2️⃣ 16. Nie płaczemy, tylko działamy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Adrian

— Jak to nie chcesz się leczyć?! — oburzyła się.

— Muszę to przemyśleć. Zrozum. Szanse na to, że z tego wyjdę są niewielkie. Jeśli nie uzyskam remisji, zostaną mi maks trzy miesiące. Spędzone w szpitalu — zaznaczyłem. — Zdecydowanie wolałbym spędzić ostatnie miesiące życia z wami. Nie leżąc w łóżku i czekając na śmierć.

— Zawsze jakieś szanse są. Nie możesz tak po prostu odpuścić. — Dostrzegłem łzy w jej oczach.

Sam nie wiedziałem, czego chciałem. Z jednej strony zdrowie było dla mnie najważniejsze. Ale z drugiej strony, szanse na wyzdrowienie były naprawdę małe. Co jeśli tylko zmarnuje na leczenie czas, który mógłbym spędzić z najbliższymi?

— Nie wiem skarbie. — Przytuliłem ją do siebie. — Boję się. Tak cholernie się boję. J...ja nie chcę umierać. Chcę zobaczyć naszą córeczkę. Chcę być najlepszym tatusiem, jakiego mogłaby mieć. Nie chcę was zostawić.

— I nie zostawisz... Wyjdziesz z tego do cholery. Choć na chwilę uwierz w to, że może się udać.

— A jeśli się nie uda? Co wtedy?

— Wtedy będziemy się tym przejmować. Na razie bądź dobrej myśli. — Odsunęła się ode mnie. — Idę po coś do picia. Zaraz wracam.

Kiedy wyszła znów zacząłem zastanawiać się nad tym, jaką decyzję powinienem podjąć. Z jednej strony Angela miała rację, zawsze istnieje jakaś szansa na to, że się uda. Jednak z drugiej strony, jeśli by się nie udało, to zmarnuję czas, który mógłbym spędzić robiąc coś, na co mam ochotę.

Za dużo myślenia...

Igor

Kiedy Iza z Kubą opuścili moje mieszkanie, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Cholernie mi się nudziło. Kiedy w końcu postanowiłem, że pogram w jakąś grę, zadzwonił mój telefon. Zdziwiłem się, widząc na wyświetlaczu imię dziewczyny Borowskiego, jednak po chwili nacisnąłem zieloną słuchawkę.

— Co jest? — rzuciłem do telefonu.

Mógłbyś przyjechać do szpitala? Płakała? Coś zdecydowanie było nie tak.

— Jasne. Co się stało? — Zabrałem klucze z szafki, a po chwili już opuściłem mieszkanie. — Coś z dzieckiem?

Chodzi o Adriana.

— Jak to? — Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w stronę szpitala. — Co z nim? Przecież dopiero wszystko było dobrze. Nawet bardzo dobrze.

Ale jest gorzej, Igor... A ten debil nie chce się leczyć.

— Co?! — Byłem w szoku. — Jak to nie chce się leczyć?!

Twierdzi, że i tak ma małe szanse. Igor, proszę cię, przyjedź tu i przekonaj go do leczenia — poprosiła zrozpaczona.

— Zaraz tam będę.

Rozłączyłem się i rzuciłem telefon na fotel obok. Po chwili byłem już pod szpitalem. Szatynka czekała na mnie przy recepcji.

— Gdzie on leży? — rzuciłem, przytulając płaczącą dziewczynę.

— Zaprowadzę cię. Chodź — Odsunęła się ode mnie i ruszyła w stronę windy. — Zadzwoniłam po ciebie, bo jesteś chyba jedyną osobą, która może do niego dotrzeć.

Skinąłem głową, a po chwili znajdowałem się już w odpowiedniej sali. Usiadłem na brzegu łóżka, na którym leżał Borowski, głośno wypuszczając powietrze z płuc.

— Stary... Co ty odwalasz? — Przyjrzałem się jego twarzy. Był przeraźliwie blady, a zaczerwienione oczy świadczyły o tym, że płakał. Zrobiło mi się go cholernie żal.

— Angela ci się poskarżyła? — Uniósł brwi.

— Powiedziała tylko, że nie chcesz się leczyć. O co chodzi? Aż tak bardzo pragniesz umrzeć, że chcesz zrezygnować z jakiejkolwiek szansy?

— Nie. Po prostu boję się, że się nie uda — wyszeptał. — A wtedy stracę czas, który mógłbym spędzić z wami.

— Myślisz o tym w zły sposób — zauważyłem. — Zamiast myśleć o tym, co będzie, jeśli się nie uda, zastanów się, co będzie jeśli się uda. Jeśli z tego wyjdziesz, doczekasz narodzin Oliwii. Będziesz mógł patrzeć jak rośnie i wychowywać ją tak, jak tylko będziesz chciał. Ale musisz spróbować się leczyć. Nie odbieraj sobie tej szansy. Lecz się. Dla mnie. Dla Angeli. I dla waszej córeczki.

Spojrzałem na niego i dostrzegłem łzy w jego oczach. Sam zamrugałem kilkakrotnie aby się nie rozpłakać. Przy nim musiałem być silny. Musiałem być dla niego jakimś oparciem.

— Nie jesteśmy cipami. — Uśmiechnąłem się do chłopaka. — Nie płaczemy, tylko działamy.

— Racja. — Odwzajemnił mój uśmiech i wziął do rąk teczkę z dokumentami. Przyjrzał jej się uważnie, po czym wziął do ręki długopis. — Dobra. Bez ryzyka nic nie osiągniemy.

Uśmiechnąłem się, widząc, jak czyta dokumenty i podpisuje kolejne kartki. Teraz musiało się udać. Zmierzaliśmy w dobrym kierunku.

— Jak się mają moi ulubieni panowie? — Do sali weszła szatynka. Uśmiechnęła się szeroko, widząc podpisane dokumenty.

— Nie najgorzej. — Westchnął brunet, przyciągając dziewczynę do siebie i przystawiając głowę do jej nieco odstającego brzucha. Wyglądali przeuroczo.

— Zaniosę te dokumenty — oznajmiłem, zabierając od rozpromienionego Borowskiego teczkę.

Wyszedłem z sali zostawiając ich samych. Od razu siekrowałem się do gabinetu, w którym powinienem znaleźć lekarkę zajmującą się Adrianem. Zamiast niej, dostrzegłem tam młodą dziewczynę o truskawkowych włosach. Zdecydowanie była młodsza ode mnie. Może miała z osiemnaście, może dziewiętnaście lat. Nie więcej.

— W czym mogę pomóc? — Uśmiechnęła się do mnie.

— Chciałem przekazać dokumenty przyjaciela. — Podniosłem teczkę do góry. — Mogę to gdzieś zostawić, czy coś?

— Jasne. Wezmę to. — Zabrała ode mnie dokumenty. Całkiem ładna była. Niezła figura, ładny uśmiech, fajna dupa...

Opanuj się.

— Dzień dobry. — W pomieszczeniu pojawiła się znajoma lekarka. — Mogę panu jakoś pomóc?

— Um... Przyniosłem podpisane dokumenty Adriana — wyjaśniłem.

— Rozumiem, że wyraził zgodę?

— Tak — oznajmiłem, ponownie się uśmiechając.

— W porządku. W takim razie będziemy mogli rozpocząć leczenie.

— Mogłaby mi pani powiedzieć, jakie są szanse, że z tego wyjdzie? Tak szczerze — poprosiłem.

Kobieta spojrzała na mnie współczująco. W tym momencie byłem już całkiem pewien tego, że nie jest dobrze.

— Przykro mi to mówić, jednak ten chłopak ma naprawdę niewielkie szanse. Trafił się bardzo ciężki i złośliwy przypadek. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, jednak nic nie mogę wam obiecać.

— Nie można mu jakoś pomóc? Nie wiem, jakieś prywatne kliniki, specjalne leki, czy coś w tym stylu?

— Na razie nie możemy zrobić nic więcej. Pacjent zostanie poddany odpowiedniemu kursowi chemioterapii. Jeśli to pomoże, będziemy mogli przeprowadzać dalsze leczenie. Jednak jeśli to nie zadziała, nie będziemy w stanie zlikwidować choroby. Wtedy pozostaną tylko leki, które dodadzą mu parę tygodni życia.

Wyszedłem z gabinetu trzaskając drzwiami. Od razu wybiegłem na zewnątrz i odpaliłem papierosa. Chuj z tym, że nie wolno mi palić. Czasem po prostu muszę. Inaczej ten stres by mnie wykończył. Cała ta sytuacja wszystkich nas wykańczała psychicznie. Każdy bardzo to przeżywał. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio spotkaliśmy się na luzie z chłopakami, żeby obejrzeć jakiś mecz, czy pograć w coś na konsoli.

Chory był tylko Adrian, jednak cierpieliśmy wszyscy.

— Ty jesteś Igor? — Przede mną pojawił się w chuj wysoki blondyn. Zdecydowanie miał ponad dwa metry. To chyba jakieś wynaturzenie. Jak można być aż tak wielkim?

— Znamy się? — Przyjrzałem mu się uważnie. Jestem pewien, że nigdy wcześniej go nie widziałem, zapamiętałbym kogoś takiego.

— Dzięki Bogu, nie — mruknął. Najwyraźniej nie chciał się zaprzyjaźnić. Sam wyraz jego twarzy mówił "Zabije cię, a twoje zwłoki ukryje w plastikowym worku w garażu". Przyjemniaczek, nie ma co.

— Więc czego chcesz?

— Odpierdol się od Izy i Kuby, jasne? — Spojrzał na mnie ostro.

— O co ci chodzi koleś? — Wyrzuciłem niedopałek na ziemię i podniosłem głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Naprawdę ciężko utrzymać kontakt wzrokowy z takim gigantem.

— Nie chcę, żebyś utrzymywał kontakt z Kubą. Chuj mnie obchodzi, że jesteś ojcem. Wsadzenie chuja w cipę, nie jest czymś trudnym, każdy może to zrobić. Więc nie życzę sobie, żebyś wtrącał się w nasze życie.

— Gówno mnie obchodzi, co mówisz — warknąłem. Wkurwia mnie juz ten typ. — Iza i ja dogadaliśmy się, co do Kuby. I jak na razie mam do niego większe prawa niż ty.

— Myślisz, że przyznali by ci prawa do opieki nad dzieckiem, gdyby dowiedzieli się co z ciebie za typ? Każdy wie, że jesteś zwykłym ćpunem. I w dodatku byłym dilerem. Kuba nie może przebywać w takim otoczeniu. — Uśmiechnął się złośliwie.

Przysięgam, że za chwilę obiję mu ten kwadratowy ryj.

— To miało zrobić na mnie jakieś wrażenie? —  Uniosłem do góry brew. — Cóż, nie wyszło. Miło się gadało, a teraz możesz wypierdalać.

— Jeszcze sobie pogadamy, Bugajczyk. — Wycelował we mnie palcem. — Będziesz żałował, że ze mną zadarłeś.

Ja z nim zadarłem? Z tego co pamiętam, to on zaczął rozmowę. Ale cóż... Takiemu nie przemówisz do rozsądku. Niestety, ale takie ameby umysłowe żyją na tym świecie. Szkoda gadać...

Czy on właśnie mi groził?

Czemu każdy mi grozi?

Czy ja wyglądam jak jedna, wielka groźba, że każdy musi mi grozić?

To bez sensu...

Czemu gadam sam ze sobą?

Chyba trzeba wybrać się do lekarza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro