2️⃣ 35. Dla mnie dużo znaczą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tydzień później

Igor

— Cholera jasna! — zakląłem, czując jak coś uderza w tył mojego samochodu. Zjechałem na pobocze i dostrzegłem ogromne wgniecenie z prawej strony. Moje dziecko...

Najgorsze było to, że sprawca gdzieś się ulotnił. Zajebiście. Lepiej być po prostu nie mogło.

Wróciłem do samochodu i z piskiem opon ruszyłem w kierunku odpowiedniego bloku. Jak na moje nieszczęście, po drodze musiała być oczywiście kontrola. No po prostu dzień idealny.

Otworzyłem szybę, kiedy obok samochodu pojawił się starszy policjant.

— Dokumenty poproszę — rzucił.

Wyjąłem portfel i podałem mu odpowiednie przedmioty.

— Nie uważa Pan, że trochę za duża prędkość była, panie Igorze? — mruknął, podając mi ustnik do alkomatu. Odpakowałem przedmiot i zamocowałem do urządzenia, po czym dmuchnąłem. — Trzeźwość w porządku. Więc skąd takie przekroczenie?

— Spieszę się na urodziny syna, a jakiś debil rozjebał mi cały tył — rzuciłem. Byłem zajebiście wściekły. Co jeszcze się zjebie?

— To nie upoważnia cię do jechania z taką prędkością, chłopcze. Sto dwadzieścia przy ograniczeniu do siedemdziesięciu. Zdecydowanie za dużo. Mandacik się szykuje.

— Ile?

— Biorąc pod uwagę to, że ten tył naprawdę nie wygląda najlepiej, stówka. I jeden punkt.

— Zajebiście — mruknąłem.

— Wyrażaj się młody człowieku — Kim on do chuja był, że mnie pouczał? — Przyjmujesz mandat?

— Tak — westchnąłem. Innego wyjścia nie miałem. I tak miałem problemy z policją. Więcej ich nie potrzebowałem.

Zabrałem od mężczyzny moje dokumenty oraz ten nieszczęsny mandat i wrzuciłem wszystko do portfela. Zerknąłem na wyświetlacz telefonu. Zostało mi pięć minut. Damn... Przecież  ja na pewno się spóźnię.

Przez korki, na miejsce dotarłem dopiero po dwudziestu minutach. Kolejny raz spóźniony. Iza mnie kiedyś za to zabije.

Wbiegłem na odpowiednie piętro i zapukałem do drzwi. Otworzyła mi wcześniej wspomniana blondynka. Wyglądała olśniewająco. Jasna sukienka do kolan z niezbyt dużym, jednak odsłaniającym to i owo, dekoltem. Włosy upięła w wysokiego koka. Nic dziwnego, że przez tyle czasu tak bardzo mi się podobała...

— Bugajczyk jak zwykle spóźniony — mruknęła zirytowana. — Myślałam, że już wcale się nie pojawisz.

— Byłbym wcześniej. Naprawdę. Ale najpierw ktoś rozwalił mi pół auta, potem zatrzymała mnie policja, a potem jeszcze były korki — wyjaśniłem, podając jej prezent dla Kuby.

— Przynajmniej nie masz dresu. — Uśmiechnęła się. Rzeczywiście. W końcu to urodziny Kuby. Dlatego zdecydowałem się na ciemne dżinsy i koszulę. Nie mój styl, ale bardziej pasował do takiej okazji. — Są tutaj rodzice Kornela, więc zachowuj się. I pamiętaj, że to Kornel jest ojcem. Ty jesteś tylko dobrym znajomym, który jest bardzo związany z naszą rodziną.

Zabolało mnie to, jednak przytaknąłem. Nie ma co robić scen. Szczególnie przy tej starej babie, która ma do mnie jakieś wąty.

— Itgol! — Pisnął chłopiec podbiegając do mnie. Uśmiechnąłem się i wziąłem malucha na ręce. Ten od razu się do mnie przytulił. Co za uroczy szkrab.

Poczułem na sobie spojrzenie wszystkich siedzących przy stole. A szczególnie tej starej małpy. Normalnie zabijała mnie wzrokiem.

— Co on tutaj robi? — spytała kobieta.

— Mamo, Igor jest naszym przyjacielem. Prawie częścią rodziny. Uspokój się — wyjaśnił Kornel. Szok. Ta żyrafa stanęła po mojej stronie. Przecież to trzeba gdzieś zapisać.

— Nie podoba mi się, że przyjaźnicie się z takim człowiekiem.

— Pani nawet mnie nie zna — rzuciłem, marszcząc brwi, kiedy Kuba zaczął bawić się kolczykiem w moim uchu. Chyba nigdy mu się to nie znudzi. — Więc dlaczego mnie pani ocenia? Nie muszę być taki, jak mój ojciec.

— Tutaj nawet nie chodzi o twojego ojca, chłopcze. Wystarczy na ciebie spojrzeć. Kolczyki, tatuaże... Możnaby pomyśleć, że należysz do jakiegoś gangu.

— Wydaje mi się, że naoglądała się pani zbyt wielu filmów — zaśmiałem się, za co Iza skarciła mnie spojrzeniem. Co znowu zrobiłem nie tak? — Nie należę do żadnego gangu, sekty, czy czegokolwiek. Dlaczego pani zakłada, że moje tatuaże oznaczają coś złego?

— Tatuaże zazwyczaj oznaczają coś złego.

Co za pusta baba. Nienawidziłem takich ludzi. Mam tatuaże i co? Od razu jestem gangsterem, który zwiał z więzienia? Mordercą? Dilerem? To ostatnie może i by się zgadzało, jeśli spojrzeć by na moją przeszłość. Ale to ni miało nic wspólnego z tatuażami.

— Tutaj się pani myli. Ten zrobiłem po wydaniu pierwszej piosenki, która odniosła większy sukces — wskazałem na napis MINOTAUR na palcach. — Ten, po wydaniu kolejnego kawałka, który okazał się być hitem — wskazałem na kolejny. — A te cyferki na palcach oznaczają rok urodzenia mój i mojej mamy. Nadal uważa pani, że oznaczają coś złego? Dla mnie dużo znaczą. Każdy jest z czymś związany. Są częścią mojego życia. I nikt, ale to nikt nie wmówi mi, że są czymś złym.

— W porządku. — Spojrzała na mnie już nieco mniej podejrzliwie. Punkt dla mnie staruszko. — W takim razie opowiedz mi coś o sobie, Bugajczyk. Czym się zajmujesz?

— Muzyką — wyznałem. — Jestem raperem.

— To chyba nie jest pewny zawód, co? — rzuciła z pogardą. No co za baba. Zwariuje tu zaraz. Jestem na urodzinach syna, a ta wpycha się w moje życie.

— Nie narzekam.

— A masz dziewczynę? — zaciekawiła się.

— To przesłuchanie? — spytałem, siadając wygodnie na krześle. Podałem Kubie wafelka i uśmiechnąłem się, widząc jak się nim zajada.

— Po prostu chcę cię poznać. Żeby móc cię ocenić. — Uśmiechnęła się zwycięsko.

— Mam dziewczynę — wyznałem, myśląc o Oli. Niby nie byliśmy jeszcze tak do końca razem, ale czułem, że to tylko kwestia czasu. Spotkaliśmy się kilka razy, kilka razy się całowaliśmy. Nawet spaliśmy ze sobą.

Miałem nie pakować się w związki. Jednak najwyraźniej nie umiałem dotrzymywać swoich postanowień. Ola była naprawdę cudowna. Mogłem nawet powiedzieć, że to moja brania dusza. Źle to brzmi. Ale taka prawda.

Iza spojrzała na mnie podejrzliwie, a po chwili zniknęła w kuchni. No co? Przecież nie musiałem jej mówić o wszystkim.

— Dobra, koniec tych przesłuchań — wtrącił się Kornel. — W końcu to urodziny Kubusia.

Po chwili do pokoju wróciła blondynka z ogromnym totem w kształcie samochodu w rękach. Kuba zaśmiał się głośno i zaczął wyciągać rączki w kierunku ciasta.

— Sto lat, sto lat... — zaczęli wszyscy. Chłopiec zaczął klaskać w dłonie i z pomocą moją i Izy, udało mu się zdmuchnąć świeczki.

Wszyscy zaczęli bić brawo, a Kuba zaczął się głośno śmiać. Cudowne dziecko. Naprawdę.

W pewnym momencie zaczął dzwonić mój telefon. Odrzuciłem połączenie, widząc na wyświetlaczu numer Musiała. Wybrał zły moment. Jednak telefon zadzwonił kolejny raz. Czego oni znowu chcą?

— Muszę odebrać — rzuciłem do Izy, podając jej Kubę. Ta tylko skinęła głową i uśmiechnęła się do mnie.

Ruszyłem do korytarza i dopiero tam odebrałem telefon.

— Zły moment wybrałeś. O co chodzi?

Gdzie jesteś? — On płakał? Co tam się odkurwia?

— Na urodzinach Kuby. Co się dzieje?

Igor... Adrian nie żyje...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro