18. Gdzie mój jednorożec?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Igor

Wziąłem woreczek do ręki i obróciłem go między palcami. Miałem totalny mętlik w głowie. Byłem świadomy tego, że nie powinno tego tutaj być. Powinienem to wyrzucić. Jednak z drugiej strony....

Dzięki temu, chociaż na chwilę mógłbym odciąć się od tego wszystkiego. Zapomnieć o problemach, o porażkach. Chociaż przez chwilę mógłbym być szczęśliwy.

— Pierdolę — mruknąłem sam do siebie i wyjąłem z torebki jedną tabletkę. Drugą schowałem do wewnętrznej kieszeni kurtki. Jeszcze kiedyś może mi się przydać...

— Przepraszam... — wyszeptałem, patrząc w niebo, a następnie ułożyłem specyfik na języku i połknąłem bez większego zastanowienia.

Nim narkotyk zaczął działać, odpaliłem samochód i ruszyłem w odpowiednim kierunku. Na szczęście nie było to zbyt daleko. Tyle dobrego...

Gdy dotarłem pod blok, nie czułem nic oprócz wszechobecnej radości. Po raz pierwszy od dłuższego czasu byłem tak szczęśliwy. Problemy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, teraz liczyłem się tylko ja i cudowny świat dookoła.

Poprawiłem okulary i ruszyłem przed siebie. Nie wiem, jakim cudem dotarłem do mieszkania, wszystko dookoła mnie zajebiście wirowało. Coś cudownego.

Zapukałem do drzwi. Otworzyły się w ułamku sekundy i stanął w nich znajomy brunet. Fioletowy siniak na jego twarzy wydał mi się w tej chwili naprawdę zabawny.

— Gdzie masz klucze? — zaciekawił się, kierując się w głąb mieszkania. Ruszyłem za nim, jednak w połowie drogi chodzenie mnie znudziło, więc usiadłem na ziemi, opierając się o ścianę.

— Zgubiłem — zaśmiałem się.

— Jak to zgubiłeś?! — podniósł głos. Zły Adrianek? To aż do niego niepodobne. Takie urocze dzieciaczki nie powinny się złościć.

— Po prostu — zachichotałem. — Były i nie ma.

— Ty dobrze się czujesz? — ukucnął obok mnie, badawczo przyglądając się mojej twarzy.

— Niee... — jęknąłem, zaciskając oczy, kiedy zdjął okulary z mojego nosa. — Odejdź siło nieczysta!

Po chwili jednak spojrzałem na niego i po raz kolejny wybuchnąłem głośnym śmiechem, dostrzegając muchę, która właśnie usiadła na czubku jego głowy. Taka mała czapeczka. Do twarzy mu było.

— Jak mogłeś... —  wyszeptał załamany.

Płakał? Cipaaa.

Adrian

Kiedy dostrzegłem jego powiększone źrenice, coś we mnie pękło. Spodziewałem się wszystkiego. Ale na pewno nie tego, że postanowi się naćpać. Przecież to jest kurwa chore!

— Jak mogłeś... — poczułem łzę spływającą po policzku. Starłem ją od razu. Nie chciałem płakać, jednak emocje przejęły nade mną całkowitą kontrolę.

Igor mnie zawiódł. Bardzo. Dopiero co wyszedł ze szpitala. Prawie zginął przez to cholerstwo. A tymczasem wraca po pracy naćpany... Jedynym plusem było to, że nic mu się nie stało. Z tego, co mówił lekarz wynikało, że każda dawka go zabija.

Dobrze, że to jeszcze nie teraz...

Pomogłem mu wstać, po czym zaprowadziłem go do jego pokoju.

— Fruuu — rozłożył ręce na boki. — Od dzisiaj mów mi samolot.

Westchnąłem ciężko i zmusiłem go do położenia się na łóżku. Nie miałem siły, żeby nawet na niego patrzeć, dlatego też zostawiłem go w sypialni, a sam wróciłem do salonu, gdzie usiadłem na ciemnej kanapie.

Zastanawiałem się, dlaczego to zrobił. Mieliśmy już wystarczająco problemów.  A on jeszcze to w siebie ładuje. Przecież prochy mogą go zabić. I skąd je miał? Przecież wszystko wyrzuciłem.

Kolejne pytania bez odpowiedzi... Ostatnio było ich coraz więcej, co zdecydowanie nie ułatwiało mi życia.

Wziąłem do ręki telefon i szybko wystukałem na klawiaturze odpowiedni tekst. Musiałem z nimi porozmawiać. Sam dłużej nie dam rady.

Do: Kacper
Weź Gruchę i przyjedźcie. Musimy pogadać. To ważne.

Zerwałem się z kanapy, słysząc hałas dobiegający z pokoju Bugajczyka. Wbiegłem do pomieszczenia i zakryłem usta dłonią, dostrzegając leżącego na ziemi szatyna, otoczonego kawałkami zbitego lustra.

— Pękło na mój widok — zaśmiał się głośno.

Podniosłem Igora z ziemi, a kiedy upewniłem się, że nic mu się nie stało, zaprowadziłem go do salonu i ułożyłem na kanapie. Tu będzie bezpieczniej...

— Adrianeeek — wybełkotał, śmiejąc się. Długo jeszcze to będzie na niego działało? Zaczynam mieć serio dość. — Gdzie mój jednorożec? Mamo! Kupisz mi jednorożca?!

Po kilku minutach usłyszałem dzwonek do drzwi. Zostawiłem Bugajczyka samego i ruszyłem otworzyć chłopakom. Szybcy są. To się ceni.

— Co się stało? — spytał Kacper, kiedy weszli do środka.

— Igor w salonie się stał — westchnąłem zrezygnowany. — A zresztą... Sami zobaczcie.

Zgodnie ruszyliśmy do salonu, gdzie czekał Igor. Na widok chłopaków, uśmiechnął się szeroko.

— Gościeee — zawołał, przeciągając końcówkę. — Będzie chlanieee.

— To są chyba jakieś jaja! — oburzył się brunet, kiedy weszliśmy do kuchni. — Jak mogłeś pozwolić na to, żeby się naćpał?! — spojrzał na mnie oburzony. — Przecież to mogło go zabić!

— Ty myślisz, że ja tego nie wiem?! — również podniosłem głos. — Kacper, ja już nie daję sobie z tym wszystkim rady! Nie wiem co mam robić! Igor ma na wszystko wyjebane, a ja nie jestem w stanie pilnować go przez cały czas! Nie jestem pierdolonym robotem, który może być przy nim przez całą dobę!

— Adi... — brunet westchnął głośno, układając dłoń na moim ramieniu. — Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie możesz go cały czas pilnować. Widzimy, co się z tobą dzieje. Pomożemy ci, możesz być tego pewien.

— Przecież ze mną wszystko jest w jak najlepszym porządku — wysiliłem się na delikatny uśmiech.

— Dobra mina do złej gry? — zmarszczył brwi, przyglądając mi się badawczo. — Po co ci ta maska? W Igora się bawisz? Przecież widzę, że to wszystko cię wykańcza. Praktycznie nie śpisz, nie jesz, jarasz non stop. To nie jest normalne. Tylko sobie szkodzisz.

— Przyszliście tu rozmawiać o mnie, czy o naćpanym Igorze w salonie? — przewróciłem oczami. Nienawidzę, kiedy ktoś wytyka mi moje błędy.

— Z nim też trzeba coś zrobić — zauważył Dawid, który do tej pory intensywnie się nad czymś zastanawiał. —  To nie może tak dalej wyglądać. Miał szczęście, że nic mu się nie stało.

Dalej nie słuchałem. W myślach cały czas zastanawiałem się nad tym, dlaczego Igor wziął te prochy. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę z zaskoczenia. A może to moja wina? Powiedziałem coś nie tak? Zrobiłem coś? 

— Słuchasz mnie? — blondyn szturchnął mnie w ramię.

— Co? — ocknąłem się. — Zawiesiłem się. Sory.

— Powiedziałem, że musimy z nim pogadać, kiedy dojdzie do siebie — wyjaśnił. — Wszyscy. Musi zrozumieć, że jesteśmy po jego stronie i że chcemy mu pomóc.

— Jasne — mruknąłem, wstając. — Sprawdzę co u niego.

Wróciłem do salonu, jednak nie zastałem tam szatyna. Zdezorientowany sprawdziłem wszystkie pomieszczenia, zaczynając od łazienki, a kończąc na sypialni chłopaka. Widok, jaki tam zastałem, sprawił, że kolejny kawałek mojego zniszczonego serca odłamał się od reszty.

Igor siedział na łóżku, a z trzech podłużnych kresek na jego nadgarstku, sączyła się krew. Bugajczyk wpatrywał się w swoją rękę, a z jego oczu wypływały łzy, po chwili spadając na ziemię, mieszając się z kroplami szkarłatnej cieczy.

— Kacper! Daj apteczkę! — zawołałem, podbiegając do przyjaciela. Uważnie przyjrzałem się jego ranom, które na szczęście nie były bardzo głębokie. — Co ci strzeliło do głowy? — wyszeptałem, czując pieczenie w oczach.

— Tak powinno być — wybełkotał. Ewidentnie nadal był pod wpływem. — Jestem nikim — załkał.

— Co się stało?! — do pokoju wbiegła zaniepokojona dwójka. Kiedy tylko dostrzegli Igora, na ich twarzach pojawiło się przerażenie.

— Jedźcie już — poleciłem, zabierając apteczkę od Musiała. — Nadal jest naćpany. Porozmawiam z nim potem i do was zadzwonię.

Skinęli głowami i wyszli. Ja tymczasem ponownie ukucnąłem obok szatyna i zabrałem się za oczyszczanie jego ran. Syknął głośno, kiedy ścierałem resztki krwi przy pomocy wacika nasączonego wodą utlenioną. Niestety, było to konieczne.

— Mógłbyś przynieść mi wody? — wychrypiał, kiedy skończyłem zawijać bandaż na nadgarstku.

Bez większego zastanowienia ruszyłem do kuchni, skąd zabrałem butelkę z wodą niegazowaną. Ręce trzęsły mi się, jak galareta. Przeraziła mnie ta sytuacja. Przecież to mogło skończyć się dużo gorzej.

Wróciłem do Igora i podałem mu napój. Natychmiast opróżnił niemal pół butelki. Wszystko wskazywało na to, że działanie narkotyku powoli ustaje.

— Przepraszam — wyszeptał po kilkunastu minutach ciszy, tępo wpatrując się w ścianę naprzeciwko.

— Nie przepraszaj mnie. Nie chcę twoich przeprosin — wyjaśniłem, wzdychając głośno. — Powinniśmy poważnie porozmawiać, nie sądzisz?

— Nie ma o czym — mruknął niechętnie, wzruszając ramionami.

— Nie ma o czym?! — oburzyłem się. — Igor, ciebie nie można zostawić samego na dziesięć minut! Zrozum, że się martwię.

Martwię się. Jak cholera...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro