2️⃣ 9. Jakieś ostatnie życzenie?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzy dni później

Adrian

Minęły trzy pieprzone dni i ani śladu Igora. Niby policja robiła wszystko, co w ich mocy, my z chłopakami także próbowaliśmy znaleźć jakikolwiek ślad chłopaka. Niestety, nasze starania okazywały się być daremne. Nigdzie go nie było, nikt nie miał z nim żadnego kontaktu. Jakby zapadł się pod ziemię.

W ostatnim czasie byłem istnym kłębkiem nerwów, co zdecydowanie odbijało się na Angeli. Praktycznie cały czas się kłóciliśmy. Głównie chodziło o Igora. Nie rozumiałem, dlaczego ona tak bardzo go nienawidzi.

Wyjąłem z kieszeni dzwoniący telefon. Zawahałem się, widząc nieznany mi numer. Po chwili jednak westchnąłem głośno, akceptując połączenie.

— Halo? — rzuciłem do słuchawki, jednocześnie poszukując kluczyków w schowku.

A... Adrian? — usłyszałem słaby, zachrypnięty głos, na dźwięk którego, zszokowany wyprostowałem się na fotelu. 

— Igor?!

Igor

Odkąd porwali mnie i Kubę, nic się nie zmieniło. Olek przychodził co kilka godzin ze swoimi "gorylami" i zmuszał mnie do ćpania, grożąc, że zrobi coś chłopcu. Narkotyki działały na mnie w okropny sposób. Wszystko mnie bolało, nie miałem nawet siły, aby ustać na własnych nogach.

— Zastanawiam się, czy od razu cię zabić, czy poczekać aż sam zdechniesz — rzucił Olek, wchodząc do pomieszczenia. Na dźwięk jego głosu Kuba zaczął przeraźliwie płakać. Przytuliłem go mocno,  próbując jakoś uspokoić. — Ale chyba jeszcze trochę cię przetrzymam.

Zdjął bluzę i rzucił ją na stół. Następnie podszedł do mnie i zabrał mi dziecko, na co chłopiec zaczął płakać jeszcze bardziej.

— Mam dla ciebie coś mocniejszego — podał dziecko jednemu z facetów i ukucnął przede mną ze strzykawką w dłoni. Nie miałem siły się sprzeciwić, kiedy wbijał igłę w moją skórę. Siedziałem, pozwalając robić mu to, na co miał ochotę.

Śmiejąc się szyderczo, rzucił pustą już strzykawkę na ziemię, patrząc na mnie z pogardą. Widziałem, jak wielką radość sprawia mu moje cierpienie. 

Po chwili cała grupa opuściła pomieszczenie, zostawiając mnie samego z chłopcem, który natychmiast podszedł do mnie, a łzy obficie spływały po jego policzkach. Przytuliłem go mocno, ledwie powstrzymując się przed tym, aby nie stracić przytomności. Nie wiedziałem, co było w tej strzykawce, jednak byłem pewien, że było to coś mocnego.

Kątem oka dostrzegłem leżącą na stole bluzę Olka. Bez większego namysłu, ruszyłem na czworaka w tamtym kierunku, jedną dłonią opierając się o ścianę. Kiedy po przeszukaniu bluzy, dostrzegłem w jednej z kieszeni chłopaka czarny telefon, na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Może jednak jeszcze nie wszystko stracone...

Pośpiesznie wystukałem na klawiaturze odpowiednie cyferki tworzące numer Adriana. Po kilku sygnałach mogłem już usłyszeć głos chłopaka.

Halo?

— A... Adrian? — spytałem niepewnie, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. 

Igor?! Jezus, Maria, ty żyjesz! Gdzie jesteś?!  — spytał spanikowany. 

— Nie wiem. Wygląda to na jakiś magazyn — mruknąłem.  Oparłem się o ścianę, czując nieprzyjemne zawroty głowy.

Coś jeszcze? Coś, co pomoże nam cię znaleźć?!

— Idź na policję... Namierzcie telefon — wyszeptałem. Nie miałem nawet siły, aby mówić głośniej.

Serce zaczęło mi walić, kiedy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Natychmiast rzuciłem komórkę pod stół, po czym przysunąłem się do chłopca, który nadal siedział w tym samym miejscu.

— Widzę, że jednak będę musiał pozbyć się ciebie szybciej — warknął szatyn, łapiąc za kołnierz mojej koszulki i siłą podnosząc mnie do góry.  — Nie wiesz, że nie wolno ruszać cudzych rzeczy?!

— Ludzi porywać też nie wolno — mruknąłem, co zostało nagrodzone intensywnym ciosem w prawy policzek. Milutko.

Splunąłem, czując w ustach metaliczny posmak. Kątem oka spojrzałem na chłopca, który płakał jeszcze bardziej, całkowicie przerażony. W tym momencie nie mogłem pozbyć się okropnego poczucia winy, to wszystko przeze mnie. Gdybym go wtedy ze sobą nie zabrał, nic by się  nie wydarzyło, a Kuba nadal byłby bezpieczny.  

— Nie zamierzam się już z tobą bawić — rzucił i popchnął mnie w kierunku swoich ludzi.

Nie miałem siły, żeby z nimi walczyć. Teraz tylko byłem w stanie osłaniać twarz przed ich ciosami, które wymierzali w moje ciało. Co, jak co, ale do najdelikatniejszych nie należeli.

Po chwili jednak odsunęli się ode mnie, a ich miejsce zajął Olek, obracając coś między palcami. Otworzyłem szerzej oczy, rozpoznając w przedmiocie czarny pistolet. 

— To już koniec, Igor — szepnął, przystawiając pistolet do mojej piersi. — Jakieś ostatnie życzenia?

— Jedno — odparłem słabym głosem, patrząc na brata ze smutkiem. — Zmień się.

Nie zamierzałem błagać o życie. Nic by to nie dało. I tak, czy tak pisane było mi tu umrzeć. Nawet jeśli on mnie nie zastrzeli, prochy mnie wykończą. Umierałem od nich, czułem to. Czułem, że moje bolące serce powoli jest na wykończeniu. Zabijając mnie, Olek tylko mi pomoże.

— Co? —  spojrzał na mnie kompletnie zdezorientowany.

— To co słyszysz — wzruszyłem ramionami. — Nie bądź już takim skurwielem, zmień się, napraw swoje życie, póki jeszcze możesz — poprosiłem. — A teraz strzelaj. 

— WSZYSCY NA ZIEMIĘ! — w pomieszczeniu rozległ się krzyk.

Do moich uszu dobiegły dźwięki kilku strzałów. Jeden z nich był we mnie. Celny. Olek nie pudłował...

— Igor! — Borowski podszedł do mnie, natychmiast mocno mnie przytulając.— Boże, ty żyjesz... Nawet nie wiesz, jak bardzo się o ciebie martwiliśmy...

— Adi... — szepnąłem, przykładając dłoń do obficie krwawiącej rany. — J...ja przepraszam cię za wszystko.

— Cholera — zaklął, dostrzegając ranę. — Potrzebna karetka! — krzyknął do kogoś. Po chwili zdjął swoją ciemną bluzę i przycisnął do rany. — Będzie dobrze — zapewnił, uśmiechając się smutno, jednocześnie mocniej przyciskając materiał.

— Zajmij się nimi — poprosiłem, przymykając powieki. 

— Hej, patrz na mnie! —  rzucił, uderzając mój policzek. Jego głos dobiegał do mnie jakby z oddali. Nie miałem już siły, aby walczyć. Czułem się cholernie słaby, cholernie senny...

Jednak nie byłem niezniszczalny...

Adrian

— Hej, patrz na mnie! — podniosłem głos, próbując ocucić szatyna. Nie mógł umrzeć, nie teraz. To wszystko nie mogło się tak skończyć...

— Proszę się odsunąć — dobiegł mnie głos jednego z lekarzy, którzy pojawili się obok mnie.

Stanąłem z boku i tępo patrzyłem na to, jak zabierają Bugajczyka do szpitala. Bałem się. Jak cholera. Na całe szczęście chłopak jeszcze oddychał, co było bardzo dobrym znakiem.

— Adrian? — Iza podeszła bliżej, kładąc dłoń na moim ramieniu. Westchnąłem głośno, zerkając na zaniepokojoną blondynkę, trzymającą na rękach ciemnowłosego chłopca, który mocno przytulał się do jej ciała. — Co z Igorem?

— Nie wiem — wyszeptałem. — Postrzelił go. Boję się, że może...

— Przestań — przerwała mi. — Wyjdzie z tego.

Pokiwałem głową. Oby miała rację.

— Zabierają Olka do innego więzienia. Bardziej strzeżonego — oznajmiła Wiktoria, która pojawił się obok nas. — Możemy... Adrian zawieziesz mnie do szpitala? — poprosiła ze łzami w oczach.

Zgodziłem się, a po chwili wraz z dziewczyną opuściłem budynek. Na całe szczęście cały czas trzymali Igora w Warszawie, w opuszczonych magazynach we wschodniej części miasta. Gdyby był gdzieś dalej... Wtedy na pewno byłoby za późno.

Bez słowa odpaliłem samochód i ruszyliśmy w stronę szpitala. Miałem złe przeczucia...

Wiktoria

To nie może być prawda. Nie znowu. Dlaczego Igor co chwila musi być tak blisko śmierci? Dlaczego to nie może być ktoś inny?

Siedzący obok mnie Borowski wyglądał na kompletnie załamanego. Zresztą nie tylko on. Każdy był bardzo przejęty sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy, każdy strasznie martwił się o Igora. Przecież on musiał żyć...

Po kilku minutach dotarliśmy pod szpital. Bez zbędnych słów ruszyliśmy do środka. Borowski udał się do recepcji, a po chwili wrócił do mnie, informując, że Igor znajduje się na sali operacyjnej, gdzie natychmiast podążyliśmy.

Zdenerwowany Adrian od razu opadł na jedno z krzesełek znajdujących się przed salą, ukrywając twarz w dłoniach. Westchnęłam głośno i zajęłam miejsce obok, kładąc dłoń na jego ramieniu.

— Będzie dobrze — zapewniłam, posyłając mu pokrzepiający uśmiech.

— A co jeśli nie? — spojrzał na mnie przeszklonymi oczami. — Co jeśli tym razem nie będzie miał tyle szczęścia?

— Nie myśl tak Adrian. Igor z tego wyjdzie. Jestem pewna.

Po kilkudziesięciu minutach drzwi od sali otworzyły się i wyszedł z nich młody lekarz. Borowski natychmiast poderwał się z krzesła i podbiegł do niego.

— Co z nim? — spytał drżącym głosem.

— Operacja była bardzo skomplikowana i...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro