Farlan x Reader

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny pełen monotonii dzień...

Znowu stałaś za ladą apteki, sprzedając przeróżnym ludziom lekarstwa. Dzięki temu biznesowi twój ojciec był bogaty i nigdy niczego wam nie brakowało. Jednak ostatnio miał mnóstwo pracy, dlatego chcąc mu pomóc, sama obsługiwałaś klientów. Dobrze wiedziałaś, skąd wzięła się ta nagła kumulacja obowiązków. Ojciec spędzał całe dnie na poszukiwaniu kupców z zewnątrz, którzy mogliby zaopatrzyć waszą aptekę w potrzebne do produkcji lekarstw składniki. Nie było to proste zadanie, bo z tego, co słyszałaś, jeden z dystryktów, gdzie mieściły się największe uprawy ziół, został jakiś czas temu zaatakowany przez tytanów. Teraz środki lecznicze były wręcz na wagę złota. Często przybywały do podziemi w złym stanie, przywożono je z daleka, zdarzało się nawet, że nie nadawały się do użytku. Zawsze w takich sytuacjach wyobrażałaś sobie, jak pięknie musiały wyglądać, kiedy beztrosko rosły na powierzchni, zalewane promieniami słońca, tworząc zielone dywany.

Ech... Nawet rośliny mają lepiej niż my... - pomyślałaś ze smutkiem wychodząc zza lady i podchodząc do okna. Po raz kolejny w swoim życiu przyjrzałaś się miejscu, w którym przyszło ci mieszkać.

Otaczały cię stłoczone i wciśnięte gdzie tylko się da budynki mieszkalne, przeróżne wieżyczki oraz konstrukcje. Skupiska domów od czasu do czasu przecinały wąskie uliczki – o szerokości takiej, by można było zmieścić przyczepę kupiecką, ale równocześnie wytyczone oszczędnie, by zmieścić jak najwięcej kwater. W efekcie tego wszędzie pełno było ludzi, aczkolwiek ostatnio zwróciłaś uwagę, że nie jest ich tak wiele, jak gdy byłaś małą dziewczynką.

Przyczyna tego zjawiska była czymś oczywistym. Podniosłaś wzrok w górę, a twoim oczom jak zawsze ukazało się czarne sklepienie podpierane ogromnymi stalagnatami. Dzień w dzień widziałaś tę samą czerń... I tym razem odpowiedź cisnęła ci się na usta.

Brak słońca.

To on zabija ludzi.

Mrok fatalnie wpływał na ludzkie nogi. Ponad połowa całej populacji, jeszcze przed trzydziestym rokiem życia, stawała się kalekami. Jedynymi rozwiązaniami w takiej sytuacji była albo przepustka na zewnątrz, albo drogie leczenie ziołami. Westchnęłaś spoglądając na opakowanie w pewnym sensie nawet życiodajnych pigułek, które były w stanie postawić takiego nieszczęśnika z powrotem na nogi. Niezwykle wysoka cena, tego lekarstwa i fakt, że nie możesz nic z tym zrobić, jeszcze bardziej cię martwiły.

Twoje przemyślenia jednak zostały gwałtownie przerwane nagłym wparowaniem do lokalu klienta. Od rana nikt nie nawiedzał apteki (przypuszczałaś, że to przez wysokie ceny leków), dlatego z uwagą mu się przyjrzałaś.

Wysoki, młody mężczyzna o szarych oczach, pewnym ruchem otworzył drzwi i podszedł do ciebie. Jasne włosy z postrzępioną grzywką niesfornie opadały na jego czoło. Łagodne rysy i stanowczy wyraz twarzy wywarły na tobie dobre wrażenie – od tego człowieka emanowała aura odpowiedzialności i spokoju. Na sobie miał klasyczną białą koszulę i niebieską kamizelkę, beżowe spodnie i wysokie buty. Mimo że nigdy nie interesowałaś się płcią przeciwną, od razu przyszło ci do głowy, że chłopak jest niezwykle przystojny. Odruchowo poprawiłaś swoje [kolor i długość] włosy i powitałaś klienta.

- Witam, w czym mogę służyć? – zapytałaś lekko onieśmielona

- To wszystko, co mam – ku twojemu zdziwieniu chłopak, zamiast udzielić zwyczajnej odpowiedzi, położył przed twoim nosem plik banknotów – Chciałbym kupić lekarstwo na chore nogi.

Zszokowana spojrzałaś mu w oczy. Dostrzegłaś w nich stanowczość, ale też ból. Domyśliłaś się, że podjęcie decyzji o zakupie czegoś, co nawet nie ma gwarancji poprawnego działania, przysporzyło mu wiele zmartwień. Jednak spojrzenie tych szarych oczu mówiło także o tym, że decyzja jest już podjęta.

Chwyciłaś pieniądze i zaczęłaś je liczyć. Gdy tylko skończyłaś, natychmiast zrzedła ci mina.

- Za mało... - powiedziałaś i autentycznie zrobiło ci się żal blondyna. Od kiedy przestąpił próg tego pomieszczenia, wiedziałaś że jest dobrym człowiekiem. On tymczasem spojrzał na ciebie rozczarowany, a wtedy poczułaś, że nie możesz zostawić go w takiej sytuacji. Głos z samej głębi serca, mówił, że twoim obowiązkiem jest mu pomóc – A-ale proszę... - dobrze wiedziałaś, że nie powinnaś, ale posunęłaś w jego stronę produkt.

Chłopak posłał ci pytające spojrzenie i na parę chwil się rozpromienił, ale zaraz potem na nowo spochmurniał i spoważniał.

- Nie mogę tego przyjąć.

- Możesz. Tu chodzi o czyjeś życie, prawda?

- Pozwól mi jakoś spłacić ten dług.

********

Właśnie byłaś w trakcie robienia zakupów. Dzień nie zapowiadał się szczególnie przełomowo. W drodze do jednego ze sklepów minęłaś kamienne schody prowadzące na zewnątrz. Lubiłaś tu przychodzić, bo była to w sumie jedyna szansa na to, by mogły cię dosięgnąć nikłe promienie słońca. Z drugiej strony nienawidziłaś jednak tego miejsca, ponieważ zawsze boleśnie przypominało ci o tym, że nigdy nie zdobędziesz tego, o czym tak bardzo marzysz. Wokół schodów pełno było kalek, które nie będąc w stanie stać o własnych siłach, leżały na samej ziemi odtrącone przez społeczeństwo oraz żandarmów, którzy nieustannie pili i machali bronią, odganiając każdego, kto próbował nielegalnie przestąpić granice między podziemiem i światem zewnętrznym.

Zacisnęłaś wargi i odwróciłaś wzrok od przygnębiającego widoku. Dlaczego musiałaś przyjść na świat właśnie tutaj? Nie dość, że podziemne miasto było pozostałością po pomyśle umieszczenia ludzkości w podziemnym schronie, który ostatecznie okazała się totalnym niewypałem, to jeszcze była to po prostu gigantyczna, ciemna klatka. Dlaczego nigdy nie mogłaś wyjść na zewnątrz? Tak bardzo pragnęłaś, któregoś dnia ujrzeć na własne oczy ten błękit nieba, o którym tyle słyszałaś. Tymczasem zdobycie przepustki, dzięki której spełnienie tego marzenia, byłoby możliwe, graniczyło z cudem – ceny gwałtownie rosły i nawet dla ciebie – córki jednego z bogatszych mieszkańców osady – zapłacenie ich kwoty, było nieosiągalne... Dlaczego tyle ludzi umiera, nigdy nie mając szansy ujrzeć słońca? Dlaczego tyle umiera przez jego brak...?

Zbliżyłaś się do straganu z mizernymi warzywami, kiedy niespodziewanie wydarzyło się coś dziwnego. Świst przeciął powietrze i ujrzałaś szybujące ponad sobą sylwetki. Nawet nie zwróciłaś uwagi na to, że owa trójka właśnie dokonała rabunku na biednej handlarce... Teraz stałaś i przyglądałaś się z fascynacją w oczach dokonaniom rzezimieszków. Sprzęt do trójwymiarowego manewru pozwalał im latać niczym ptaki i to wzbudziło twój podziw. Stałaś tak, nie odrywając od nich wzroku i nawet nie zauważyłaś, kiedy w górę porwały cię czyjeś silne ramiona.

W jednej chwili miałaś ochotę krzyczeć jednocześnie z przerażenia i z podniecenia. Wreszcie udało ci się opanować swój szok, spowodowany tym, że miałaś we włosach wiatr, a w sercu nieznane dotąd uczucie wolności. odniosłaś wzrok na tego, kto trzymał cię w swoich ramionach i zamurowało cię. Znajoma twarz o łagodnym wyrazie, szare oczy i jasne włosy. Przecież to był ten sam chłopak, którego obsługiwałaś w aptece!

Nadmiar emocji sprawił, że do czasu, aż wylądowaliście na gruncie, nie byłaś w stanie wydusić z siebie słowa. Dopiero kiedy zostałaś postawiona na stałym lądzie zdołałaś się odezwać słabym głosem.

- Dlaczego...?

- Chciałem wywiązać się z obietnicy spłacenia długu.

- A-ale jak...?

- Widziałem z jakim podziwem patrzysz na trójwymiarowy manewr... Poza tym, tamtego dnia dostrzegłem w twoich oczach niechęć do życia w klatce... i pragnienie wolności.

Ten chłopak czyta ze mnie jak z otwartej książki... Skąd u niego taki dar? Przecież wymieniliśmy jedynie kilka spojrzeń..., myślałaś wpatrując się w niego wielkimi oczami.

- Dlatego – kontynuował twój rozmówca – chciałem ci zaproponować inną pracę niż przy sprzedawaniu leków... Dołączysz...? – spytał z nadzieją w głosie i podał ci jakiś przedmiot.

W pierwszej chwili nie mogłaś domyślić się, co to jest, ale zaraz przejrzałaś na oczy. Rzeczą, którą właśnie trzymałaś był najprawdziwszy pas to trójwymiarowego manewru...! Jeszcze raz przyjrzałaś się blondynowi, aby upewnić się, czy na pewno mówi na poważnie. Przecież fakt, że właśnie proponuje ci dołączenie do organizacji, która pozwala szybować po niebie niczym ptaki, brzmiał nieprawdopodobnie! Nie zastanawiając się długo, podjęłaś decyzję. Nie myślałaś o tym, co zostawiasz za sobą, ale o tym, że to jedyna taka szansa w życiu.

Wciąż onieśmielona, pokiwałaś głową.

- Jestem Farlan – uśmiechnął się do ciebie tak ciepło, że natychmiast zdobył twoje zaufanie. Poczułaś jednak coś jeszcze – miałaś wrażenie, że twoje serce wywraca koziołka, kiedy podał ci swoją silną, męską dłoń – A to Levi i Isabel

Dopiero teraz zwróciłaś uwagę na dwójkę jego towarzyszy. Niski czarnowłosy chłopak o lekko znudzonym wyrazie twarzy właśnie czyścił chusteczką nóż, a najmłodsza dziewczyna o włosach związanych w dwie kitki radośnie się uśmiechała, angażując w to chyba każdy najdrobniejszy mięsień twarzy. Odpowiedziałaś niepewnym uśmiechem.

- Mam na imię [imię] Miło mi was poznać...

- Chodź, wszystko ci pokażemy – Farlan delikatnie popchnął cię we wskazanym kierunku – A tak na marginesie, czy wiesz, że twoje tabletki uratowały życie Jana? Niedługo go poznasz... - mówił łagodnym głosem, a mimo to byłaś przy nim zadziwiająco spięta. Jak widać, rozbawił go ten fakt, zaśmiał się pod nosem i dodał po chwili uspokajająco - Nie masz się czego bać, zaufaj mi.

- Uhm... - to było jedne, co w tej chwili byłaś zdolna powiedzieć. Byłaś pewna, że w tym momencie twoje serce biło sto razy szybciej niż kiedy przed kilkoma minutami mknęłaś przerażona ponad miastem w ramionach chłopaka, który od tamtej chwili zaczął nieustannie zaprzątać twoje myśli.

*******

Czas płynął niczym rutyna. Właśnie mijał pierwszy tydzień od kiedy dołączyłaś do grupy. Żandarmeria nazywała was „buntownikami", ponieważ jako jedyni otwarcie pokazywaliście swój sprzeciw do życia w zamknięciu. Jednak ten fakt w żadnym stopniu cię nie martwił. Zdążyłaś się już zadomowić w nowym domu. Czułaś się tam bezpiecznie, jakbyś przebywała pośród swoich, pośród ludzi którzy rzeczywiście rozumieją twoją potrzebę wolności.

Póki co dni mijały spokojnie. Praktycznie nic was nie ograniczało, a mimo to panowała dyscyplina. Każdy czuł się w obowiązku starać się o dobro ogółu, dlatego unikaliście sprzeczek. Wydawało ci się jakby cała wasza czwórka – Levi, Isabel, Farlan i ty sama, a także pozostali mieszkańcy miasta, należący do szajki stanowili jedną wielką, wspierającą się rodzinę.

Wstawaliście rankiem, bez pośpiechu jedliście śniadanie, a następnie twoi towarzysze zostawiali cię, a sami wyruszali na zbieranie łupów. Często przyglądałaś im się z daleka jak unoszą się nad ziemią niczym ptaki. Nie mogłaś się doczekać, aż do nich dołączysz, jednak Levi stwierdził, że czas na to przyjdzie dopiero po próbnym tygodniu. Tak więc do twoich głównych zajęć należało sprzątanie w każdym tego słowa znaczeniu. Ścieliłaś łóżka, gotowałaś, zamiatałaś, jednak nie miałaś nic przeciwko temu. Nikt nie traktował cię gorzej, a wręcz przeciwnie – odnosiłaś wrażenie, że twoja obecność jest przez wszystkich popierana.

Popołudniami praca się kończyła, a wy siadaliście na schodkach nucąc przeróżne melodie i rozmawiając przez całą noc.

*******

- Myślę, że powinniśmy już się położyć – przerwał ciszę głos rozsądku Levia – Ostatnimi dniami żandarmeria nieźle daje nam wszystkim w kość, więc powinniśmy zaoszczędzić więcej sił niż zwykle.

- Masz zupełną rację, braciszku – poparła go jak zawsze uśmiechnięta Isabel

Posłusznie podążyłaś za nimi i już po niedługiej chwili wszyscy byliście gotowi do spania. Każdy z was ułożył się w swoim łóżku gotowy do spania, ty również. Jednak w przeciwieństwie do reszty, nie mogłaś za nic zasnąć, chociaż próbowałaś. Leżałaś w pościeli, tępo wpatrując się w sufit. W twojej głowie kłębiło się zbyt wiele myśli. Męczyło cię to a zarazem martwiło. Nikomu nie powiedziałaś o swoich dzisiejszych przeżyciach, które w wielkim stopniu wpłynęły na twoje samopoczucie. Cały dzień tłumiłaś w sobie informacje, które dzisiaj do ciebie dotarły, bo czułaś że wspominając chociażby słówko o nich, zwyczajnie się rozkleisz. A nie chciałaś okazywać słabości przed ludźmi, na których szacunku i akceptacji tak bardzo ci zależało. Wciąż przecież byłaś na tak zwanym okresie próbnym.

Lecz teraz wszystkie obawy napłynęły do twojej głowy ze zdwojoną prędkością. Po policzku spłynęła ci jedna samotna łza, zaraz za nią kolejna, a po chwili nie byłaś już w stanie zapanować nad szlochem. Nie chcąc nikogo obudzić na palcach wymknęłaś się z pokoju i ruszyłaś w stronę schodków, gdzie zawsze wieczorami siadaliście.

----------------------------------

Jak każdego ranka zajmowałaś się obowiązkami domowymi. Kiedy cała kuchnia już lśniła, uznałaś że trzeba wybrać się na zakupy. Podeszłaś do jednego ze straganów z żywnością. Ujrzałaś tej samej handlarki, co zawsze, czyli kobiety zaprzyjaźnionej z „buntownikami". Jednak jej twarz, która zawsze wyrażała ogrom życzliwości, tym razem wyglądała na wyraźnie zasmuconą. Chciałaś zapytać, co takiego się wydarzyło, kiedy ona ubiegła cię.

- Pssst, to ty jesteś tą córką aptekarza, prawda? – potaknęłaś, z każdą chwilą niepokojąc się coraz bardziej.

- Słyszałam, że biznes twojego ojca przeżywa ostatnio kryzys. Podobno stary [nazwisko] zamknął się w sobie po tym jak kilka dni temu jego żona stała się kaleką, a to niezwykle drogie lekarstwo w żadnym stopniu nie pomagało. Poza tym, przypuszcza się, że w tym czasie zaniedbał aptekę w takim stopniu, że doszło do poważnych kradzieży. Ktoś wczoraj ograbił aptekę!

Zbladłaś. To nie mogła być przecież prawda! Matka padła ofiarą klatki, jaką było miejsce waszego zamieszkania, a jacyś rzezimieszkowie okradli interes, na którą twój ojciec tak ciężko zapracował? Brzmiało jak scenariusz najgorszego koszmaru. Pospiesznie zabrałaś swoje zakupy i chwiejnym z nadmiaru emocji krokiem oddaliłaś się w swoją stronę.

-----------------------------------

Po tamtym wydarzeniu nikomu nic nie wspominałaś. Przez cały dzień wmawiałaś sobie, ze jakoś załatwisz to sama, ale teraz dopiero zrozumiałaś jak absurdalnie to brzmi. Wreszcie dałaś upust emocjom i teraz oczy piekły cię od płaczu. Byłaś bezsilna wobec tego co się działo. Bezsilna wobec całego świata, w którym przyszło ci żyć. Ukryłaś twarz w dłoniach twarz, alby odciąć się jakoś od tego znienawidzonego miejsca.

Nagle poczułaś na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Przerażona faktem, że przyłapano cię w chwili słabości, zupełnie nie wiedziałaś co ze sobą zrobić. Spojrzałaś na osobę, która przysiadła się obok, jednak przez łzy, cały obraz miałaś rozmyty. Dopiero po chwili, twój wzrok złapał ostrość. Rozpoznałaś dobrze zbudowanego, przystojnego mężczyznę o szarych oczach i jasnych włosach.

- F-farlan? Co tu robisz? – szybko otarłaś twarz rękawem

- Chyba to ja powinienem zadać to pytanie... Czemu wstałaś z łóżka?

- A czemu ty wstałeś z łóżka? – odpijając piłeczkę, starałaś się brzmieć beztrosko, lecz twój głos się załamał.

- Nawet się nie kładłem. Przywykłem do trybu życia, kiedy kładzie się spać nad ranem

Siedziałaś cicho obok, nie wiedząc co ze sobą począć. Chyba tylko siła woli umożliwiała ci powstrzymanie kolejnego potoku łez. Kiedy tak siedziałaś wpatrując się przed siebie, poczułaś, że ręka, która dotychczas spoczywała na twoim ramieniu, objęła cię i przyciągnęła do siebie. Przy swoim policzku poczułaś miękkość koszuli Farlana, a jego dłoń uspokajająco głaskała cię po plecach.

- Teraz już możesz płakać.

Nie nalegał byś opowiadała mu wszystko, o nic cię nie wypytywał. Po prostu pozwolił ci wypłakać się w jego ramię. Dopiero wtedy zdałaś sobie sprawę, jak bardzo było ci to potrzebne. Sama nie wiedziałaś jak długo dawałaś w ten sposób upust emocjom. Wreszcie podniosłaś wzrok na twarz chłopaka, który łagodnie się uśmiechał.

- Chyba tyle wystarczy, nie uważasz? – potaknęłaś – To może chcesz mi powiedzieć teraz co cię doprowadziło do takiego stanu? Oczywiście, jeżeli chcesz, z własnego doświadczenia po prostu wiem, że taka bardzo pomaga.

Twój pierwszy odruch nakazał ci siedzieć cicho – miałaś być silna. Ale fakt, że już i tak rozkleiłaś się przy Farlanie, dodał ci odwagi przy relacjonowaniu mu wydarzeń z rana.

- O nic się nie martw, [imię] Nie zostawimy tak tego – odparł blondyn bez wahania

- Martwię się! Nie wygramy przecież z przeciwnikiem takim jak klatka, w której jesteśmy zamknięci! Każdy, kto przyszedł na świat tutaj, jest skazany także tutaj zginąć! Nigdy nie mając szansy ujrzeć słońca! Spójrz w górę! Co widzisz? Ciemność! – sama nie wiedziałaś, skąd nadszedł ten potok słów - Dzień w dzień tę samą cholerną czerń, która na dobre przekreśla szansę na życie godne ludzi! Bo to, co teraz prowadzimy, przypomina raczej egzystencję nieudaczników skazanych na przegraną! – dopiero kiedy skończyłaś, zdałaś sobie sprawę, że mówiłaś znacznie zbyt głośno, a co najważniejsze wydarłaś się na Bogu ducha winnego Farlan(k)a

Jednak on, zamiast wdać się w dyskusję z tobą, obrazić się lub coś w tym rodzaju, po raz kolejny zadziwił cię swoją reakcją. Czule pogładził dłonią twój policzek i spojrzał ci głęboko w oczy. Ich intensywna szarość sprawiła, że nie byłaś w stanie odwrócić wzroku.

- Wcale nie jesteśmy skazani na przegraną. Tym razem wygramy – jego ton był wpływał na ciebie uspokajająco – Obiecuję, że jeszcze zobaczymy słońce – kiedy chciałaś mu przerwać położył palec wskazujący na twoich ustach, aby cię uciszyć – Już przecież mówiłem. Zaufaj mi.

******

- Czy to na pewno bezpieczne? – zapytałaś przyglądając się podejrzliwie całemu sprzętowi, który miałaś na sobie.

Wiele już razy widziałaś jak twoi przyjaciele używają twójwymiarowego manewru, ale jeszcze nigdy sama nie próbowałaś. Nigdy nie sądziłaś, że może przysporzyć ci to tyle obaw, a jednak. Nogi wręcz ci się trzęsły na myśl o samodzielnym locie, a serce podchodziło do gardła.

- Oj [imię] nie marudź tak – zaśmiała się Isabel

- Ruszaj – pogonił cię lakonicznie Levi.

Bałaś się. Spojrzałaś na twarze towarzyszy, ale one wyrażały całkowitą pewność powodzenia tego wyzwania. Ty natomiast w żadnym stopniu nie czułaś się pewnie. Tak właściwie, to nie miałaś lęku wysokości. Powód był zupełnie inny. Brakowało ci pewnej osoby... Tylko jedna osoba potrafiła sprawić, że czułaś stuprocentowe bezpieczeństwo. Zacisnęłaś pięści, próbując walczyć z lękiem, ale to nic nie pomogło.

- A co jeśli... - dopóki go nie było, starałaś się opóźnić tę chwilę najbardziej jak się dało

- Dasz sobie radę – zawołała zniecierpliwiona dziewczyna – Powodzenia, [imię] – nawet nie zdążyłaś zareagować, gdy gwałtownym ruchem zepchnęła cię z dachu.

W jednej chwili cię sparaliżowało. Autentycznie spadałaś, jednak nie jesteś w stanie wykonać najdrobniejszego ruchu. Zamiast użyć tego, do czego od kilku tygodni cię szkolono, umierałaś z przerażenia. Wydawało ci się, że twoje serce bije z prędkością światła... A może w ogóle przestało bić...? Rozum podpowiadał ci, że powinnaś się ruszyć, ale ciało za żadne skarby świata nie chciało okazać mu posłuszeństwa. Tymczasem kamienna posadzka z każdą milisekundą przybliżała się.

- [imię]! – zdołałaś jakby przez mgłę usłyszeć przerażony wrzask Isabel

A może ty w ogóle nie nadajesz się do tej roboty? Może rzeczywiście pisane jest ci wieczne trwanie w klatce, jaką było podziemne miasto? Czy tak miał wyglądać twój koniec...? Mocno zacisnęłaś powieki, gotowa na najgorsze.

- Zwariowałaś?! Dlaczego nie użyłaś trójwymiarowego manewru! Mogłaś tego nie przeżyć!

Zamiast odgłosu upadku, do twoich uszu dotarł, przepełniony troską, ale także przerażeniem, męski głos. Zamiast twardej ziemi poczułaś, pod sobą silne ramiona. Jak to...? Nie zginęłaś...? A może to wszystko ma miejsce już po twojej śmierci...? Ostrożnie otworzyłaś pierwsze oko, a chwilę potem drugie.

Farlan wpatrywał się w ciebie zmartwionym wzrokiem. Przypomniało ci się jak trzymał cię na rękach w podobny sposób tego dnia, gdy zaproponowano ci dołączenie do „buntowników". Sama nie wiedziałaś ile już mu zawdzięczasz. Sprowadził cię tutaj, potem pozwolił ci wypłakać się na swoim ramieniu, a na koniec jeszcze uratował ci życie.

- Przestraszyłam się... Ja chyba się do tego nie nadaję... - stwierdziłaś, kiedy wylądowaliście

- [imię], pamiętasz jaki masz cel? Wiesz, że musisz go zrealizować, prawda? – wyciągnął w twoim kierunku dłoń - Za...

- Farlan, ufam ci – chwyciłaś ją i pozwoliłaś chłopakowi, by pociągnął cię za sobą.

Tym razem nic nie było w stanie cię przestraszyć.

******

Przerażona, zszokowana ale jednocześnie podekscytowana spoglądałaś na kawałek wyblakłego papieru, który ktoś zostawił wśród twoich rzeczy w kwaterze buntowników. Szeroko otwartymi oczami przesuwałaś po kolejnych rzędach liter, nie wiedząc czy się martwić, czy cieszyć.

Nie miałaś wątpliwości, że przez cały ten czas byłaś pod ciągłą obserwacją, skoro wiedziano gdzie mieszkasz, jak odnaleźć twoje rzeczy. Jednak treść tajemniczego listu stanowiła dla całej waszej trójki ogromną szansę a dla ciebie – możliwość wybudzenia się z koszmaru, który nawiedził cię już kilka dni temu.

Czas mijał zwyczajnym tokiem, dzięki wsparciu przyjaciół teraz już bez problemu posługiwałaś się trójwymiarowym manewrem, standardowo często sprzątałaś, ale dopuszczano cię także do brania udziału w pojedynczych akcjach „buntowników", na których naprawdę pierwszorzędnie sobie radziłaś. Mimo tego, wciąż coś zaprzątało twoje myśli.

Okropnie martwiłaś się o rodziców.

W ciągu ostatnich dni na aptece pojawił się szyld głoszący wytłuszczoną czcionką komunikat: „zamknięte" a znajoma sprzedawczyni ze straganu opowiadała, że z twojego domu od dawna nikt nie wychodził – znaczyło to, że albo ojciec wciąż trwa przy matce, albo że zamknął się w sobie, bo...

Potrząsnęłaś głową, chcąc odgonić od siebie wzburzone myśli i jeszcze raz spoglądając na starannie zapisane słowa. Nadawcą pisma, które miałaś w rękach był niejaki lord Gustavo. Mężczyzna pisał, że wie o tym w jakiej jest sytuacji i że jest w stanie ci pomóc. Wspomniał o ty, ze dysponuje pokaźnym majątkiem, dlatego jest w stanie załatwić tobie, Leviowi, Isabel oraz Farlanowi przepustki na powierzchnię. Jednak po przedostaniu się do zewnętrznego świata musielibyście poddać się korpusowi zwiadowców.

Zdawałaś sobie sprawę, że cały ten pomysł odbiega od przekonań "buntowników" - podporządkowanie jakiejkolwiek jednostce nigdy nie leżało w ich naturze a dodatkowa walka w imię ludzkości, czyli tych, których okrucieństwo i nieczułość są w stanie pozbawić innych życia, także nie ułatwiała zadania.

Z coraz szybciej bijącym sercem czytałaś dalszy ciąg wiadomości od lorda. W pewnej chwili po twojej skroni spłynęła kropelka potu. Przyczyna tego zjawiska była prosta: nadawca stawiał waszej czwórce jeszcze jeden warunek. Waszym zadaniem był zamach na dowódcy korpusu. Słowem, musieliście pozbyć się Erwina Smitha. Przełknęłaś głośno ślinę.

Będą za, czy przeciw? Nie wiedziałaś. Jedno było pewne: koniecznie musiałaś stawić się na jutrzejszym spotkaniu. Poza możliwością podziwiania rozgwieżdżonego nieba, złożono ci dodatkową ofertę a mianowicie ratunek biznes twojego ojca. I ten właśnie argument przesądził o twojej ostatecznej decyzji.

Póki co, jednak miałaś mętlik w głowie. Ani trochę nie wiedziałaś, komu powinnaś się zwierzyć, czy może podjąć wyzwanie w pojedynkę. Usiadłaś przy niewielkim biurku w rogu pomieszczenia i korzystając z tego, że przyjaciele są w trakcie codziennych manewrów w mieście, całkowicie oddałaś się samotnym rozmyślaniom.

Nie wiedziałaś jak długo wpatrywałaś się w gładką fakturę ściany przed sobą. Chciałaś by twój umysł pracował racjonalnie, ale pod wpływem emocji było to niemożliwe. Podniosłaś się do pionu i spokojnym krokiem podeszłaś do okna z którego roztaczał się widok na podziemne miasto. Jeszcze niedawno stanowiłaś część jego społeczeństwa, teraz stałaś po zgoła innej stronie. Wreszcie mogłaś postawić się wśród ludzi, którym tak jak tobie zależało na uwolnieniu się od tego bezsensownego życia pod kloszem.

W jednej chwili do twojej głowy napłynęła fala wspomnień. Przypomniałaś sobie jak doszło do twojego dołączenia do grupy rebeliantów i komu tyle zawdzięczasz. Na myśl przyszło ci tylko jedno imię: Farlan. A zaraz potem usłyszałaś dobrze znany, łagodny głos powtarzający słowa: "Zaufaj mi".

Już znałaś odpowiedź.

*******

- Levi na pewno się nie zgodzi - pokręcił głową blondyn

- Dlaczego? Przecież każdemu z nas zależy na dostaniu się za mury!

- Nie podporządkuje się. Znam go nie od dziś - ocenił, wciąż stawiając na swoim - Wolałby zyskać wolność nie zawdzięczając tego nikomu. Poszedłby na ugodę dopiero w momencie, kiedy zwiadowcy otoczyliby go i siłą zmusiliby do pójścia wraz z nimi...

- Rozumiem... Isabel na pewno postąpi tak samo jak on... - ze zdenerwowania zaczęłaś bawić się własnymi palcami - A co sądzisz ty? - podniosłaś na niego pełen nadziei wzrok

- [imię]... To ogromne ryzyko... Oboje wiemy, że możemy nie wyjść z tego w jednym kawałku (czemu ta metafora tak okrutnie brzmi xD - dop. autorki) Ale... Wydaje mi się, że cię rozumiem. Ten, kto nie spróbuje, nie ma nawet szansy na wygraną. I póki grasz, możesz wygrać... Tak...? - uśmiechnął się delikatnie.

- Właśnie tak sądzę - zarumieniłaś się, czując, że Farlan chwyta twoją dłoń a następnie zamyka cię w żelaznym uścisku - Tak się cieszę... Dziękuję...

********

Następnego ranka atmosfera była wyjątkowo gęsta, przynajmniej tobie się tak wydawało. Noc dała ci okazję do przeanalizowania jeszcze raz całej twojej sytuacji. Nie zmieniłaś zdania. 

Dziś nie wypadał dzień, w którym zabierałaś się na "obchody" razem z Leviem i resztą, więc właściwie szło ci na rękę to, że zostawałaś w domu. 

Spojrzałaś porozumiewawczo na szarookiego, kiedy ten tłumaczył, że woli zrobić sobie dzisiaj przerwę, bo ostatnio nie czuje się najlepiej. Nikt nie wyraził sprzeciwu, bo panowało tu założenie, że każda drobna dolegliwość profilaktycznie nie powinna dostać szansy na rozwinięcie się, bo nie daj Boże doprowadzi do kalectwa. 

Z trudem powstrzymałaś podchodzące do gardła łzy na myśl o tym, że mogą to być twoje ostatnie chwile spędzone z Isabel i Leviem. Drzwi zamknęły się i zapanowała grobowa cisza. Odwróciłaś się przodem do Farlana:

- Czas ruszać - odezwałaś się.

Droga na skraj miasta minęła wam w milczeniu. Równym marszem przebywaliście kolejne odcinki, pogrążając się we własnych myślach. Może zaprzątał je strach, może niepewność a może podekscytowanie na myśl o spotkaniu z nieznanym. Przyglądałaś się swojemu otoczeniu, jakby na nowo odkrywając krajobraz podziemia, na wypadek gdyby tam na górze wcale nie było tak wspaniale. 

Niemożliwe, nie może być gorzej niż tu, stwierdziłaś i nim się zorientowałaś dotarliście na wyznaczone miejsce.

Przed tobą stał wysoki, szczupły mężczyzna o pociągłej twarzy. Jego wzrok był zimny jak stal, od razu oceniłaś, że jest to taki człowiek, który dąży do osiągnięcia swojego celu na wszelkie możliwe sposoby, nie bacząc na innych.

Założę się, że Smith i podatki, które ludność przeznacza na korpus zwiadowczy, uniemożliwiają mu podniesienie cen towarów, którymi handluje i przekreślają jego marzenia o jeszcze większych dochodach. Dlatego nie ma prostszego sposobu niż po prostu zabicie dowódcy podczas wyprawy za mur a następnie zaszantażowanie członków oddziału, by zeznawali, że zginął podczas konfrontacji z tytanem.

Nie podobała ci się strategia całego tego Gustavo, ale nie miałaś innego wyjścia, jeżeli chciałaś wyprowadzić swoją rodzinę na prostą. Z kamienną twarzą wysłuchałaś instrukcji mężczyzny (wszystkie twoje przypuszczenia rzecz jasna się sprawdziły) i odebrałaś od niego plik dokumentów. Oprócz przepustek miałaś też w ręce zaświadczenia o waszych predyspozycjach w posługiwaniu się trójwymiarowym manewrem, których mieliście użyć w rozmowie z Erwinem.

Zabawne, że coś tak błahego jak świstek papieru i czyjś podpis, może zadecydować o czyjejś śmierci lub życiu...

Idąc ramię w ramię z Churchem, wkrótce dotarliście do kamiennych schodów. Żandarmeria, dzięki pelerynom z kapturem - części ekwipunku od waszego zleceniodawcy - na szczęście nie rozpoznała ani ciebie, ani jego. Pokiwali tylko głowami i uprzejmie wskazali wam kierunek waszej dalszej wędrówki. Zapewne mieli was za jakichś wpływowych milionerów, skoro było was stać ta takie przywileje.

Z każdym mijanym stopniem, ogarniała cię narastająca ekscytacja, która wręcz sięgnęła zenitu, gdy twoją twarz zalały promienie słońca. Nigdy nie przypuszczałaś, że kiedykolwiek możesz czuć coś takiego. Uderzyła cię fala rześkiego powietrza, którą łapczywie wciągnęłaś w nozdrza.

- Wspaniale... - usłyszałaś głos Farlana. Nie zaprzeczałaś - [imię], słyszałem, że zwiadowcy wyruszają na wyprawę dopiero jutro, więc co powiesz na krótki spacer po mieście? Ze Smithem spotkamy się wieczorem... 

- Zgoda - zaśmiałaś się, chwytając go za rękę i pozwalając się prowadzić.

Zatłoczone uliczki z pozoru niczym nie różniły się od tych, z twoich rodzinnych stron, jednak kiedy spoglądałaś w górę, twoim oczom ukazywał się zupełnie inny widok. Białe obłoczki leniwie przesuwały się po błękitnym sklepieniu. 

Po zwiedzeniu kilku zakątków dzielnicy, kupiliście sobie po jabłku, którego czerwona skórka intensywnie odbijała słoneczne promienie. Nawet takie drobnostki sprawiały że ogarniała cię wielka radość i wdzięczność dla Farlana za to, że zgodził się iść tutaj z tobą.

Po kilku godzinach, zmęczeni usiedliście na krawężniku za rogiem wąskiej uliczki, ciesząc oczy tutejszymi widokami. W głowie miałaś natłok myśli i czułaś, że najwyższy czas dać upust słowom. Przeniosłaś wzrok na niezwykle pociągający profil twojego, spoglądającego na niebo towarzysza. 

- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna za to, że mogę dziś tutaj być. Nieważne, że jesteśmy tu w zasadzie po to, by dokonać zamachu stanu, ale... Myślę, że cena tego wszystkiego jest warta temu, co nas dzisiaj spotyka...

Ciepłe spojrzenie chłopaka zachęciło cię do kontynuowania swojego wyznania.

- Nie mam pewności, czy uda się nam wywiązać się z tego zadania, ale wierzę, że wszystko skończy się dobrze...

- Ja też w to wierzę, [imię] - przerwał ci blondyn śmiertelnie poważnym tonem - Jednak nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość, zwłaszcza, że już jutro nasza sytuacja może obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Boję się, że nie będzie już okazji, a chciałbym abyś jeszcze  o czymś wiedziała...

Czy to dudnienie, to na pewno bicie twojego serca...?

- Kocham cię.

Tak. To właśnie ono.

- Ja ciebie też -wyszeptałaś.

  Nie zaprotestowałaś gdy usta Farlana znalazły się centralnie naprzeciw twoich. Wiedziałaś co teraz się stanie i chciałaś tego. Zarzuciłaś mu ręce na szyję i całe swoje uczucia przelałaś w ten jeden, niesamowity pocałunek, pod wpływem którego, wcześniej tak szalejące serce na dobre się stopiło.

To prawda. Żadne z was nie wiedziało co przyniesie los. Lecz mimo to, oboje byliście gotowi stanąć mu na przeciw i zawalczyć dla konkretnego celu. Przyjaciele, którzy zostali w podziemiach, rodzinna apteka, lord Gustavo i jego polecenia, okrutna śmierć, która z każdą chwilą pochłaniała coraz więcej osób... Nie bałaś się.

Po prostu zaufałaś.

KONIEC

^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Jestem spóźniona o ponad godzinkę, ale właśnie dzisiaj, o 22. 25 minęła kolejna rocznica twoich urodzinek, anastazja00! Dlatego oczywiście życzę ci wszystkiego najlepszego! Reszta życzeń jest wiesz gdzie (nie chcę się tu rozpisywać, za dużo by było xD) I jeszcze dziękuję ci za zachęcenie (zmuszenie xD) mnie do pisania tego! <3

JESZCZE RAZ STO LATEK, KOCHANA!

Mam nadzieję, że oneshot się spodobał, zachęcam wszystkich do oceniania tej pracy i na koniec miłego wieczorku/ dnia/ nocy! ;D



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro