Kocham cię, Alucard

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

‡Alucard‡

Abigail runęła do tyłu, ale natychmiast ją złapałem, dzięki swojej szybkości. Moje rany powoli zaczynają się zasklepiać, dzięki czemu taki ruch nie był dla mnie problemem. Mocno ją trzymałem w ramionach, kiedy widziałem jak z ran wycieka ogromna ilość krwi. W tym samym momencie usłyszałem głośny huk, spowodowany tym, że jej ojciec upuścił broń na ziemię. 

— Nie, nie, nie... Abigail... — Zacząłem panikować. 

Ledwo trzymała otwarte oczy. 

— Nie zamykaj oczu... Rozumiesz? Nie możesz mnie zostawić... — Położyłem jej prawą dłoń na policzku. 

Po chwili obok naszej dwójki znalazł się Lucas, który był równie spanikowany, co ja. 

— Abi... — W jego oczach byłem w stanie dostrzec łzy. 

Kątem oka byłem w stanie zobaczyć, jak jej ojciec chciał podejść, ale Rowen zagrodził mu drogę. Jednak gdy chciał zrobić krok, ugięły się pod nim kolana, przez co upadł na nie. W tym momencie zobaczyłem, jak blondynka podniosła delikatnie dłoń, za którą odrazu złapałam. Przyłożyłem ją do swojego policzka, a ona go delikatnie pogładziła kciukiem. 

— W końcu to ja ciebie uratowałam, a nie ty mnie... — Miała zachrypnięty głos. 

Uśmiechnęła się lekko, a w kącikach jej ust widziałem zbierającą się krew. Gdy to zobaczyłem, poczułem łzy spływające po moich policzkach. 

— Nic nie mów... — Powiedziałem cicho, a moje łzy opadły na materiał szalika. 

W jej oczach powoli zaczyna znikać blask. Kolor jej tęczówek, które imitują barwę błękitnego topazu, zaczynają lekko blednąć. Oddech był coraz słabszy i już urywany. W tym momencie zobaczyłem w kącikach jej oczu łzy. Cera stała się o wiele bardziej bledsza niż zazwyczaj. Z jej twarzy zniknęły rumieńce, usta stały się sine, a temperatura jej ciała spadła o kilka stopni. 

— Abigail, proszę... Nie możesz... Trzysta lat temu straciłem Camelię.... Nie mogę stracić jeszcze ciebie... — Już całkiem pękłem, a z moich oczu popłynęły kolejne łzy, które teraz spływały jedna za drugą. 

— On jej nie uwiódł... — Usłyszałem szept ojca Abigail. 

— To jest prawdziwa miłość.... — Dodał jej dziadek. 

W tej chwili poczułem, jak jej dłoń delikatnie przesuwa się po moim policzku. Spojrzałem na nią, a jej powieki coraz bardziej się zamykały. Plama na jej białym swetrze zajęła go prawie całego, przez co był teraz krwiście czerwony. 

— Abigail... Nie... — Wychrypiałem cicho. 

— Kocham cię, Alucard... — Uśmiechnęła się, a w kolejnej chwili jej dłoń wyślizgnęła się z mojej i upadła bezwładnie na ziemię. 

Po jej policzkach spłynęły łzy, a oczy zaraz po tym zamknęły się na zawsze. Abigail, nie możesz umrzeć. Przytuliłem ją i już całkowicie pękłem. To już chyba moje przekleństwo. Wieczna samotność. Ponownie jak za pstryknięciem palcami, całe moje szczęście znika. Już nie będę mieć okazji, aby zobaczyć i utonąć w jej błękitnych oczach. Aby zobaczyć jej uśmiech. Usłyszeć jej śmiech. Aby dotknąć jej ciepłej skóry, czy pocałować jej usta. 

— Abi... — Odezwał się cicho Lucas. 

W tym momencie usłyszałam głos, ale nie byłem w stanie go rozpoznać. To było wspomnienie szatyna. 

Ej! Zostawcie go! — To chyba Abigail, kiedy była mała. 

Pobiegła w kierunku trzech chłopaków, którzy dokuczali czwartemu. Miał jasne brązowe włosy i zielone oczy. Na nosie miał okulary. To musi być Lucas. 

Powiedziałam, zostawcie go! — Uderzyła jednego zamachując się przy tym plecakiem. 

Upadł na ziemię, a ona podbiegła do drugiego, którego kopnęła w zgięcie kolana, przez co upadł na ziemię. Następnie go uderzyła z otwartej dłoni i ruszyła do trzeciego, który już trząsł się ze strachu. Podeszła do niego i złapała za włosy, za które pociągnęła. 

Jak chcecie z kimś zaczynać, to wybierzcie równego przeciwnika! — Zrobiła mu jeżyka. 

Gdy go puściła, razem z pozostałą dwójką dzieciaków uciekł. Odwróciła się do Lucasa, który już zbierał wszystkie swoje rzeczy. Podniosła piórnik, który leżał w trawie, po czym podeszła do niego i podała mu go. 

Nic ci nie zrobili? — Zapytała, kiedy oddawała mu przedmiot. 

Nie... — Pokręcił głową i odebrał materiałowy schowek. 

Jestem Abigail... — Wyciągnęła do niego prawą rękę. 

... Abi? A! Wy....wybacz.... Nie chciałem.... — Dokładnie się jej przyjrzał, ale już po chwili się speszył i opuścił wzrok. 

Zaśmiała się cicho, a następnie pomogła mu wstać. Po chwili ruszyli gdzieś razem. 

Od tego zaczęła się ich przyjaźń. 

— Alucard... — Podniosłem wzrok na szatyna. — Jesteś wampirem, więc proszę... — Po jego twarzy spłynęły łzy. 

Przyglądałem mu się przez chwilę, aż w końcu wydusił z siebie to, o co chcę mnie poprosić. 

— ... Zmień ją... — Powiedział, a ja spojrzałem na blondynkę. 

Dam, dam, dam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro