fiołki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kamil czuł dwie rzeczy, których był pewien, gdy patrzył na Beniamina. Bał się, ale też jednocześnie coś kusiło go w niebotycznie szerokim uśmiechu, pełnym nieidealnych zębów, śmiechu donośnym jak wybijane o świcie szklanki oraz oczach błyszczących jak promienie słońca, umykające z sitowia ku słodkiej wodzie. Praktycznie wychował się na jachtach i fakt, że Beniamin go po prostu irytował, przychodził do niego tak naturalnie, jak wiatr do żagla.

Oboje mieli ciemnobrązowe włosy i niebiesko-zielone oczy, ale na tym kończyły się podobieństwa między nimi. Rok wcześniej Beniamin wydawał się wszystkim uroczym czternastolatkiem, który swoją łagodną aurą uszczęśliwiał wszystkich. Co więc stało się z tym nieskazitelnym chłopcem? Kiedy nauczył się zaciągać papierosami w sposób tak ponętny, że można to było oglądać jak film w kinie? Kiedy wyrosły mu rogi i dlaczego, do cholery jasnej, podobało się to wszystkim wokół?

Beń pokazał swoje prawdziwe, podłe oblicze i okazał się wredny, nadpobudliwy i zbyt pewny siebie. Po prostu zachowywał się jak idiota, dokuczając starszemu Kamilowi, pasjonacie w okularach, który już miał za sobą zbyt wiele. Żałował, że nie wybrał innego turnusu. Chciał tak bardzo odpocząć, uciec od tego oszołoma, przez którego popełniał błędy, zaliczał karniaki i reprymendy od KWŻ-eta*.

Beniamin mówił nowym kursantom, że to skrót od Krwisty Wyciskacz Życia, co bardzo wszystkich bawiło. Tak mówili, że Beń to śmieszny gość, ale nie mieli o nim zielonego pojęcia. Gdy grupa rekreacyjna szła do portu się zabawić, natychmiast otaczał się wiankiem głodnych tego lepkiego, romantycznego głosu dziewcząt, zgrywając przy nich szarmanckiego wrażliwca, który kocha poezję i muzykę. Rzygać się od tych słodyczy chciało, a nie dawał Kamilowi spokoju, ciągle wzniecając między nimi jakieś kłótnie.

— Boże, jakie z ciebie dziecko.

— Z ciebie nie lepsze, panie dorosły. No pokaż, jaki jesteś mądry.

Znowu się szarpali. Ludzie kazali im to załatwić, więc odeszli od grupy. Zaraz obok portu wznosiło się wzgórze porośnięte jodłami, a na jego szczycie, spomiędzy gałęzi, przenikało ciepłe światło jakiejś restauracji, skąd nawet tu na dole można było poczuć zapach smażonych ryb i usłyszeć brzmiące rytmicznie nuty jazzu. W otoczeniu drzew, gwar szant i pijackich rozmów, do których przywykli, stawał się przytłumiony.

— Zwolnij. Gdzie tak biegniesz, co? I tak nie uciekniesz — powiedział Beniamin, niby na żarty, choć brzmiał, jakby naprawdę planował pobić się ze Szkarłatem.

— Zamknij się w końcu — wywarczał Kamil przez zaciśnięte zęby.

Szedł coraz szybciej, wbijając stopy w ziemię tak mocno, że drżała. Spiął się cały, czując, jak łzy zbierają się gdzieś pod jego powiekami. Wydał z siebie dziwny, wściekły i na dodatek pełen irytacji ryk i zaczął machać rękami, żeby móc znaleźć cokolwiek, co mógłby uderzyć. Zanim to jednak nastąpiło, znalazł go Beniamin i nagle oboje stracili grunt pod nogami.

Stracili kontakt ze światem. Teraz nie widzieli już zupełnie nic, nic też nie słyszeli, nie czuli. Za wyjątkiem dwóch dłoni splecionych ze sobą tak idealnie, że Beniaminowi przeszło przez myśl, że to odkrycie może być zakazane.

Zbiegli ze stromego zbocza, opierając się na sobie, gdy piach uciekał im spod nóg. Przeskakiwali nad zdradliwymi korzeniami i krzyczeli, wzmacniając uścisk.

Ziemia znów stała się płaska i oboje upadli na mokry piach, w końcu odzyskując kontrolę nad swoimi ciałami. Kamil poczuł na policzku ciepłą wodę zamulonego jeziora i machnął ręką, by wydobyć ze swoich włosów odpadki i kawałki roślin. Beniamin odchrząknął i zaśmiał się krótko, po czym przysunął się do wyższego chłopaka.

— Nic ci nie jest? — zapytał go młodszy, starając się odnaleźć spojrzenie Kamila.

— Nienawidzę cię, Błękit. Zgubiłem okulary, i telefon, i ciekawi mnie...

W ramionach Kamila było zaskakująco ciepło. Beniamin zamknął oczy i wciągnął w płuca zapach potu, błota i Mazur.

— Przepraszam. Czy tobie też wydaje się to bardzo niepoprawne i dziwne? Z drugiej strony nie mam pojęcia dlaczego, ale...

Kamil czuł to samo. Jego serce biło bardzo szybko, a w głowie wirowały w szaleńczym pląsie tysiące uczuć i myśli. Policzki Beniamina są mokre i zimne. Usta Beniamina są mokre i zimne. Beniamin nie zamyka oczu, gdy się całują, ale Kamil musi to zrobić, bo inaczej nie wytrzymałby tak wielkiego napięcia. Jeszcze nigdy nie przeżył czegoś tak upokarzającego. Czy ten chłopak czuł to samo? Beniamin go odpycha i wzdycha ciężko. Wciąż czuł jak miękkie były w dotyku krótkie loki Kamila.

— Musimy znaleźć drogę powrotną i twoje rzeczy...

— Poczekaj jeszcze chwilę.

Beniamin zawahał się. Zdał sobie sprawę, że wciąż nie puścił dłoni Kamila i postanowił uczynić to teraz. Kamil nie pozwolił na to, już doskonale wiedząc, że nie ucieknie od tego fiołkowego uczucia, które oplotło jego serce.


___
* - kierownik wychowania żeglarskiego lub kierownik wioski żeglarskiej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro