Dzień 1 - Shirou Emiya

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ogień. Wszędzie dookoła ogień. Miasto stało w płomieniach. Całość wyglądała jak z jakiegoś filmu. Budynki powoli upadały jeden za drugim, pochłaniane przez płomienie. A pośród tego wszystkiego tylko jedna osoba, która przeżyła. Czując, że skoro nadal żyje, to musi się ratować, mały chłopiec szedł pomiędzy płomieniami, nie patrząc na boki, tylko idąc prosto przed siebie. 

Nie liczył już na ocalenie. Żył, ale nadzieja w środku już umarła. Jak mógł mieć nadzieję, gdy dookoła niego było ogniste piekło? Nawet dziecko rozumiało, jak beznadziejna była sytuacja.

Wreszcie upadł na plecy. Nie wiedział czemu. Brak tlenu, zmęczenie? To nieistotne. Po prostu upadł i patzył na pochmurne niebo, podczas gdy dookoła wszystko pochłaniał bezlitosny ogień. Jedynie czarne chmury były zwiastunem, że niedługo zacznie padać i ten piekielny ogień nie będzie trwał wiecznie...

To wspomnienie sprzed dziesięciu lat często wracało do Shirou Emiyi. Tego dnia został ocalony: jego ciało bezpiecznie wyszło z tych płomieni. Ale miał wrażenie, że tego dnia coś wewnątrz niego spłonęło wraz z miastem. Żeby jego ciało mogło żyć dalej, umarło jego serce. Odebrano mu jego rodzinę, dom, marzenia... Nie zostało mu nic. Od kiedy się obudził w szpitalu następnego dnia rozumiał: był całkiem sam.

Kilka dni po pożarze, do młodego Shirou przyszedł mężczyzna, który ocalił go z pożaru. Był nieco młodszy niż doktorowie ze szpitala, dla Shirou zdawał się być bardziej jak starszy brat niż jak ojciec.

- Witaj, ty pewnie jesteś Shirou. – powiedział. – Na imię mi Kiritsugu Emiya. Zapytam cię wprost: czy wolisz trafić do domu dziecka, czy chcesz, abym cię adoptował? 

Kiritsugu nie był nikim znajomym. Shirou nie widział go przedtem na oczy. Nie miał żadnego powodu mu zaufać... A jednak stwierdził, że nie wie też nic o sierocińcu, więc może równie dobrze zostać adoptowany od razu.

- Znakomicie. – powiedział Kiritsugu i zaczął pakować walizkę Shirou bardzo chaotycznie, nawet jak na standardy dziecka. – Bardzo szybko przyzwyczaisz się do swojego nowego domu. 

Kiedy już go spakował, dodał:

- Ach, i zapomniałem powiedzieć ci coś ważnego zanim ze mną pójdziesz. Jestem magiem.

Shirou nie miał powodu mu wierzyć, a jednak jego oczy zabłysnęły i powiedział, zupełnie szczerze:

- Wow, to super...

Tak więc Shirou został synem Kiritsugu i przybrał jego nazwisko: Emiya. Jego ojciec troszczył się o niego jak mógł. Za namową Shirou, zaczął go uczyć magii, oraz opowiadał mu różne historie ze swoich podróży po świecie. Cały czas z dziecięcą pasją podążał za swoimi marzeniami. Dla Shirou było to coś niezwykłego, bardzo podziwiał Kiritsugu i chciał kiedyś być taki jak on.

Senne wspomnienia Shirou przerwał dźwięk otwierania drzwi. Chłopak otworzył oczy. Leżał na podłodze swojej szopy z narzędziami.

- Shirou, nie śpisz już? – rozległ się głos dziewczyny.

- Mhm. Dzień dobry, Sakura. – potwierdził Shirou.

- Dzień dobry. – uśmiechnęła się Sakura. – Jest już ranek. Masz jeszcze trochę czasu, ale sensei Fujimura będzie wściekła jeśli dalej będziesz spał.

- Już wstaję... Dzięki za obudzenie mnie. – powiedział Shirou.

- Nie ma sprawy. Zazwyczaj wstajesz wcześniej, więc nie mam okazji cię budzić.

- Mam wrażenie, że budzisz mnie dosyć często... Ale to dobrze, lepiej żebyś robiła to ty niż sensei Fujimura. Ona zawsze budzi mnie bardzo... agresywnie. – odparł Shirou. – Ale może po prostu będę się częściej budził sam...

- Nie trzeba, lubię cię budzić. – uśmiechnęła się Sakura.

Shirou wreszcie otrząsnął się z senności i do końca ogarnął sytuację dookoła siebie. Nad nim stała Sakura Matou, uczennica pierwszej klasy liceum, o rok młodsza od niego, jego dobra przyjaciółka. On znajdował się na podłodze swojej szopy, otoczony fragmentami pieca, który próbował naprawić poprzedniej nocy.

- Shirou, wszystko w porządku? – zapytała Sakura.

- Hm? Tak, po prostu wczoraj siedziałem do późna nad tym piecem... Zaraz do siebie dojdę.

- To dobrze. Ja w międzyczasie zajmę się śniadaniem. Przyjdź do kuchni jak już się ogarniesz.

- Jasne. Zaraz tam będę. – powiedział Shirou.

Gdy Sakura poszła do kuchni, chłopak leniwie podniósł się z podłogi, po czym odłożył jeszcze nieużyte części pieca na półkę. „Jeszcze do niego zajrzę wieczorem...” obiecał sobie w myśli. Potem przebrał się ze swojego pobrudzonego smarem i innymi sustancjami stroju roboczego w coś bardziej adekwatnego do szkoły.

- No dobra, pora zacząć dzień. – stwierdził, wychodząc z szopy, która była jego bazą operacyjną w domu, do tego stopnia, że w zasadzie mogła równie dobrze być jego właściwym pokojem.

Tak więc Shirou ruszył do kuchni, licząc, że pomoże trochę Sakurze ze śniadaniem. Przeliczył się, kiedy dotarł na miejsce, wszystko było już gotowe. No, poza stołem, który nie był zastawiony.

- Jestem dość późno... Może chociaż zastawię stół? – powiedział Shirou, po czym zaczął wyciągać naczynia z szafki.

- Pomogę ci. – zaoferowała się Sakura.

- Nie trzeba, Sakura. Już i tak przygotowałaś śniadanie całkiem sama, poza tym zawsze mi pomagasz. – nalegał Shirou.

- A ty zawsze nalegasz, żebym wszystkiego nie robiła sama. Może choć raz po prostu usiądź i poczekaj? – zasugerowała Sakura. – Pomyśl o mojej pracy jako podziękowaniu za wspólnie spędzony czas i wspaniałe jedzenie.

- Hej, to ja powinienem dziękować tobie, od kiedy tu przychodzisz jedzenie faktycznie jest jakby lepsze... – stwierdził Shirou.

- Hm, to prawda, nie wiem czy gdziekolwiek indziej jedzenie smakuje tak dobrze... – uśmiechnęła się Sakura. – W każdym razie, pomogę ci, czy tego chcesz, czy nie.

- No cóż, siłą cię nie powstrzymam... – westchnął Shirou z uśmiechem. Spojrzał na twarz Sakury. Na jej ustach też malował się radosny uśmiech. 

Wtedy Shirou pomyślał o tym, jaki to zbieg okoliczności doprowadził do relacji, którą mieli obecnie. Jeszcze półtora roku wcześniej ledwie się znali. Wiedział o jej istnieniu, bo była młodszą siostrą jego kolegi z klasy, Shinjiego Matou, ale poza tym w zasadzie żyli osobne życia. To się zmieniło gdy Shirou złamał nogę półtora roku temu. Sakura przyszła do niego na prośbę swojego brata, aby zaopiekować się Shirou. Potem zaczęła przychodzić regularnie. Planowali że tak będzie dopóki Shirou nie wyzdrowieje, ale Sakura nie przestała przychodzić, a Shirou to w zasadzie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, miło było dla odmiany gościć kogoś w swoim domu. Kiedy jeszcze żył Kiritsugu, Shirou przynajmniej nie był sam, ale po jego śmierci zaczęło mu doskwierać, że mieszka zupełnie sam w domu, który pomieściłby spokojnie dwadzieścia osób.

W zasadzie to Shirou nie wiedział jaką dokładnie relację mieli on i Sakura. Przyjaciółmi byli na pewno, ale czy to, że przychodziła do jego domu codziennie znaczyło, że są też czymś więcej?  Shirou nie oszukiwał się: Sakura była według niego bardzo atrakcyjną dziewczyną, a poza tym rozumieli się jak mało kto. Gdyby zaczęli ze sobą chodzić, ich związek na pewno byłby bardzo naturalny i chyba niewiele różniłby się od tego, jak wygląda ich obecna relacja. Z drugiej strony Shirou martwił się, że Shinji nie był by zbyt zadowolony z ich związku. Shirou wiedział dobrze, że Shinji nie był w gruncie rzeczy złą osobą, ale potrafił być wredny, jeśli coś mu się nie podobało. Chłopak nie chciał zasabotować przyjaźni z Shinjim swoim związkiem z Sakurą, ale czasami zastanawiał się: czy może byłoby warto?

- No i zastawione, możemy jeść. – oznajmiła Sakura, kładąc ostatnią miskę.

***

- Jesteś dosyć późno, Emiya. – zauważył Issei, gdy Shirou wszedł do sali Samorządu Szkolnego. 

- Sorki, Issei, trochę zaspałem. – wyjaśnił Shirou. – To w czym ci dzisiaj pomóc?

- Cóż, wiesz, że nasza szkoła ma nieco problemów z balansowaniem budżetu? – spytał Issei.

- Masz na myśli, że cała kasa idzie do klubów sportowych, a te naukowe dostają nędzne grosze? – spytał Shirou.

- Tak, dokładnie. Sytuacja jest na tyle kiepska, że nie sądze, aby klubom naukowym wystarczyło na nowe grzejniki, a przecież jest środek zimy.

- Więc chcesz, żebym naprawił stare grzejniki? – zapytał Emiya.

- Jeśli to nie żaden kłopot... – powiedział Issei.

- Nie, bynajmniej. – odparł Shirou.

Nie minęło pięć minut zanim Shirou i Issei dotarli do jednej z klas. Shirou zasiadł na podłodze ze swoimi narzędziami i zaczął dokładnie oglądać grzejnik ze wszystkich stron.

- Powinieniem być w stanie to naprawić. Możesz mi podać taśmę izolacyją? – poprosił Isseia.

- To? – spytał Issei, podając mu rolkę czarnej taśmy. – Nie znam się zbytnio...

- Tak, właśnie to. Dużo jest tych zepsutych grzejników? – spytał Shirou.

- Cóż, jest jeden w sali plastycznej, no i jeden w sali klubu dziennikarskiego. – powiedział Issei, poprawiając swoje okulary na nosie.

- Hm, tak jak podejrzewałem, ten grzejnik nie jest zupełnie zepsuty, po prostu obwody są poprzerywane w niektórych miejscach. Zaraz powinienem to naprawić. Możesz poczekać na zewnątrz? – poprosił Emiya.

- Ah, jasne, nie będę cię rospraszał. Czyń swoją magię i w ogóle. – powiedział Issei i wyszedł z sali. Nie wiedział nawet jak bliskie prawdy było jego stwierdzenie.

Shirou położył rękę na ściance grzejnika i zamknął oczy. W tym momencie w jego głowie pojawił się dokładny obraz całej struktury grzejnika, wszystkich jego części i zakamarków, każdego materiału, z jakiego się składał.

- Dwa miejsca, gdzie przerwało obwody... Ale rura na szczęście jest cała, moje narzędzia powinny wystarczyć... – mruknął do siebie Shirou, zabierając się do pracy.

To była jedyna magia, jakiej Kiritsugu nauczył Shirou. Cóż, to i wzmacnianie przedmiotów. Poza tym, Shirou Emiya był magicznym beztalenciem. Jego dumie jako mag nie pomagał wcale fakt, że Kiritsugu nazwał analizę struktury „kompletnie bezużyteczną”, gdy Shirou odkrył, że potrafi to robić. „Dla maga nie liczą się szczegóły, ale sama esencja danego przedmiotu. Nie ma potrzeby znać jego wszystkich zakamarków.” mówił mu ojciec. Cóż, przynajmniej ta zdolność przydawała się do naprawy różnych urządzeń. 

- Skończone! – powiedział Shirou i wyszedł z klasy. - Naprawiłem grzejnik, Issei. Powinien wytrzymać całą zimę.

 Ale kiedy wyszedł z sali, oprócz Isseia na korytarzu była jeszcze jedna osoba, którą znał. Rin Tohsaka, jego rówieśniczka z klasy 2A. Nie mógł powiedzieć, że zna ją dobrze, ale wiedział, że jest pilną uczennicą i że jest dosyć popularna w szkole, mimo że nikt tak naprawdę nie zna jej za dobrze. Jest dosyć znana z tego, że odtrąca wszystkich swoich adoratorów, a przynajmniej tak słyszał Shirou. Szczerze powiedziawszy, sam też do nich należał. Nie rozmawiał z nią zbyt często, ale zdawała się być bardzo inteligentna i bystra. W dodatku podobała mu się pod względem wyglądu, jak i zresztą większości chłopców w szkole. Ale Shirou nawet się nie łudził, nie miał u niej żadnych szans, w końcu odrzucała już atrakcyjniejszych od niego partnerów.

- Znakomicie. Wielkie dzięki, Emiya. Jestem ci bardzo wdzięczny. Wybacz, że musisz to dla mnie robić. – przerwał jego rozmyślania o Rin Issei.

- Nonsens, to żaden problem. – odparł Emiya i uśmiechnął się.

Wtedy, Tohsaka zaczęła się od nich oddalać. Chłopak uświadomił sobie, że nie przywitał się z nią.

- Jesteś dziś bardzo wcześnie, Tohsaka.  – rzucił.

Dziewczyna zwróciła głowę lekko w jego kierunku, po czym ruszyła dalej. „ „Jesteś dziś wcześnie”? Dobra robota Shirou, to nawet nie brzmiało jak powitanie...” pomyślał chłopak i westchnął.

- Przerwa już się kończy, więc pozostałe grzejniki może naprawisz innym razem. – powiedział Issei. – Nie chciał bym, żebyś się przeze mnie spóźnił na lekcję.

- Jasne, możesz na mnie liczyć. – kiwnął głową Emiya.

Wtedy zadzwonił dzwonek. Shirou bezzwłocznie udał się do klasy, gdzie miał mieć lekcje ze swoją nauczycielką angielskiego, a zarazem wychowawczynią, sensei Taigą Fujimurą. Gdy wszedł do sali, nauczycielki jeszcze nie było.

- Yo, Emiya. – zaczepił go Shinji, siedzący w ławce obok. – Pomagałeś rano Ryudou? Mam nadzieję, że nie mieszasz się zbytnio w sprawy między klubami. W końcu obecnie nie jesteś w żadnym.

- Heja, Shinji. Jak tam klub łucznictwa? – spytał Shirou.

- Całkiem nieźle, od kiedy odszedłeś. W końcu inni mają pole do popisu. Ale mimo, że cię nie ma, myślę, że wygramy najbliższy turniej. – odparł Shinji.

- Hm, Ayako musi robić kawał dobrej roboty. – stwierdził Emiya.

- Mitsuzuri? Nie rozśmieszaj mnie. Klub radzi sobie tak dobrze dzięki mnie. – powiedział Shinji podirytowany. – Ale skąd ty miałbyś to wiedzieć, w końcu teraz cię tam nie ma.

- Cóż, może i odszedłem, ale jeśli w klubie trzeba z czymś pomóc, zawsze jestem chętny. O ile dobrze pamiętam, średnio radziłeś sobie z czyszczeniem łuków... – zaoferował się Shirou.

- Dzięki, ale radzimy sobie dobrze. Nie potrzebujemy cię. – stwierdził Shinji.

- Zwracasz się dosyć nieprzyjemnie do byłego członka swojego klubu, Matou. – wtrącił się stojący obok Issei.

- Stałeś tu cały czas? – spytał Shirou.

- Nie mogłem się powstrzymać od podsłuchania waszej rozmowy. Shinji potrafi być irytujący, chciałem w razie czego zapobiec konfliktowi. – wyjaśnił Issei. – Nie chciałbym, żebyś się pakował w bezsensowne sprzeczki.

- Jeśli zna się go dość długo, da się do niego przyzwyczaić. – odparł Shirou. – Ale dzięki, Issei. A teraz wracaj do ławki. Sensei Fujimura zaraz powinna się pojawić.

Issei usiadł i dosłownie parę sekund później, drzwi do sali otworzyły się z hukiem.

- Spóźniłam się, spóźniłam się... – jęczała sensei Fujimura, wbiegając do klasy. – Dzień dobry wszy-

Łup. Jednym dynamicznym ruchem, twarz Fuji-Nee spotkała się z podłogą. Cała klasa zamarła w szoku. Taiga Fujimura była znana z bycia nieokiełznanym żywiołem, ale chyba pierwszy raz tak groźnie przez to upadła.

- Nic mi nie jest, nic mi nie jest... – jęknęła, podnosząc się szybko z podłogi. – Zaczynajmy lekcję, ok?

Klasa odetchnęła z ulgą. W zasadzie to taki wyczyn nie był niczym do końca niespodziewanym, ale wszyscy cieszyli się, że nic się nie stało. Dalej lekcja mijała normalnie aż do jej końca.

- Ach, jeszcze jedno, zanim zadzwoni dzwonek. Jako wasza wychowawczyni muszę wam przekazać, że dyrekcja zarządziła, że od dzisiaj wszyscy uczniowie powinni być poza terenem szkoły po osiemnastej. – ogłosiła Fujimura. – To wszystko. Miłego dnia i widzimy się jutro.

Kolejne lekcje minęły bez większych zawirowań. Zanim Shirou się obejrzał, zadzwonił ostatni dzwonek tego dnia.

- Hej, Emiya... – zaczepił go Issei. – Tak sobie pomyślałem, nie miałbyś czasu naprawić pozostałe grzejniki dzisiaj? 

- Cóż, miałem inne plany, ale mogę je jeszcze zmienić. – stwierdził Shirou.

- Świetnie. W takim razie rzucisz okiem na grzejnik w sali plastycznej? – spytał Issei.

- Mhm. Mógłbyś pójść i powiedzieć uczniom, którzy tam są, żeby wyszli, kiedy ja będę naprawiać? Nie mogę się skupić, kiedy ktoś mnie obserwuje. – poprosił Emiya.

- Jasne, nie ma sprawy.

- Świetnie. Ja skoczę po narzędzia i widzimy się za pięć minut. 

***

- Dzięki, Emiya, bardzo mi dziś pomogłeś. – powiedział Issei, gdy wychodzili razem ze szkoły około dziewiętnastej. Na szczęście Issei jako przewodniczący samorządu miał specjalne przywileje i nie obowiązywała go godzina opuszczenia szkoły.

- Nie ma sprawy, zawsze jestem do usług. – powiedział Emiya.

- Jeśli mogę ci się jakoś odwdzięczyć, to bardzo chętnie to zrobię. – stwierdził Issei.

- Nie ma potrzeby. Ale dam znać jeśli czegoś mi będzie trzeba. – odparł Shirou.

- Eh, Shirou, rozumiem, że lubisz pomagać innym, ale zdaję się, że ty lekko z tym przesadzasz. Pomagasz każdemu, kto cię o coś poprosi i nigdy nie chcesz niczego w zamian... Ktoś kiedyś to zauważy i może wykorzystywać twoją pomocność. 

- Issei, rozumiem twoje obawy, ale spokojnie. Nie jestem głupi i znam swoje granice. – odparł Shirou. – Poza tym, pomaganie innym jest dobre. Jako syn właściciela świątyni powinieneś to wiedzieć najlepiej.

- To prawda, ale zdaję się, że bierzesz na siebie zbyt wiele. To całe pomaganie może cię w końcu przytłoczyć. – westchnął Issei. – Po prostu się o ciebie martwię, Emiya.

- Dzięki, ale niepotrzebnie. – odparł Shirou. – Do zobaczenia jutro, Issei.

- Tak, do zobaczenia... – odpowiedział Issei i obaj rozeszli się w swoje strony.

Gdy Shirou szedł tak pustymi ulicami do domu, na niebie już od dłuższego czasu widniał świecący księżyc. Emiyę zdziwił fakt, że nie widział po drodze nikogo, ale przypomniał sobie, że w tej dzielnicy niedawno kogoś zamordowano nożem. „To pewnie dlatego mieliśmy wracać ze szkoły wcześniej...” pomyślał sobie. Przypomniało mu się też, że tylko dzień wcześniej w wiadomościach mówiono o wyciekach gazu.

- Hm, w mieście robi się niebezpiecznie... Może powinienem odprowadzać Sakurę do domu... – stwierdził Shirou.

Wtem, na dotychczas pustej ulicy zauważył dziewczynkę o srebrnych włosach, ubraną w fioletową kurtkę. Szła z naprzeciwka, prosto w jego stronę. Gdy się mijali, spojrzała na niego i powiedziała:

- Jeśli nie przywołasz swojego wkrótce, umrzesz, braciszku. 

Po czym ruszyła dalej jak gdyby nigdy nic. Shirou przyspieszył kroku i niedługo był już w domu. Powitał go zapach kolacji. Przy stole siedziały Sakura i sensei Fujimura, która również często wpadała w gościnę. Była znajomą jego ojca, więc po jego śmierci pomagała Shirou we wszelkich sprawach, w których mogła.

- Witaj w domu Shirou, wybacz, że zaczęłyśmy jeść bez ciebie. – powitała go Sakura.

- Nie przepraszaj, to ja się spóźniłem. – powiedział Shirou.

- Nie spóźniłeś się, jeszcze dla ciebie zostało. – odparła Sakura.

- W takim razie idę umyć ręce, a ty pilnuj, żeby Fuji-Nee nie zjadła tego, co mi zostało.

- Jasne. – uśmiechnęła się Sakura.

Chwilę później Shirou zasiadł do stołu razem z Sakurą i Fuji-Nee. 

- Smakuje ci? – spytała Sakura.

- Jest świetne. Naprawdę masz talent do gotowania. – uśmiechnął się Shirou.

Wtem, Fuji-Nee, skończywszy swoje jedzenie, wreszcie podniosła głowę znad miski. Spojrzała na Shirou.

- Shirou, nie słuchałeś, co mówiłam w klasie? Powinieneś być w domu o wiele wcześniej. – skarciła go. – Znowu komuś pomagałeś, mam rację?

- Tak, ale nic mi nie jest, więc w czym problem? – spytał Shirou.

- Nie o to chodzi, Shirou... Zresztą mógłbyś też od czasu do czasu dać na luz z tym pomaganiem. – westchnęła Fujimura. – Pomagasz wszystkim od kiedy tylko pamiętam. Wiem, że chcesz być jak Kiritsugu, ale wykończysz się jak będziesz pomagał wszystkim bez wyjątku.

- Shirou był taki od małego? – spytała Sakura.

- Mhm. Zawsze był taki nastawiony na pomaganie innym... Kiedyś nawet napisał wypracowanie o tym, że chce zostać superbohaterem. Pamiętam nawet, że zawsze bronił tych, nad którymi się znęcano... Ach, no i sprzątał cały dom, bo Kiritsugu rzadko zaprzątał sobie tym głowę. – opowiadała Fuji-Nee. – A teraz proszę, szlaja się gdzieś po nocach.

- Tak to jest, jak się ma słabe wzorce w dorosłych... – zaśmiał się Shirou.

- Ałć. – westchnęła Fuji-Nee. – Sakura, mogę poprosić o dokładkę? 

- Jasne, już nakładam. – odparła Sakura.

***

- Hej, Sakura, może powinienem cię odprowadzić do domu? – zaproponował Shirou, gdy już uwinęli się ze sprzątaniem po kolacji.

- Hm? – zdziwiła się Sakura.

- Wiesz, w mieście teraz nie jest bezpiecznie... Nie chciał bym, żeby ci się coś stało. – wyjaśnił Shirou.

- Doceniam twoją troskę, ale nie trzeba. Będę szła prosto do domu, nie powinno mi nic być. Poza tym, nie chcę, żeby Shinji cię zobaczył. To był jego pomysł, żebym przyszła tu za niego, ale teraz nie podoba mu się, że do ciebie chodzę... – powiedziała Sakura.

- W takim razie może ja cię odprowadzę. – zaproponowała Fuji-Nee.

To wydawało się być o wiele lepszą opcją niż dać Sakurze iść samej. W końcu sensei Fujimura była założycielką szkolnego klubu łucznictwa i trenowała kendo, w razie czego nie była zupełnie bezbronna.

- Niech będzie. – stwierdził Shirou. – Do Fuji-Nee Shinji nie powinien się przyczepić.

- Raczej nie. – potwierdziła Sakura.

- W takim razie dzięki za kolację i do zobaczenia jutro, Sakura. – powiedział Shirou na pożegnanie.

- Tak, do zobaczenia. – powiedziała Sakura z uśmiechem.

- Ciao, Shirou. – rzuciła Fuji-Nee, wychodząc.

Kiedy Fuji-Nee i Sakura już sobie poszły, Shirou poszedł do swojej szopy, gdzie zaczynał ten dzień. Usiadł po turecku na podłodze i złapał leżącą na podłodze rurę. Jednym z punktów jego wieczornej rutyny był trening magii.

Shirou zamknął oczy i skupił się na rurze, dokładnie wyczuwając jej strukturę. W swoim umyśle widział każdy pojedynczy atom, każdą niedoskonałość, każde lekkie wgniecenie lub wygięcie.

- Trace, on! – te angielskie słowa były jego „zaklęciem”. Same w sobie nic nie robiły, ale pomagały mu wejść w odpowiedni stan umysłu. Jakakolwiek pomyłka mogła oznaczać, że magiczna energia rozerwie jego ciało na strzępy. Te słowa były swego rodzaju zabezpieczeniem przed rozproszeniem się i śmiercią.

Shirou poczuł, jak przez jego magiczne obwody przepływa energia, jak wypełnia jego całe ciało. Była ciepła, jakby ktoś przelewał przez jego żyły wrzącą magmę.

- Wzmacniam strukturę! – powiedział Shirou. Ponownie, te słowa nie miały żadnego znaczenia, ale pomagały mu się skupić.

Nagle, cała energia jakby z niego wypłynęła w krótkiej chwili.

- Cholera, nie udało się. Rura jest taka jak wcześniej... – westchnął Shirou i otarł czoło z potu, którym był cały zlany. 

Nie umarł próbując wzmocnić rurę, ale był tego bliski. Gdyby energia nie uciekła w powietrze, pewnie już by nie żył. Ale takie było życie maga, a przynajmniej tak mówił mu Kiritsugu. „Pierwszym krokiem do bycia magiem jest zaakceptowanie śmierci”, mówił, gdy Shirou powiedział mu o swoim marzeniu o zostaniu bohaterem. Shirou nie rozumiał do końca co miał na myśli jego ojciec, ale zawsze był pewien jednego: zostanie bohaterem, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobi.

Chłopak popatrzył w nocne niebo. 

- Ojcze, jak mam zostać bohaterem, skoro nie umiem nawet podstaw magii? – spytał, myśląc o Kiritsugu.

Wiedział, że jest jakaś różnica między pomaganiem ludziom, a byciem bohaterem, ale nigdy nie był pewien jaka to była różnica. W chwilach porażki, takich jak ta, zastanawiał się nad ścieżką, którą idzie.

- Nieważne, jeszcze będziesz ze mnie dumny... – powiedział, po czym wrócił do treningu ze zdwojonym zapałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro