Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

JAVIER

    Spakowałem pieniądze do plecaka, zastanawiając się przy tym, co mógłbym kupić do jedzenia na dzisiejszą sjestę. Najprawdopodobniej padnie na moje ulubione churros z czekoladą albo z musem truskawkowym. Jadłem tak już od kilku dni i obawiałem się, że będę to robił dopóki widok przysmaku nie będzie sprawiał, że zacznie wywracać mi się w żołądku.

Kątem oka zauważyłem, że moja młodsza siostra nie bierze ze mnie przykładu i robi sobie sałatkę… Okropne zielsko.

Sofia była energiczną piętnastolatką, która swoim charakterem nie wdała się w żadnego z naszych rodziców. Była hałaśliwa, naprawdę bardzo uparta i… wkurzająca. Gdyby nie to, że była kopią mojego ojca w formie dziewczynki, uznałbym, że jest adoptowana. Tak poza tym – była uzdolniona manualnie i chyba każdą wolną chwilę przeznaczała na jakieś wycinanki czy malowidła. Miała też bzika na punkcie zdrowego odżywiania i trybu życia, co dość mocno mnie bawiło. Dokładała sobie tylko obowiązków – na przykład rano zamiast jak normalny człowiek wypić kawę, wolała zjeść amerykańskie bananowe placuszki. Nawet teraz, kiedy razem wychodziliśmy do szkoły, ona wybierała okrężną drogę, aby dostarczyć sobie więcej ruchu.

Kiedy zamykałem dom, zauważyłem, że mój ojciec pakuje do auta swoje dokumenty – znów wybierał się w jakąś trasę, ale ani śmiał mi… nam o tym powiedzieć. Wczoraj jedliśmy razem kolację, bo jak sam stwierdził – „Musimy się zintegrować. Jesteśmy jedyną rodziną na świecie, która tak mało o sobie wie”. Jak widać, sam nie miał zamiaru czegokolwiek o sobie mówić.

Adiós! – rzuciłem do niego, licząc na jakąś odpowiedź. Niestety przeliczyłem się.

Uniósł on tylko głowę, wiatr nawet zburzył jego rude i poskręcane na wszystkie strony loki, które gdy widziałem go wcześniej, były misternie zaczesane do tyłu. Chyba podmuch go zirytował – w końcu teraz fryzura taty nie była odpowiednia do poziomu jego stroju.

Miał na sobie elegancki garnitur, spod którego dostrzec można było łososiową koszulę. Na szyi zawisł mu granatowy krawat, a jego kolor delikatnie gryzł się z koszulą. Tacie najwyraźniej to nie przeszkadzało.

W odpowiedzi na moje pożegnanie ojciec machnął niedbale ręką. Zasmucił mnie fakt, że nie raczył nawet krzyknąć w odpowiedzi, jednak wyglądał na zmęczonego, zestresowanego i złego, więc postanowiłem więcej nie zawracać mu głowy. Ruszyłem spokojnie w stronę szkoły.

Z mamą minąłem się w środku. Pracowała jako nauczycielka, więc często widywaliśmy się na przerwach, kiedy obserwowała uczniów lub rozmawiała z koleżankami po fachu.

To, że była nauczycielką nie przeszkadzało mi zbytnio – nie zachowywała się jak troskliwa mamusia, nie kontrolowała mnie na każdym kroku i, co najważniejsze, nie robiła żadnych rzeczy, które mogłyby wywołać u mnie zażenowanie. Oczywiście tych trzech cech wymagała również ode mnie. I nie miałem z tym najmniejszego problemu – rok temu uzgodniliśmy, że w szkole nie będziemy sobie wchodzić w drogę. Teoretycznie jedynym minusem jaki widziałem ze znajdowania się w jednej placówce z rodzicem, było ciągłe porównywanie mnie do mojej mamy. Fakt – oboje mieliśmy czarne włosy, choć moje się kręciły a jej były proste; oboje byliśmy wysocy; oboje mieliśmy zielone oczy… To było oczywiste, ale porównywanie mojego charakteru do jej uznałem po prostu za śmieszne. Ja również nie wdałem się w żadnego z rodziców… A przynajmniej tak mi się wydawało.

Dzwonek miał rozbrzmieć za niecałe dwie minuty, dlatego też nie miałem ochoty szukać znajomych. Zamiast tego ruszyłem w stronę klasy, licząc, że wszyscy sami się znajdą. Albo chociaż Pedro.

Nie lubiłem hałaśliwych osób, więc szukałem raczej towarzyszy flegmatycznych, taktowanych i cichych. Jak na ironię nie łapałem żadnej nici porozumienia z takimi ludźmi – a zamiast tego moim najlepszym przyjacielem był najbardziej głośny, konfliktowy i szalony osobnik w naszym mieście – Pedro. Pedro był moim rówieśnikiem i znaliśmy się od piaskownicy. Mimo, iż nasze charaktery były jak ogień i woda, to jednak w wielu kwestiach zdania mieliśmy podobne. Ufaliśmy sobie i chyba nigdy żaden z nas nie zawiódł się na drugim. Nawet wspólne irytowanie się naszymi różnicami nie było dla nas aż tak kłopotliwe.

Gdy w końcu dzwonek oznajmił, że czas iść na lekcję, wszyscy ustawili się pod drzwiami. Wiele osób nawet wchodząc do klasy opowiadało sobie z ekscytacją wiele, według nich, fascynujących historii. Nasza biolożka nie wydawała się tym faktem zadowolona, ale nie skomentowała tego zachowania. Zamiast tego czekała w ciszy na to, aż wszyscy będą spokojniejsi i usiądą w swoich ławkach.

Ja siedziałem w ostatniej ławce razem z Mariką – moją dziewczyną – której akurat dziś nie było na lekcji. Pewnie po prostu nie przyszła, bo była zajęta czymś „ciekawszym”.

Poczułem nieprzyjemny uścisk w żołądku, myśląc o tym, co blondynka może w tej chwili wyrabiać. Nie była mi wierna. Wiedziałem o tym od dawna… Ba! Nawet kilka razy przyłapałem ją, kiedy całowała się z innym mężczyzną. Zawsze brakowało mi odwagi, aby ją upomnieć, ale choćbym to zrobił, ona ciągle robiłaby swoje. Ciężko było mi to przyznać… ale jaka była ta dziewczyna, niestety widział każdy – rozkapryszona lalunia, która uważała, że trzyma wszystkich facetów w pionie, a każda osoba w szkole jest jej pachołkiem. Marikę obchodziły tylko pieniądze – dlatego chodziła ze mną, bo chcąc czy nie… Moi rodzice mieli na koncie duży majątek.

Codziennie zadawałem sobie pytanie: Dlaczego ja wciąż z nią jestem?… Niektórzy uważali, że chodziło mi o seks. W końcu jako chłopak Mariki miałem do niej „pierwszeństwo”. Prawda była jednak dosyć niezręczna, bo nie zależało mi na seksie, a na uczuciu. Kochałem się z nią może dwa razy. Sucho, bez jakichkolwiek emocji, bez zaufania i bez przyjemności. Żaden z tych dwóch razów nie był dla mnie satysfakcjonujący, ale wciąż liczyłem, że Marika mnie zechce i pokocha. To… Złudne nadzieje.

Lekcja rozpoczęła się na dobre, dlatego zamiast zastanawiać się nad moimi prywatnymi problemami, zacząłem wsłuchiwać się w głos nauczycielki. Mimo to z tyłu głowy wciąż siedział mi złośliwy głosik, że moja dziewczyna robi teraz coś nieprzyzwoitego…

Lekcja dłużyła się niemiłosiernie, chociaż lubiłem biologię. Ten dzień był po prostu inny – towarzyszyła mu aura piątku trzynastego dnia miesiąca. Chłopaki też zachowywali się nieswojo. Byli cichsi niż zwykle. Nawet kiedy zadzwonił dzwonek, nie wybiegli z klasy jak kurczaki z kurnika, a spokojnie wyszli.

Na przerwie rozprawiali nad różnymi, niekoniecznie interesującymi mnie, sprawami. Przesiadywałem w ich towarzystwie tylko po to, by mieć do kogo się odezwać, choć i tak głównie milczałem. Nie oczekiwałem od nich wartościowych rozmów, ale gdyby rozmawiali choćby o sprawach dnia codziennego mógłbym prowadzić z nimi dyskusję – niestety chłopaki, jak prawdziwi Hiszpanie – lubili się zabawić. Aktualnie rozmawiali o seksie, ale w repertuarze ich rozmów na pewno znajdą się jakieś substancje odurzające, alkohol i imprezy… A zwłaszcza jedna z większych, jakie miały się odbyć w tym miesiącu. Mianowicie urodziny Pedro. Chłopak wspominał o nich już od kilku tygodni, ale dopiero teraz opowiadał o swoich szalonych planach. Jego rodzice mieli akurat wtedy wyjechać na wakacje do jakiegoś państwa w Europie, a Pedro mieli pilnować jego dziadkowie. Zanim jednak by się zjawili, przez dom czarnowłosego miały przewinąć się dziesiątki litrów alkoholu, ziółka a nawet tancerki…

I to właśnie tancerkami tłumaczył swoją nieobecność. Musiał wszystko załatwić, a zjawić w szkole miał się dopiero na drugą lekcję. Czekałem na tę chwilę z niecierpliwością, choć wątpiłem, że nagle zaczną interesować mnie ich rozmowy. Po prostu czułem się przy nim pewniej.

Niestety, prócz Pedro nie miałem innych przyjaciół. Oczywiście miałem dobrych znajomych – na przykład Tadeo, czy kilka osób spoza kółka snobistycznych ignorantów… Ale to nie byli ludzie, do których mnie ciągnęło. Dziwnym faktem było dla mnie, że jedyna osoba, z jaką mógłbym spędzać każdą chwilę był… chłopak z moich snów. Dosłownie. Nieważne jak głupio to brzmiało. Naprawdę spotykaliśmy się tylko w nocy, kiedy obaj odchodziliśmy w objęcia Morfeusza. Z początku byłem przekonany, że mój nowy znajomy tylko mi się śni, ale kiedy sytuacja zaczęła się powtarzać każdej nocy, zrozumiałem, że coś nas łączy. On istniał naprawdę. I naprawdę był moim przyjacielem. Żałowałem tylko, że mogłem się z nim spotykać jedynie kiedy spałem.

Zadzwonił dzwonek. Ponownie udaliśmy się do klasy. Ku naszemu zaskoczeniu przy biurku nie było naszej nauczycielki od historii, a pan Cruz – nauczyciel matematyki. Po klasie rozeszły się szepty, w których uczniowie dzielili się obawami. Niemal czułem napięcie, które wokół nas wzrastało. Na szczęście nauczyciel szybko nas uspokoił, oznajmiając, że nie ma zamiaru prowadzić lekcji na zastępstwie.

Wszyscy sekundę później oddali się głośnym rozmowom.

Wkrótce po dzwonku – przypuszczam, że było to jakieś piętnaście minut – do klasy przybył Pedro. Rozejrzał się z szerokim uśmiechem po sali. Kilka dziewczyn wbiło w niego, niekoniecznie z radością, swoje spojrzenia. Chłopak zdawał się tym nie przejmować i przymaszerował do nas. Przejechał dłonią po czarnych włosach i oznajmił:

– Przyjdzie aż pięć. Jedna wywija na rurze.

Chłopaki wymienili ze sobą zadowolone spojrzenia, po czym przybili ze sobą piątki. Tylko ja spoglądałem na Pedro z miną wyrażającą moje sceptyczne podejście.

Grupa zaczęła wypytywać o szczegóły. Nie obchodziło mnie to. Nie miałem nawet zamiaru tego oglądać – w końcu miałem dziewczynę. No i… wahałem się czy w ogóle przychodzić na tę imprezę. Nie lubiłem tłumów. Pedro by się nawet nie zorientował, że mnie nie ma. On miał sporo kumpli.

Ponownie zatęskniłem za snem. Tam nie było hałasu, ani nieciekawych rozmów. Z Miguelem mogłem rozmawiać o wszystkim – temat był nie do wyczerpania. Szkoda tylko, że nie było go obok. A może był gdzieś w pobliżu…? W końcu on też był człowiekiem. Co jeśli wie kim jestem, tylko nie chce mi o tym powiedzieć?

Rozejrzałem się w zamyśleniu po klasie. Nikt nie był do niego podobny, choć w klasie mieniło się sporo czarnych czupryn. Nikt nie miał podobnego głosu. Ugh, nikt nawet nie miał na imię Miguel.

– Javier! Ziemia do ważniaka!

Pedro machnął mi dłonią przed nosem. 

Spojrzałem na niego zaskoczony, ten roześmiał się serdecznie, na co i ja odpowiedziałem śmiechem.

– Przepraszam, nie wyspałem się – Podrapałem się po karku. – O co chodzi?

Chłopak stuknął się palcem w czoło.

– Chodzisz spać o dwudziestej drugiej godzinie i wstajesz o ósmej. Jakim cudem jesteś niewyspany?

Wzruszyłem ramionami.

– Nieważne. W piątek mam urodziny. Jest impreza, przyjdziesz? – Szturchnął mnie w ramię, co chyba miało mnie zachęcić.

Zagryzłem wargę spanikowany. Nie chciałem tam iść, ale głupio było odmówić.

– Jasne. O której się zaczyna? – rzuciłem z uśmiechem, chociaż poczułem nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Jakby uścisk.

– O dwudziestej.

– Nie ma problemu – odpowiedziałem, nie namyślając się za wiele. Za to od razu zacząłem myśleć nad wymówką.

×××

    Wracałem ze szkoły usatysfakcjonowany. Dzisiaj ogarnąłem całkiem sporo materiału, także nie czekała mnie nauka w domu. W międzyczasie wymyśliłem nawet brzmiącą prawdziwe wymówkę, aby nie iść na imprezę do Pedro. Miałem po prostu dać mu prezent w szkole, przeprosić, że nie mogę przyjść i poinformować go, że mój tata nie czuje się najlepiej i muszę zostać się nim opiekować. Na szczęście Sofia jest za młoda na imprezy – znając życie powiedziałaby Pedro prawdę, jeśli by zapytał. Ta dziewczyna jest zbyt szczera.

Byłem pewny, że nic nie jest w stanie zepsuć mi humoru, zanim nie zobaczyłem mojej dziewczyny obściskującej się z jakimś brunetem. On złapał ją za jeden z pośladków, a ona z zadowoleniem wpijała się w jego usta, dobierając się przy tym do paska od jego spodni.

Momentalnie się we mnie zagotowało, jednak starałem się trzymać nerwy na wodzy. Czwarty raz – powtórzyłem sobie w myślach. Czwarty, i pewnie nie ostatni raz, kiedy złapałem ją na zdradzie. Najpierw zobaczyłem ją w galerii, flirtującą z jakimś blondynem. Później przypadkiem, jak mniemam, wysłała mi snapa z plecami kolesia z którym się przespała. Ostatni raz był, gdy rozkładała nogi przed starszym mężczyzną, który przesiadywał w parku i gotów był wydać wręcz fortunę, aby doznać cielesnych rozkoszy. Tyle razy zastanawiałem się, do czego ona potrafi się posunąć i wciąż nie potrafiłem z nią zerwać. Liczyłem na to, że się przyzna, przeprosi i… będzie inaczej. Jednak jej zależało wyłącznie na moich pieniądzach. Wprawdzie nie skorzystała z nich jeszcze – raczej unikałem z nią spotkań, jednak kiedy do takich dochodziło, informowałem ją, że nasz związek nie jest na tyle rozwinięty, żebym wydawał na nią pieniądze. Nie zrażała się jednak – w końcu zarabiała „po drodze”. To było obleśne zachowanie. A ja i tak czekałem na więcej. Czym zaskoczy mnie następnym razem?

Wsadziłem dłonie do kieszeni i oddaliłem się jak najszybciej, byleby nie zdążyła mnie zauważyć.

Do domu wparowałem jak burza. W złości trzasnąłem drzwiami, a gdy ściągnąłem buty nie pofatygowałem się nawet, żeby ułożyć je w szafce. Całym sobą manifestowałem swój zawód miłosny… Choć jednak i tak wróciłem ułożyć te głupie buty równo pod ścianą.

Gdy wszedłem do kuchni zauważyłem, że w domu nie ma ani Sofii, ani mojej mamy. Za to na lodówce wisiała karteczka, że wrócą później, a obiad mam sobie zamówić.

Pieniądze schowałem do kieszeni, jednak nie miałem zamiaru niczego zamawiać. Nie byłem głodny. Cały mój żołądek zapełniła gorycz po tym, co widziałem.

Już trochę się uspokajając, oddałem się codziennej rutynie. Sprzątnąłem nieco dom, odrobiłem lekcje, odpocząłem przed telewizorem i podlałem kwiatki. Później poszedłem do łazienki, ogarnąć się choć trochę, a kiedy napuściłem wodę do wanny, wiedziałem już, że właśnie wróciła moja mama. Ona też trzasnęła drzwiami, więc najprawdopodobniej również nie miała zbyt udanego dnia.

Usłyszałem jak idzie w stronę łazienki. Zobaczyłem jej cień na szybie, a później usłyszałem rozdrażniony ton głosu mojej matki.

– Słyszałam o czym rozmawiali twoi koledzy – oznajmiła mi chłodno. Uniosłem brwi.  Kto o tym nie słyszał?

– I?

– I nigdzie nie idziesz. – Wręcz warknęła. – Nie będziesz psuł nam reputacji swoimi wybrykami.

Westchnąłem ciężko. Poczułem jak ponownie wzrasta we mnie złość, ale nie chciałem drzeć kotów z własną matką. Zagryzłem wargę, zastanawiając się, co powinienem jej odpowiedzieć.

– I tak nie mam zamiaru nigdzie wychodzić – odpowiedziałem, siląc się na spokojny ton.

Prychnęła, nie kryjąc się z tym specjalnie. Chciała pokazać, że to ona mną rządzi.

– I masz szczęście – rzuciła, po czym zniknęła z pola mojego widzenia. Nie wiem czy odeszła po prostu od drzwi i czekała na moją reakcję, ale ja starałem się ją po prostu zignorować.

W porządku. Mam lepszą wymówkę niż opieka nad ojcem. Niech sobie ta okropna kobieta myśli, że to od niej zależy co robię.

Sięgając po ręcznik, poczułem żal, że moja własna matka martwi się bardziej reputacją rodziny niż samopoczuciem swojego dziecka. Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji było to, że nie musiałem iść na to bzdurne przyjęcie… Choć, rzecz jasna, irytowało mnie, że ta kobieta próbuje kierować moim życiem. Teraz po prostu miałem wymówkę, innym razem mogę ją zignorować, a ona i tak nie wyciągnie z tego konsekwencji.

Opadłem na łóżko zrezygnowany. Położyłem sobie nawet puchową poduszkę na głowę, żeby nie było słychać mojego zduszonego jęku.

Przegrałeś życie koleś – powiedziałem sobie. Ale dobrze, że masz jeszcze inne.

Zgasiłem światło i ułożyłem się wygodnie w łóżku. Była dwudziesta pierwsza, ale ja nie byłem jeszcze śpiący… przewracałem się z boku na bok, a znużenie dopadło mnie dopiero po jakimś czasie. Gdy moje powieki w końcu opadły, poczułem niebywałą ulgę.

Odczułem na sobie czyjeś spojrzenie. Uniosłem głowę i od razu dostrzegłem ślepia błyszczące czerwienią, przebijające się spomiędzy burzy czarnych loków mojego najlepszego przyjaciela.

Miguel uśmiechał się serdecznie i szedł w moją stronę z takim zadowoleniem, że nawet nie zwrócił uwagi na jego podwijającą się, czerwoną pelerynę, która w tym momencie zaczęła odkrywać jego tatuaże. Te niezwykłe ozdoby ciała ciągnęły się od barków, aż po dłonie. Ich wzór był tak nietypowy i rzadko spotykany, a przy tym hipnotyzujący w swoim wyglądzie, że niejednokrotnie nachodziła mnie ochota, aby sunąć po tych czerwonych szlaczkach palcami.

Moje serce od razu mocniej zabiło. W końcu spotkałem osobę, z którą mogłem szczerze porozmawiać i czuć się z nią dobrze. Nie przeszkadzało mi nawet, że ze swoimi długimi, puchatymi uszami i ogonem przypominał mi popularne w romansach dla nastolatków wilkołaki. W końcu obaj w krainie snów wyglądaliśmy nietypowo.

– Stęskniłeś się? – mruknąłem rozbawiony całą sytuacją. – Popraw sobie pelerynę, bo cię przewieje, Czerwony Kapturku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro