3️⃣ 10. Nie wiesz czym są prawdziwe problemy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Igor

Wszedłem do mieszkania, gdzie od razu dostrzegłem siedzącą na krześle w kuchni blondynkę. Nawet na mnie nie spojrzała. Natomiast walizki stojące w przedpokoju dały mi jasno do zrozumienia, co dziewczyna o mnie myśli.

— Możemy porozmawiać? — Oparłem się o framugę drzwi od kuchni. Zjebałem. Wiem. Żałuję. Okropnie się czułem. Ja naprawdę ją kochałem.

— Tam masz walizki. Idź już — rzuciła, nadal na mnie nie patrząc.

Podszedłem bliżej i ukucnąłem obok niej. Miałem ochotę sam sobie przyjebać, kiedy dostrzegłem łzy w jej oczach. Doprowadziłem kobietę mojego życia do płaczu. Co ze mnie za człowiek?

— Przepraszam... Skarbie, proszę, daj mi szansę.

— Dostałeś już szansę. Którą zmarnowałeś, Igor. Ja już tak dłużej nie mogę. — Spojrzała na mnie, a po jej policzkach spływały łzy. Sam czułem się tak, jakbym miał się zaraz rozpłakać.

— Proszę cię — wyszeptałem. — Potrzebuję cię. Was obu. Nie skreślaj mnie od razu.

— Nie utrudniaj tego. Znam cię wystarczająco długo, żeby poznać się na twoich gierkach. Wiem, że nie wytrzymasz długo. Samiec działa jak pies, nieprawdaż? — Uniosła brew. Serio? Teraz będzie po mnie jechać moimi własnymi tekstami? — Idź już. Proszę. Nie chcę żeby Gabrysia musiała patrzeć na to wszystko.

— Mogę się z nią chociaż pożegnać? — spytałem, czując łzy napływające do oczu.

— Jeśli musisz... Jest u siebie.

Ruszyłem do odpowiedniego pokoju. Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i podbiegła do mnie. Ukucnąłem i przytuliłem ją mocno do siebie.

— Czemu placzes? — spytała, patrząc na mnie smutno.

— Coś mi wpadło do oka. — Posłałem jej wymuszony uśmiech.

— Tatusiu, a dokąd jedziesz? Mama mówiła, że wyjeżdżasz...

— Tak skarbie. Ale wrócę niedługo — rzuciłem.

— Obiecujesz? — Wyciągnęła w moją stronę mały palec.

— Obiecuję, że postaram się wrócić jak najszybciej. — Uśmiechnąłem się, owijając swój palec wokół jej. Zrobię wszystko żeby do nich wrócić. — Muszę już jechać skarbie.

Dziewczynka mocno się do mnie przytuliła. Nie chciałem jej zostawiać, jednak sam sobie na to zasłużyłem. Chyba jednak szczęście nie było mi pisane...

Zabrałem dwie walizki i wyszedłem z mieszkania, rzucając Oli smutne spojrzenie. Ta po prostu mnie olała.

Jestem debilem...

Kuba

— To co? Dziś wieczorem u ciebie? — Monika złapała za moje dłonie i uśmiechnęła się do mnie szeroko.

— Nie mam ochoty dzisiaj — wyznałem. — Poza tym muszę się uczyć fizyki. Mam zaliczenie za kilka dni.

— Ty? Zamierzasz się uczyć? Lepiej od razu powiedz, że masz kogoś innego, a nie wciskasz mi jakieś słabe kłamstwa.

— Nie kłamie. Serio muszę się uczyć. Poza tym po szkole idę do Igora. Nie wiem, o której wrócę.

— Ten cały Igor ostatnio jest ważniejszy niż ja — oburzyła się.

— Przecież wyszedłem z tobą, tak?

— Spacer do parku, to nic wybitnego — mruknęła. — Mógłbyś się bardziej postarać.

— Może limuzynę mam wynająć?

— Mógłbyś. Chociaż raz udowodniłbyś, że mnie kochasz. Dałbyś jakiś prezent, czy coś. Ostatnio odnoszę wrażenie, że interesujesz się mną tylko wtedy, kiedy nie ma kto ci wskoczyć do łóżka.

— Przecież ty jesteś na zawołanie wszystkich — prychnąłem. — Każdemu wskakujesz, więc czemu ja miałbym być wyjątkiem?

— Jesteś zwykłym skurwielem. — Spoliczkowała mnie. Muszę przyznać, że miała siłę w rękach. Serio.

— Pewnie masz rację — przyznałem.

Dziewczyna odwróciła się na pięcie i odeszła. Może to i lepiej? Ostatnio naprawdę często mnie denerwowała. Sam właściwie nie wiem czemu. Miała w sobie coś takiego, co za każdym razem mnie irytowało.

Westchnąłem i ruszyłem w kierunku mieszkania Bugajczyka. Na miejsce dotarłem po dziesięciu minutach, akurat zdążyłem wypalić papierosa. Wbiegłem na odpowiednie piętro i zapukałem do drzwi.

— Hej — rzuciłem do blondynki stojącej w drzwiach. — Jest Igor?

— Nie ma go — mruknęła cicho.

— Um... A kiedy wróci?

— Nie wiem. Pewnie nigdy. — Wzruszyła ramionami. Czy ona płakała? Opuchnięte oczy oznaczały, że płakała, prawda?

— Ej, co się stało?

— Twój ojciec jest zwykłym chujem — mruknęła. — Miejmy nadzieję, że się w niego nie wdałeś. A teraz przepraszam cię, ale lepiej będzie jeśli już pójdziesz.

— Jasne — rzuciłem i zbiegłem na dół, po drodze wybierając numer Igora. Oczywiście nie odebrał. Po cholerę ludziom telefony, skoro najwyraźniej nie potrafią ich używać?

Ruszyłem w kierunku klubu szatyna. To było pierwsze miejsce, gdzie spodziewałem się go znaleźć. Musiało się coś stać, skoro ma nigdy nie wrócić do domu. Pytanie brzmi, co?

* * *

— Tu jesteś. — Odetchnąłem z ulgą, widząc ciemnookiego przy barze. Całe szczęście, że tu był. Jakoś nie miałem ochoty szukać go po całym mieście. — Co jest? Czemu się wyprowadziłeś się od Olki?

— Nie wyprowadziłem się — mruknął, nawet na mnie nie patrząc. — To ona mnie wyrzuciła.

— Co? Dlaczego? Co zrobiłeś?

— Coś niewybaczalnego. Nie zasługuję na tak wspaniałą dziewczynę, jak Ola.

— Ej, nie mów tak. To nieprawda. Jesteście wspaniałą parą, tworzycie idealną rodzinę.

— Już nie. — Spojrzał na mnie. Serce zabiło mi mocniej na widok jego powiększonych źrenic. Po raz pierwszy widziałem naćpanego Igora, naprawdę. — Przespałem się z inną, rozumiesz? Ona mi tego nie wybaczy...

— Wybaczy. Daj jej czas. A ćpanie ci w tym nie pomoże – zauważyłem.

— Gówno możesz wiedzieć! — podniósł głos, uderzając pięścią w blat. Odruchowo cofnąłem się kilka kroków w tył. — Jesteś zwykłym rozpieszczonym gówniarzem, który nic nie wie o życiu! Przez cały czas wszystko podstawiają ci pod nos! Nie wiesz czym są prawdziwe problemy!

Nie poznawałem go. To nie był Igor, którego znałem. Nigdy się go nie bałem, a teraz byłem wręcz przerażony.

— I co?! Już nie jesteś taki odważny?!

— Uspokój się — poprosiłem.

— Nie! — rzucił pustą szklanką o ziemię, tuż obok moich butów. Szkło rozsypało się po podłodze, a w panującym w pomieszczeniu oświetleniu, wyglądało ono jak małe diamenciki. — Nie uspokoję się! Wszystko mi się jebie do kurwy! Znowu to się dzieje...

Ostatnie słowa wypowiedział płaczliwym tonem. Chciałem mu jakoś pomóc, ale nie wiedziałem jak. Nie wiem do czego był zdolny pod wpływem. Poza tym nie znałem się na pocieszaniu ludzi. Serio. Nie moje klimaty.

— Co tu się stało? — W klubie pojawili się Kacper z Dawidem. Zbawienie.

— Gówno — mruknął Bugajczyk.

— Coś ci się stało? — spytał Dawid, podchodząc do mnie i wskazując na rozsypane szkło.

— Mi nie. Ale on — wskazałem na szatyna — chyba potrzebuje pomocy.

— Co jest stary? — Kacper podszedł bliżej i poklepał go po ramieniu. — Brałeś? Jak mo...

— To twoja wina! — przerwał mu Bugajczyk, rzucając się na bruneta z pięściami. — To ty wymyśliłeś ten jebany zakład!

Jak sparaliżowany przyglądałem się temu, jak Igor okłada pięściami Kacpra, a Dawid próbuje ich jakoś rozdzielić. W końcu się ocknąłem i postanowiłem im pomóc.

Podszedłem bliżej i złapałem Bugajczyka za ramię. Jednak coś najwyraźniej mi nie wyszło, gdyż po chwili dostałem wyjątkowo mocno z łokcia w twarz. Osunąłem się od szatyna, kiedy przed oczami pojawiły mi się mroczki. Nie mogłem złapać powietrza.

Jebana astma...

Igor

— Przestań! — krzyknął do mnie blondyn. — Kuba?!

Odwróciłem się i spojrzałem prosto na chłopaka. Z jego nosa kapała krew, a on oddychał ciężko i głośno. Osunąłem się od Kacpra i podszedłem bliżej szatyna. Może i nie byłem w pełni świadomy, jednak wiedziałem co się dzieje.

Przeszukałem kieszenie chłopaka w poszukiwaniu odpowiedniego przedmiotu. Odetchnąłem z ulgą, kiedy w jednej z kieszeni odnalazłem inhalator. Podałem go chłopakowi i pomogłem w użyciu.

Po kilku minutach, chłopak oddychał już w miarę równomiernie. Spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłem strach. Bał się mnie? Powoli świadomość zaczęła wracać i dotarło do mnie, co ja odwaliłem. To ja rozbiłem mu nos... Obiecałem sobie, że nigdy w życiu nie uderzę swojego dziecka. A jednak ludzie mają rację, mówiąc jaki ojciec, taki syn. Jestem takim samym potworem, jak mój ojciec.

— Przepraszam — rzuciłem, siadając na ziemi i podciągając kolana pod brodę. Chuj z tym, jak źle to musiało wyglądać. Czułem się chujowo. Naprawdę.

Kuba przyjrzał mi się uważnie, a po chwili uśmiechnął się lekko i mnie przytulił. Jak syn ojca. Tak, jak wtedy, kiedy był młodszy. Chyba właśnie czegoś takiego teraz potrzebowałem. Bliskości drugiej osoby. Wsparcia kogoś, na kim mi zależy. A na Kubie zależało mi, jak na nikim innym. Odkąd pierwszy raz zobaczyłem go na oczy, poczułem tą więź. Więź do mojego małego chłopczyka. Naprawdę go kochałem. Był, jest i zawsze będzie moim ukochanym synkiem. Nawet kiedy będzie starszy. Dopóki będę żył, zamierzam okazywać mu to, jak bardzo go kocham. Nie zostawię go, tak jak mnie mój ojciec. Nie mogę być taki jak on... Nie chce... Nie wybaczyłbym sobie, gdyby Kuba bał się mnie, tak jak ja swojego ojca. Ba, ja nadal się go boję. Za każdym razem, kiedy w święta odwiedzamy z Olą moich rodziców, boję się siedzieć z tym człowiekiem w jednym pomieszczeniu. Nie jest już wobec mnie agresywny, ani nic z tych rzeczy. Jednak nie pała do mnie zbytnią sympatią, nie ma co ukrywać. Mimo wszystko pozostała we mnie taka jakby trauma. Pomimo tego, że jestem już przed czterdziestką, nadal się go boję. Wystarczy, że na niego spojrzę, a wszystkie wspomnienia z młodości wracają. Chciałbym się tego pozbyć. Ale nie umiałem tego zrobić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro