa, trzy!

Maybe I don't really wanna know
How your garden grows cos I just want to fly
Lately, did you ever feel the pain?
In the morning rain as it soaks you to the bone

Maybe I just want to fly I want to live I don't want to die
Maybe I just want to breathe maybe I just don't believe
Maybe you're the same as me we see things they'll never see you and I
You and I are gonna live forever
We're gonna live forever

Gonna live forever
Gonna live forever
Gonna live forever
Gonna live forever
Gonna live forever**

Ostatnie pięć wersów wybrzmiało acapella, James nie mógł się powstrzymać i wyłączył nagłośnienie. Miał wrażenie, że podłoga się trzęsie. A Louis czuł, że jego nogi są jak z waty. Dopiero później dotarło do niego, że rzeczywiście dał radę. I chyba poszło mu całkiem nieźle, bo tego wieczoru do domu przyniósł neonową statuetkę WYSTĘP TYGODNIA W ROZTAŃCZONYCH PARASOLKACH.

_______

* The Kooks - Forgive & Forget

** Oasis - Live Forever

_______

Jest i część 2. Spotkanie integracyjne.

Och Louis, Louis... Rozluźnij majty. ;)

M. :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro