🍅Urodziny po włosku🍝

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

🍅🍅🍅🍅🍅

- Lovino słońce moje! - Ten idiota jak zwykle nie daje mi spokoju. Jest jeszcze wcześnie. Chcę spać. - Wstawaj!!! Już po jedenastej.

Podchodzi do mnie i ściąga ze mnie cieplutką kołdrę.

- Daj spać debilu. Dopiero słońce wstało. - próbuję naciągnąć na siebie kołdrę z powrotem. - Zrób lepiej śniadanie.

- Jak sobie życzysz mi corazón. - i sobie poszedł. Razem z kołdrą. Idiota. Przynajmniej będę miał śniadanko.

Ugh chyba trzeba się ruszyć.

Wstałem z łóżka i założyłem szybko bluzę Antka. Przecież nie będę chodził po domu w samych bokserkach.

🍝🍝🍝🍝🍝

- Schätzchen. - słyszę głos Doitsu. Ugh chyba muszę otworzyć oczy... znaczy, i tak tego nie zrobię. - Pora wstawać.

- Aleeee jest jeszcze wcześnie! - wymruczałem. Jak kot! Kocham kotki! Są urocze jak Doitsu gdy jest uke, a, że on zazwyczaj nim jest, to... ekhem... Tak słodko się wtedy rumieni! To smutne, że wszyscy myślą, że to on jest na górze, a wcale tak nie jest! Czuję się... pominięty!

- Ta.. wcześnie. - Ludzio przeczesał włosy palcami. - Jest prawie wpół do dwunastej.

- I JESZCZE MNIE NIE ZBUDZIŁEŚ!? - zawołałem zdziwiony, zrywając się z łóżka. - A trening!? Nie, że mi przeszkadza, że go nie ma, bo mi nie przeszkadza, ale, Doitsu, czy ty się dobrze czujesz?

Wyciągnąłem rękę w kierunku jego czoła, by sprawdzić, czy nie ma przypadkiem temperatury. Jednak jego czoło było chłodne.

- Ja, Feli. - Ludwig delikatnie się uśmiechnął. - Dobrze się czuję.

- JAK TO CZUJESZ SIĘ DOBRZE JAK SIĘ UŚMIECHASZ!? - usłyszałem głos... Gilberta? Tak. To był on. Wyleciał z szafy jak oparzony. Potknął się o... sam nie wiem, o co i wywrucił na podłogę. Nie ma to jak idealne wejście, w idealnym czasie.

- Co ty zum Teufel tutaj robisz!? - zapytał mój jeszcze nie mąż swojego kochanego braciszka.

- Ja tylko.. no ten... - Gilbert próbował zebrać słowa. - Ja tylko was podglądałem z kamerą w pogotowiu, jakbyście mieli zamiar robić ciekawe rzeczy. Takie, wiecie osiemnaście plus.

- I ty jesteś moim STARSZYM bratem, który mnie wychował. - Wstchnął załamany blondyn.

- Ksesese~ wiem, że każdy by chciał tak zaglibistego brata jak ja!

Ja tylko siedziałem i patrzyłem z uśmiechem na tą sytuację. Wszyscy się zastanawiają, jak to możliwe, że ja widzę z zamkniętymi oczami. A odpowiedź jest prosta. Ja nie widzę.

Znaczy widzę. Tylko jak mam zamknięte oczy, to nie widzę. Bo przecież tak się nie da. Serio. Ja wiem, że jestem cudowny, ale nawet ja tego nie potrafię. Moim sekretem jest bardzo mocne mrużenie oczu, a przez gęste i dość długie rzęsy, wydaje się, że moje śliczne złote oczka są zamknięte.

- Nie ważne. - Ludwig delikatnie łapie moją dłoń i pomaga mi zejść z łóżka. - Wypad Gilbert, bo śmierdzi tu kostnicą. Feli ubierz się, a ja pójdę zrobić śniadanie.

Pokiwałem głową na potwierdzenie i odprowadziłem braci wzrokiem.

🍅🍅🍅🍅🍅

Wszedłem do kuchni. Na blacie siedział ten idiota Spejn i machał nogami jak mała dziewczynka. Rozmawiał z kimś przez telefon. Kiedy zauważył, że wszedłem, pożegnał się i rozłączył.

- Miałeś zrobić śniadanie idioto! - założyłem ręce na wysokości klatki piersiowej i zrobiłem obrażoną minę.

- Sí, sí. - Westchnął i zeskoczył z blatu. - Awww~ wyglądasz uroczo, kiedy chodzisz w mojej bluzie Loviś~

Podszedł do mnie i objął mnie w talii. Poczułem, że moja twarz staje się czerwona. CZEMU JA!? Feliciano nigdy się nie rumieni! To niesprawiedliwe!

- Nie jestem uroczy tylko głodny! - przygryzłem policzek. Niech wie, że mam focha.

- Więc... mam propozycję. Idź do pokoju i ściągnij bluzę...

- NIE MAM ZAMIARU SIĘ TERAZ Z TOBĄ PIEPRZYĆ IDIOTO! JESTEM GŁODNY! - odwróciłem się, co nie poskutkowało. Tosiek z powrotem odwrócił mnie w swoją stronę.

- A jednak o tym pomyślałeś! - powiedział wesoło z cudownym uśmiechem, który w tym momencie mam ochotę zedrzeć z jego ślicznej buźki. - Wiesz jak to mówią, głodnemu zawsze chleb na myśli.

- Zamknij się już! - tupnąłem nogą próbując go uciszyć. Czemu hiszpanie są tacy głośni i ruchliwi?

- Nie dałeś mi skończyć. Chodziło mi o to, że przygotowałem ci ubranie na dzisiaj. Wisi na szafie.

- A jaka to różnica co ubiorę deficiente!

- Oj nooo proszeeeee~ postarałem się! - przytulił mnie do siebie.

- Wszystko, tylko już mnie puść!!! - zawołałem próbując się wyrwać. Ten idiota mnie kiedyś udusi.

- Wszystko? - zapytał Tosiek. Jego twarz jakby zmieniła wyraz. Niby nadal był uśmiech, ale teraz kojarzył mi się on z czasami, gdy Hiszpania był jeszcze piratem.

- Ja pójdę się ubrać. - mruknąłem wyślizgając się z jego rąk.

- Jak dla mnie możesz chodzić nawet bez ubrań. - usłyszałem za sobą wesoły głos.

🍝🍝🍝🍝🍝

- Ve~ Doitsu. - Popatrzyłem na mężczyznę za kierownicą.

- Tak Włochy? - krótka odpowiedź. Powiedziana tak sztywno, że już bardziej się nie da.

- Gdzie jedziemy??? - pytam bawiąc się jego włosami, co pewnie go irytuje, ale trudno. Jeśli kocha, to wytrzyma.

- Zobaczysz jak będziemy na miejscu. - odpowiedział ignorując moje poczynania.

Odpiąłem pasy i położyłem się na kolana Niemiec.

- Nuuudziiii mi się~ - wyjęczałem. - Długo jeszcze????

Ja serio nie mam pojęcia, jak on ze mną daje radę wytrzymać. Szczerze go za to podziwiam. Ja bym nie dał rady z kimś takim. Starczy, że muszę wytrzymywać z samym sobą.

- Jeszcze tylko kilka minut. - odpowiedział spokojnie.

- Kilka to znaczy ile??? - pytam dalej. Bo kto pyta nie błądzi. Chociaż... aktualnie nie mam gdzie zabłądzić. No chyba, że w oczach Ludwiga. Są piękne. Jak bezchmurne niebo.

I w tym momencie naszła mnie ochota na pocałowanie Szwaba. A, że ja zawsze spełniam swoje zachcianki, to podniosłem się delikatnie i musnąłem usta Niemiec.

Och. Uroczo! Zarumienił się. No Doitsu~ nie udawaj twardego Niemca, który bezdusznie mordował miliony ludzi. Spójrz na mnie, a nie ciągle patrzysz na tą drogę. Chcę atencji!!!

🍅🍅🍅🍅🍅

- Gdzie ty mnie ciągniesz głupku!? - Antonio trzyma mnie za rączkę i jak jej zaraz nie puści to mu się dostanie.

- Zobaczysz! - powiedział z uśmiechem i wsiadł na motor.

- O NIE! Ja nie jadę z tobą żadnym motorem. - mówię stanowczo. Chociaż w sumie, to lubię z nim na nim jeździć, bo bezkarnie mogę go przytulać i co najważniejsze, mam niepodważalną wymówkę.

- No pomidorku~ tak będzie dużo szybciej. - Dobra, przekonany byłem już na początku, ale niech będzie. Nie chcę więcej powodów.

- Ugh. Niech ci będzie idioto. - mruknąłem i usiadłem za nim mocno wtulając się w jego plecy.

Dojechaliśmy na miejsce. Nic specjalnego. Stromy klif nad brzegiem morza. A jednak, ma to swój urok. Antonio podszedł do brzegu. Serce zabiło mi szybciej. Co on zamierza? Chyba nie skoczy, prawda?

- Antek! - szybko podbiegłem do niego łapiąc jego dłoń. O BOŻE JAK WYSOKO. JA TU UMRĘ.

Antonio odwrócił się w moją stronę, tak, że teraz stał przodem do mnie. Położył dłoń na moim policzku i spojrzał w moje oczy.

- Feliz cumpleaños cariño. - Przysunął swoją twarz tak blisko mojej, że dzieliły nas tylko milimetry. Moje serce nie umiało się zdecydować, czy ma przestać bić, czy przyśpieszyć tępo.

- NIESPODZIANKAAAAAA~!!!!!! - wyskoczył Gilbert z krzaków. Miał na sobie czapeczkę urodzinową, a w rękach trzymał tort.

Odruchowo machnąłem moją cudowną rączką i przez przypadek dałem Tośkowi z liścia. Cóż... jego wina. W sumie nie wiem, co zrobił, ale na pewno jest winny. Należało mu się.

- Ałć. - jęknął i popatrzył z mordem w oczach na karalucha.

- A gdzie reszta? - zapytał Gilbert rozglądając się naokoło.

- Ugh! Tyle ci tłumaczyłem, że pocałuję Lovino i dopiero wtedy wyskoczycie!

- Och, Antonio, nie złość się na naszego niedorozwiniętego przyjaciela. - powiedział Francja, wychodząc zza drzewa. W jego ślady poszli inni.

- Miałeś na myśli ZAGLIBISTEGO. - poprawił blondyna albinos.

- Tak, tak... - westchnął Francis.

- Właśnie! - Prusak jakby sobie nagle o czymś przypomniał. - A gdzie mój niezaglibisty brat i jego uroczy chłopak? Też mieli tu przyjść.

Antonio dopiero się zorienował, że ich nie ma.

- Ugh! Miały być idealne urodziny Włoszków, a tu jak zwykle wszystko poszło nie tak. - Załamał się Tonio.

- No, weź się tak nie smuć. - powiedziałem. Nie lubię, kiedy się nie uśmiecha. - Jak dla mnie jest idealnie.

- Naprawdę? - Antek podniusł głowę i popatrzył na mnie z nadzieją w jego zielonych oczach.

- Tak idioto. - w odpowiedzi momentalnie się uśmiechnął i złączył nasze usta w pocałunku.

I wszystko fajnie, ale ludzie na nas patrzą. Pewnie wyglądam jak pomidor.

🍝🍝🍝🍝🍝

- Doitsu! - powiedziałem nagle. - zatrzymaj się.

- Coś się stało? - w jego głosie usłyszałem nutkę troski.

- Po prostu zjedź na pobocze i się zatrzymaj. - jechaliśmy jakąś leśną drogą, więc nie powinno być z tym problemu.

- No dobrze. - zjechał na bok i zatrzymał samochód. Popatrzył na mnie pytająco.

Wstałem z mojego miejsca i usiadłem blondynowi na kolana przodem do niego. Uśmiechnąłem się i złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. Całowaliśmy się tak dobre siedem minut. Zacząłem rozpinać guziki koszuli Ludwiga, oczywiście nie rozłączając naszych ust.

- Spóźnimy się. - powiedział Ludwig ledwo łapiąc oddech, gdy zabrakło nam tlenu i siłą rzeczy się od siebie oderwaliśmy.

- Trudno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro