3️⃣ 35. Następna doba będzie decydującą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Igor

Nie mogę teraz odebrać telefonu. Po sygnale zostaw wiadomość. — Rozległ się w słuchawce głos Wiktorii. Chyba po raz setny. Stwierdziłem, że nagrywanie kolejnej wiadomości, jest pozbawione sensu i rzuciłem telefon na fotel pasażera.

Chciałem ją tylko przeprosić. A ona wyjątkowo umiejętnie mnie olewała. Źle zrobiłem, wiem. W końcu ona ma męża. Dziecko. A ja jak zwykle wpierdalam się tam, gdzie nie trzeba. Ale cóż poradzić, skoro już taki jestem? Może zaczynam wracać do tego co było kiedyś? Do zasady ZZZ? Zbajerować. Zaliczyć. Zostawić. Kiedyś mi to odpowiadało.

Kurwa, za stary na to jestem.

Odpaliłem samochód i ruszyłem przed siebie. Dopiero, kiedy zatrzymałem się na parkingu, dotarło do mnie, że kierowałem się na cmentarz. Dawno mnie tu nie było...

Wysiadłem z auta, a po kilku minutach już siedziałem na ławce przed odpowiednim grobem. Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżałem, czułem pewnego rodzaju pustkę. Uświadamiałem sobie wtedy, jak bardzo mi go brakuje. Oddałbym wszystko, żeby znów wydarł się na mnie za moje paskudne zachowanie, a potem za wszelką cenę próbował pomóc mi wydostać się z bagna w jakie się wpakowałem.

— Trochę się porobiło, ale to już pewnie wiesz — rzuciłem. Z boku zapewne wyglądam, jak idiota, mówiący sam do siebie. Może i jestem takim idiotą. Ciężko stwierdzić. — Brakuje mi ciebie. Wiem, że się powtarzam. Ale taka prawda

Mój monolog przerwał mi dźwięk przychodzącego SMS-a. A potem kolejny. Wściekli się, czy jak?

Wyjąłem z kieszeni telefon i odczytałem dwie wiadomości.

Od: Kuba
Za ile będziesz w domu? Sprawę mam.

Od: Nieznany
Nie ciesz się zbyt wcześnie...

Zacisnąłem pięści przeczytawszy drugą wiadomość. Oczywiste było, kto jest nadawcą. Wiedziałem, że mi nie odpuszczą. Pozostaje pytanie, kto dokładnie wysyła wiadomości, skoro główny założyciel siedzi w więzieniu?

* * *

— Co to za... — urwałem, dostrzegając fioletowego siniaka pod okiem Kuby, wsiadającego do samochodu. — Co ty znowu odjebałeś?!

— Ja? Nic — prychnął, zapinając pas.

— Nie wiem, co się z tobą dzieje chłopie — pokręciłem głową z niedowierzaniem, jednocześnie ruszając z parkingu. — Kto cię tak załatwił?

— Mój rzekomy przyjaciel — mruknął. Widziałem, jak bardzo wkurwiony był. Musiało wydarzyć się coś poważnego. W końcu on i Dominik, nigdy nie pokłócili się aż tak, żeby się pobić.

— Ma to związek z Oliwią, prawda? — zasugerowałem, przyglądając mu się uważnie.

— W pewnym stopniu — westchnął. — Najwyraźniej jest to jakiś znak, że mam sobie odpuścić.

— Co właściwie się stało? — spytałem. Westchnąłem, kiedy pierwsze krople deszczu zaczęły uderzać o szybę. A było tak pięknie...

— Powiedziałem jej prawdę. — Wzruszył ramionami. — A Dominik to wszystko słyszał i się wkurwił. Stwierdził, że nie jestem jego przyjacielem, skoro chce mu odbić dziewczynę. To tak w skrócie.

— Rywalizacja o laskę jest czymś okropnym — stwierdziłem, patrząc na chłopaka. — Wiem z własnego doświadczenia.

— Tylko, że w tej sytuacji, to ja jestem tym, który próbuje odebrać mu... Kurwa patrz na drogę!

Obrociłem głowę i dostrzegłem czarne BMW, jadące prosto na mnie. Skręciłem gwałtownie w prawo, a przez padający deszcz, wpadłem w poślizg. Samochód obrócił się kilka razy wokół własnej osi, tylko po to, aby po chwili uderzyć w inny, jadący obok.

Ostatnie co pamiętam, to zakrwawiona głowa Kuby i dźwięk klaksonu...

* * *

Dawid

Zaparkowałem właśnie pod odpowiednim blokiem, kiedy usłyszałem charakterystyczny dźwięk. Wziąłem do rąk telefon. Zdziwiłem się, widząc nieznany mi numer, jednak po chwili przeciągnąłem ekran, odbierając.

— Tak?

Pan Dawid Gruszecki? Odezwał się sympatyczny, kobiecy głos.

— Tak, to ja. O co chodzi? — Zmarszczyłem brwi, przeglądając się w lusterku.

Dzwonię do Pana ze szpitala, aby poinformować, że Pan Igor Bugajczyk miał wypadek.

— Słucham?! Jaki wypadek? — Byłem w szoku. Totalnym szoku. Co znowu się stało?

Niestety nie mogę udzielić więcej informacji przez telefon odparła smutno.

— W porządku. Dziękuję.

Rzuciłem telefon na siedzenie obok i od razu ruszyłem w kierunku szpitala. W głowie miałem najgorsze scenariusze. A co jeśli zrobił sobie coś specjalnie? W końcu jego psychika nadal była w nie najlepszym stanie. Kto wie, do czego jest zdolny. Kurwa. W końcu do Igor. On jest zdolny do wszystkiego.

Wybiegłem z samochodu i skierowałem się wprost do recepcji. Za ladą dostrzegłem starszą kobietę. Wyglądała na miłą.

— Igor Bugajczyk — rzuciłem pospiesznie. — Podobno miał wypadek.

— Kim pan jest dla pacjenta?

— To mój przyjaciel — odparłem. Niech ona się pospieszy do diabła.

— Przykro mi, jednak nie mogę udzielać informacji osobą spoza rodziny.

— Proszę. Jest dla mnie, jak brat — wyznałem.

— W porządku — westchnęła. — Jest na bloku operacyjnym. Drugie piętro, po prawo.

— Dziękuję — rzuciłem i pobiegłem w tamtym kierunku.

Nie miałem problemu ze znalezieniem bloku. Jednak zaskoczył mnie widok, siedzących tam Izy i Kornela.

— Co wy tu robicie? — rzuciłem. Iza nie wyglądała najlepiej. Płakała. Wyglądała na kompletnie załamaną. Co tu się wydarzyło? — Co z Igorem?

— Obydwoje są na bloku — wyjaśnił blondyn. — Z tego co mówił lekarz, ich stan jest wręcz krytyczny.

— Ich? — Uniosłem brew do góry. — Kuba z nim jechał?!

— Tak. Igor odebrał go ze szkoły — odparł. — Według tego, co powiedziała policja, auto wpadło w poślizg, a potem uderzyło w drugi samochód. Kierowca tego drugiego zginął na miejscu.

— Boże. — Usiadłem na krześle i schowałem twarz w dłonie. Przecież to oni mogli tam zginąć... Nie wiem, co bym wtedy zrobił. Nie mogę stracić drugiego przyjaciela.

* * *

— Co z nimi?! — Podbiegłem do wychodzącego z sali operacyjnej lekarza.

— Jeśli chodzi o starszego chłopaka, to jego stan jest w miarę stabilny. Udało nam się nastawić pęknięte kości i usunąć krwotoki wewnętrzne — odparł. — Za to młodszy jest w dużo gorszym stanie. Był bardziej odkryty na uderzenie, ma połamane żebra, przebite płuco... Udało nam się usunąć większość krwotoków wewnętrznych. Martwi mnie uszkodzenie dolnej części mózgu. Innymi słowy, jego stan nadal jest krytyczny. Następna doba będzie decydującą.

Wpatrywałem się w niego tępo, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Czy on właśnie powiedział, że Kuba może tego nie przeżyć? Nie... To niemożliwe. To silny i zdrowy dzieciak. Musi z tego wyjść. Obydwoje muszą.

Lekarz odszedł, zostawiając całą naszą trójkę w kompletnym szoku. Ten to ma przejebane w pracy. Osobiście nie chciałbym przekazywać nikomu takich informacji.

— Jeśli coś stanie się Kubie, to Igor tego zdrowo pożałuje — warknęła w moją stronę zapłakana dziewczyna. — Możesz być tego pewien.

— Uspokój się — upominiał ją mąż. — To był wypadek. Na pewno z tego wyjdą.

No ja mam nadzieję...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro