2️⃣ 4. Ta relacja nie ma sensu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiktoria

Czekam. Nadal. Czy ten człowiek nie ma zegarka? Jestem w stanie zrozumieć naprawdę wiele, ale żeby spóźnić się prawie godzinę? Przecież to karygodne.

— Jestem — rzucił na wstępie, zajmując miejsce na krzesełku naprzeciwko mnie. — Wybacz, ale...

— Nie kończ — przerwałam mu. — Nie obchodzi mnie powód. Tym bardziej kłamstwo wymyślone na poczekaniu — oznajmiłam, na co tylko westchnął głośno.

— Po co chciałaś się spotkać? 

— Nie udawaj, że nie wiesz — uśmiechnęłam się do niego delikatnie. — Po co dalej się oszukiwać? Igi, ja przecież widzę, że ty nadal coś do mnie czujesz. Nie ukryjesz tego przed nikim, nawet przed samym sobą. Przyznaj, że mam rację — poleciłam, nachylając się bliżej niego. Miał naprawdę cudowne perfumy, serio. — Przyznaj, że mnie kochasz.

Widziałam zmieszanie na jego twarzy. Doskonale wiedziałam, co do mnie czuje. Szkoda tylko, że on sam nie chciał się do tego przyznać. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby w końcu wyjawił swoje uczucia.

Bałam się, że znowu zamknął się w sobie. Ciężko było obudzić w nim jakiekolwiek emocje za pierwszym razem, a teraz może być jeszcze ciężej. Nie chciałam go stracić na zawsze. Chciałam tego Igora, którego udało mi się poznać. Bez maski skurwiela. Tego prawdziwego Igora, który potrafi być czuły i nie udaje na każdym kroku bezuczuciowego chuja.

— Nie wiem, co czuję — odparł po chwili. — I przy tym zostańmy. Zrozum, ta relacja nie ma sensu. Związki powinny opierać się na zaufaniu, a tutaj go brakuje, przynajmniej z mojej strony. Poza tym, obydwoje doskonale wiemy, że ja nie nadaję się do związków. Nie są mi one pisane.

— Nie możesz nas tak po prostu skreślać! — podniosłam głos, zwracając na siebie uwagę kilku pozostałych klientów. Nie mają swojego życia, do cholery?!

— Ja nas nie skreślam — pokręcił głową, wstając od stolika. — Ty to zrobiłaś. Ja w niczym nie zawiniłem, to ty okazałaś się być zwykłą suką. Ba, suka to mało powiedziane. Nigdy nie wybaczę ci tego, co mi zrobiłaś — wyznał, patrząc w moje oczy. — Chciałaś mnie zniszczyć. Przez was mogłem umrzeć. Nigdy nie osiągnąłbym tego, co mam, chcieliście mi to zabrać. Gdyby nie troskliwa sąsiadka, nie rozmawiałbym teraz z tobą.

— Obwiniasz mnie o to wszystko?! — prychnęłam, stając naprzeciwko niego. — Naprawdę muszę ci przypominać, że to twój braciszek stoi za tym jakże genialnym planem?

— Gdyby naprawdę ci na mnie zależało, wyznałabyś mi prawdę, zanim prawie mnie zabili — szepnął głosem przepełnionym bólem. — Wiki, zrozum, to wszystko jest bezcelowe. Nie ma sensu próbować, bo to i tak się nie uda. Mimo to, życzę ci szczęścia — uśmiechnął się słabo. — Niech chociaż tobie się ułoży.

Po tych słowach najzwyczajniej w świecie opuścił knajpkę, zostawiając mnie samą. Zrezygnowana opadłam na krzesło, wplatając dłoń we włosy. Nie mogłam odpuścić, musiałam go jakoś odzyskać. Kochałam go i nie wyobrażałam sobie, że tak po prostu zniknie z mojego życia.

Igor 

Może i w pewnym stopniu jej na mnie zależało. Mimo to, nie umiałem tak po prostu wybaczyć jej tego wszystkiego. Nie byłem w stanie ponownie jej zaufać. Zdecydowanie za bardzo mnie zraniła, abym mógł o tym zapomnieć.

Oparłem się o ścianę budynku, jednocześnie odpalając papierosa. Czując wibracje w tylnej kieszeni spodni, od razu wyjąłem komórkę, a widząc na ekranie zdjęcie Izy, odebrałem prawie natychmiast.

Wiem, że dopiero mówiłam, że to zbędne, jednak naprawdę potrzebuję twojej pomocy — rzuciła na wstępie. — Bardzo zajęty jesteś?

— Właśnie wracam do domu — oznajmiłem, wyrzucając niedopałek na ziemię. — O co chodzi?

Mógłbyś zając się Kubą przez jakieś pół godzinki? — spytała niepewnie. — Muszę pilnie coś załatwić i zwyczajnie nie mam z kim go zostawić. Nie chcę ci zawracać głowy, ale...

— Nie ma problemu — zapewniłem, przerywając jej. — Chętnie z nim posiedzę. I tak nie mam nic do roboty, a siedzenie w samotności zaczyna mnie nudzić — uśmiechnąłem się lekko. — Przywieź go do mnie. Za jakieś dziesięć minut powinienem być w mieszkaniu.

***

— To co robimy? — uśmiechnąłem się do chłopca, który spacerował po salonie, uważnie się wszystkiemu przyglądając. 

Nie minęło nawet pół minuty, gdy Kuba podbiegł do mnie ze śmiechem i wyciągnął rączki w górę. Bez większego namysłu podniosłem, podrzucając kilka razy w powietrzu. Jego głośny śmiech dość jasno dał mi do zrozumienia, że mu się to spodobało.

Szatyn był cudownym dzieckiem. Miał niecałe dwa lata, a już zarażał wszystkich pozytywną energią. Chciałbym kiedyś równie wspaniałe dziecko, poważnie. Tylko najpierw muszę do czegoś takiego dorosnąć...

Usiadłem wraz z chłopcem na białym dywanie znajdującym się na środku salonu, a następnie zaczęliśmy bawić się zabawkami przyniesionymi przez Izę. W tym momencie nie myślałem o niczym innym, niż o wieży z klocków, którą układał ciemnooki. I bardzo mi to odpowiadało...

Po jakimś czasie Kuba odłożył zabawki, a następnie wspiął się na mój brzuch, kładąc się na nim. Opadłem na ziemię, układając ramiona pod głową, podczas gdy chłopiec zacisnął piąstki na materiale mojej bluzy. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy zasnął, a po chwili mogłem już usłyszeć jego cichutkie pochrapywanie. W tym momencie bałem się poruszyć, nie chciałem go obudzić. Pozostało mi tylko nadal leżeć i czekać, aż się wyśpi... Ile śpią małe dzieci?

Adrian

Gdzie on ma ten jebany telefon?!

Od dobrych trzydziestu minut próbowałem dodzwonić się do Bugajczyka, jednak do tej pory nie odebrał. To nie było do niego podobne, ten człowiek przez całe życie ma telefon przy sobie. Coś musiało się stać...

Bez dłuższego zastanawiania się, zabrałem z szafki kluczyki od samochodu, a po chwili jechałem już w stronę odpowiedniego bloku. Miałem naprawdę złe przeczucia. Przecież po tym wszystkim, co się stało, Igor nadal był osłabiony. Mógł zasłabnąć, coś mogło mu się stać. Koniecznie musiałem to sprawdzić.

Zapukałem do odpowiednich drzwi, a kiedy nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, otworzyłem je zestawem kluczy, których, na szczęście, nie oddałem Igorowi. Wszedłem do środka, jednak po chwili zatrzymałem się zdezorientowany, tym, co zobaczyłem. Spodziewałem się wszystkiego, naprawdę. Ale nie szatyna śpiącego na podłodze z jakimś dzieckiem. Szczególnie dlatego, że Igor nie miał dziecka. Tym bardziej dwuletniego. Co tu się odkurwia?

W momencie, kiedy chłopiec się przebudził i spojrzał na mnie ciemnymi, czekoladowymi oczami, kompletnie mnie zamurowało. Oczy, usta, nos... To niemożliwe...

Po chwili dziecko zaczęło płakać, a Igor przebudził się natychmiast. Spojrzał na mnie spanikowany, a następnie zajął się uspokajaniem szatyna. Udało mu się to prawie natychmiast. Nieprawdopodobne.

— Co ty tu robisz? — spojrzał na mnie zdezorientowany, cały czas kołysząc chłopca.

— Nie odbierałeś, więc postanowiłem sprawdzić dlaczego — wyjaśniłem, uważnie im się przyglądając. Naprawdę ciężko było mi uwierzyć w to, co widziałem. — Coś ty znowu odjebał?

— W sensie? — zmarszczył brwi.

— Czyje to dziecko? — zaciekawiłem się.

— Izy — oznajmił z uśmiechem. — I tak nie mam co robić, więc zajmuję się nim przez chwilę.

— Czyżby instynkt ojcowski się w tobie obudził? — prychnąłem.

— Jaki ty masz znowu problem?

— Ja? Ja nie mam żadnego problemu — pokręciłem głową. — Jednak wydaję mi się, że ty możesz mieć mały problem z tym chłopcem. Ty naprawdę tego nie widzisz? — dodałem, kiedy spojrzał na mnie jeszcze bardziej zdezorientowany, niż wcześniej.

— Czego niby nie widzę?

— Przecież ten chłopiec jest istną kopią ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro