Koperta czwarta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po skończeniu rozmowy z Nishinoyą, Daichi nie odprowadził go pod klasę, a do gabinetu pielęgniarki, żeby libero mógł odrobinę uspokoić po swoim ataku płaczem. Podarował mu wsparcie, ale czy było ono odpowiednie?

Gdy Daichi miał już pewność, że Nishinoya jest w dobrych rękach, kapitan postanowił opuścić salę, wracając na rozpoczynające się lekcje. Trzecioklasista nie spodziewał się, że tuż przy drzwiach zobaczy Kageyamę. Zachowywał się dość dziwnie oraz podejżanie. Sawamura był od momentu ich drużynowej rozmowy zły na rozgrywającego za jego zachowanie, dlatego zwyczajnie go ominął. Był pewien, że młodszy się nawet nie odezwie.

- Czy z Nishinoyą-san... wszystko dobrze? - zapytał czarnowłosy, kiedy kapitan odszedł od niego na co najmniej dwa metry. Sawamura spojrzał na niego, zastanawiając się, co takiego siedzi Kageyamie w głowie.

- Raczej tak, ale pewnie wróci do domu.

- Rozumiem... No więc... Ja... trochę was podsłuchiwałem... Czy... nie jest za późno, by prosić o chwilę na rozmowę...?

Trzecioklasista zamrugał kilkukrotnie, dokładnie analizując słowa Kageyamy. Nie spodziewał się po nim takiego ruchu, w ogóle wymazał już go z pamięci. Mimo to, cieszył się. Jego słowa zaczynają docierać do większej ilości osób, co za jakiś czas sprawi powrót do normalności. Jeszcze nie jest na to czas, ale niedługo na pewno nadejdzie. Wystarczy cierpliwie na niego czekać.

× × ×

Kageyama częściowo obwiniał się za śmierć Sugi niemal tak samo, jak Nishinoya, ale z zupełnie innego powodu. On miał sobie za złe, że odebrał starszemu stałe miejsce w drużynie. Niby błahostka, a jednak potrafi dokuczyć. Ich rozmowa była krótka lecz treściwa. Pierwszoklasista musiał się czegoś po niej nauczyć i oby wyszło mu to na dobre.

W tym momencie była noc. Cały dom Daichiego poszedł spać, tylko on siedział ostatkami sił przy biurku i od kilku minut patrzył się na kopertę z zielonego pudełka. Miała numer czwarty, co znaczyło, że przedostatni. Sama wizja przeczytania piątego wydawała mu się pesymistyczna, nie wiedział przecież, czy to przypadkiem nie on był powodem śmierci Sugi. On dostał te koperty, więc musiało to coś oznaczać. Ale... tak naprawdę, co? Te wszystkie opowieści miały na celu mu coś uświadomić? Pokazać mu, jak bolesne potrafi być cudze życie? Od samego początku wyglądało to dziwacznie...

>Raz z mojego okna zobaczyłem spadającą gwiazdę. Zamiast prosić o coś dla siebie, pierwszym, co przyszło mi do głowy byłeś Ty. Zażyczyłem sobie czegoś dla Ciebie, ponieważ ja niczego nie potrzebowałem. Miałem nadzieję, że w przyszłości skorzystasz z tego życzenia.

Zastanawiające jest, czy gdybyś Ty coś takiego zobaczył, zrobiłbyś dla mnie to samo? Nie, żeby było to coś wielkiego, ale... Byłoby mi miło, gdyby takie życzenie do mnie trafiło.<

Sawamura wyobraził sobie spadającą gwiazdę. To oczywiste i trochę samolubne, ale kapitan Karasuno najpewniej najpierw pomyślał by o sobie. Jest wiele rzeczy, których chce i potrzebuje. Gdyby jednak wiedział, że mógłby tym gestem uratować Sugę, zrobiłby to bez zawahania.

>Gdybym nie miał serca, ciekawe co mogłoby je zastąpić. Wata? Może cukierek? Głupstwa piszę, przecież wtedy bym nie żył.

A może ja nie mam serca, tylko coś, co je przypomina?<

To były bzdury. Suga miał serce i to najbardziej życzliwe, jakie Daichi polubił. Do tej pory ma w pamięci ich wszystkie miłe chwile. Nigdy ich nie zapomni, bo gdyby to zrobił, coś by w nim pękło. Dlaczego nachodziło to jego myśli bez konkretnego powodu? Nie wiedział, tak samo jak tego, czemu czytanie tych listów sprawia mu taki ból.

>Może dwa lub trzy dni po zdarzeniu z kamieniem, Michimiya poprosiła mnie o rozmowę. Na początku myślałem, że znów pragnie zapytać mnie o więcej rzeczy na Twój temat. Miałem jej odmówić i się zbłaźnić? Nie chciałem tego, ale zbyt mocno nalegała. Poszliśmy razem na schody przy dachu, chociaż sam dach był otwarty.

Od samego początku myślałem o Tobie oraz o rzeczach, które mogłbym jej przyswoić. Czułem się w tym momencie, jak nauczyciel, nauczający dziecko czegoś nowego. Nie było to złe uczucie, jednak nie potrafiłem przyzwyczaić się do nauczania akurat Michimiyi. W pewnym sensie wiedziałem dlaczego.

Gdy dotarliśmy na miejsce, dziewczyna nie owijała w bawełnę. Prosto z mostu zapytała, czy to ja wtedy rzuciłem w nią kamieniem.

Chciałem od niej uciec. Nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy, ale z drugiej strony kłamstwo ma krótkie nogi i kiedyś ona się o tym dowie.

Poczucie winy wewnątrz mnie wzrosło z chwilą wypowiedzenia tego okropnego kłamstwa. I wiesz co? Ona zbyt łatwo mi uwierzyła.

Michimiya zaufała moim kłamstwom. Czułem się brudny. Nie chciałbyś po czymś takim mnie dotykać, prawda? Ja też nie. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że w czasie powrotu o mało co nie zepchnąłem Yui z tych schodów. Chciałem to zrobić specjalnie.

Tego dnia postanowiłem, że niedługo umrę.<

Na papier zaczęły powoli zlatywać łzy, kapiące z policzków Daichiego. Ostatnie zdanie było okropne, licealista nie mógł uwierzyć, że było to zaplanowane z góry. Suga zbyt łatwo dał sobie przegrać, gdyby ktoś wcześniej mógł to zauważyć...

On mógł to wcześniej zauważyć.

Mógł zapytać, jak się czuje, czy wszystko okej...

Nie zrobił tego.

A teraz cierpi z powodu jego odejścia.

- Ja go wtedy musiałem... - nie dokończył, ponieważ głos zbyt bardzo mu się łamał. Wiedział już, co to wszystko musiało znaczyć. Czemu on jako jedyny był wspomniany na niemal wszystkich listach? Ponieważ Suga zaczął powoli zakochiwać się w kapitanie... i także na odwrót. To było naprawdę makabryczne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro