Jad

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lucas przez cały czas obsypywał mnie pytaniami, odnośnie tego, co miało miejsce około dwadzieścia minut temu. Spojrzałam na radiowóz, do którego została wsadzona przyjaciółka żony ofiary. Przyznała się do tego morderstwa, gdy Alucard spojrzał na nią swoimi czerwonymi oczami. Zwróciłam swój wzrok w kierunku Rowena, który rozmawiał w tym momencie z chłopakiem, który cały czas miał zamknięte powieki. 

Delikatnie je uchylił, po czym spojrzał w moim kierunku i się do mnie lekko uśmiechnął. Odrazu odwróciłam się w drugim kierunku, a na twarzy poczułam pieczenie. 

— Abi, odpowiesz mi w końcu na coś? — Zapytał już lekko zirytowany Lucas. 

— To jest facet, który był wczoraj w moim mieszkaniu... — Powiedziałam krótko. — Mówiłam ci, że powiedział, iż jest „wampirem”... — Spojrzałam na niego. 

— Wydaje mi się, czy ty się rumienisz? — Przyjrzał mi się. 

— Gryźnij się... — Powiedziałam w jego kierunku, a on się podejrzanie uśmiechnął. 

— Podoba ci się... — Wymruczał pod nosem, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. 

— To jest „wampir”... Ma może z ponad trzysta lat.... — Wskazałam na bruneta. 

— Dokładniej to prawie trzysta dwadzieścia osiem... — Usłyszałam za sobą, a ja odrazu się do niego odwróciłam. 

— Szczerze, to inaczej sobie wyobrażałem wampira... — Powiedział Lucas, który uważnie przyglądał się mężczyźnie. 

— Nie no, ja zwariuję... — Ruszyłam w kierunku swojego samochodu. 

— O co chodzi? — Usłyszałam za sobą Rowena. 

— Za dużo wrażeń jak na jeden dzień... W końcu tamta zapalona wariatka prawie ją postrzeliła... — Powiedział Lucas, a ja zanim znalazłam się w samochodzie, zostałam złapana za nadgarstek. 

— Mogę... — Zaczął, ale mu przerwałam. 

— Co mi zrobiłeś wczoraj w magazynie? — Zapytałam, a on spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony. 

— Nie rozumiem... — Zmarszczył brwi. 

— Wsiadaj do auta... — Zrobił jak poprosiłam, po czym na niego spojrzałam. — Od wczoraj źle się czuję we własnym ciele... Dzisiaj miałam wrażenie jakby mnie coś przyciągało... — Wyglądał na wyraźnie zaskoczonego. 

— Cholera... Musiałem ci wstrzyknąć odrobinę mojego jadu... — Podrapał się po głowie, po czym spowrotem na mnie spojrzał. — Mogę się go pozbyć, jeśli byś tego sobie życzyła... — Powiedział, a ja przeszywałam go wzrokiem. 

— Żeby się go pozbyć, musiałbyś mnie znowu ugryźć, prawda? — Odpaliłam samochód, a gdy nie usłyszałam odpowiedzi, znów na niego spojrzałam. 

— Tak... A wiem, że tego nie chcesz... — Kiwnęłam głową, po czym ruszyłam w kierunku mojego mieszkania. 

— Napewno nie w takim miejscu... — Powiedziałam, a on zwrócił na mnie wzrok wyraźnie zaskoczony. — Wszyscy się przyglądają... — Wytłumaczyłam, a on kiwnął głową, że rozumie. — Mógłbyś zapiąć pas? — Poprosiłam, a on odrazu to uczynił. 

Przez praktycznie całą drogę, żadne z nas nie odezwało się nawet jednym słowem. Jeszcze moment, a padnę. I wcale nie żartuje. Po jakimś czasie zaparkowałam pod moim blokiem, gdzie oboje wysiedliśmy. Weszliśmy do środka, a następnie wjechaliśmy windą na odpowiednie piętro. Wolałam uniknąć sytuacji, że ktoś z moich sąsiadów go zauważy. Pare sekund później znaleźliśmy się w moim mieszkaniu, i na szczęście bez żadnego problemu, w postaci sąsiada. Odetchnęłam z ulgą, kiedy tylko zamknęłam drzwi. 

— Rozgość się... — Powiedziałam, kiedy tylko weszłam do większego pomieszczenia, wcześniej zdejmując swoje obcasy. 

— Wcześniej nie miałem okazji, aby się rozejrzeć, ale masz naprawdę ładny gust, jeśli chodzi o umeblowanie i dodatki... — Skomplementował mnie, a ja oczywiście spaliłam buraka, bo średnio wiem jak powinnam zareagować. 

Kiwnęłam lekko głową w podziękowaniu, a następnie zdjęłam swoją kaburę, wyjęłam z kieszeni odznakę i klucze, po czym się do niego odwróciłam. Okazało się, że stał zaraz za mną, czym delikatnie mnie przestraszył. Nie spodziewałam się, że będzie za mną stać. Uważnie mi się przyglądał. 

— Naprawdę jesteś bardzo podobna do Camelii... — Powiedział, a ja zmarszczyłam brwi.

— Nie jestem żadną Camelią.. — Zauważyłam, a on się lekko zaśmiał. 

— Wiem... Już wiem... Camelia miała ciemniejsze włosy i sięgające do pasa, ale takie same oczy jakie masz ty... Nawet te brązowe plamki miała w tym samym miejscu... — Zaczesał swoje długie, brązowe loki do tyłu. 

— Jaka była? — Zapytałam zaciekawiona. 

Wyraźnie go zaskoczyłam swoim pytaniem, ale po chwili się uśmiechnął i lekko opuścił wzrok. 

— Odważna, nieustraszona... Zawsze chętna do pomocy... Miła... Każdego traktowała na równi ze sobą... Chciała, aby ludzie wiedzieli, że wampiry wcale nie są takie złe i straszne, za jakie je wszyscy uważają... — Gdy o niej mówił, cały czas się uśmiechał i przyglądał swojemu medalionowi, którego złapał w rękę. 

— Była... „Wampirem” ? — W porę ugryzłam się w język, aby nie powiedzieć „pijawką”. 

— Urodziła się człowiekiem... Miała słaby organizm, dlatego większość życia spędziła leżąc w łóżku... Gdy ją poznałem, zmieniłem ją... Zakochałem się w niej... — Nagle posmutniał. 

— Co się wtedy stało? — Domyślił się o co mi chodziło. 

— Coś, czego żałuję do dzisiaj... Mój ojciec wysłał mnie, żebym pokazał pisklakom, jak się poluje... Na pokarm... Chciałem je jakoś zachęcić do picia zwierzęcej krwi, tak jak ja to robiłem i jak to robiła Camelia... Nie wiedziałem, że w pobliżu znajdowała się mała, ludzka osada... Nie dałem rady ich powstrzymać, kiedy ruszyły na wioskę i wyrżnęli wszystkich... Wściekłem się i wybiłem każdego pisklaka... Gdy wróciłem do posiadłości mojego ojca... Zobaczyłem go, jak zwisał powieszony na wieży, z osikowym kołkiem w sercu i wypalonym napisem „krwiopijca” na jego piersi... Odrazu wbiegłem do zamku, ale tam... Uderzył we mnie zapach Camelii... Była w zamku... Ale jej nie znalazłem... Jej zapach urwał się na jednym z balkonów... — Zmarszczył brwi. — Szukałem jej wszędzie... Nigdzie jej nie było... — Spojrzał na mnie. 

— Przykro mi z jej powodu... — Kiwnął głową. 

— To wtedy pierwszy raz ujawnił się Abraham Van Helsig... On naprawdę istniał... — Opuściłam lekko głowę. 

Ponownie poczułam, jak robi mi się słabiej, dlatego oparłam się o blat. Złapałam się za głowę, kiedy poczułam zawroty. Dodatkowo zrobiło mi się strasznie duszno i delikatnie dwoiło mi się w oczach. 

— Wszystko ok? — Zapytał, a przy tym położył mi dłoń na przedramieniu. 

Po moim ciele przeszedł dreszcz, a przy styknięciu się z jego skórą, zrobiło mi się odrazu lepiej. Nie rozumiem, co się właśnie stało? Spojrzałam na niego, a on się delikatnie do mnie uśmiechnął. 

— Chyba pora, żeby... — Przerwałam mu. 

— Po prostu pozbądź się tego jadu czy czegoś z mojego ciała... — Powiedziałam lekko zirytowana, bo naprawdę nienawidzę, kiedy ktoś się o mnie za bardzo martwi. 

— Zgoda... Odchyl lekko głowę w lewą stronę... — Zrobiłam jak kazał, a on sie do mnie przybliżył.

Był blisko. Bardzo blisko. Czułam jego oddech na mojej skórze, a przez tę bliskość piekła mnie cała twarz. Jęknęłam cicho z bólu, kiedy to jego kły zatopiły się nagle w mojej szyi. Nie trwał on jednak długo, bo po chwili znowu poczułam to uczucie co dzień wcześniej. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym moim ciele, kiedy jego prawa ręka zawędrowała na moją talię, którą owinął swoim ramieniem. Drugą natomiast poczułam na mojej dłoni, którą ścisnął. 

Po paru sekundach mojego wzdychania z przyjemności, ponownie, jak dzień wcześniej nogi się pode mną ugięły, a przy tym zaczęłam tracić przytomność. 

— Abigail? — Ostatnie co wtedy usłyszałam, to jego melodyjny głos, który w tym momencie był przesiąknięty strachem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro